tag:blogger.com,1999:blog-27998347166217547102024-03-17T12:34:23.058+01:00Paweł Pollak - o tym i owymPaweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.comBlogger431125tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-87575788838991946572024-03-16T10:57:00.000+01:002024-03-16T10:57:27.675+01:00Dorożką na płozach, czyli jak nie tłumaczyć literatury
<p align=justify>Po mistrzowskim <a href= https://pawelpollak.blogspot.com/2024/02/zmasakrowany-soderberg.html><U>zarżnięciu</U></a> opowiadania Hjalmara Söderberga pt. „Pocałunek” w antologii „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato” tłumaczka Elżbieta Frątczak-Nowotny postanowiła pójść za ciosem i w „Skandynawskiej zimie” rozprawiła się z perełką szwedzkiej literatury, opowiadaniem „Futro” tego samego autora. <p>
<p align=justify>Z jej przekładu możemy na przykład dowiedzieć się, że na głównego bohatera, doktora Hencka, najechała dorożka i rozerwała mu palto… płozą. Dorożka na płozach to dokładnie takie samo kuriozum, jak sanie na kołach. W oryginale Söderberg posłużył się neologizmem, łącząc w jedno słowa „sanie i „dorożka”. Właściwe tłumaczenie na polski to: sanie pełniące funkcję dorożki. Oczywiście w utworze literackim takiej frazy rodem z atestu technicznego nie można użyć i trzeba się zastanowić, jak ją zgrabnie oddać. Ja w swoim przekładzie „Futra” zdecydowałem się na „sanie wiozące pasażerów”. <p>
<p align=justify>Jedną z osób ratujących doktora Hencka po tym wypadku jest „książę królewskiego rodu, który przypadkowo przechodził obok”. Jakiż asumpt do przemyśleń daje czytelnikowi pani Frątczak-Nowotny w tym króciutkim zdaniu! Jak liczna była ta defilada królewskiego rodu, paradującego sztokholmską ulicą w grudniowy dzień? Czym charakteryzuje się rzeczony gatunek książąt? <p>
<p align=justify>Rozdartemu paltu zaradza przyjaciel doktora, sędzia Richardt, pożyczając mu futro. Kiedy Henck się żegna, rzuca (w przekładzie) „No i zapraszam cię też na kolację”. Czytelnik durnieje. Jest wigilijne popołudnie, chyba trochę za późno na składanie zaproszenia? Na dodatek Richardt nie mówi, czy je przyjmuje, czy nie. Dlaczego? Bo Henck tylko przypomina o zaproszeniu, które padło dużo wcześniej. <p>
<p align=justify>Hjalmar Söderberg był wielkim miłośnikiem opery i jego bohaterowie często oglądają przedstawienia. Takoż i doktor Henck widział „Fausta”, z wykonawcą o nazwisku Arnoldson. Söderberg nie podaje ani imienia, ani informacji, o jaką rolę chodzi, a że w języku szwedzkim nazwiska się nie odmieniają, tłumacz staje przed problemem, czy jest to mężczyzna, czy kobieta. Bo na sztokholmskich scenach arie tej opery śpiewali zarówno Oscar Arnoldson, jak i jego córka Sigrid Arnoldson-Fischof. Ale problem tylko z pozoru jest nierozwiązywalny. Sigrid wystąpiła w roli Małgorzaty w 1902 roku, a ponieważ „Futro” powstało pięć lat wcześniej, siłą rzeczy nie o niej mowa. Frątczak-Nowotny decyduje się jednak na żeńską formę, „z Arnoldson”, bo najwyraźniej uznała, że Söderberg umiał przewidywać przyszłość i stworzył nowy gatunek prozy, który można by nazwać future reality. <p>
