Kiedy skrytykowałem konkurs Czwarta Strona Fantastyki, jak zwykle dowiedziałem się, że się czepiam, przesadzam, że może owszem, nie jest idealnie, ale najgorzej też nie, że owszem, może nie jest to propozycja dla doświadczonego pisarza, ale dla debiutanta jak znalazł. I teraz, kiedy po zamknięciu konkursu pod tamtym wpisem pojawiły się rozżalone głosy jego uczestników, mam ochotę powiedzieć „a nie mówiłem”. I powiem. Bo ani przez sekundę nie żal mi ludzi, którzy „wiedzą lepiej”, ignorują ostrzeżenia, że wydawca jest nieuczciwy, nie przyjmują argumentów, że warunki są do bani, tylko ładują się w szambo, a potem dziwią się i mają pretensje, że wyszli z niego obsmarowani gównem. A przecież byli tak święcie przekonani, że akurat oni wyłowią z gówna diament, w ogóle się przy tym nie brudząc.
Takich frajerów znalazło się kilkuset. Na tylu nie liczyło nawet wydawnictwo, gdyż musiało przełożyć termin ogłoszenia wyników. I jest to jedyna rzecz, o którą nie można mieć do niego pretensji. Bo już na przykład o niepodanie precyzyjniej liczby nadesłanych prac i owszem. Nie ma ani nie było żadnego powodu, by tę informację przed uczestnikami zatajać. Wątpię, by Czwarta Strona obawiała się, że podając na przykład liczbę 554, skłoni kogoś do wycofania swojego utworu. Bo już przy liczebniku „kilkaset” każdy, mający odrobinę pojęcia o matematyce, statystyce i rachunku prawdopodobieństwa, machnąłby ręką na ten pseudokonkurs i rozesłał swoją powieść jako normalną propozycję wydawniczą. Przypomnijmy, że do wygrania było wydanie książki i honorarium za nią, czyli dokładnie to samo co jest efektem przyjęcia propozycji wydawniczej. A kiedy łatwiej uzyskać ten efekt, śląc książkę do jednego wydawnictwa, w którym ma się kilkuset konkurentów, czy śląc do dwudziestu, które nie są zawalone dodatkowymi konkursowymi utworami? Ciekawe, ilu frajerów zdołało postawić sobie takie pytanie. Typuję, że ani jeden.
Okazało się, że z tych kilkuset prac jury przeczytało… pięć. Jak widzimy, Czwarta Strona twórczo rozwinęła ideę konkursu niekonkursu. Ale zgodnie z logiką. Skoro nie ma prawdziwych nagród, to dlaczego jury miałoby czytać nadesłane prace? Jakby jeszcze tak wydawnictwo raczyło o tym wspomnieć przed konkursem, a nie w jego trakcie, to może dałoby się uznać, że uczestnicy nie zostali przez Czwartą Stronę wydymani. Bo przecież podanie składu jury jest jednoznaczną deklaracją, że ci właśnie ludzie będą czytać konkursowe propozycje (zresztą i w regulaminie, i na stronie konkursu taka deklaracja była wprost sformułowana). Jeśli dzieje się inaczej, jest to zwykłe oszustwo. A Czwarta Strona nawet nie próbuje się tłumaczyć, skąd taka… Chciałem napisać „wstępna selekcja”, ale to nie była wstępna selekcja. Z takową mielibyśmy do czynienia, gdyby do jury trafiło na przykład sto z tych kilkuset prac. Wtedy trudno byłoby mieć pretensje, że nie każdy uczestnik został przez jury oceniony. Powiedzmy, że wydawnictwo spodziewało się stu powieści i na ocenę tylu umówiło się z jurorami. A przyszło kilkaset. Można by zrozumieć, że zainteresowanie zaskoczyło organizatora i nie miał on pieniędzy, by zapłacić jurorom za nadprogramowe utwory (bo przecież ci za darmo nie pracują, o ile nie jest to przedstawiciel wydawnictwa, dla którego stanowi to część pracowniczych obowiązków), względnie ci nie chcieli czytać więcej lub po prostu nie mieli na to czasu. Zwykła wyrozumiałość i życiowe podejście nakazywałyby wtedy przymknąć oko, że nie wszystko odbyło się zgodnie z zasadami konkursu. Ale pięć utworów? Czy Czwarta Strona spodziewała się, że przyjdzie tylko pięć powieści i na tyle umówiła się z jurorami? Oczywiście, że nie. Co więc się stało? Moim zdaniem wydawnictwu zabrakło kasy na ustalone honoraria dla jurorów, ci oczywiście odmówili pracowania za friko, i wydawnictwo musiało kombinować. A w Polsce jest tak, że nie kombinuje się, jak zorganizować dodatkowe środki, żeby dopełnić swoich zobowiązań, tylko jak się z tych zobowiązań wykpić.
W konkursie nie przyznano wyróżnień. Uzasadnienie, które Czwarta Strona przedstawiła na Facebooku, jest jawną kpiną:
Pozostałe prace, spośród których wyłoniliśmy zwycięzcę, prezentowały równy poziom i nie było takiej możliwości, by wskazać, który tekst jest lepszy od pozostałych, stąd decyzja o nieprzyznaniu wyróżnień.
