Jak wiadomo, podróże kształcą, więc i tegoroczny wyjazd do Sztokholmu czegoś mnie nauczył. Na przykład, że ludzie są potwornie irracjonalni. I nie należy opowiadać dowcipów w stylu, że następnego dnia o tej porze Szwedzi będą nas albo witać, albo szukać naszych zwłok w Bałtyku. Albo że linie lotnicze proszą o podanie preferowanego koloru worka na szczątki. Czarny humor na stan techniczny samolotu i decyzje pilota (czy na przykład akurat nie zechce popełnić samobójstwa) nie ma najmniejszego wpływu, ale magiczne myślenie jest silniejsze i zostałem przywołany do porządku przez koleżankę, żebym nie krakał, bo ona ma jeszcze dużo w życiu do zrobienia i w ogóle dla kogo żyć. Szkoda, że kostucha takich argumentów zupełnie nie bierze pod uwagę.
Kto ogląda „Teorię wielkiego podrywu”, pamięta z pewnością odcinek „The Herb Garden Germination”, w którym Sheldon z Amy puszczają w obieg plotkę, że się ze sobą przespali. Jest to eksperyment, mający na celu sprawdzenie, w jakim tempie plotka będzie się rozprzestrzeniała i do kogo trafi. Penny informuje o tym sensacyjnym wydarzeniu Raja, a ten, w niemieckiej wersji serialu, wyraża swoje bezgraniczne zdumienie słowami „Scheiß die Wand an!” (film).
Do domu koleżanki, która udzieliła nam gościny w Sztokholmie, dotarliśmy dobrze po północy, więc z nieznanej nam okolicy zobaczyliśmy tyle, ile oświetlały uliczne latarnie. Zresztą widoki mało nas interesowały, chciało nam się spać. O piątej nad ranem przebudziłem się i poszedłem do kuchni napić się wody. Wracając do łóżka, zatrzymałem się jak wryty i powiedziałem na głos: „Scheiß die Wand an!”. Za oknem rozpościerało się jezioro z drzewami nad brzegiem, a od domu dzieliło je ledwie kilkadziesiąt metrów trawnika. Tak to można mieszkać.
W tym jeziorku popływaliśmy, marznąc w odróżnieniu od miejscowych. Dla nich 25 stopni na dworze było upałem, dla nas miłym chłodkiem po tropikalnych temperaturach w Polsce. Ale każdy sztokholmczyk czuł się w obowiązku poinformować nas, że trafiliśmy na wspaniałą pogodę. Drugim ich ulubionym tematem były mieszkania. Drogie w Sztokholmie jak cholera. W ogóle mieliśmy wrażenie, że Sztokholm zrobił się droższy, ale pewnie było to spowodowane charakterem wyjazdu: inaczej się wydaje pieniądze, kiedy człowiek siedzi na stypendium, trzyma się za kieszeń i zwiedza stopniowo, a inaczej, gdy w ciągu kilku dni płaci za wszystkie turystyczne atrakcje i stołuje się na starówce. Choć niektóre ceny rzeczywiście zaskakiwały. Za skrytki bagażowe na dworcu spodziewaliśmy się zapłacić 10 koron, kosztowały 90 (prawie 40 zł).
Większość zwiedzanych miejsc oczywiście już znałem, ale z dużą przyjemnością zobaczyłem ponownie Skansen, zamek Drottningholm czy wydobyty wrak statku Vasa. Przewodniczka w muzeum opowiedziała ciekawą historię: otóż do budowy okrętu Szwedzi potrzebowali dębu, którego głównym eksporterem była Polska. Jak tu jednak kupować od Polaków, przeciwko którym okręt miał prowadzić działania wojenne? Skorzystano z pośrednictwa Holendrów. Jak widać, manewr Łukaszenki ze sprzedawaniem do Rosji unijnych towarów jako białoruskie, żeby obejść embargo, znajdował zastosowanie już w przeszłości.
Nowością dla mnie był pomnik Hjalmara Söderberga, którego dotąd nie miałem okazji zobaczyć. Poszukiwania chwilę trwały, bo weszliśmy do Humlegården akurat z drugiej strony i okrążyliśmy całą Bibliotekę Królewską. Koleżanka wytypowała gigantyczną rzeźbę jako tę szukaną, ale to był Linneusz, a ja ze zdjęć pamiętałem, że pomnik Söderberga jest znacznie mniejszy. W końcu znaleźliśmy i mogłem sobie pstryknąć fotkę. Pisarz i jego tłumacz:
Już powoli się ściemniało, jak pozowałem do tego zdjęcia, bo moje towarzystwo lubiło sobie pospać. Pierwszego dnia musiałem je wywalać z łóżek o dziewiątej (sic!). Argumenty, że na wycieczce należałoby wstawać o siódmej, a tak w ogóle człowiek może nie spać przez dwanaście dób, nie spotkały się ze zrozumieniem i stanowczo zakazano mi wołać „nad ranem”, że pobudka, i ściągać kołdry. Ci, co czytują mojego bloga od dawna, wiedzą, że jestem legalistą i ściśle stosuję się do wszelkich zakazów. Takoż i tego nie złamałem, tylko wziąłem telefon i obdzwoniłem towarzystwo. Potrzeba matką wynalazku, a metoda okazała się daleko bardziej skuteczna. Na hasło „pobudka” śpiący tylko zawija się w kołdrę, na dźwięk telefonu żwawo się podrywa :-)
PS. Zainstalowałem Disqusa do komentarzy, co powinno utrudnić życie anonimom (trzeba mieć zarejestrowane konto, choć niekoniecznie w samym Disqusie, ja mogę filtrować komentarze, mam też wgląd w IP komentującego).
Komentarze pod wpisem były zamieszczone w systemie Disqus, z którego zrezygnowałem. Poniżej je przytaczam.
OdpowiedzUsuńAutor komentarza: Agnieszka Ewa Zylbertal
OdpowiedzUsuńBardzo fajna ta pocztówka ze Szwecji. Prosimy o więcej takich smaczków.
A' propos magicznego myślenia i realizmu magicznego: nie mogłam dorwać Marqueza ani po polsku, ani w oryginale i w końcu znalazłam po szwedzku :D (Kärlek i kolerans tid). Ale przepadła gdzieś po drodze... Teraz idę sobie postawić Tarota, żeby to wyjaśnić ;)
W Sztokholmie rozważałem zakup Connelly'ego po szwedzku, w końcu zrezygnowałem, uznając, że polskie tłumaczenie dostanę taniej. Choć teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłem, pytanie o różnicę w jakości tego tłumaczenia.
UsuńAutor komentarza: Agnieszka Ewa Zylbertal
UsuńBardzo tanie książki po szwedzku kupuję od jednego pana z Gdańska (właśnie mi dosłał dwa tomy opowiadań Marqueza zamiast tej zgubionej książki). Connelly'ego też u niego widziałam za grosze :-)
A czy czerwona rękawiczka jest stałym elementem pomnika, czy może ktoś z odwiedzających dla żartu wetknął ją pisarzowi do ręki?
OdpowiedzUsuńByłby to smaczny żart, ale nie, to twórca pomnika nawiązał do pierwszej sceny z „Zabłąkań” i czerwone rękawiczki są na stałe.
UsuńKOCHANE,PIEKNE MIASTO.
OdpowiedzUsuń