poniedziałek, 14 listopada 2011

Doktorem być

Pewna doktorantka zajmująca się w swojej pracy przekładem romansu popularnego poprosiła tłumaczy o wypełnienie ankiety. Wypełniać nie wypełniałem, bo tak wyszło, że romansideł nie tłumaczyłem (w moim przypadku takim etapem do ambitniejszej literatury były książki o UFO), ale do ankiety z ciekawości zajrzałem. I zdziwiłem się, że ktoś piszący rozprawę doktorską nie bardzo potrafi opracować ankietę i ma raczej średnie rozeznanie w temacie, z którego się doktoryzuje (czyli, jak rozumiem, ma uchodzić w tej dziedzinie za specjalistę).

Z jakiego powodu zdecydował(a) się Pan/i podjąć pracę tłumacza romansu popularnego typu Harlequin?
Pytanie sugerowałoby, że doktorantka jest ciekawa, dlaczego ktoś tłumaczy kiepskie romanse, a nie wybitne powieści miłosne, ale odpowiedzi do wyboru, „tłumaczenie to ciekawa, rozwojowa praca”, „tłumaczenie to moje hobby”, wskazują, że pyta, dlaczego ktoś w ogóle zajmuje się tłumaczeniem.

Jaki rodzaj umowy zawarło z Panią/em wydawnictwo?
Do wyboru jest m.in. umowa zlecenie, choć ten rodzaj umów przy przekładach literackich nie ma w ogóle zastosowania (jest to umowa o dzieło z przeniesieniem praw autorskich), i etat. Nie słyszałem o tłumaczu zatrudnionym na etacie w wydawnictwie, ale jeśli takowy istnieje, to chętnie bym się dowiedział, jak ten etat dostał.

Czy wydawnictwo, z którym Pan/i współpracuje, wyposażyło Panią w komputer, drukarkę, edytor tekstu, zestaw wskazówek dotyczących tłumaczenia romansów?
Zestaw wskazówek to zupełnie inna kategoria niż sprzęt komputerowy, a tłumacz, który poprosiłby wydawnictwo o komputer albo drukarkę, otrzymałby nie tekst do tłumaczenia, tylko zdjęcie pukającego się w czoło wydawcy, bo w tym zawodzie wymagany jest przynajmniej minimalny kontakt z rzeczywistością. No ale zawsze mógłby wtedy zrobić doktorat z translatoryki romansów.

Ile wynosi stawka netto za przetłumaczenie książki typu Harlequin o objętości ok. 300 stron?
No tak, to nie praca z fizyki, żeby wymagała precyzji. Zależy, pani doktor in spe, ile arkuszy autorskich zawiera się w tych 300 stronach, a może zawierać się bardzo różna ich liczba w zależności od formatu książki, wielkości czcionki, interlinii itd.

Od czego jest uzależniona stawka za 1 stronę tłumaczenia romansu typu Harlequin?
Jak wyżej, w tłumaczeniu literatury nie ma stawek za stronę, są stawki za arkusz autorski (40 000 znaków).
W odpowiedziach do wyboru można wskazać np. na rodzaj serii, ale na stopień trudności tekstu już nie.

Jak określił(a)by Pan/i swoją znajomość obsługi komputera?
Doktorantka dopuszcza taką ewentualność, że tłumacz w ogóle nie potrafi obsługiwać komputera. Proponujemy, żeby opracowała ankietę dla pracowników call center: w pracy posługujesz się a) telefonem b) nie wiesz, co to jest telefon c) używasz tam-tamów.

Z jakich słowników korzysta Pan/i podczas tłumaczenia książek typu Harlequin?
Można wskazać słownik angielsko-polski, innych języków nie ma. Pani doktorantka ze swoim przekonaniem, że literaturę tłumaczy się wyłącznie z angielskiego, mogłaby zapisać się do Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich.

Czy podczas tłumaczenia książek typu Harlequin korzysta Pan/i z narzędzi CAT np. Wordfast, Trados itp.?
CAT do tłumaczenia literatury? To może od razu zapytać tłumaczy, czy nie korzystają z translatora Google’a.
Dla nieznających tematu, czyli dla pani doktorantki: CAT-ami (programami wspierającymi proces tłumaczenia) można się wspomagać przy tekstach np. prawniczych czy technicznych, w których dane słowo czy sformułowanie często się powtarza, zawsze znaczy to samo i zawsze tak samo się je tłumaczy.