Sytuacja, że sześć różnych osób uzna cztery różne powieści (pięć trafiło do jurorów, odliczamy zwycięzcę) za identyczne i dokładnie tej samej wartości, jest równie realna i psychologicznie prawdopodobna jak ta, że na wybiegu znajdą się cztery identycznie wyglądające modelki i z radością zaczną uprawiać seks zbiorowy z sześcioma starymi, śmierdzącymi i zapijaczonymi obdartusami, którzy na ten wybieg wtargną. Ponieważ jednak są różne zboczenia, weźmy tę brednię za dobrą monetę i zapytajmy: a co stało na przeszkodzie, żeby w takim przypadku zastosować punkt regulaminu mówiący, że „jury ma prawo do (…) innego rozdziału nagród i wyróżnień”? I zamiast dwóch wyróżnień przyznać cztery, zmniejszając nagrodę (sorry, honorarium za książkę) o połowę? Tylko proszę nie mówić, że konieczność opublikowania dwóch dodatkowych książek, bo to by oznaczało, że Czwarta Strona nie chce wydawać tytułów, które uznaje za bardzo dobre.
Mimo że zaprezentowane przez Czwartą Stronę wyjaśnienie obraża inteligencję lampy z IKE-i, niektórzy z frajerów je kupili, co stanowi dość niepokojący sygnał o poziomie umysłowym osób, próbujących w Polsce pisać książki.
Ale to nie wszystko. Czwarta Strona dodaje bowiem:
Decyzja taka nie zmienia regulaminu, organizator konkursu zastrzegł sobie prawo do nieprzyznania wyróżnień.
No to zacytujmy wspomniany punkt regulaminu w całości:
§ 4 ust. 10. Jury ma prawo do nieprzyznania nagrody głównej lub innego rozdziału nagród i wyróżnień. .
Nie ma ani słowa o tym, że można nie przyznać wyróżnień, jest jedynie zastrzeżenie, że można nie przyznać nagrody głównej, wyróżnienia mogą być co najwyżej inaczej rozdzielone. W Czwartej Stronie zapewne z góry planowali, że głównej nagrody nie będzie, miała stanowić tylko wabik, więc zapisali taki punkt, o wyróżnieniach zapomnieli. Potem sprawy potoczyły się inaczej. Dlaczego? Pewną wskazówką może być okoliczność, że wydawnictwo nie ujawnia nazwiska zwycięzcy, co jest całkowitym ewenementem w takich konkursach. Czyżby brzmiało tak, że wzburzy krew pozostałych uczestników? A skoro ktoś, hm, powiedzmy, uprzywilejowany, zgarnął całą pulę pieniędzy, jaką wydawnictwo przeznaczyło na konkurs, nic dziwnego, że na planowane wyróżnienia zabrakło. Ale nie ma problemu. Gdyby państwo z Czwartej Strony nie chcieli dawać wyróżnień, to z góry zapisaliby w regulaminie, że mogą ich nie dać, a skoro doszli do tego poniewczasie, to po prostu oświadczają, że w regulaminie jest coś, czego w nim nie ma. Ostatecznie liczy się widzimisię Czwartej Strony, a nie jakiś regulamin. Przypomnijmy, że w Polsce Anno Domini 2016 o tym, co jest prawem, a co nim nie jest, decyduje ten, kto ma władzę. A w tej sytuacji władzę ma Czwarta Strona, bo uczestnicy mogą jej skoczyć. Wydawnictwo uzyskało to, co chciało, czyli dużą liczbę propozycji wydawniczych na wyłączność. Zaproponują teraz pewnie tej czwórce, która była tak dobra, że niewarta nagrody, publikację bez zaliczki. Ponieważ ktoś z tej czwórki mógłby się poczuć wydymany, że miał dostać zaliczkę, unieść się honorem i pójść do innego wydawnictwa, słusznie przekonany, że z wydaniem powieści, która zdystansowała kilkaset innych, problemu nie będzie, Czwarta Strona nie ujawnia, kto się w tej finałowej piątce poza laureatem znalazł.
Swoją drogą jest dla mnie niepojęte, że żaden z frajerów nie zajrzał do regulaminu i nie zakwestionował nieprawdziwych oświadczeń wydawnictwa, tylko wszyscy co do jego treści przyjmują na wiarę gołosłowne twierdzenia Czwartej Strony. Rodzi się pytanie, ilu z nich w ogóle przeczytało regulamin przed posłaniem swojej powieści na ten wspaniały konkurs.
Jakiś gorący obrońca wydawnictwa wskazał, że jeśli komuś coś się nie podoba w związku z konkursem, to może złożyć przewidzianą regulaminem reklamację. Uznając to za przedni dowcip i zgadując, jakie byłyby losy takiej reklamacji, zacytujmy rozmowę ze „Śmiertelnie poważnej sprawy” Ryszarda Ćwirleja między sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego a naczelnikiem miasta i gminy Grodzisk, w której to rozmowie sekretarz wyjaśnia naczelnikowi, jak zamierza skombinować materiały budowlane na prywatną leśniczówkę (w PRL-owskiej gospodarce niedoboru przekrętów dokonywało się nie w celu zdobycia pieniędzy, tylko brakujących towarów):
– Na nasze szczęście naczelnik miasta i gminy Grodzisk nie jest człowiekiem, który łatwo się poddaje (…) Pisze więc list do KW PZPR (…) i prosi o pomoc i interwencję na szczeblu wojewódzkim. I jak myślicie, towarzyszu naczelniku, na jakie biurko taka prośba trafia?
– O ja pierdolę! Na twoje trafia.
– Dokładnie jest tak, jak mówicie, towarzyszu. Trafia do mnie, do rąk własnych. A wiesz ty, że ja takich próśb, podań i petycji to mam całą stertę.
– Domyślam się.
– I wiesz, co ja robię z takimi podaniami?
– Rozpatrujesz je z całą powagą, na jaką one zasługują.
– O to chodzi, Boguś. Z całą powagą wycieram se nimi dupę.
