Dzisiaj o godz. 20.00 będę gościł w „Wieczorze z Kulturą” na antenie Radia Wrocław Kultura i Radia Wrocław. Trochę odgrzewana sprawa, bo chyba będzie głównie o Przygodnym, ale zapraszam.
Strony
czwartek, 31 marca 2016
poniedziałek, 21 marca 2016
Siejemy ziemniaki, czyli kosmiczna fuszerka
Kiedy sięgałem po „Marsjanina” Andy’ego Weira, wiedziałem o nim jedynie, że to science fiction z naciskiem na science. Tyle mi wystarczyło, by powieścią się zainteresować, a świadomie unikam jakichkolwiek recenzji czy opisów książek, które ewentualnie chcę przeczytać. Nie ma nic przyjemniejszego dla czytelnika, niż zanurzyć się w dobrej powieści, nie znając wcześniej nawet kawałka akcji. Po paru zdaniach zorientowałem się, że mam do czynienia z książką, którą człowiek zaczyna wieczorem z zamiarem poczytania godzinkę przed snem, po czym podnosi wzrok znad ostatniej strony i ze zdumieniem odkrywa, że na dworze jest jasno i trzeba iść do pracy.
czwartek, 17 marca 2016
Szok
Wydział Gospodarczy Sądu Rejonowego w Opolu zlecił mi w połowie lutego tłumaczenie. Sądom na ogół z tłumaczeniem się śpieszy, choć później potrafią odłożyć je do szafy. Sądowi w Opolu się nie śpieszyło, dał mi miesiąc na przełożenie papierów. Było ich sporo, ale nie aż tyle, żebym musiał grzebać się z tym przez miesiąc, wysłałem przekład pierwszego marca. Sądy rejonowe, a zwłaszcza wydziały gospodarcze, to najmniej solidni płatnicy, zdarza się, że nie płacą przez rok, kilka miesięcy czekania jest normą. Zanotowałem więc sobie datę wysłania, żeby po dwóch miesiącach słać skargę na brak postanowienia o płatności. Postanowienie przyszło po dziesięciu dniach, wystawione siódmego marca. Zanotowałem sobie datę postanowienia, żeby po dwóch miesiącach słać skargę na brak płatności. Pieniądze wpłynęły szesnastego, czyli wczoraj. Kiedy zobaczyłem przelew, spadłem z krzesła. Napisałbym coś więcej, ale wciąż leżę pod biurkiem, więc chyba umarłem, a powyższe jest relacją z raju tłumaczy przysięgłych.
poniedziałek, 14 marca 2016
Pies w ogrójcu
Właściwie miałem napisać powieść, ale nie mam na to siły. Jedną zacząłem, ale nie pociąga mnie… Ciąć się samemu na paski i kawałki i z tych kawałków kleić postaci: urzędnika, lekarza, dziennikarza, polityka i innych… Nie mam już siły na tę komedię.
Tak skarżył się Hjalmar Söderberg w wydanej w 1909 roku książce pt. „Niepokój serca” (Hjärtats oro), która była po prostu zbiorem tekstów publicystycznych.
Powieść, którą wspomina, nosiła roboczy tytuł „Potknięcie Lydii” (Lydias felsteg). Choć Söderberg mówi tylko o jej rozpoczęciu, z listów do Emilie (jego przyszłej drugiej żony), siostry Fridy i do wydawcy wynika, że pracował nad nią intensywnie przez blisko rok. Dość prawdopodobne jest, że była to pierwsza wersja „Niebłahych igraszek”, które wyszły w 1912 roku. Pierwszy rozdział jest na pewno identyczny, ukazał się on w 1910 r. drukiem w czasopiśmie „Idun” pod tytułem „Młodzieńcze dni” (z tym, że Lydia nosi tutaj imię Paula). „Niebłahe igraszki” inspirowane są tym samym wydarzeniem w życiu pisarza – romansem z Marią von Platen – co dramat „Gertruda”, a ten Söderberg opublikował w 1906 r. Ponadto w papierach Söderberga nie ma rękopisu „Potknięcia Lydii”. Ponieważ jego archiwum jest w zasadzie kompletne, a brak w nim jedynie rękopisów wydanych utworów, bo autor „Doktora Glasa” nie widział powodu, by je przechowywać, stanowi to dodatkową poszlakę, że chodzi o dwie wersje tej samej książki.
