Dlaczego literatura szwedzka (bo takie pytanie padło)? Oczywiście ze studiów, skończyłem filologię szwedzką. A dlaczego takie studia? W liceum (XI LO we Wrocławiu) byłem w klasie z poszerzonym niemieckim, ale germanistyki nie chciałem studiować, więc rozejrzałem się za jakąś inną filologią. Wytypowałem trzy: węgierską, hiszpańską i szwedzką. Węgierska była tylko w Warszawie, za którą nie przepadam, na hiszpańską nie można było zdawać niemieckiego, została więc szwedzka.
Przez długi czas nie widziałem się w roli tłumacza. Do literatury mnie ciągnęło, ale nie wiedziałem, czy podołam, uważałem, że to za duża odpowiedzialność. Do dziś znacznie większym obciążeniem psychicznym jest dla mnie tłumaczenie książki niż pisanie. Jeśli napiszę gniota, pójdzie on wyłącznie na moje konto, jeśli wypuszczę fatalny przekład, zmarnuję pracę autora.
Zbierałem jednak dobre recenzje przekładów wykonywanych na zajęciach, a pisząc pracę magisterską i zapoznając się z całą twórczością Hjalmara Söderberga (wcześniej, mimo że to ważny pisarz, poznaliśmy go w umiarkowanym stopniu, literaturę mieliśmy na, hm, mocno niewysokim poziomie), natrafiłem na autora, którego koniecznie chciałem przełożyć.
Udało mi się opublikować dwa jego opowiadania (ze zbiorku „Opowiastki”) w czasopiśmie polonistycznym, ale na tym na długie lata się skończyło. W pewnym momencie miałem dość chodzenia po prośbie po wydawnictwach i zdecydowałem się wydawać Söderberga samodzielnie. Z perspektywy czasu nie żałuję, że to się odwlekło. Kiedy porównać te dwie opowiastki z czasopisma z tymi z wersji książkowej, widać jak na dłoni różnicę między początkującym a dojrzałym tłumaczem. A Söderberga naprawdę szkoda na początkującego tłumacza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.