Pracując na chlebek, zrobiłem tłumaczenie, za które wziąłem 150 zł. Klientka była rozmowna i opowiedziała mi, że po drodze do mnie trafiła do biura tłumaczeń, które za to samo tłumaczenie zażądało… trzech stów. Można by wyliczyć, że marża biura wynosi sto procent, ale byłoby to wyliczenie błędne, gdyż biuro 150 złociszy nigdy by mi za ten przekład nie zapłaciło. Z uzasadnieniem, że to jest normalna stawka, a od biura powinienem wziąć mniej, by zrobić miejsce na jego zysk.
Zysk biura musi być godziwy, bo wykonuje ono ciężką pracę, a z konstytucji, zasad moralnych i paru przysłów da się wywieść, że za ciężką pracę należy się godna zapłata. Na czym polega ciężka praca biura? Ano biuro musi najpierw przyjąć klienta. Przyjmowanie klientów jest uciążliwe, bo klienci bywają dziwni. Potem trzeba zadzwonić do tłumacza. Można zadzwonić na próżno, bo tłumacz zamiast wziąć się do roboty, poinformuje na przykład, że, wbrew przekonaniu klienta i właściciela biura, dokument, który mu przesłano, nie jest po szwedzku, tylko po angielsku, po duńsku albo po norwesku. Mylenie języka szwedzkiego z angielskim pokazuje, że aby założyć biuro tłumaczeń, wyższą wiedzą filologiczną bynajmniej nie trzeba się legitymować. Kiedy dokument jest po szwedzku, okazuje się, że tłumacz odmawia przywiezienia tłumaczenia do biura, a klient odmawia pojechania po tłumaczenie do tłumacza, i trzeba po odbiór wysłać pracownika albo kuriera. Pracownik i kurier kosztują.
Potem w biurze muszą tłumaczenie sprawdzić. Sprawdzają raz na pięć lat, ale praca nie musi być wykonywana codziennie, żeby uznać ją za pracę. Jak sprawdzą, zawsze coś znajdą, bo tłumacz – jak to człowiek – omylny jest:
– W pana tłumaczeniu jest błąd.
– Jaki?
– Pan napisał, że samochód ma pięćdziesiąt tysięcy przebiegu, a w dokumencie jest, że pięć tysięcy!
– Pięć tysięcy mil.
– Słucham?
– W oryginale przebieg podany jest w milach, nie w kilometrach.
– A to nie wiem, bo ja tylko cyferki sprawdzam, nie znam szwedzkiego.
– Mila to po szwedzku „mil”, można się domyślić.
– Ale to i tak się nie zgadza, bo to będzie niecałe…
– To nie jest mila angielska, tylko szwedzka. Mila szwedzka ma dziesięć kilometrów.
Zazwyczaj biuro przysyła skany dokumentów mailem z informacją, że oryginały zostaną przedłożone przy odbiorze tłumaczenia. Przy odbiorze okazuje się, że w biurze wykonali ciężką pracę polegającą na niepopatrzeniu, co im klient przyniósł:
– Przykro mi, ale to nie są oryginały.
– Takie nam klient dał.
– I z tego tytułu mam uznać kopie za oryginały?
– No… nie.
W biurach tłumaczeń ciężko też pracują nad wymyślaniem argumentów, jak skłonić tłumacza do obniżenia ceny, żeby skromną przecież marżę biura jeszcze powiększyć.
– Oczekujemy niższej ceny za te świadectwa, bo to są powtarzalne dokumenty.
– Wszystkie standardowe dokumenty są powtarzalne, czyli de facto żądają państwo, bym generalnie obniżył swoje stawki.
– Czy mógłby pan to tłumaczenie dla ZUS-u zrobić o połowę taniej, bo my mamy dla ZUS-u stałe ceny?
– Jakbym pracował za połowę swoich stawek, to nie miałbym na comiesięczny haracz dla ZUS-u.
– (Po uzgodnieniu ceny) Rozumiem, że tłumaczenie będzie na jutro?
– Nie, na jutro byłby ekspres. 50% drożej.
– Ekspres?!
Nie wiem co tu oburzającego. Dla jest oczywiste, że ten, kto ma zlecenie ten ma prawo do ustalania stawek. Gdyby Pan miał więcej zleceń indywidualnie, sam mógłby Pan założyć biuro i pobierać marże. Wolny rynek to wolny rynek, jest bezlitosny, ale naturalny.
OdpowiedzUsuńNie trzeba długo czytać, żeby móc powiedzieć, że autor bloga ma bardzo konstruktywne myślenie - polecam!
OdpowiedzUsuń