Z jednej strony należy się cieszyć, że „na tę komedię” Söderberg jeszcze znalazł siły, bo „Niebłahe igraszki” są po prostu powieścią doskonałą, z drugiej strony pozostaje żałować, że nie starczyło ich na więcej, bo są też powieścią w jego dorobku ostatnią, a przecież w tym momencie pisarz miał przed sobą jeszcze prawie trzy dekady życia (zmarł w 1941 roku).
Ostatnią „normalną” powieścią, żeby uściślić, bo Söderberg zajął się studiami religioznawczymi, a ich rezultaty raz opublikował w formie powieściowej. Mowa tu o „Jezusie Barabaszu” (Jesus Barabbas) z 1928 roku. Aczkolwiek bardzo żałuję, że Söderberg nie napisał więcej klasycznych powieści, to muszę przyznać, że przerzucił się na temat szalenie mnie interesujący, więc „Jezusa Barabasza” z chęcią przeczytałem, a później przełożyłem i samodzielnie wydałem. W Polsce, niestety, książka nie wzbudziła żadnego zainteresowania, czego nie mogę kłaść na karb słabości mojego wydawnictwa, bo wydane również jego nakładem „Opowiastki” i „Niebłahe igraszki” znalazły znacznie szerszy oddźwięk. Tym bardziej ucieszyła mnie recenzja „Jezusa Barabasza” na blogu Koczowniczki.
Mam trochę wrażenie, że książka jest z góry odrzucana z założeniem, że oto kolejny fantasta wymyślił i obwieszcza światu jakąś cudaczną historię typu „Jezus tak naprawdę pochodził z Indii”. Nie. Söderberg rzetelnie zapoznał się z źródłami, z opracowaniami religioznawców i przedstawił własną wersję ewangelicznych wydarzeń. Można się z nią nie zgadzać, ale trzeba przyznać, że jest przemyślana, udokumentowana i pod względem logicznym bez zarzutu (jak zresztą wszystkie wywody Söderberga). Celem książki było nie tylko podjęcie próby ustalenia, jakie historyczne wydarzenia rzeczywiście kryją się za religijnym przekazem, ale też udowodnienie, że Jezus był postacią realną. W owym czasie w Szwecji szerzył się pogląd, podzielany nawet przez duchownych (!), że to postać mityczna. Oczywiście Söderberg, konsekwentny ateista, nie uważał Jezusa za Boga. Nie zgadzał się też z Ernestem Renanem, który wprawdzie w „Żywocie Jezusa” odmówił Jezusowi boskości, ale uznał go za człowieka doskonałego.
Niezbyt pochlebnie (czy raczej: mocno niepochlebnie) pokazana postać Jezusa i podważanie dogmatów chrześcijaństwa przestraszyły wydawcę Karla Ottona Bonniera, który obawiał się, że Söderberg zostanie, podobnie jak August Strindberg w latach 80. XIX wieku za „Historie małżeńskie”, postawiony przed sądem za bluźnierstwo. Sam autor nie miał takich obaw, poza tym wskazywał, że Strindberg został uniewinniony. I rzeczywiście, do oskarżenia nie doszło, w XX-wiecznej Szwecji już po ten paragraf nie sięgano (w przeciwieństwie do XXI-wiecznej Polski), za to prasa napadła na Söderberga bez pardonu. Z braku lepszych argumentów krytycy ni w pięć, ni w dziewięć przyczepili się do wieku autora (miał wówczas 59 lat): „szyderczo uśmiechnięty stary satyr, który bezzębnie bełkocze na kupie śmieci”, „stary człowiek (…) w skisłej i zatęchłej atmosferze”, „jałowy dowcip i ordynarne żarty podstarzałego, zgnuśniałego ulicznika”. W tym świetle określenie „zawodowy bluźnierca” należy uznać za merytoryczną krytykę. A za poetycką: „jak pies zanieczyszcza ziemię w ogrójcu Getsemani”. Cel wydania książki oryginalnie podsumował anonimowy krytyk z göteborskiej gazety: „wzorem Strindberga wywalić własne flaki na zewnątrz, by inne snoby mogły się cieszyć słodkawym zapachem”. Jak widać, hejtu nie wynaleziono wraz z internetem, choć ówcześni „hejterzy” byli zdecydowanie bardziej pomysłowi w dyskredytowaniu niepodobających się im poglądów.