Czy podczas tłumaczenia od razu stara się Pan/i nadać tekstowi ostateczny kształt?
Nie, ostateczny kształt nadaję tekstowi dopiero po skończeniu tłumaczenia. Używam do tego młotka i struga.

W jaki sposób otrzymuje Pan/i tekst oryginału od wydawnictwa?
Tłumacz, który nie dostaje tekstu mailem, ma podać, czy książkę dostarcza mu firma kurierska czy poczta. Zaiste kwestia wymagająca naukowego opracowania. Te niskie stypendia dla doktorantów wyraźnie nadal są za wysokie.

Zawód tłumacza książek typu Harlequin określił(a)by Pan/i jako: prestiżowy, interesujący, dochodowy, rozwojowy.
Częstej przy innych pytaniach opcji „inne”, gdzie tłumacz mógłby wpisać „mało ambitny”, „monotonny”, „dobry tylko na początek”, tutaj zabrakło. Przecież wiadomo, że „zawód tłumacza książek typu Harlequin” brzmi dumnie i żadnych negatywnych skojarzeń nie budzi.

Czy kiedykolwiek zasugerowano Pani/u zwiększenie liczby stron w wykonanym tłumaczeniu?
Że niby jak? Tłumacz miał dopisać coś od siebie?

Czy łagodzi Pan/i opisy scen pornograficznych podczas tłumaczenia książek typu Harlequin na język polski?
Harlequiny to zakamuflowane pornolki? No proszę, czego to człowiek z takiej ankiety się nie dowie. Ale pytanie można zadać bardziej wprost: tłumaczy Pan/i jak należy czy przerabia książkę na swoją modłę, bo z Pana/Pani taki tłumacz jak z koziej dupy trąbka?

PS. Widzę, że ankieterka zmieniła „sceny pornograficzne” na „erotyczne”.

Czy redaktor powiadamia Pana/ią o poprawkach wprowadzonych do przetłumaczonej przez Pana/ią książki?
A to jest akurat dobre pytanie. Tylko wymagałoby uzupełnienia o drugie: Czy zdaje Pan/i sobie sprawę, że ma zakichany obowiązek to robić i że wszystkie jego poprawki muszą być przez Pana/Panią zaakceptowane?

Czy można prosić o podanie terminu obrony pracy, która powstanie na bazie tej ankiety?

21 komentarzy:

  1. To się ubawiłam setnie. No cóż może i ja zrobię doktorat, tylko z matematyki?

    OdpowiedzUsuń
  2. Barwne, celne, piękny paszkwil i - jak każdy paszkwil - mocno przesadzony i jednostronny. Autor zachowuje się, jakby ankieta była skierowana do tłumaczy pracujących wyłącznie dla szanowanych wydawnictw, którym nigdy nie zdarzyło się chałturzyć. Dość ciekawe, biorąc pod uwagę, iż nie są to przekłady Rilkego czy nawet Rowling, tylko romansideł, które można nabyć w przydworcowej księgarence po 2-3zł.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja z robię z rolnictwa xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. (poprzednią wersję komentarza usunęłam celem korekty ;) )

    Do Anonimowego:
    Weź pod uwagę, że z proponowanych w ankiecie odpowiedzi wcale nie wynikało, że doktorantce chodzi o jakichś tam chałturników, ale o ludzi, którzy robią tłumaczenia, bo to jest dochodowe, rozwojowe, prestiżowe i interesujące, a ponadto zaczęli się tym zajmować, bo to ich hobby i ciekawe, rozwojowe zajęcie. ;)

    Ale to akurat, moim zdaniem, najmniejszy problem. Wskazuje raczej na nieporadność w dziedzinie ankiet, niż tłumaczeń. :) A to mnie wcale nie dziwi, bo może mieć masę usprawiedliwień: pierwsza ankieta, słaby kontakt z promotorem (który by to poprawił) czy coś.

    Dość przerażające natomiast są te pytania odnośnie zarobku za trzystustronicową powieść, stawkę za stronę czy "zestaw porad" od wydawnictwa. Świadczy to o tym, że doktorantka (podkreślę: doktorantka!) nie ma bladego pojęcia o tym zawodzie. O czym więc, u licha, zamierza pisać, jeśli się kompletnie nie orientuje w podstawach? oO

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonim zapomniał dodać ulubiony „argument” obrońców fuszerki, że paszkwil napisałem z zawiści, bo sam mam ledwie magistra. Dlaczego uważa, że praca doktorska o chałturach też ma być chałturą, nie wiadomo. Poza tym wpis nie dotyczył tłumaczeń, tylko ankiety, ale skoro przy tym jesteśmy, to rzetelny tłumacz nie różnicuje, czy przekłada harlequina czy arcydzieło. A ten, który różnicuje, przy arcydziele odstawi taką samą fuszerkę, bo z nastawieniem „teraz robię na odwal się, a przykładał będę się później” do tłumaczenia arcydzieła zasiądzie kompletnie nieprzygotowany.

