Nowy sezon rozpocznę od tematu poruszanego przed przerwą, a mianowicie od piłki nożnej. Znalazłem antidotum na mizerię naszego rodzimego futbolu i niniejszym je przedstawiam, nie roszcząc sobie do tego pomysłu praw autorskich. Kiedy w kolejnych mistrzostwach kontynentu dotrzemy co najmniej do ćwierćfinału, prezes PZPN może spokojnie zebrać pochwały, mnie wystarczy, że przeleje na moje konto jedną swoją pensję. Tak niedużo, bo rozwiązanie jest w sumie banalne, tylko należało właściwie zdefiniować problem. Otóż my wcale nie gramy za słabo. My gramy na złym kontynencie. Wystarczy zgłosić wniosek do FIFA, że chcemy występować w mistrzostwach Azji, i polski futbol, dalej bez szkolenia młodzieży, bez zlikwidowania korupcji, bez usunięcia patologii w PZPN, wyjdzie na prostą. Nie chcę oczywiście twierdzić, że wyjdzie na tę prostą spacerkiem. Nepal czy Sri Lanka mogą być w eliminacjach poważnym przeciwnikiem, ale realne szanse na wygraną mamy, podobnie jak z Uzbekistanem czy Bahrajnem w finałach. Odruchowo powiedzą państwo, że FIFA nie pozwoli nam grać w Pucharze Azji, bo Polska leży w Europie. Trzeba się powołać na przykład Izraela. Skoro ten niewątpliwie azjatycki kraj ze względów politycznych brał udział w rozgrywkach europejskich, to my możemy – ze względów mentalnych – występować w Azji. A z przekonaniem FIFA, że mentalnie bliżej nam do Iranu i Arabii Saudyjskiej niż do Danii czy Anglii nie powinniśmy mieć najmniejszych problemów. Wystarczy sięgnąć po gazety z ostatniego miesiąca.
Wzorem właśnie Iranu i Arabii Saudyjskiej zaczęły u nas zapadać wyroki za bluźnierstwo. Tyle że dla zachowania pozorów, że mamy coś wspólnego z europejską cywilizacją, za bluźnierstwo karze się w Polsce pod hasłem naruszenia uczuć religijnych. Po skazaniu Dody, czego nie będę komentował, bo o tej sprawie już pisałem (Doda, Kościół i wolność słowa, Księży ekspert), odezwał się Wojciech Maziarski z „Wyborczej”, tłumacząc zasadę wolności słowa: ma ona chronić właśnie wypowiedzi obrazoburcze, kontrowersyjne, niewygodne, rażące innych. Maziarski, jak widać, człowiek światły, postępowy, Europejczyk pełną gębą, zwrócił się z apelem do swoich katolickich kolegów po piórze, by dostrzegli, że dzięki temu, że pozwolą mówić innym, nawet gdy ich to obraża, nikt nigdy nie zakaże mówić im. Katoliccy koledzy po piórze zapytali Maziarskiego, czy poprze zniesienie przepisów karzących za kwestionowanie Holocaustu. Okazało się, że nie poprze: „Może jeszcze kilka lat temu poparłbym, ale nie dziś, gdy wiem już o Jedwabnem i innych przypadkach polskich mordów na Żydach. Gdy widzę zalew antysemityzmu w internecie i na murach”. Czyli jak przyszło do wypowiedzi, które rażą Maziarskiego, to znalazł sobie powód, by ich zakazywać. Wolność słowa, okazuje się, nie jest bezwzględna, tylko zależna od tego, czy Maziarski wie o Jedwabnem. Domyślam się, że wie również o zalewie antyklerykalizmu w internecie i mordowaniu chrześcijan na rzymskich arenach, ale wcale nie skłania go to do uznania wyroku na Dodę za słuszny. Doda może pleść, co jej ślina na język przyniesie, bo za cel obrała sobie Biblię, Leszek Bubel już nie, bo za cel obrał sobie Talmud. O tym, co kto może pleść, rozstrzyga wrażliwość Wojciecha Maziarskiego. Lex Maziarski.
Publicysta „Wyborczej” idealnie nadaje się do przekonania FIFA, że powinniśmy grać w Pucharze Azji. Rozumowo doskonale wie, na czym polega wolność słowa, potrafi to zwerbalizować i wytłumaczyć innym. A jednocześnie mentalnie tak głęboko tkwi w Azji, że nie jest w stanie tej teorii przełożyć na praktykę i pogodzić się z tym, że ktoś będzie wygłaszał poglądy, które wedle jego przekonania obiektywnie są niesłuszne, nieprawdziwe czy aberracyjne.
Drugim naszym atutem w staraniach o piłkarski sukces jest niewątpliwie Jarosław Gowin, który z powodów religijnych chce pozbawić obywateli możliwości korzystania z osiągnięć medycyny. Od razu uspokajam, że Gowin nie należy do tej sekty, która wierzy, że skoro Bóg zesłał chorobę, to należy się z tym pogodzić i nie wolno się leczyć, jeśli Bóg zechce, sam ją wyleczy. Nadal więc będziemy mogli plombować sobie zęby i usuwać operacyjnie wyrostki. Gowin sprzeciwia się „tylko” zamrażaniu zarodków. Jak wyjaśnił, nie można zamrażać dzieci. Pewnie się państwo zdziwią, ale ja się absolutnie z Jarosławem Gowinem zgadzam. Wrzucanie dzieci do ciekłego azotu jest niedopuszczalne. Powiem więcej: to barbarzyństwo, z którym należy walczyć wszelkimi możliwymi sposobami. I nie mogę zrozumieć, dlaczego Gowin nie walczy. O ile znam się na chemii i biologii, wrzucenie dziecka do ciekłego azotu wyczerpuje znamiona artykułu 148 kodeksu karnego. Gowin nie złożył jednak doniesienia do prokuratury, że w klinikach wykonujących in vitro zabija się dzieci, tylko dąży do uchwalenia ustawy, która zakaże mrożenia dzieci z sankcją pięciu lat więzienia. Jest to mocno niepokojące, zważywszy na fakt, że Jarosław Gowin jest ministrem sprawiedliwości. No bo załóżmy, że pojawi się seryjny morderca, który będzie truł staruszków. Czy Gowin zamiast powiadomić policję, by doprowadziła mordercę przed sąd, który skazałby go na dożywocie, złoży projekt ustawy, że nie wolno truć staruszków, a tych, którzy nadal będą uprawiać ten niecny proceder, będzie zamykał na pięć lat?
Ktoś mógłby przedstawić takie wyjaśnienie, że Gowin nie składa doniesienia do prokuratury, bo wie, że mrożonym zarodkom żadna krzywda się nie dzieje. Otóż wydaje mi się to nieprawdopodobne. No bo jeśli wiedziałby, że zarodek mrozi się właśnie po to, by miał większe szanse na przeżycie, oznaczałoby to, że świadomie wzywa do – przyjmując jego nomenklaturę – mordowania dzieci.
"Wystarczy zgłosić wniosek do FIFA, że chcemy występować w mistrzostwach Azji (...)"
OdpowiedzUsuńNie, panie Pawle, pomysł dobry, ale kontynent wybrał Pan źle. Bo czy widział Pan skład półfinałów turnieju olimpijskiego w kopanej? Półfinał 1: Meksyk - Japonia, półfinał 2: Korea - Brazylia. Dwóch z Ameryki Łacińskiej, dwóch z Azji. Wniosek: w Azji też nie mamy szans!
Co racja, to racja. Zostają nam mistrzostwa Australii. Finał gwarantowany!
OdpowiedzUsuń