Söderberg krytyką specjalnie się nie przejął, w swoich dziennikach odnotował krótko: „’Jezus’ wyszedł i został obsmarowany”. Zebrał zresztą również dobre opinie: „umiejętności egzegezy większe niż u całej dziesiątki zawodowych szwedzkich teologów”.
Do tematu Söderberg wrócił po czterech latach, już bez powieściowej otoczki, książką „Mesjasz przeobrażony” (Den förvandlade Messias). Co może zaskakiwać, to fakt, że „Mesjasz” w 2007 r. doczekał się drugiego wydania, „Jezus Barabasz”, który poza wszystkim jest dobrą powieścią, nigdy.
Na koniec propozycja małego konkursu. Proszę w komentarzu sformułować taką hejterską opinię o jakiejś znanej książce, jak te zacytowane powyżej. Z opinii powinno wynikać, o jakiej powieści mowa. Na nagrody przewiduję książki Söderberga: 1. miejsce: „Jezus Barabasz”, „Opowiastki”, „Niebłahe igraszki”; 2. miejsce: „Jezus Barabasz”, „Opowiastki”; 3. miejsce: „Jezus Barabasz”. Jurorem będę ja albo wskazana przeze mnie osoba. Czas trwania: do niedzieli włącznie. Wysyłka książek na terenie Polski bezpłatna.
czwartek, 10 marca 2016
Prezydent Osrama
Jak doniosła „Nowa Trybuna Opolska”, w jednej z opolskich podstawówek ktoś w damskiej toalecie naskrobał napis „Andrzej Dupa”. Nauczyciele uznali, że nie są to pretensje Zosi z szóstej a ani Kasi z szóstej b, że Andrzejek z szóstej c jest dupa, bo zamiast ją na szkolnej imprezie poprosić do tańca i pocałować, podpierał twardo ścianę. W napisie dopatrzyli się politycznej dywersji i niepochlebnej opinii o pierwszym niezłomnym prezydencie w dziejach Rzeczpospolitej. W związku z tym dyrekcja szkoły przeprowadziła fachowe śledztwo, analizując grafologicznie zeszyty wywrotowego dwunastoletniego elementu, ale element nie dał się nakryć. Nie jest jasne, czy element był tak przebiegły, że pismo zmienił celowo, bo mogło to być spowodowane innym podłożem.
Cała sytuacja jest bardzo niepokojąca, takoż reakcje na nią, w związku z czym rząd Jaro… Beaty Szydło powinien niezwłocznie podjąć działania, żeby do podobnych skandali nie dochodziło w przyszłości.
Przede wszystkim Ministerstwo Edukacji powinno zorganizować pogadanki dla szóstoklasistek, że język polski jest bardzo bogaty. Jeśli mają jakieś wąty do przedstawicieli męskiej części populacji, zwłaszcza tych o imieniu Andrzej, to nie muszą sięgać po – politycznie podejrzane – słowo „dupa”. Niewydarzonych osobników płci przeciwnej można bowiem określić takimi pięknymi słowami jak „kutas”, „palant”, „chechłak” albo „luj pasiaty”. Zauważmy, że podobne środki ostrożności nie są potrzebne, jeśli Zosia odbije Kasi Andrzejka, gdyż epitety „szmata” albo „głupia gęś” w ogóle się nie kojarzą (to drugie ze względu na różnicę płci).