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Pawle, racja. Poza tym każdy tłumacz od czegoś zaczyna. Mniej lub bardziej ambitniej, ale zaczyna. Wszystko potem ładnie piękna składa się na: doświadczenie, umiejętności i grube CV:)
    Jak mawiają starzy Anglicy: Practice makes perfect. I tym optymistycznym akcentem chciałam powiedzieć, że kto nie tłumaczył w życiu nawet kawałka tekstu, nie wie ile pracy zostało w to włożone.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak określił(a)by Pan/i swoją znajomość obsługi komputera?

    Na takie pytanie odpowiadam: potrafię wytrzeć kurz z obudowy, monitora i klawiatury.
    Ja komputera nie obsługuję, od tego jest serwis. Ja pracuję używając komputera, umiem korzystać z różnych programów.

    Anonim, ale inny niż poprzednio.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie jest to zresztą tylko kwestia gromadzenia dorobku, który może stać się trampoliną do ambitniejszych tłumaczeń, ale też elementarnego szacunku dla czytelnika. Ludzie czytają różną literaturę, nie tylko wysoką, a tłumacz nie ma deliberować nad poziomem powieści, której tłumaczenia się podjął, tylko wykonać je jak najlepiej. I nie ma żadnego znaczenia, czy książka kosztuje 3 zł czy 30. Tłumacz bierze pieniądze za wykonanie swojej pracy (na ogół niepowiązane z ceną książki), a charakter tej pracy wyklucza uzależnianie jej poziomu od oceny tekstu. Jeśli jakiś tłumacz uważa, że harlequiny są poniżej jego godności, to może nie przyjmować ich do tłumaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pawle, Pawle...
    Trochę się zapędziłeś ;)
    A na pewno widać, że masz raczej ograniczoną znajomość rynku wydawniczego i tłumaczeniowego.

    Nie bardzo mi się chce polemizować z każdym Twoim argumentem, który buzi moje zastrzeżenia, bo i godzina późna, a i ja nie czuję misji, ale...

    np. pytania dotyczące modyfikowania objętości tekstu są jak najbardziej na miejscu. Harlequiny tłumaczy się wg pewnego formatu, tekst docelowy ma mieć określoną liczbę znaków, dlatego tnie się dłużyzny, modyfikuje niezręczności (np. w opisach scen erotycznych) i wywala grafomańskie momenty, których polska czytelniczka by nie zniosła. W tego typu tekstach tłumacz stara się być przede wszystkim orędownikiem interesów czytelnika (tzn. tekst ma być atrakcyjny dla odbiorcy) a w mniejszym stopniu Autora. No właśnie. Trzeba przełamać nawyk bezwzględne wierności przekładu, więc wskazówki ze strony wydawnictwa (co skracać, etc.) są wartościowe i jak najbardziej na miejscu.

    Uważałabym też z sugerowaną przez Ciebie opcją „dobry tylko na początek”. Początkujący tłumacz prawdopodobnie wyłoży się na Harlequinie.
    Najfajniej i najprościej jest tłumaczyć teksty dobre, finezyjne, pełne gier słownych, licznych odniesień do kultury i wiedzy ogólnej - książki, które same nas (tłumaczy) niosą od pierwszej do ostatniej strony. Harlequiny takie nie są. Czasem przypominają orkę na ugorze.


    BTW, czy wiesz, że Piotr Amsterdamski też je tłumaczył?
    Tak, tak. Zerknij tu:
    http://wyborcza.pl/1,95385,5868365,Piotr_Amsterdamski.html

    Ten fizyk, tłumacz tekstów naukowych i popularnonaukowych (m.in. Hawkinga), patron nagrody i stypendium dla tłumaczy tekstów naukowych i popularnonaukowych (sam je przekładał, m.in. Hawkinga).

