poniedziałek, 19 maja 2014

Zbyt krótkie szczęście - fragment

PROLOG

Listopadowa szarówka spowijała alejkę przy ulicy Olszewskiego na wysokości sklepów ciągnących się niemal od pętli tramwajowej aż do poczty. Mimo że dochodziła dopiero czwarta po południu, wszystkie były zamknięte, a zatłoczony zwykle chodnik pusty. Za słupkami, gdzie wolne miejsce do parkowania o tej porze znajdywali najwięksi szczęśliwcy, stały wszystkiego ze trzy samochody. Święto.

Stanisława Wasiak zatrzymała się przy witrynie mięsnego, rozważając, co kupi następnego dnia dla Ciapka. I dla siebie na niedzielę. Emeryturę miała skromną, musiała oszczędzać. Ale nie krzywdowała sobie. Pierogi w miejsce schabowego czy serek zamiast wędliny były równie dobre, za to zdrowsze. A kiedy Ciapek z zapałem pałaszował wątróbkę czy nereczki, cieszyła się, jakby sama jadła. Jak wtedy, kiedy patrzyła na świętej pamięci Mieczysława. Zmarło mu się przez tę wątróbkę, serce nie dało rady, dwa zawały przetrzymał, ale trzeci go zmógł. A i tak lekarze mówili, że przy swojej nadwadze z dwóch pierwszych cudem wyszedł. Ale co chłop sobie życia użył, to jego. Bo i chudzielca do grobu w końcu złożą i wyjdzie na to, że na darmo się umartwiał.

Tylko że często ckniło się jej za mężem. Ciapek był kochany, ale przecież nie podziękuje, że mu smakowało, nie przeczyta po obiedzie gazety, nie opowie jej, co w świecie słychać, i nie skomentuje, że politycy są skorumpowani. Nawet chciała sprawdzić, co to znaczy, ale nie znalazła tego słowa w encyklopedii. Pewnie jakieś nowe, a encyklopedię miała starą, jeszcze po rodzicach. Jej Miecio był taki mądry, znał te nowe słowa.

Oderwała się od witryny i pociągnęła za sobą Ciapka, który ruszył bez protestów, musiały przez szybę nie przebijać żadne zapachy, a dla psa wąchać, to jak dla człowieka widzieć. Miecio tak kiedyś powiedział. Westchnęła, ale bardziej dla przyzwoitości, bo akurat dzisiaj z nim pobyła, to i tęsknota wielka ją nie chwytała. Grób oporządziła, świeże kwiaty dała, znicze, jak się należy na pierwszego listopada. Nawet się specjalnie do bramy wróciła, żeby zniczy dokupić, co by Olczykowa nie miała więcej, ten jej stary był przecież głupi jak but.

Poczuła opór smyczy i przystanęła przed schodkami piekarni, pozwalając ratlerkowi rozkraczyć się i wysunąć zad. Kiedy cierpliwie czekała, aż się wypróżni, dostrzegła w okolicy poczty żółte kamizelki strażników miejskich. To ją trochę zaniepokoiło, podobno był przepis, że po psie trzeba posprzątać. Olczykowa coś mówiła. Że niby brudne i niehigieniczne. Fircyki się teraz porobiły, u nich na wsi za stodołę się chodziło i nikt się jakoś nie pochorował, że trochę tam tego leżało, a kiedy z rodzicami do Wrocławia w ramach awansu społecznego przyjechała, to i świniaka mieli w wannie, i kur parę, i przecież zwierzaki nie miały zatkane, a jej nic nie dolegało. To właśnie od tej czystości co drugie dziecko teraz alergiczne. Wnuczka Olczykowej na wszystko uczulona, nawet na Ciapka.

Patrol skierował się w jej stronę, czym przestraszył ją już nie na żarty, na szczęście strażnicy szli nieśpiesznie, więc zdążyła oddalić się od sporego pagórka, który Ciapek zostawił – skąd w małym psie tyle się tego zbierało? – i dla pewności przeszła na alejkę. Obejrzała się niespokojnie, bo mimo jej manewru, musieli zobaczyć, co leży na chodniku i czyja to zasługa. Ale minęli piekarnię obojętnie i skręcili w stronę parku nadodrzańskiego. Musiała Olczykowa coś pokręcić z tym przepisem.