Osobiście uważam takie konkursy za dobrą inicjatywę, a honorarium rzędu 5 k to dla debiutanta nie jest mało - dostaje się czasem o wiele mniej. Nie zgadzałam się więc jednak do końca z poprzednim wpisem. Ale rozstrzygnięcie... tak, tu racja, to już faktycznie śmiech na sali. Kupiłabym wyjaśnienie "żadna praca nie wyróżniała się do tego stopnia, by zdobyć nagrodę" albo nawet gdyby stwierdzili, że rzeczywistość zrewidowała plan wydawniczy. Może być tak, że poziom konkursu jest niski albo że CS po tych kilku miesiącach ma zwyczajnie mniej pieniędzy z dotychczas wydanych książek niż liczyło, że mieć będzie.
OdpowiedzUsuńAle wszystkie utwory były tak dobre, że ich nie nagrodzimy? Czyli co: kiedy wydawnictwo jest przygotowane do wydania dwóch książek, a pięć jest jednakowo dobrych, to nie wyda żadnej? Wydawnictwa przypadkiem cały czas nie muszą podejmować decyzji, co odrzucą, a co wezmą? To faktycznie brzmi jak próba zrobienia z ludzi idiotów. Oskarżanie uczestników krytykujących tę decyzję o to, że to objaw wyłącznie rozżalenia, bo ich praca była za słaba - poniżej pewnego poziomu. Jak ktoś nie brał udziału i uważa to za śmieszne, to też jest rozżalony?
Ale skąd informacja, że jury dostało tylko pięć książek..?
Informacja jest z wywiadu z przedstawicielką wydawnictwa:
Usuńhttp://lubimyczytac.pl/aktualnosci/6569/konkurs-czwarta-strona-fantastyki---zmiana-terminu
- Co dalej? Wy czytacie wszystko a jurorzy dopiero finałową piątkę?
- Czytamy każdy tekst, następnie chcemy przeprowadzić konstruktywną dyskusję wewnątrz Wydawnictwa. Z najlepszych tekstów wybierzemy finałową piątkę, którą dostaną jurorzy.
honorarium rzędu 5 k to dla debiutanta nie jest mało - dostaje się czasem o wiele mniej
To nie był konkurs dla debiutantów, tylko dla wszystkich. Poza tym nie chodzi o to, czy pięć tysięcy zaliczki to jest dużo, czy mało, tylko o to, że nagrodą jest honorarium. Nagrodą w konkursie powinna być jakaś wartość dodana w stosunku do tego, co jest efektem przyjęcia zwykłej propozycji wydawniczej, czyli coś więcej niż zaliczka i wydanie książki. Inaczej nie jest to żaden konkurs, tylko nazywanie osła zebrą. De facto wydawnictwo ogłosiło: przysyłajcie nam propozycje wydawnicze na wyłączność, my z tego wybierzemy trzy, które wydamy i za które zapłacimy tyle i tyle, chyba że będziemy mieć takie widzimisię, że zapłacimy mniej albo w ogóle, a wydamy tylko jedną.
W porządku, to o pięciu pozycjach trafiających do jury jest faktycznie fascynujące. Nie rozumiem, po co im więc w ogóle jury.
Usuń5 k gwarantowanego honorarium to wciąż - moim zdaniem - dobry interes. Bo często się zdarza, że autor zarabia jednak na książce mniej. Ale to już indywidualna sprawa, czy uważa się to za oszustwo i grę nie wartą świeczki, czy wręcz przeciwnie.
Przecież to 5k wcale nie było gwarantowane, w regulaminie zapisali, że mogą nie dać, a nawet gdyby nie zapisali, to też mogli nie dać, bo wyraźnie obowiązuje zasada, że regulaminem jest to, co Czwarta Strona zechce sobie ogłosić. A jeśli wziąć pod uwagę, że dla zdobycia tych pięciu 5k trzeba zdystansować kilkaset osób, żeby potem za tak dobrą książkę, która zostawia w pokonanym polu kilkaset innych, dostać 10 procent, to dla mnie to jest taki interes, jaki Rosja zrobiła na sprzedaży Stanom Alaski.
Usuń10% - 12% to akurat stawka standardowa. Widziałam kilka umów wydawniczych (normalne wydawnictwa) i powyżej tego 12% nikt nie dostawał (ale też nie były to osoby z wielkim dorobkiem, zakładam, że w przypadku takich jest inaczej). Oczywiście, rozumiem, że komuś może się taka stawka nie spodobać.
UsuńWidać nie przeczytałam dość uważnie regulaminu. Zakładałam, że 5 k się dostaje tak czy inaczej, po prostu potem nie ma honorarium, póki nie miałoby wykroczyć ponad 5 k. Ale być może to moja nieuwaga. W każdym razie ja w samym konkursie nie widzę nic złego, za to jego rozstrzygnięcie sprawiło, że CS mam teraz za wydawnictwo oszukańcze.
C.
Niech będzie, że 10-12%. To czemu 10, a nie 12? I skąd założenie, że konkurs wygra osoba bez dorobku? Przypomnę, miał być dla wszystkich. I proszę mi wyjaśnić, czym ten konkurs różni się od składania zwykłej propozycji wydawniczej. Bo właśnie pokazuję, że plusów żadnych z racji tego, że to konkurs, nie ma, jest tylko złożenie propozycji wydawniczej z mniejszymi szansami niż normalnie(bo większa konkurencja) i na gorszych warunkach, bo nie można negocjować umowy.
UsuńBo widać u nich standardem jest 10%. Moja znajoma wydawała u nich w normalnym trybie (tzn. nie w CSF tylko normalnym CF) i wspominała, że tyle ma dostać.