    Takoż wystaw Waść nos poza swoją wąską dziedzinę i doceń różnorodność rynku wydawniczego. Złożoność warsztatu i pracy tłumacza również.
    Warto. :))

    aurora

    OdpowiedzUsuń
  11. Może tylko powiem, że się zgodzę z tym, iż ludzie czytają różne książki, więc mnie tam harlequiny same w sobie nie przeszkadzają, i to że ktoś je tłumaczy. Wszystko jest dla ludzi.
    P.S. Nie lubię ich czytać, ale to nie ma tutaj znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  12. „A na pewno widać, że masz raczej ograniczoną znajomość rynku wydawniczego i tłumaczeniowego.”

    Skoro tak ex cathedra - bo argumenty wprawdzie ma, ale nie chce się jej tych z pewnością przekonujących argumentów przedstawiać - twierdzi tłumaczka nieznanego nazwiska (ale na pewno wybitna) o nieznanym dorobku (ale na pewno ogromnym), nie pozostaje mi nic innego, jak przed takim Autorytetem się ukorzyć.

    „np. pytania dotyczące modyfikowania objętości tekstu są jak najbardziej na miejscu. Harlequiny tłumaczy się wg pewnego formatu, tekst docelowy ma mieć określoną liczbę znaków, dlatego tnie się dłużyzny, modyfikuje niezręczności (np. w opisach scen erotycznych) i wywala grafomańskie momenty, których polska czytelniczka by nie zniosła.”

    Czyli jak na razie mówimy o skracaniu, a nie o dopisywaniu, czego dotyczyło zakwestionowane przeze mnie pytanie.

    „W tego typu tekstach tłumacz stara się być przede wszystkim orędownikiem interesów czytelnika (tzn. tekst ma być atrakcyjny dla odbiorcy) a w mniejszym stopniu Autora. No właśnie. Trzeba przełamać nawyk bezwzględne wierności przekładu.”

    Jestem świadom, że takie praktyki mają miejsce. Z braku pytań, co tłumacz o nich sądzi, wywnioskowałem jednak, że doktorantka uważa je za dopuszczalne. I w tym miejscu rzeczywiście muszę zwrócić jej honor, skoro jakaś tłumaczka publicznie oświadcza, że sprzeniewierza się zasadom swojego zawodu i nie widzi w tym nic nagannego. „Trzeba przełamać nawyk bezwzględnej wierności przekładu”. Równie dobrze sędzia mógłby oświadczyć: „Trzeba przełamać nawyk bezwzględnej wierności literze prawa”. Poprawianie autora, jeśli ten zmian nie zaakceptował (a z passusu o niebyciu jego orędownikiem wnoszę, że dzieje się to bez oglądania się na jego zgodę), jest nie tylko złym tłumaczeniem, ale też łamaniem cudzych praw autorskich. To, co taki pseudotłumacz uzna za dłużyznę albo grafomanię, dla autora może być ważną częścią jego utworu i nawet jeśli obiektywnie jest to dłużyzna albo grafomania, to o tym, co będzie miał w swojej książce, decyduje autor, a nie tłumacz, redaktor czy wydawca. Jeśli tłumacz (uważa, że) potrafi napisać lepszą książkę od autora, którego przekłada, to niech usiądzie i to zrobi. Kiedy zabiera się do cudzej powieści, to ma obowiązek przełożyć ją tak, żeby czytelnik dostał odwzorowanie oryginału. I nie ma znaczenia, że to jest harlequin. Bo przepraszam, ale gdzie wtedy kończyłyby się „tego typu teksty”, a zaczynały innego typu, których już dowolnie przerabiać nie wolno?

    OdpowiedzUsuń
  13. „Uważałabym też z sugerowaną przez Ciebie opcją „dobry tylko na początek”. Początkujący tłumacz prawdopodobnie wyłoży się na Harlequinie. Najfajniej i najprościej jest tłumaczyć teksty dobre, finezyjne, pełne gier słownych, licznych odniesień do kultury i wiedzy ogólnej - książki, które same nas (tłumaczy) niosą od pierwszej do ostatniej strony. Harlequiny takie nie są. Czasem przypominają orkę na ugorze.”