Policja polityczna IV RP powinna równolegle zwinąć całe grono pedagogiczne i dyrekcję rzeczonej podstawówki. A następnie, stosując ideologicznie słuszne metody przesłuchań (hiszpańskie buty, widełki heretyków), dowieść, że dopuścili się obrazy prezydenta, skoro „Andrzej Dupa” skojarzył im się z powszechnie szanowaną i respektowaną głową państwa. Najwyższy czas zacząć wymierzać kary za to, co obywatele myślą, a nie tylko za to, co mówią. Historia dowodzi bowiem, że ograniczanie się do tego ostatniego jest mało skuteczne.
Skoro obywatele mają niepożądane skojarzenia, minister Gliński powinien zlikwidować wszelkie teatry lalkowe, w pierwszej kolejności te szkolne. Tylko ktoś musi pociągnąć za sznurki, żeby to zrobił.
Warto się też przyjrzeć rozmaitym gazetom, które, relacjonując zdarzenie, stosują pisownię „Andrzej Du*a”. Wziąwszy pod uwagę, że pod gwiazdkę można podstawić różne litery, a nawet dwie naprzemiennie, ewidentnie jest to działanie inspirowane przez wraże siły zgniłej Europy, dążącej do obalenia demokracji socja… znaczy się, woli suwerena.
O całym zdarzeniu podobno (podają ci, którzy jeszcze kurwizję oglądają) poinformował „Teleexpress” w osobie Macieja Orłosia: „W szkole podstawowej w Opolu dzieci nabazgrały w toalecie brzydki napis. Nauczyciele byli zmuszeni wyjaśnić uczniom, że toaleta nie służy do pisania, tylko do…”.
I tym sposobem znaleźliśmy się przy tytule. Co ma on do rzeczy? Nic, po prostu amerykańskiego prezydenta można obrażać do woli. A mimo to jest szanowany. Można to nazwać paradoksem Andrzeja Du*y.
poniedziałek, 7 marca 2016
[----]
[Ustawa Lex Kurski z dnia 8.01.2016 r. o kontroli publikacji i widowisk]
„Teleexpress”, informując o Oscarze dla filmu „Spotlight”, podał, że opowiada on losy dziennikarskiego śledztwa w sprawie afery pedofilskiej w… Bostonie. Dziennikarka Katarzyna Piwońska pominęła taki szczególik, że afera miała miejsce w Kościele katolickim. Z przemilczenia tłumaczy się Maciej Orłoś, więc rozumiem, że również, a może nawet głównie on jest za tę manipulację odpowiedzialny:
Często w Teleexpressie podajemy "zajawkowo" informację, w krótszej formie, jednocześnie zapowiadając, że w Teleexpressie Extra będzie więcej na ten temat - tak było też w tym przypadku. (…)
Bardzo łatwo ulec "histerii" i szufladkowaniu - "skoro tak powiedzieli, to znaczy, że są sterowani" etc, a rzeczywistość nie jest tak czarno-biała, tak oczywista, tak prosta, jak wielu się wydaje; są też przecież takie zjawiska jak zwykły, przez nikogo nie "sterowany" błąd ludzki... (cytaty z profilu Orłosia na Facebooku).
Jedno z dwojga: albo zajawka, albo błąd. Skoro Orłoś podaje oba wyjaśnienia naraz, to od razu widać, że plącze się w zeznaniach. Zresztą też z osobna żadne nie jest wiarygodne. Informację, że „Boston Globe” bada aferę pedofilską wśród księży, omyłkowo pominąć mógłby tylko dziennikarz, który by o tym nie wiedział albo który nie potrafiłby ocenić, że jest to fakt dla filmu kluczowy. W obu przypadkach świadczyłoby to o jego skrajnej niekompetencji. Ponieważ materiał dziennikarski jest czytany i sprawdzany nie tylko przez jego autora, to wyjaśnienie o pomyłce byłoby możliwe do przyjęcia jedynie wraz z oświadczeniem Orłosia, że redakcję „Teleexpressu” tworzy banda ignorantów. Poza tym takiego pecha, że głupia pomyłka wygląda na świadome działanie i stawia człowieka w bardzo niezręcznej sytuacji, to mają tylko bohaterowie sitcomów. Co do zajawki, to również takowa zawiera zawsze kluczowe fakty. Czy Piwońska podała „zajawkowo” informację, że „Spotlight” dostał nagrodę na gali filmowej w Los Angeles, a dopiero w „Teleexpressie Extra” zostało dopowiedziane, że Oscara? Nie. Więc niech pan Orłoś nie robi z widzów idiotów. Bo wielu tych widzów jeszcze pamięta PRL i doskonale wie, jak wyglądają techniki manipulacji. Jeśli niewygodnej wiadomości nie da się pominąć, to się spycha ją do programu o dużo niższej oglądalności. Nowością zaś w PiS-landii jest zamieszczanie przeprosin za kłamstwa i manipulacje na Facebooku. Kilkumilionowej widowni wcisnęło się kit, a sprostowanie zamieszcza się dla kilkunastu tysięcy.
