sobota, 23 kwietnia 2011

Pańszczyzna

Jako tłumacz przysięgły nie mogę odmówić tłumaczenia, jeśli zleca mi je sąd, prokuratura lub policja. Za takie tłumaczenie dostaję honorarium wedle stawek urzędowych (niższych niż rynkowe), które ustalił minister sprawiedliwości. Ponieważ minister ustalił te stawki sześć lat temu i odtąd mimo kilkunastoprocentowego wzrostu inflacji i ponad 30-procentowego wzrostu przeciętnej płacy ani razu ich nie podniósł, zwróciłem się ze stosownym pismem do ministra, by zechciał to zrobić.

Odpowiedź dostałem, a jakże, odmowną, ale dostałem, bo prawo nakazuje urzędom na pisma obywateli odpowiadać. Prawo jednak nie nakazuje podawania prawdziwych przyczyn, dlaczego danej sprawy nie załatwi się po myśli obywatela, nie zabrania również traktować obywatela jako durnia, więc urzędy skwapliwie z tej luki prawnej korzystają.

I tak dowiedziałem się, że „podwyższenie stawek wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych nie jest obecnie możliwe z uwagi na trudną sytuację budżetu państwa”. Hm. Że był kryzys, to wiem. Ale zanim kryzys się zaczął, zdążyły już minąć trzy lata bez żadnej rewaloryzacji. Poza tym, o ile mnie pamięć nie myli, Donald Tusk, premier, posiłkując się zieloną mapą Polski na tle czerwonej Europy, tłumaczył mi, że Polska przeszła przez kryzys bezkryzysowo i podczas gdy inni pogrążyli się w recesji, my mieliśmy wzrost gospodarczy. No to jak? Sześć lat ciągłego wzrostu, a nie ma pieniędzy w budżecie na zrewaloryzowanie stawek (nie podwyższenie, zrewaloryzowanie, żeby tłumacz dostawał realnie tyle samo co w 2005 r.)? To kiedy pan Tusk mnie okłamywał: gadając do mnie z telewizora czy w piśmie swoich urzędników? Dobrze, dobrze, wiem, że pytanie w nerwach zadałem, bo potem obejrzałem kolejną konferencję pana Tuska, na której pochwalił się, że dał podwyżki nauczycielom, daje i dawać będzie. I sprawa się wyjaśniła: pieniądze owszem są, tylko nie dla wszystkich. Tłumaczy jest mniej niż nauczycieli, więc podwyżka dla nich byłaby wprawdzie mniej kosztowna, ale za to głosów w wyborach też mniej. No i nie byłoby czym się pochwalić w telewizji, a jeszcze opozycja by raban mogła podnieść, że rząd na oświatę nie daje.

Ministerstwo argumentu o trudnej sytuacji budżetowej samo nie uznało za przekonujący, bo przytoczyło kolejne. Jak się nie strzela, bo nie ma armat, to dalsze wyjaśnienia nie są potrzebne. Ministerstwo poinformowało mnie jednak „uprzejmie”, że dostałem podwyżkę, bo od 1 stycznia 2010 r. podatek VAT doliczam do stawki, a wcześniej musiałem go ująć w stawce. 22-procentowa podwyżka jak w mordę strzelił. Nic tylko podjąć ministra za nogi i za łaskawość podziękować. Jeśli się nie zna faktów, bo fakty są takie, że w połowie 2008 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że sytuacja, w której tłumacz jest zmuszony ująć VAT w stawce, wynikła z luki prawnej, a ten podatek powinien być dla tłumacza neutralny, czyli doliczany do stawki. I zalecił rządowi zmianę prawa. Rząd z realizacją zalecenia ociągał się półtora roku, a wynikłych z tego tytułu strat w żaden sposób tłumaczom nie zrekompensował. Ale co tam, można się pochwalić dobrodziejstwem, bo obywatel jest durniem, więc nie odróżni działań podjętych dobrowolnie od przymusowych i spokojnie można mu wmawiać, że zlikwidowanie niesłusznego obciążenia podatkowego było podwyżką.