    Aha. Czyli tłumacz powinien zaczynać od tekstów noblowskich, a szczytem kariery będą dla niego przekłady harlequinów. I ci, którzy przekładają harlequiny, cieszą się w środowisku największą renomą, skoro wykonują najtrudniejsze tłumaczenia. Czasami warto zastanowić się do jakich konkluzji prowadzą wygłaszane tezy, a jeśli do bzdurnych, to poszukać w tych tezach błędu. Rzeczywiście tekst wybitny może okazać się prostszy w tłumaczeniu od grafomańskiego, ale nie jest to żadną regułą ani nawet częstym przypadkiem, po prostu rodzaj trudności jest inny. Grę słów łatwo się tłumaczy tylko przypisem „w oryginale nieprzetłumaczalna gra słów”, a żeby rozpoznawać odniesienia do kultury, to trzeba najpierw sporo przeczytać. Zresztą miesza Pani dwie kategorie, bo najfajniej nie znaczy najłatwiej, tylko satysfakcja ze zgrabnie przetłumaczonej gry słów jest znacznie większa niż z wiernego oddania kulejącej frazy.

    „BTW, czy wiesz, że Piotr Amsterdamski też je tłumaczył?
    Tak, tak.”

    Z protekcjonalnego tonu wnoszę, że po prostu dzieli się Pani ze mną maluczkim swoją nieograniczoną znajomością rynku wydawniczego i tłumaczeniowego, bo nie przypominam sobie, bym napisał, że doświadczonemu, cenionemu tłumaczowi spadnie korona z głowy, jeśli weźmie na warsztat harlequina.

    „Ten fizyk, tłumacz tekstów naukowych i popularnonaukowych (m.in. Hawkinga), patron nagrody i stypendium dla tłumaczy tekstów naukowych i popularnonaukowych (sam je przekładał, m.in. Hawkinga).”

    Rozumiem, że dwukrotnie w jednym zdaniu (?) podana informacja, że Amsterdamski tłumaczył teksty naukowe i popularnonaukowe (m.in. Hawkinga), to pozostałość po tłumaczeniach harlequinów i nawyk sztukowania tekstów, żeby osiągnęły docelową liczbę znaków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, ależ ten pan Pollak cięty. Czy pan tłumaczył kiedykolwiek Harlequina? Robiła pan tłumaczenia, żeby mieć pieniądze na zakupy albo ratę kredytu? Czy tylko wydaje pan swoje powieści i pławi się w sukcesie? Rynek to rynek. Gdy wydawnictwo chce, żebyś dla niego tłumaczył, bierze się to za dobrą monetę - i, o ile nie możesz liczyć na kieszonkowe od mamy albo mieszkanie po babci, robisz co ci każą.

      Pięknie jest być idealistą i walczyć o prawa autorów do zachowania całości utworu - nawet bardzo bardzo kiepskiego, ale gdy wydawnictwo mówi: "skracamy do 160.000, sceny erotyczne nie tak dosłownie, unikamy sentymentalizmu, nawet jeśli po usunięciu sentymentalizmów z tekstu nie zostanie nic", robi się tak, jak każą, bo kolejnego zlecenia nie będzie. Inna sprawa, że nie wiemy, jak skonstruowane są umowy między autorami oryginałów a wydawnictwami - być może stworzone teksty są sprzedawane jako materiał do przeróbki - tak, jak dzieje się w przypadku książek obecnie przerabianych na seriale, gdzie kupowany jest bohater i jego historia, a jak się ona potoczy, zależy od twórców.

      Usuń
    2. „Rany, ależ ten pan Pollak cięty”.

      No właśnie, Pan/i zna moje nazwisko, czy ja mógłbym się dowiedzieć, z kim rozmawiam?

      „Czy pan tłumaczył kiedykolwiek Harlequina? Robił pan tłumaczenia, żeby mieć pieniądze na zakupy albo ratę kredytu? Czy tylko wydaje pan swoje powieści i pławi się w sukcesie?”

      Co za bezkompromisowość. Szkoda, że w całości wyparowuje, kiedy trzeba postawić się wydawcy. Ale dla Pana/Pani informacji: tak, honoraria z tłumaczeń literackich przeznaczam na rachunki, a nie na grę w kasynie.

      „Rynek to rynek”.

      Prawo to prawo. Etyka zawodowa to etyka zawodowa.

      „gdy wydawnictwo mówi (…) robi się tak, jak każą, bo kolejnego zlecenia nie będzie”

      Przez ludzi o mentalności „robi się tak, jak każą, bo kolejnego zlecenia nie będzie” wydawnictwa jeżdżą sobie po tłumaczach, jak im się żywnie podoba: groszowe honoraria, opóźnienia w płatnościach, niewydawane książki, skandaliczne umowy, nieprzestrzeganie nawet tych niekorzystnych umów. Ale może nie powinienem narzekać, że kiedy nie chcę podpisać skrajnie nieuczciwej umowy, podpisze ją jakiś tłumacz z amputowanym kręgosłupem. Ostatecznie przez takiego, który robi, co mu każą, żeby mieć na zakupy, tracę tylko zlecenie. Opozycjoniści na Białorusi przez takich, którzy robią, co im każą, tracą wolność i zdrowie.