Nie odważyła się jednak wrócić przed sklepy, tylko poszła dalej alejką. Na wysokości przystanku autobusowego ławeczkę zajmowała para nastolatków, dziewczyna siedziała chłopakowi na kolanach i obejmowała go rękoma za szyję. Chyba się całowali. Sodoma i gomora. Żeby tacy młodzi publicznie. Co za czasy. Ona z Mieczysławem to dopiero po ślubie, jak należy i jak przyzwoitym ludziom przystało. I ile to trwa! Zassali się czy co? Rozdrażniona spuściła Ciapka ze smyczy – Olczykowa mówiła, że pies też nie może wolno biegać, ale pewnie z tym bieganiem jest jak ze sprzątaniem – a kiedy zgodnie z jej przewidywaniami zainteresował się ludźmi (innych nie było, więc musiał podbiec właśnie do tej pary), podeszła, że niby chce go zabrać. Powinno im to przeszkodzić w tym bezwstydnym całowaniu się, bo choć wyraźnie wstydu za grosz nie mieli, przecież musi być nieprzyjemnie, jak kto obok stoi. Ale nie zmienili pozycji ani odrobinę, zakochani tak, że świat dokoła nie istniał. I ogarnęła ją złość, że mają to, czego ona nie miała, też kochała się w takim jednym i chciała, żeby ją całował, ale gołodupiec był i ojciec powiedział, żeby lepiej wzięła Mieczysława. Posłuchała, nie wyszła na tym źle, ale nigdy nie ciągnęło jej tak do niego, jak tę dziewuchę, żeby przywrzeć do ukochanego na amen i już się od niego nie oderwać. I w tej złości na własne wybory położyła jej rękę na ramieniu i pociągnęła. Dziewczyna nie poderwała się przestraszona czy rozgniewana, nie zawołała „co pani robi?”, tylko osunęła się bezwładnie na ławkę, odsłaniając twarz chłopaka. Na Wasiakową spojrzały jego oczy: szeroko otwarte, nieruchome. I w tej chwili dotarło do niej, że właśnie dotknęła trupa, a drugi się w nią wpatruje. Zaniosła się histerycznym krzykiem.

CZĘŚĆ I

Pierwszolistopadowy spokój prysł, w uliczce zaparkowały radiowozy i ford transit ekipy technicznej, karawan wjechał w samą alejkę, na biało-niebieską taśmę odgradzającą miejsce znalezienia zwłok napierał tłum gapiów. Prokurator Jarosław Kania, który wysiadł z cywilnego samochodu i przywitał się z komisarzem Markiem Przygodnym, spojrzał na nich z niechęcią.

– Niech mi pan powie, czym oni się różnią od tego średniowiecznego motłochu, który gnał na miejsce egzekucji. Wieki mijają, a człowiek wciąż tak samo prymitywny. Ostatnio czytałem „Obłok Magellana”, w którym Lem stawia tezę, że za następne dziesięć stuleci całe ziemskie społeczeństwo będzie myśleć i postępować racjonalnie. Kiedy widzę takie sceny, to nabieram poważnych wątpliwości, czy owa prognoza jest trafna. Polecam panu tę powieść, znalazłem w niej jedno z najbardziej uspokajających wyjaśnień, dlaczego musimy umrzeć. To tak à propos dzisiejszego dnia.

Przygodnego trochę dotknęło, że prokurator z góry założył, że książki nie zna. Owszem, „Obłoku Magellana” nie czytał, ale…

– Sięgnę. Zwłaszcza że Lema przeczytałem właściwie całego, ten tytuł mi umknął.

Kania spojrzał na komisarza z pewnym podziwem, bardzo cenił Przygodnego, uważał go za wyjątkowo inteligentnego policjanta, ale akurat policjanci nie kojarzyli mu się z lekturami. W każdym razie nie z beletrystyką. Nie zamierzał się jednak do tej trochę lekceważącej oceny przyznawać.

– Pewnie dlatego, że Lem blokował wznowienia, bo oddał w tej powieści pewien trybut komunistom. Ale gdyby artyści szli wtedy tylko na takie ustępstwa, to naprawdę nie mieliby się dziś czego wstydzić.

Podczas tej rozmowy dotarli do ofiar, przy których znajdowali się już lekarz sądowy Józef Małecki i asystent Przygodnego Robert Gajda.

– Witam panów. – Patolog nie podał im ręki, bo miał nałożone rękawiczki i dotykał już zwłok. – Wszystkiego najlepszego!

