sobota, 17 lipca 2010

Zabłąkani Jezus i Barabasz

Okładki do wydawanych przez siebie książek, począwszy od „Jezusa Barabasza” Hjalmara Söderberga, wybieram w drodze konkursu. Obserwując przy tym zjawisko, które najpierw mnie zdumiewało, a teraz bawi (choć nadal jest dla mnie niepojęte). Otóż sporej części grafików nie chce się popatrzeć przed wysłaniem propozycji konkursowej, czy poprawnie napisali nazwisko autora i tytuł. Dowiadywałem się, że mój ulubiony pisarz nazywa się Soderberg, Södeberg czy Söderbeg, że napisał książki pod tytułem „Jezus i Barabasz” albo „Niebłache igraszki”.

Oczywiście taka propozycja z bykiem ortograficznym czy jakimkolwiek innym przekłamaniem odpada w przedbiegach, bo nie będę przecież ryzykował, że grafik niechluj pośle do drukarni okładkę z błędami. Oczywistością jest też, że o dyskwalifikowaniu prac z błędami nie uprzedzam, żeby mieć możliwość wyłapania niechlujów.

Ponieważ graficy zdołali się rąbnąć nawet przy tak - wydawałoby się - łatwym nazwisku jak Nilson (Nelson) czy tytule „Jak wydać książkę” („Jak napisać książkę”), nie miałem wątpliwości, że w konkursie na okładkę powieści „Zabłąkania” Söderberga będzie festiwal błędów. I rzeczywiście, zaproponowano mi tytuły „Zabłąkana” (3 razy), „Zabłąkanie”, „Zbłąkania”, a nawet „Zagubienia”. Autor tradycyjnie nazywał się Soderberg, ale pokazano mi też nowe możliwości przerobienia nazwiska, na Shoderberg (sic!), a jeden z grafików wziął się za nieprzekręcane dotąd imię i zaproponował „Hijalmar”.

Co ciekawe, ci, którym obca jest elementarna solidność, domagają się najwyższych honorariów. Graficzka od Shoderberga zaśpiewała sobie za okładkę pięć razy więcej, niż wynosiło średnio żądane honorarium (oscylujące rzeczywiście wokół kwoty, jaką wydawnictwa płacą za okładki), a jeden z tych od „Zabłąkanej” dziesięć razy więcej!

W sumie na dwadzieścioro dwoje grafików, którzy zgłosili się konkursu, okładki z błędami przysłało ośmioro, co stanowi 36%! Śmiem postawić tezę, że jest to obraz polskiej (nie)rzetelności w ogóle.

Przy tak umiarkowanym zainteresowaniu konkursem (zwykle było znacznie więcej propozycji, pewnie sezon urlopowy nie sprzyjał) i tylu pracach odrzuconych z powodu błędów, wyglądało na to, że po raz pierwszy ta forma wyłaniania wykonawcy zawiedzie. Jeszcze w ostatnim dniu konkursu wśród nadesłanych nie było okładki, która idealnie pasowałaby mi do książki. Przyszła na dwie minuty przed północą. Na zdjęciu poniżej zwycięska okładka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.