UsuńAno tym, że ludzie wysyłając uwierzyli, że ktoś ich teksty w ogóle przeczyta i trzy powieści z nadesłanych zostaną faktycznie wydane - nie zawsze wysyłając drogą tradycyjną ma się tę pewność. Fabryka Słów np. dość regularnie zachęcała do wysyłania im tekstów, a potem okazywało się, że jednak nie wydadzą niczego "z zewnątrz". Nigdy nie wie się też, ile będzie trzeba czekać - czasem odpowiedź nie przychodzi wcale, czasem po pół roku, a tu była ustalona data, gdzie wszystko stanie się jasne. Plus słowo "konkurs" i fakt, że nie podpisują od razu tekstu nazwiskiem, niektórych zwyczajnie ośmiela. Inna sprawa, że skoro jurorzy otrzymali oszałamiającą liczbę 5 powieści, a wydawnictwo wydaje jedną zamiast trzech, to wychodzi już na coś zupełnie innego. I to faktycznie czyni warunki śmiesznymi.
C.
Radzą: ślij do wydawnictw, jak książka dobra, ktoś ją weźmie. Różnie to bywa. Często na tekst nikt nawet nie spojrzy. Bo debiutant, bo kryzys, bo... Dlatego ludzie biorą udział w konkursach. Liczą, że ktoś mądry przeczyta. A to już połowa sukcesu. Podobne konkursy jednak powinny być piętnowane. Organizator wykazuje się zwyczajnym brakiem szacunku wobec tych, których sam do siebie zaprasza. Nie mam pojęcia dlaczego niektórzy kupili mętne wytłumaczenie Czwartej Strony. Moim zdaniem odpowiedź na pytania uczestników była po prostu arogancka. Poważny wydawca? Nie sądzę. Gdybym pisała, nie wysłałabym im żadnego tekstu. I mam nadzieję, że takie wnioski wyciągną autorzy.
Usuń"Widziałam kilka umów wydawniczych (normalne wydawnictwa) i powyżej tego 12% nikt nie dostawał (ale też nie były to osoby z wielkim dorobkiem, zakładam, że w przypadku takich jest inaczej)." C. nie siej fermentu. Są wydawnictwa, które dają więcej nawet debiutantom. Bez negocjacji. Są i takie, z którymi można negocjować te 1-3% więcej.
UsuńNie neguję, że są wydawnictwa, które dają więcej. Nie wiem, ile daje każde wydawnictwo w Polsce. Mówię jedynie, że 10% wcale mnie nie dziwi w przypadku umowy po konkursowej, bo widziałam "normalne" umowy właśnie na takie stawki. Chyba też Replika kiedyś organizowała konkurs na powieść, gdzie również dokładnie taka stawka była (a w konkursie także ostatecznie przyznano tylko jedno wyróżnienie i zrezygnowano z nagrody głównej, widać CS nie jest osamotniona).
UsuńI ja tylko wyjaśniam, czemu moim zdaniem ludzie biorą udział w konkursach. Sama w paru brałam właśnie z takich powodów. Absolutnie nie bronię organizacji ani wydawnictwa (odpowiedź o tym równym poziomie prac istotnie powala, już "nic więcej się nie nadawało" uznałabym za rozsądniejsze. A 5 tekstów dla jurorów...).
C.
Bo widać u nich standardem jest 10%.
UsuńChyba zaczynamy kręcić się w kółko. A dlaczego laureatom, którzy muszą być nie tylko dobrzy, lecz dodatkowo lepsi od innych, wydawnictwo oferuje ledwie nędznawy standard, a nie coś ponad ten standard?
ludzie wysyłając uwierzyli, że ktoś ich teksty w ogóle przeczyta i trzy powieści z nadesłanych zostaną faktycznie wydane - nie zawsze wysyłając drogą tradycyjną ma się tę pewność
Z faktu, że ktoś w coś wierzy, nie wynika jeszcze, że tak będzie w rzeczywistości. Czy Pani wierzy, że w Czwartej Stronie w pięć miesięcy przeczytali kilkaset powieści? Bo ja typuję, że potraktowali je z całą powagą, na jaką one zasługiwały, i do wstępnej selekcji wysłali np. redakcyjnego kota, bawiąc się przy tym sentencjami, że pisarz musi nie tylko dobrze pisać, ale jeszcze mieć szczęście. Po wysłaniu propozycji tradycyjną drogą można monitować, dopytywać się, naciskać, żeby tekst został przeczytany. I książka jest u dwudziestu wydawców, nie u jednego. Jeśli wybór byłby, czy posłać do wydawnictwa X, które organizuje „konkurs” i gwarantuje wydanie powieści, czy do Y, które nie organizuje i nie gwarantuje, to jasne, że do X. Ale wybór jest, czy posłać do X, które dostanie setki propozycji, czy do Y i dwudziestu innych, które nie są zawalone utworami konkursowymi. I bez dwóch zdań nasze szanse na „nagrodę”, czyli wydanie, są większe w tym drugim przypadku.
Nigdy nie wie się też, ile będzie trzeba czekać - czasem odpowiedź nie przychodzi wcale, czasem po pół roku, a tu była ustalona data, gdzie wszystko stanie się jasne.
I co z tego, że była ustalona, skoro ją przesunięto? I co się stało jasne? Przecież nawet przed finalistami zatajono informację, że byli finalistami. Ale nawet jeśli konkurs jest rzetelny, to jedyna informacja zwrotna, jaką ma autor nienagrodzony, jest taka, że zdaniem jurorów byli lepsi od niego.
Przyjmuję argument, że konkurs ośmiela i że to jedyna okazja, kiedy można posłać książkę anonimowo (ponieważ zwykle anonimowo ślą grafomani, takie propozycje nie są normalnie poważnie traktowane). Ale moim zdaniem to wątpliwe korzyści w świetle minusów.