<p align=justify> „W gabinecie doktora Hencka płonął duży ogień”. Bo nasz lekarz, proszę państwa, ten gabinet miał w wigwamie. Frątczak-Nowotny bezmyślnie wzięła pierwsze znaczenie ze słownika i przetłumaczyła – jak zresztą całe opowiadanie – w ogóle nie zastanawiając się, jaki komunikat przekazuje polskiemu czytelnikowi. To partactwo spowodowało, że wcale nie trzeba znać szwedzkiego, by dostrzec, że jej przekład „Futra” jest do bani. Mimo to Mirosław Grabowski, który według informacji na stronie tytułowej książkę zredagował, nonsensów nie wychwycił. Wracając do kwestii, co płonęło w mieszkaniu doktora: oryginalne „brasa” może oznaczać zarówno ognisko, jak i ogień na kominku, wybór jest jasny i trzeba ten kominek wymienić. <p>
<p align=justify>Kolejnym nonsensem jest twierdzenie tłumaczki, że „pani Henck razem z dziećmi ubierała choinkę”. Na pięć minut przed wigilijną kolacją? Söderberg pisze o zapalaniu choinki. Dlaczego Frątczak-Nowotny zmieniła? Ano pewnie dlatego, że nie pasował jej kontekst. Wyraźnie jest mowa o czynności trwającej dłużej, tymczasem zapalenie choinki to jedno pstryknięcie. Obecnie. Opowiadania nie odbiera się jako historycznego, gdyż jego akcja dzieje się w czasach współczesnych autorowi. Tłumaczce nie przyszło jednak do głowy, że do powszechnej elektryfikacji doszło dopiero w drugiej części życia Söderberga i kiedy pisał „Futro”, na choince zapalało się świeczki, a nie elektryczne lampki. <p>
<p align=justify>Inna zmiana wprowadzona bez żadnego uzasadnienia przez tłumaczkę powoduje, że w arcydziele literackim dostajemy humor zeszytów. „To nie był dla mnie dobry rok – powiedział do siebie doktor Henck około trzeciej po południu w Wigilię, gdy zmierzał do swojego starego przyjaciela (…)”. W oryginale jest oczywiście, że powiedział, kiedy około trzeciej zmierzał… <p>
<p align=justify>Żenujący poziom tego przekładu doskonale oddaje zdanie „Tylko dzieci szczebiotały i mówiły, wchodząc sobie w słowo, radosne”. Ta kulawa polszczyzna jest efektem przetłumaczenia szwedzkiej frazy słowo w słowo. Elżbieta Frątczak-Nowotny będąca zawodowym tłumaczem literatury szwedzkiej przekłada ją w sposób, który dla studenta skandynawistyki skończyłby się oblaniem przedmiotu technika tłumaczeń. Pytanie (retoryczne), dlaczego w Polsce ktoś, komu nie dostaje talentu ani umiejętności, kto oddaje niechlujne przekłady, jest regularnie zatrudniany przez wydawnictwa. <p>
<p align=justify>Hjalmar Söderberg „Futro”, przekład Elżbieta Frątczak-Nowotny, antologia „Mistrzowie opowieści. Skandynawska zima”, wyd. Wielka Litera, 2023, str. 39-43. Tekst oryginalny: „Pälsen” ze zbioru „Historietter” („Opowiastki”), wyd. MånPocket, 1985. <p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-70873261468164436152024-02-28T18:39:00.001+01:002024-02-28T18:41:22.654+01:00Zmasakrowany Söderberg
<p align=justify>„Pewnego razu była sobie młoda dziewczyna i bardzo młody mężczyzna”. Była sobie mężczyzna. Lekturę opowiadania Hjalmara Söderberga pt. „Pocałunek” w przekładzie Elżbiety Frątczak-Nowotny już po pierwszym zdaniu przerwał mi rumor dochodzący z kopenhaskiego cmentarza. To szwedzki pisarz, dbający o język jak mało kto, przewrócił się w grobie na tę indolencję gramatyczną tłumaczki i redaktora z wydawnictwa Wielka Litera. </p>