Na koniec ministerstwo wskazało, że „tylko niewielka część tłumaczeń poświadczonych wykonywana jest na żądanie organów wymienionych w art. 15 ustawy” (czyli właśnie dla sądów, prokuratur i policji), natomiast tłumacząc dla innych podmiotów (firm czy klientów indywidualnych), tłumacz może już żądać stawek rynkowych. Dane „o niewielkiej części” ministerstwo wzięło sobie z powietrza, bo nikt takich statystyk nie prowadzi, ale jest to szczegół wobec myśli kryjącej się za tym argumentem: dla nas odrabiacie niedużą pańszczyznę, a przyzwoicie zarobić możecie sobie gdzie indziej. Niemal oficjalne przyznanie, że w XXI wieku w kraju Unii Europejskiej jakaś grupa zawodowa ma status chłopów pańszczyźnianych.

4 komentarze:

  1. Tak to już w tym kraju jest. Nie tylko tłumacze odrabiają pańszczyznę. Rozporządzenie o minimalnych stawkach adwokatów ostatnio było zmieniane w 2005r., ale nie wiem, czy były jakieś zmiany jeśli chodzi o same stawki. Akt pochodzi z 2002r. i podejrzewam, że większość tych kwot jest od tamtego czasu taka sama. Tu nawet nie ma co mówić o cenach rynkowych, no bo kto by poprowadził np. sprawę o przywrócenie do pracy za 60 zł? Albo o pozbawienie władzy rodzicielskiej za 120 zł? Tu się pisze pisma, uczestniczy w rozprawach, gdzie zwykle przesłuchuje się świadków itd. itp. i za to wszystko jest 60 czy 120zł, bo w sprawach cywilnych nie dodają nawet nic za kolejną rozprawę. Gdyby mi tak kto liczył za godzinę pracy to bym była szczęśliwa. A jeszcze ostatnio Sąd Najwyższy sobie podjął uchwałę mającą moc zasady prawnej, że wbrew treści rozporządzenia, w sprawie o wynagrodzenie za pracę też obowiązuje stawka 60 zł, chociaż w rozporządzeniu stoi jak byk, że 75% stawki liczonej od wartości przedmiotu sporu.

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Naturegirl. Witam koleżankę z branży:) Niestety mnie też uszczęśliwiano podobnymi urzędówkami, na szczęście te "doskonale płatne" z prawa pracy i ubezpieczeń zdarzają się dość rzadko. W ogóle w dużych ośrodkach, takich jak Poznań, urzędówek nie wypada zbyt wiele. My za to mamy takie rarytasy jak pozwy więźniów zakładów karnych, którzy je pozywają o ogromne pieniądze za brak szczotki do zamiatania w celi, niedobre jedzenie i złą jakość plomb. Wynagrodzenia adwokatów/radców, jak łatwo przeliczyć, wypadają proporcjonalnie całkiem korzystnie. A więc kij ma dwa końce, co nie zmienia faktu, że stawki z rozporządzenia z 2005 roku w niektórych typach spraw to żenada. Mi 60 zł za sprawę z ubezpieczeń nie zwróciłoby kosztów dojazdu do sądu, który mieści się na obrzeżach miasta, nie mówiąc o innych kosztach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, ja już dawno stwierdziłam, że to my tłumacze mamy jakieś niesamowite wymagania. Najlepiej by było, jakbyśmy za tłumaczenia nie chcieli pieniędzy. Przecież to takie proste. 20 stron tłumaczy się w 5 minut, a kilkaset złotych za plik kartek to zdecydowanie za dużo.
    Zawsze mnie to oburzało i oburzać nie przestanie, ale taki jest nasz kraj. Pełen absurdów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Stawki urzędowe dla tłumaczy przysięgłych nadal stoją w miejscu. Urosła za to (już do dziesięciu tysięcy) grzywna, którą może zapłacić wymigujący się od roboty leń. Nic tak pozytywnie nie nastraja tłumacza przysięgłego do współpracy z tzw. organami jak pismo z pogróżkami, które natychmiast pokazuje nędznemu robakowi jego miejsce :(

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.