– Z jakiej okazji? – zdziwił się Kania.

– Święta zmarłych.

– Ale my żyjemy! – zaprotestował prokurator.

– Tylko chwilowo, jak wszyscy zresztą – oznajmił z ponurą miną Małecki. – Tu najlepszy dowód – pokazał na martwą parę nastolatków.

– Co z nimi? – zapytał Przygodny, mając nadzieję, że lekarz wyczerpał swój zasób sarkazmów na te oględziny. – Ktoś ich tak posadził?

– Nie, w tej pozycji ich zastrzelił. Tak przynajmniej na moje oko mówią plamy krwi. To znaczy, dziewczyna musiała być wyprostowana, osunęła się potem, może przewrócił ją ten, kto ich znalazł.

Przygodny spojrzał pytająco na aspiranta, czy ma jakąś wiedzę w tej sprawie.

– Chyba się zgadza, ta staruszka, co ich znalazła… nawiasem mówiąc, to jej zawdzięczamy aż tak duże zbiegowisko, darła się jak zarzynana, z pół dzielnicy ją słyszało, na szczęście w pobliżu byli strażnicy miejscy i odepchnęli ludzi, bo by nam wszystko zade…

– Co z tą staruszką, Robert?

Przygodny, jak często, musiał napomnieć aspiranta, żeby wrócił do właściwego wątku.

– No przecież mówię, doznała szoku, więc nie udało się jej przesłuchać, ale z tego, co bezładnie opowiadała, można było wywnioskować, że faktycznie dotykała zabitych.

– A gdzie ona teraz jest? – zapytał komisarz, nie widząc, by któryś z funkcjonariuszy rozmawiał z jakąś starszą panią.

– Zabrało ją pogotowie. Inaczej mielibyśmy trzecie zwłoki. Choć w innym wieku – popatrzył na zabitą parę. – Ech, takich młodych to szczególnie żal.

– Personalia? – Komisarz uznał, że formalne słownictwo najlepiej odgoni atmosferę refleksji. Nie byli tu po to, by dumać nad nieuchronnością ludzkiego losu, nad marnością życia, tylko mieli ująć zabójcę.

– Nie znalazłem przy nich dokumentów, ale sprawca nie zabrał komórek, więc nie będzie problemów z identyfikacją.

Zostawienie komórek wykluczało też motyw rabunkowy, co potwierdziła dalsza relacja Gajdy.

– Nie zabrał im kluczy, więc raczej nie ukradł dokumentów, żeby później obrobić mieszkania, tylko po prostu nie mieli ich przy sobie. Chłopak ma portfel, w którym jest dwieście złotych, dziewczyna tę torebeczkę, ale są w niej tylko kosmetyki.

– Od dawna nie żyją? – Przygodny zwrócił się do patologa, widząc, że ten mierzy temperaturę ciał.

Małecki chyba rzeczywiście wyczerpał swój zasób sarkazmów, bo zamiast wygłosić jakąś kąśliwą uwagę, spojrzał na zegarek i policzył w myślach.

– Powiedziałbym, że zgon nastąpił między wpół do trzeciej a czwartą.

– O której ich znaleziono? – tym razem pytanie było skierowane do Gajdy.

– Zaraz po czwartej.

Przygodny pokiwał głową, że to pasuje. Znał tę część Biskupina, bo w pobliżu mieszkała jego córka. W dzień świąteczny chodziło tędy mało ludzi, więc zabójca mógł wyczekać na dogodny moment do oddania strzałów, ale pojawienie się kolejnego przechodnia było kwestią minut i odkrycie zwłok musiało nastąpić dość szybko. Najpewniej maksymalnie w ciągu pół godziny.

Tyle fragmentu, jeśli kogoś zaciekawiło, to książkę można nabyć tutaj.

3 komentarze:

  1. Tak się nie robi!!! Chciał Pan mieć materiał do następnego kryminału? Czytelnik umarł z ciekawości? Który pisarz jest winny?
    Pisarz zginął? Który czytelnik zemścił się za obgryzione z niecierpliwości paznokcie?
    Bardzo proszę, niech Pan już sobie zajmie kolejkę na poczcie....
    Z pozdrowieniami
    Alicja Górczyńska

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede mną upojna noc... Chłop mnie zabije, bo spędzę ją z książką ;-)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.