      „Inna sprawa, że nie wiemy, jak skonstruowane są umowy między autorami oryginałów a wydawnictwami - być może stworzone teksty są sprzedawane jako materiał do przeróbki”.

      Być może. Tylko dlaczego wtedy o rozmawiamy o tłumaczeniu, w którym jakoby nie obowiązywała zasada wierności oryginałowi, a nie o przeróbce czy adaptacji?

      Usuń
  14. Anonim od paszkwili, zbanowany tutaj, poszedł pluć jadem na „Wydawnictwa i ich obyczaje”. Zastanawia mnie, dlaczego akurat wpisy obnażające czyjąś niekompetencję wywołują taką wściekłość. Dlaczego natychmiast przybiega jakaś kreatura, żadnej merytorycznej dyskusji podjąć nie potrafi, przedstawić się nie ma cywilnej odwagi, ale pluje na człowieka, krzycząc (do podparcia zarzutu cytatem bynajmniej się nie zniżając), że on pluje, po chamsku obwieszczając, że cham i ułomności psychiczne mu zarzucając (zdaje się, że to się nazywa projekcja: przypisywanie własnych problemów innych). Strach ją paniczny ogarnia, że nie daj Boże jej tłumaczenie wpadnie mi w ręce, więc woli wylać tonę pomyj, żeby ewentualna krytyka w nich na dobre utonęła?

    OdpowiedzUsuń
  15. no no aż trzy wściekłe obszerne wpisy, ależ ubodło :)
    to naprawdę śmieszne, jak bardzo jesteś przewidywalny
    bawi mnie to, choć nie jestem Aurorą (swoją drogą jej post był wyjątkowo merytoryczny, nawet z pewnym tonem życzliwości)
    a tu w odpowiedzi subtelne rozjechanie czołgiem, i to aż trzy razy
    a po co tu zaglądam? - wyjaśnienie specjalnie dla ciebie (bo i tak to skasujesz, tchórzu): bo lubię sobie potwierdzać swoje diagnozy
    ale już mi się nie chce, znikam
    pozdrowienia dla tytomira

    OdpowiedzUsuń
  16. No tak, anonimowy trzęsidupek nazywa innych tchórzami i w głowie mu się nie mieści, że w przeciwieństwie do niego niektórzy potrafią reprezentować swoje opinie pod nazwiskiem, a nie dziesiątkiem pseudonimów (tak S. – łatwo cię rozpoznać, bo nie potrafisz wyjść poza krąg powtarzalnych zwrotów). I znowu zero polemiki, ale czego oczekiwać, skoro poziom inteligencji nie pozwala mu nawet na odczytanie, do kogo adresowane są wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  17. "Poprawianie autora, jeśli ten zmian nie zaakceptował (a z passusu o niebyciu jego orędownikiem wnoszę, że dzieje się to bez oglądania się na jego zgodę), jest nie tylko złym tłumaczeniem, ale też łamaniem cudzych praw autorskich. To, co taki pseudotłumacz uzna za dłużyznę albo grafomanię, dla autora może być ważną częścią jego utworu i nawet jeśli obiektywnie jest to dłużyzna albo grafomania, to o tym, co będzie miał w swojej książce, decyduje autor, a nie tłumacz, redaktor czy wydawca"

    Ogromnie dziękuję, panie Pawle, za te słowa. Ostatnio toczyłem boje z adiustatorką, która chciała mi z przekładu usuwać zdania i akapity i dopisywać własne, argumentując, że wykonuje tę pracę za redaktora oryginału, który najwyraźniej pokpił sprawę. Oczywiście wszystko bez porozumienia z autorem.

    OdpowiedzUsuń
  18. Właśnie miałam powiedzieć,że skracanie, wykreślanie tego co autor napisał, to już nie jest przekład tylko pisanie własnego dzieła.

    OdpowiedzUsuń
  19. A doktorantka najwyraźniej poprawiła ankietę... Co znaczy, że się uczy na własnych błędach. Też dobrze.

    Pozdrawiam,

    kot

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.