A czy uczestnicy tego konkursopodobnego zbiorowego dymania ludzi w odwłok mogą zawiadomić organy ścigania o popełnieniu przestępstwa - chodzi mi o zacytowany fragment regulaminu i godne Lecha Falandysza tłumaczenia CS?
OdpowiedzUsuńBez przesady, postępowanie wydawnictwa jest oszukańcze w potocznym znaczeniu tego słowa, a nie w świetle kodeksu karnego. Żadnego przestępstwa nie było, jest niedotrzymanie umowy. Pewnie można by wytoczyć wydawnictwu proces cywilny, żeby zrealizowało zapisy regulaminu, tyle że niewarta skórka wyprawki.
UsuńZawsze można wydawnictwu dać bana. Niech sobie sami piszą i... czytają :)
UsuńBardzo przepraszam, że nie na temat, ale towarzystwo „Psychoskok and Co.” chyba się wzbogaciło o kolejnego, tyle że stosującego subtelniejsze metody działania członka: http://wydawnictwoczarnakawa.pl/
OdpowiedzUsuńRozumiem, że skoro metody subtelniejsze, to informacja o płaceniu przez autora gdzieś jest ukryta, ale nie mogę jej znaleźć.
UsuńZnajoma tam ostatnio coś wydała - i to poezję - nie zapłaciła ani grosza (zresztą przy jej podejściu do vanity ciężko o inne rozwiązanie), więc podejrzewam, że to jednak fałszywy alarm; choć opieram się tylko na tym jednostkowym przypadku.
UsuńPanie Pollak, zostałam niejako wywołana do tablicy. Owszem, Czarna Kawa chciała postąpić trochę nieodpowiedzialnie i pewnego autora odesłała z kwitkiem, mówiąc, że powinien sam zadbać o korektę, bo mają zajęty plan wydawniczy do sierpnia. Sama wyjaśniałam problem, gdyż jedna autorka próbowała wmówić wszystkim, że działają systemem vanity. Ja wydałam poezję w Pearlicu, ale w Czarnej Kawie mam z partnerką umowę na trylogię obyczaju. Oczywiście w systemie tradycyjnym. To nowe wydawnictwo, które chce się rozwijać. Po moich uwagach automatycznie wyprostowali sprawę z autorem. I - jak dobrze - odprawili z kwitkiem.
Usuńpozdrawiam!
No właśnie na zalinkowanej stronie nic o płaceniu nie ma, ale a) ich nawoływanie, żeby teraz, zaraz, natychmiast przysłać im, cokolwiek się napisało, brzmi podejrzanie; b) o twórczości literackiej dam wymienionych pod dumnym nagłówkiem „Nasi autorzy” trudno znaleźć jakiekolwiek informacje niezwiązane z tymże wydawnictwem; co najmniej dwie z nich próbowały zebrać pieniądze na publikację na PolakPotrafi, obie z tym samym tekstem: „wydawnictwo zaproponowało mi wydanie z pokryciem części kosztów”; obie też wymieniają usługi, za które mają zebranym groszem zapłacić — redakcji wśród nich nie ma (jedna wspomina za to o „podwójnej korekcie”; informuje też, że „właściwie to już jestem pisarzem, tylko niestety bez żadnej wydanej książki”; do tego typowe dla vanitowców opowieści o „spełnieniu marzeń”; c) na fejsowej stronie Czarnej Kawy można przeczytać fragmenty lansowanego aktualnie dzieła, króciutkie, ale wystarczające, żeby rozpoznać klasyczny vanitowy poziom opanowania języka; d) wśród polecających tę radosną twórczość są dwie osoby znane ze związków z vanity (jedna nawet zamieściła parę komentarzy na Pana blogu). Wszystko to zusammen do kupy każe mi przypuszczać, że o płaceniu kandydat na Prousta dowiaduje się dopiero z korespondencji z Czarną Kawą. Bo wicie rozumicie, towarzyszu, jesteście debiutantem, więc ryzyko i te rzeczy. Plus szumne informacje o patronatach medialnych, ale — dziwnym trafem — głównie (acz nie tylko) ze strony różnistych blogów (co nam przypomina widok znajomy ten?). Dlatego właśnie twierdzę, że metody są subtelniejsze (informacje niewygodne zostawiamy na później, oczy czytelników wykłuwamy znaczkami firmowymi „patronów medialnych”), ale pod błyszczącym papierkiem kryje się ta sama kaszanka. Acz chciałabym się mylić, naprawdę.