<p align=justify>Rzeczona młoda dziewczyna oczekuje, że owa młoda mężczyzna ją pocałuje, bo wtedy „wstanie, ściągnie mocno fałdy sukni i posyłając mu spojrzenie pełne lodowatej pogardy, każe iść precz”. W oryginale jest, że sama by odeszła. Każdemu tłumaczowi zdarza się, że coś źle zrozumie. Żeby uniknąć tego rodzaju wpadek, trzeba uruchomić proces dla wielu niestety nadmiernie trudny, a mianowicie myślenie. Czy scena po polsku ma sens? Jeżeli nie ma, trzeba się zastanowić. A passus „bez niepotrzebnego pośpiechu” jeszcze w tym samym zdaniu ujawnia, że coś jest nie halo. Czy dziewczyna każe mu iść precz bez niepotrzebnego pośpiechu, czy jednak sama się w ten sposób oddali? Tłumaczka inaczej niż autor dała ten passus po kropce, najwyraźniej po to, by sprzeczność za bardzo nie rzucała się w oczy. </p>
<p align=justify>Dziewczyna zadaje chłopakowi filozoficzne pytanie, a że on nie pamięta, co mówił na ten temat wcześniej, udziela pytyjskiej odpowiedzi, gdyż „bał się postawić siebie w dwuznacznej sytuacji”. Wypowiadanie sprzecznych poglądów to niekonsekwencja lub hipokryzja, a jeżeli ktoś da się na tym przyłapać, znajduje się w nieprzyjemnej, a nie w dwuznacznej sytuacji. Narrator zresztą w ogóle tego nie ocenia, tylko informuje, że bohater boi się powiedzieć coś przeciwstawnego, niż twierdził uprzednio. Po szwedzku jest na to jedno słowo, które nie ma polskiego odpowiednika, co dla Frątczak-Nowotny okazało się niepokonywalną przeszkodą. </p>
<p align=justify>Kandydata do pierwszego pocałunku dyskwalifikuje trochę wad: „ma taki brzydki nos, no i nie ma żadnej pozycji – jest tylko studentem kursu przygotowawczego”. Ma nos, ale nie ma pozycji. Nie ma to jak zgrabny język tłumaczki. Nasuwający podejrzenie, że była jedynie uczestniczką kursu językowego, a nie studentką filologii. </p>
<p align=justify>Młodzieniec nie jest zanadto popędliwy, co wzbudza niepokój dziewczyny: „dlaczego mnie nie pocałuje, czyżbym była aż tak brzydka i niemiła?”. Z dwóch znaczeń oryginalnego „obehaglig”, niemiła i odpychająca, tłumaczka wybrała dotyczące charakteru bądź zachowania, tymczasem bohaterka martwi się swoim wyglądem, co ujawnia następne zdanie: „Pochyliła się nad wodą, by się w niej przejrzeć”. </p>
<p align=justify>Okazuje się, że dla dziewczyny ewentualny pocałunek nie będzie jednak pierwszym, gdyż po balu w hotelu, a w wersji Frątczak-Nowotny na balu, bo co się tłumaczka będzie przejmowała światem przedstawionym jakiejś ramotki z początku XX wieku, naszą bohaterkę pocałował pewien porucznik. Który „cuchnął podle ponczem i cygarami”. Podle to się cuchnie, jak się nadepnie na skunksa. Wojskowy w najgorszym razie śmierdział. </p>
<p align=justify>Podobnie zły rejestr stylistyczny mamy w planowanej reakcji bohaterki na próbę pocałunku. „Dam mu w twarz”, chociaż powinno być „wymierzę policzek”. Tego drugiego zwrotu tłumaczka używa w scenie po pocałunku, kiedy narrator informuje, że ów policzek z wrażenia zapomniała wymierzyć. Szkopuł w tym, że w obu scenach musi być tak samo, utwór literacki to nie instrukcja obsługi tostera, gdzie liczy się wyłącznie treść i jest całkowicie obojętne, po jakie frazy tłumacz sięgnie. </p>
<p align=justify>Do dania w twarz nie dochodzi również dlatego, że bohater zaskoczył dziewczynę i „ostrożnie położył rękę na jej szyi”. Polski czytelnik może sobie pomyśleć, że chłopak przestraszył się jej bezruchu i chciał sprawdzić puls, bo całować trupa to nie bardzo. Szwedzkiemu taka interpretacja nie przyjdzie do głowy, ponieważ ma jasno napisane, że chodzi o objęcie za szyję. </p>
