sobota, 5 marca 2011

Poezja? Nie, dziękuję

Anna Nagorna, moja koleżanka prywatnie i po fachu, opublikowała ostatnio w kwartalniku „Nowa Okolica Poetów” (nr 33-34) tłumaczenia wierszy szwedzkiego poety Gunnara Ekelöfa, już w tej chwili klasyka. (Chcących dowiedzieć się czegoś więcej o Ekelöfie odsyłam do artykułu Piotra Bukowskiego). Ania sama jest poetką i w tymże „NOP-ie” ukazały się również wiersze jej autorstwa. Jak napiszę suche „polecam”, to pewnie mało kto sięgnie, zamieszczam więc jeden z jej wierszy, napisany po przedwczesnym odejściu innej naszej koleżanki, Grażyny Wąsowicz-Ludvigsson, tłumaczki m.in. „Zimy w Sztokholmie” Agnety Pleijel.


Rozproszona

dziewczynka
zaplata warkoczyki
sensualne wstążeczki

kobieta
wrażliwa na poezję i kwiaty
dobrze ułożona
grzeczna

chora na raka
w klipsach z jadeitu

nie zdążyła
wyartykułować siebie

zapach mężczyzny i lasu
przyprawiał ją o zawroty
pobudzał apetyt

chciała się przytrzymać
zachwycona

zbierała kamyki
i paproć przy świetle księżyca

jedyna decyzja
do grobowej deski
to walczyć o życie

chora na raka
w klipsach z jadeitu

lubiła bibeloty
kochała się w książkach
archiwach
i autorytatywnych
ćwierćinteligentach

postawna bibliotekarka
na płaskim obcasie
ciemne loki w rogowej oprawie

zza szkieł
sterczała nadzieja

bo właśnie odnalazła drogę

Grażyna
spustoszona cancer pancreas

ostatnia podróż
do ciemnego portu

jedzie

chuda
spokojna jak nigdy

Po chwili zadumy wróćmy do Ekelöfa. Ania nosiła się z zamiarem opublikowania tomiku jego wierszy. Ponieważ cieszę się renomą znawcy tematu, jeśli chodzi o przekłady literatury szwedzkiej na polski, zwróciła się do mnie z pytaniem, gdzie można uderzyć. Poszukałem w myślach i poza publikującym samodzielnie Januszem B. Roszkowskim nie przyszło mi do głowy żadne wydawnictwo, które w ciągu poprzednich paru lat wydawałoby szwedzkie wiersze, co świadczyłoby o tym, że renoma niezasłużona. Sprawdziłem więc, jakie przekłady szwedzkiej poezji mi umknęły i okazało się, że ledwie ze dwa tomiki. Nie licząc przekładów Roszkowskiego (wydał m.in. dwie obszerne antologie), w ostatniej dekadzie kulturalna pustynia. Z książkami Roszkowskiego krajobraz się zieleni, ale to nie jest normalne, żeby tłumacz był wydawcą. Owszem, winien być spiritus movens, znajdować wartościowe rzeczy, namawiać na nie wydawców (i mieć jakieś szanse namówić), ale nie ich zastępować.

Nawet w nastawionych na j. angielski latach 90. nie było tak tragicznie, wtedy jakby proza miała trudniej, ale obawiam się, że nie jest to kwestia cyklu, tylko stałego trendu. Jeszcze trochę i jak ktoś będzie chciał sobie poczytać szwedzkiego poetę, to będzie musiał najpierw pójść na kurs języka.

Pytanie brzmi: czy można mieć pretensje do wydawców, że nie chcą publikować szwedzkiej poezji? Wiadomo, że mało kto to kupi, a wydawnictwa to nie instytucje charytatywne, tylko firmy działające na podstawie rachunku ekonomicznego. Czyli odpowiedź jest jasna: nie, nie można mieć pretensji. Można sobie tylko westchnąć do czasów, kiedy wydawca był wydawcą, a nie firmą wydawniczą, kiedy książka nie była tylko towarem. Do czasów, kiedy wydawca zarobiwszy na jednej książce, dokładał do drugiej, z przekonania, dla szerzenia idei, dla prestiżu, jaką dawało publikowanie dobrej (czytaj: tej trudniejszej, ambitniejszej) literatury. W epoce konsumpcji prestiż dają liczby sprzedaży. Kiedy pisma branżowe podsumowują dokonania, nie piszą o tym, jaka książka wywołała ferment, intelektualne spory, nie chwalą wydawnictwa za wydanie książki, która wytyczyła nowe horyzonty, tylko robią rankingi sprzedaży. Liczy się Bestseller. Nieprzypadkowo dużą literą, bo zajął już pozycję wydawniczego Boga.

A wydawałoby się, że jak zarabia się miliony na kryminale, można by tę parę złotych z zysku przeznaczyć na tomik poezji. Ot choćby dla pokazania kontekstu kulturowego, z którego wyrósł ten poczytny autor kryminałów. Żeby pewne kody, ci, co chcą, mogli odkryć sami, a nie musieli opierać się na relacjach z drugiej ręki. I przecież nie jest tak, że tomik to czysta strata, owszem, nie da zysków na inwestycje, na czynsz, na Bahamy dla właściciela wydawnictwa, ale koszty swojego wydania pokryje. Może i nawet trochę na ten czynsz zostanie, ale za mało, więc lepiej wydać drugorzędny kryminał, napisać na okładce, że autor to następca/poprzednik/konkurent mistrza, zmienić tytuł, żeby fraza do tej słynnej nawiązywała i jest już ekstra zarobek. Który zainwestuje się w trzeciorzędnego autora, głosząc wszem i wobec, że narodził się nowy król kryminału, choć narodził się dwie dekady temu i to nie żaden król, a ledwie dworzanin. Tylko jeśli celem wydawnictwa jest wyłącznie zarabianie pieniędzy, to po co wydawać książki, przecież książki mają niską rentowność? Nie lepiej wtedy np. salon samochodowy otworzyć?

2 komentarze:

  1. No tak, dobrze wiemy, że poezja jest towarem mało atrakcyjnym. Ale nie oznacza to, że nie ma jej odbiorców. Ja sama często sięgam po różne tomiki poezji, chodzę na wieczorki poetyckie (no, o ich poziomie dyskutować nie będę!). I żałuję, że sztuka, która kiedyś była w poważaniu, dziś jest spychana na marginesy. Liczą się nazwiska, które dostają nagrody, a co z pozostałymi? Takim wrażliwcom, jak mi, poezja jest potrzebna. Choćby po to, by sobie uświadomić, że są inni patrzący tak samo na życie i świat.
    Wiersz Anny Nagornej jest smutny, ale i piękny.
    A "Nowa Okolica Poetów" wydawana jest w moim mieście. :) Znam to czasopismo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z rodzimą to nie jest tak źle, skoro są nawet wydawnictwa jak Biuro Literackie, które specjalizują się w wydawaniu poezji.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.