UsuńNapisałam przed chwilą komentarz, umowę też pokazać mogę ;) Owszem, mają współprace z różnymi ludźmi, ale jeden kryminał, który będzie miał premierę niedługo, został przeczytany przez autorkę wydającą w Replice, Jacek zresztą dobrze wie, że kobieta potrafi pisać. Całość oceniła bardzo dobrze, a pod jej opinią pojawiła się dyskusja, w której uczestniczyłam i problem wyjaśniałam z wydawnictwem osobiście, bo nie chcę być posądzana o maczanie paluchów w vanity. I co to były za akcje na Polak Potrafi? Są linki, screeny? Czy chodziło akurat o wydawnictwo Czarna Kawa? Spróbuję się dowiedzieć, jak jest u innych dziewczyn. Nasza umowa nie jest rewelacyjna, ale jestem zadowolona, że trylogia pójdzie tradycyjnie. Do wglądu mogę dać, wystarczy napisać ;)
UsuńAbsolutnie nie czuję się upoważniona do zaglądania w umowy, których nie jestem stroną. Nie zarzucam też Pani kłamstwa. Linki? Proszę bardzo: https://polakpotrafi.pl/projekt/jak-byc-pechowa-emigrantka
Usuńhttps://polakpotrafi.pl/projekt/oddech-smierci
Nazwa wydawnictwa nie jest podana, ale trochę za dużo punktów wspólnych jak na zbieg okoliczności. A na Facebooku Czarna Kawa już pod własnym szyldem promuje książkę napisaną językiem dowodzącym ponad wszelką wątpliwość, że a) akceptuje teksty napisane kaleką polszczyzną, b) redakcja w tym wydawnictwie nie istnieje (a jeżeli redaktor puścił zdanie „Zdawało się, że tych dwoje ludzi oddycha dźwiękami muzyki wzajemnie”, to należy mu uniemożliwić dalszą pracę w tym zawodzie). Brak redakcji widać zresztą we fragmencie innej reklamowanej aktualnie książki, napisanym lepszą polszczyzną, ale bezsensownym od pierwszego do ostatniego słowa (bohater patrzy na zwłoki z takiej odległości, że nie jest pewien, jakiej płci jest ofiara, ale widzi, że brakuje jej jednego zęba i że ma połamane żebra, „żeby wyeksponować serce”). Krew zamordowanego nieszczęśnika zapewne składa się z gęstego oleju, bo „tworzy na powierzchni [jeziora] czerwoną plamę”. Tak, wiem, że kilka zdań pełniących obowiązki reklamy to słaba podstawa do oceny całego utworu (premiera całości dopiero za kilka tygodni), ale dziwne by było, gdyby w logicznie skonstruowanej fabule nagle w jednym miejscu znalazło się takie nagrodzenie, excusez le mot, idiotyzmów. I to w kryminale, w którym związki przyczynowo-skutkowe między wydarzeniami są fundamentem fabuły. Jeżeli nie autor, to redaktor powinien zauważyć, że coś tu nie bangla. Chyba że redaktor nie brał udziału w procesie wydawniczym, a to właśnie jest jedna z charakterystycznych cech vanity. Zresztą, niektóre przedsiębiorstwa tego rodzaju wydają dla zachowania pozorów jednego-dwóch autorów sza własne pieniądze, a reszta płaci (bodaj Novae Res tak się urządziło). Niewykluczone, że i w tym przypadku mamy do czynienia z takim procederem.
Wie pani co, proszę wybaczyć, że się na wstępie uniosłam - tutaj rzeczywiście coś mi nie pasuje. Obawiam się pewnej rzeczy - moja partnerka zapłaciła za swoją pierwszą powieść, a wydawnictwo zbiło na niej niezłą sumkę, oczywiście nic autorce nie przekazując. O redakcji nie wspominajmy - była młoda i głupia. Teraz jednak nie chciałybyśmy mieć nic wspólnego z takimi sytuacjami. Czy mógłby tu być związek z tym, że tamta jej powieść została dość dobrze przyjęta przez przeciętnych czytelników? Czy to jakieś resztki WFW? Im bardziej o tym myślę, tym bardziej mam wrażenie, że rzeczywiście tak jest. A przecież dochodziłam osobiście w tej sprawie... Przykre. U nas ma być redakcja, potem dwie korekty. Do tekstu nie zaglądam, powinnam rozpoznać takie kwiatki u siebie. Gorzej jak redaktor sam takie rzeczy wprowadza - bo kto wie? I tak - Novae ma trzy takie autorki. Ech, i co teraz? Człowiek wierzy, że normalne wydawnictwo, nowe, dopiero zaczynają. I gdzie ta prawda?
UsuńPanie Pollak, pan wybaczy dyskusję, toż to temat życia i śmierci dla mnie.
Najwyraźniej firma zamiata brud pod dywan. Ale demaskują ją autorzy ogłaszający takie akcje,żeby zebrać pieniądze na dofinasowanie wydania, jak również autorzy otrzymujący maile z propozycją dofinasowania i informujący o tym znajomych. Ostrzegać.
UsuńNie ma za co przepraszać, wcale nie odczułam, że się Pani uniosła. Co do meritum, to WFW przemianowało się na Warszawską Grupę Wydawniczą, co nie wyklucza, że zakładają jakieś spółki-córki czy tym podobne odnogi. Całkiem też możliwe, że skoro powieść, o której Pani wspomina, odniosła choćby umiarkowany sukces, to kolejna pozycja Pani partnerki będzie wydana bez „współfinansowania”, bo wydawnictwo i tak spodziewa się zarobku, a autor z choćby minimalnym dorobkiem dobrze robi na wizerunek, zwłaszcza wydawnictwu zupełnie nowemu na rynku. Zapis umowny o redakcji nie musi o niczym świadczyć, bo wydawnictwa vanity czasem się porywają na redakcję, której efekt bywa gorszy niż tekst wyjściowy (pan Paweł nawet zamieścił kiedyś na blogu wpis na ten temat pt. „Robiąc redakcję nie poprawiły się błędy”). Jeszcze raz podkreślam, że ani na stronie Czarnej Kawy, ani na jej profilu na Facebooku nic o płaceniu przez autorów nie ma, ale jak zbiorę do kupy wszystkie kawałki tej układanki, to inny obrazek ni czorta nie chce mi wyjść.
Usuńhttps://polakpotrafi.pl/projekt/oddech-smierci
Usuńhttp://wydawnictwoczarnakawa.pl/oddech-smierci-premiera-15-07-2016/
I możemy zamknąć temat.