Co więcej, Orłoś nie podejmuje dyskusji z komentującymi, którzy jego wyjaśnienia w sposób rzeczowy obalili. Nieraz osobie sławnej rzeczywiście trudno włączać się w dyskusję pod wpisem, jeśli komentarzy jest kilkaset, ale tu zamieszczono ich raptem kilkadziesiąt, poza tym sprawa jest wielkiej wagi. Tymczasem Orłosia bronią pracownicy „Teleexpressu” i jego rodzina, ale nie merytorycznie, tylko „udzielając poparcia”. Koresponduje to z „argumentami” zwolenników PiS-u, którzy mają do powiedzenia tyle, że psy szczekają, a karawana jedzie dalej.
Maciej Orłoś zaprzecza, jakoby był sterowany, jakoby polecenie, żeby unikać łączenia słów „pedofile” i „księżą”, przyszło z góry. I ja mu wierzę. Bo Orłoś najwyraźniej nie jest z tych, z którymi cenzura musi walczyć. Wystarczy, że istnieje, a oni sami już wiedzą, co wolno powiedzieć, a czego należy się wystrzegać. To jest autocenzura, dużo gorsza od tej oficjalnej. Bo pozwala komuś, kto się zeszmacił, zachowywać przekonanie, że posiada kręgosłup: przecież ja nic nie wykreśliłem, nikt mi nic nie kazał wyrzucać czy zmieniać, gdyby tak było, to bym się postawił. Pan Orłoś żyje w przekonaniu, że on się Jacka Kurskiego nie boi, gdyż wypiera ze świadomości, że doskonale wie, skąd wieje wiatr, i że odpowiednio do tego wiatru potrafi się ustawić.
O tym wypieraniu świadczy też przedstawianie przez Orłosia dowodu, że manipulacji nie było, bo kiedy „Spotlight” wchodził w Polsce na ekrany, „Teleexpress” podał, że tematem jest afera pedofilska w Kościele. No cóż, filmy kręci się o różnych rzeczach, nagrody dostają nieliczne. Informacja, że powstał czy wszedł do kin film o księżach pedofilach, nie ma takiej wagi jak news, że dostał on najważniejszego Oscara. Bo to uwiarygadnia zawarte w nim zarzuty. A pan Orłoś nie chciał (czy raczej Kurski z Rydzykiem nie chcieli, a Orłoś doskonale wyczuwa, czego oni sobie nie życzą), żeby jego widzowie, z których spora część uznaje oskarżenia księży o pedofilię za pomówienia wygłaszane przez wrogów Kościoła, dostali komunikat, że te „pomówienia” zostały wsparte autorytetem najbardziej renomowanej nagrody filmowej na świecie.
A jako pointę odnotujmy smaczek, że Maciej Orłoś jest członkiem Stowarzyszenia Wolnego Słowa, którego statutowym celem jest „działanie na rzecz wolności słowa poprzez: / 1) monitorowanie przejawów naruszania wolności słowa (…)”. Mnie by interesowało, co Stowarzyszenie ma do powiedzenia w sprawie manipulowania wiadomościami w programach informacyjnych TVP, niestety, na jego stronie oświadczenia w tej sprawie na próżno szukać.
PS. Po latach prowadzenia bloga uznałem, że może byłoby fajnie, gdyby wpadło za to trochę kasy. Kto chciałby z tej kasy wyskoczyć, szczegóły znajdzie we wpisie Postaw mi piwo.