@ Baba_potwór
UsuńMa Pani talent detektywistyczny :)
Dziękuję za ten wątek. Dał mi do myślenia. Dałabym się złapać. Co prawda i tak bym nie poszła na współfinansowanie, ale dzięki Babie zaoszczędzę trochę czasu.
UsuńJoa
Dziękuję :). Jak się chce wydawać (bez „współfinansowania”) kryminały, to trzeba umieć kojarzyć fakty i wyciągać wnioski. Które to wnioski w tym przypadku wręcz się narzucają.
UsuńJakby były jeszcze jakieś wątpliwości:
Usuńhttp://wydawnictwoczarnakawa.pl/zycie-pechowej-emigrantki-premiera-12-08-2016/
https://polakpotrafi.pl/projekt/jak-byc-pechowa-emigrantka?utm_source=projects
Racja. Jednak wielu z braku doświadczenia i rozeznania w rynku wydawniczym bierze słowa wydawcy za dobrą monetę. Nie ma nic o płaceniu - znaczy wszystko ok. Szczęście, że można poczytać opinie mądrzejszych od siebie. Blog pana Pawła i wpisy komentujących dla żółtodzioba są bezcenne. Jeszcze raz dziękuję :)
UsuńJoa
Baba_potwór, miała pani rację. Zapytałam autorek wprost - wydają ze współfinansowaniem. Tylko my tak naprawdę wydajemy metodą tradycyjną, ale nie będzie nam łatwo się wycofać - musiałybyśmy za to zapłacić. No, to jestem w kropce. A pytałam, mówiłam, że my do vanity nie chcemy, wydawca powiedział, że to ich błąd z proponowaniem zapłaty za redakcję [sytuacja powyżej przeze mnie opisana]. Być może tak pomyśleli i stwierdzili, że dobrze jest wydać coś nowego, za nazwiskiem ludzie pójdą, a że za dwoma, to co to za różnica, skoro ludzie nas znają. Joa - jeżeli chodzi o nieznajomość rynku, ja jestem dość dobrze poinformowana, jednak to jest ewidentne zatajanie informacji przez wydawcę. Zwłaszcza, kiedy wysyła się powieść na samym początku działalności. To jego niedomówienie, ot. Ale rzeczywiście autorki, które mówiły, że mają umowę ze współfinansowaniem, stwierdziły, że większość wydawnictw wydaje w ten sposób (!). Autorka nie chciała przyjąć do wiadomości, że to wcale nie jest na porządku dziennym, ale to już nie moja sprawa. Tak czy siak, będę patrzeć, jak to się potoczy. Bo jesteśmy w kropie, nawet nie w kropce.
UsuńNo i spryciarze zostali rozszyfrowani. Warto to nagłośnić na forach.
UsuńAngeline, rzeczywiście trudna sytuacja. Życzę, żeby jednak wyszło Wam na dobre.
Joa
Mam nadzieję, że też będzie okey. Byleby za nic nie płacić, bo z jedną średnią krajową ciężko by było. Dziękuję za konwersację ;)
UsuńCieszę się, że pomogłam (o ile pomogłam). A umowę może powinien zobaczyć prawnik, najlepiej specjalizujący się w prawie autorskim i kwestiach twórczych. Skoro kontrahent ukrywa dość istotne dla Pani informacje na swój temat, to nigdy nie wiadomo, w jaki sposób użyje postanowień kontraktu. Strzeżonego PZU strzeże.
UsuńJednego się boję. Kiedy będziecie wydawać następny tom, wydawca powie: książki się nie sprzedają, nie mam pieniędzy, proszę o dofinansowanie. Pytanie, jak macie się teraz zabezpieczyć? Na pewno, jak radzi Baba_potwór, już szukać prawnika.
UsuńW umowie jest na to zapis - jeżeli pierwsza się nie sprzeda, to wydawca odstępuje od umowy. Więc akurat z tym punktem jest okey. Też o tym myślałyśmy. Zresztą - czego nie ma w umowie, nie może być wymagane.
UsuńA ja bym chciał wiedzieć kto w końcu wygrał ten pseudokonkurs. Bo to jakaś wielka tajemnica jest. Czwarta Strono... przecież czytacie nasze posty. Zatem wywołuję Was do tablicy. Macie odwagę rzeczowo odpowiedzieć i podjąć dyskusję z panem Pawłem czy tradycyjnie schowacie głowę w piasek?
OdpowiedzUsuńA ty anonimie zarzucasz innym brak odwagi, a sam boisz się podpisać choćby imieniem? Kto wywołuje do tablicy? Anonim??? No weź mnie nie rozśmieszaj.
UsuńJa tylko zadałem pytanie o wynik konkursu. Nazwisko do dziś nie zostało podane. A kim jestem nie ma tu nic do rzeczy. O to wolno zapytać każdemu. Niech będzie, że nazywam się Kowalski. To coś zmienia? Czyżby wydawca się moim pytaniem zdenerwował? Aż tak? A co do regulaminu bloga - zakazu anonimowych postów nie ma. Pozwólmy zatem zdecydować autorowi bloga czy zechce zaakceptować moje posty.
UsuńNo cóż, symptomatyczne, że jedyna odpowiedź na zarzuty, na jaką stać Czwartą Stronę, to anonimowy atak wydawnictwa/zwolennika wydawnictwa, że wezwanie do odpowiedzi jest anonimowe.
UsuńJęzyk użyty przez Czwartą Stronę do promowania konkursu wprowadza w błąd. Mówi o nagrodzie, a to tylko ZALICZKA na poczet przyszłych dochodów wygenerowanych przez wytypowaną powieść. I to brutto, czyli wydawnictwo odliczy sobie od tej kwoty podatek. Dlaczego nie 50000? Wiecie, nie chcę być cyniczny. Gdyby to było np. Wydawnictwo Literackie. Możliwość bycia przezeń wydanym i zobaczenia swojej książki w katalogach obok dzieł Stanisława Lema, to sądzę, że i owszem, byłaby dla początkującego autora fantastyki kusząca nagroda. Ale wracając do samej„nagrody” (zaliczki). Dlaczego nie wytypowali osób wyróżnionych (które miały być dwie)? Przecież, do licha ciężkiego, dosłownie nic za to nie płacą. Dostają w prezencie zdolnych świetnie rokujących autorów, na z góry określonych przez siebie warunkach i jedyne co muszą zrobić to zapłacić im skromną zaliczkę 1500 PLN (minus podatek)? Mogłoby się zatem wydawać, że przynajmniej, na spełnienie tak sformułowanych warunków można liczyć w 100%, bo to się po prostu wydawnictwu opłaca. Co się stanie, jeżeli „honorarium należne autorowi, z tytułu sprzedaży książki” nie osiągnie sumy „nagrody” (zaliczki)?
OdpowiedzUsuńPodsumujmy: „Nagroda” odliczona od honorarium. Podatek odliczony od nagrody. Setki zgłoszeń. Brak wyróżnień. Ciekawe rzeczy dzieją się w tym wydawnictwie!
REGULAMIN KONKURSU NIE JEST DŁUGI. MOŻNA GO PRZECZYTAĆ TUTAJ: http://czwartastrona.pl/wp-content/uploads/2015/04/CZWARTASTRONAFANTASTYKI_Regulamin.pdf
O potrącanie podatku to pretensje do państwa, nie do wydawnictwa. Poza tym racja, dotrzymanie słowa i przyznanie wyróżnień praktycznie nic Czwartą Stronę by nie kosztowało, a strata wizerunkowa duża. Tyle że najwyraźniej wizerunkiem to się w branży wydawniczej dawno temu przestano przejmować. Zwykła uczciwość, że ze swoich zobowiązań należy się wywiązywać i generalnie przyzwoicie traktować ludzi, też jest passé. My mamy/prowadzimy wydawnictwo, więc możemy traktować was z buta i co nam zrobicie?
UsuńNic, panie Pawle, nic. Ludzie nadal będą słać swoje teksty wszędzie gdzie się da, więc tam też. Niestety...
UsuńAle dobrze, że istnieje Pana blog. Dzięki Pana wpisom jestem dużo ostrożniejsza.
Pozdrawiam!
Ola
To nie konkurs, to działania marketingowe. Piątkę finalistów wybrano dawno temu, wybrano żiri (uwierzę w ich tłumaczenia, że nie do końca wiedzieli w co się pakują; nie uwierzę, że skład jest przypadkowy), rozesłano wici. Jak zwykle w przypadku WP, rzeczywistość zaskakuje działaczy kultury z Poznania - zgłoszeń jest za wiele, robi się syf, do dupy dobiera się Pollak i tak dalej. Regulamin to ściema, konkurs to ściema. Jak zwykle w mieście, którego symbolem jest sprawa Ewy T.
OdpowiedzUsuńWiśniewski
Dymają chyba wszyscy, chwalone w sieci Genius Creations także: http://mdunkel.blogspot.com/2016/08/juz-mi-sie-nie-chce-w-pisanie.html
OdpowiedzUsuńO co chodzi z tą Dunkel? Nie wydali, umowę złamali? Do sądu ich, a nie żalić się na forach. Chyba że nie złamali - wtedy tym bardziej nie ma powodu się żalić.
OdpowiedzUsuńTen, kto się żali na forach, raczej nikogo do sądu nie poda, choćby dlatego że mojej (a prawdopodobnie żadnej) umowy z GC nie ma. Wierzę, że na własnym blogu jeszcze się żalić wolno. :P
UsuńZaraz, jak to "nie ma"? Chcesz powiedzieć, że nie masz pisemnej umowy z wydawcą?
UsuńChcę powiedzieć, że nie żalę się na żadnych forach, bo taka sugestia tu padła... ;)
UsuńAleż wolno się żalić, zakazu nie ma :) Mnie tylko zaciekawiło w czym rzecz, bo już w paru miejscach widziałem powyższy wpis z linkiem do Pani bloga. Nie mam nic złego na myśli, tylko tyle, że jeśli jest problem z wydawcą, warto go rozwiązać - nawet radykalnie. W tym popieram Pana Pawła. Tak należy postępować, choćby dlatego, żeby wydawcy nie pozwalali sobie na łamanie praw autora. Pani sprawy nie znam, więc nie mnie oceniać.
UsuńPrzy okazji - moja jest jedynie pierwsza odpowiedź na wpis o Pani problemie. Reszta anonimowych już nie.
Pozdrawiam Panią i życzę pozytywnego rozwiązania sprawy z wydawcą.
TB
Uchyliła się Pani od pytania o brak umowy, a ono jest zasadne.
UsuńTreść jej wypowiedzi była bardzo jasna, i wyraźnie chodzi o to, że żaląca się na forach osoba nie ma [wglądu] do tej umowy.
UsuńChyba Pani Dunkel sugeruje, że to nie ona rozpowszechnia link do jej blogowego wpisu na forach. I tym samym pragnie zamknąć dyskusję (tak jak zamknęła ją na swoim blogu). Stąd uchylenie się od odpowiedzi na pytanie o umowę. W ten sposób to rozumiem. Nie chcę wydawać sądów o całej sprawie (za mało danych), ale zablokowanie komentarzy pod własnym wpiem nie jest zbyt eleganckie - choć oczywiście to blog Pani Marii i może z nim zrobić co zechce.
OdpowiedzUsuń