<p align=justify>Pocałowana dziewczyna poczuła, że robi się blada, tymczasem tłumaczka twierdzi, że zbladła. Frątczak-Nowotny najwyraźniej uważa, że to absolutnie wszystko jedno, czyją się przyjmie perspektywę, narratora obserwatora czy bohaterki. </p>
<p align=justify>Opowiadanie Söderberga jest niezwykle krótkie, tekst w Wordzie zajmuje niecałe dwie strony, więc liczba błędów popełnionych przez tłumaczkę jest porażająca. A bynajmniej nie wskazałem wszystkich. W miejsce perfekcyjnie dopracowanej miniatury dostajemy jej kiepską przeróbkę w topornej polszczyźnie. Na domiar złego nie mamy do czynienia z adeptką przekładu, która chciała spróbować swoich sił i nie dała rady. Elżbieta Frątczak-Nowotny ma na koncie wiele przełożonych książek, tymczasem na tych dwóch stronach koncertowo udowodniła, że na tłumacza literatury się nie nadaje. </p>
<p align=justify>Hjalmar Söderberg „Pocałunek”, przekład Elżbieta Frątczak-Nowotny, antologia „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato”, wyd. Wielka Litera, 2022, str. 339-341. Tekst oryginalny: „Kyssen” ze zbioru „Det mörknar över vägen” („Zmrok zapada na drodze”), wyd. Albert Bonniers Förlag, 1907. </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-81541516797658824122020-11-20T17:53:00.003+01:002020-12-08T18:51:55.612+01:00Redakcja językowa i merytoryczna<p align=justify> Autorom, którzy chcą samodzielnie opublikować swoją książkę lub zaproponować ją wydawnictwu, oferuję uprzednią redakcję językową i merytoryczną. </p>
<p align=justify> Dla potwierdzenia swoich kwalifikacji zamieszczam poniżej listę błędów, które znalazłem w wydanych już powieściach „Samotność liczb pierwszych” Paola Giordana (redakcja językowa) i „Wirus ebola w Helsinkach” Taaviego Soininvaary (redakcja merytoryczna). </p>
<p align=justify> Redakcja językowa obejmuje poprawienie w tekście błędów gramatycznych, stylistycznych, leksykalnych, ortograficznych i interpunkcyjnych. Redakcja merytoryczna to wskazanie nielogiczności w akcji, źle poprowadzonych wątków, wadliwie skonstruowanych charakterów, błędów faktograficznych itp. </p>
<p align=justify> Każda powieść wymaga redakcji językowej przed wydaniem, a przy samodzielnej publikacji nie ma wydawnictwa, które by się tym zajęło. Redakcja merytoryczna z kolei może zwiększyć szanse na przyjęcie książki przez wydawnictwo, bo powieść będzie po prostu lepsza. </p>
<p align=justify> Oferuję łączną redakcję językową i merytoryczną lub tylko merytoryczną. Do redakcji językowo-merytorycznej przyjmuję wszelkie gatunki literackie z wyłączeniem fantasy i horrorów (nie znam się na nich i musiałbym się ograniczyć do poprawek czysto językowych). Samej redakcji merytorycznej podejmę się w przypadku powieści kryminalnych, sensacyjnych i thrillerów sądowych, gdyż jestem autorem tworzącym w tym właśnie gatunku (opublikowałem m.in. powieści pt. „Kanalia” i „Gdzie mól i rdza”). </p>
<p align=justify> Cena redakcji językowo-merytorycznej to 180-380 zł za arkusz autorski. Arkusz to 40 000 znaków ze spacjami. Ostateczna kwota jest zależna od liczby błędów i czasu, który trzeba poświęcić na redakcję. Na potrzeby wyceny muszę zredagować fragment tekstu, więc każdy zapytujący otrzyma darmową próbkę (<B>teksty proszę przesyłać na pollak@szwedzka.pl</B>). Ponieważ przeciętna książka liczy sobie 8-12 arkuszy i wychodzi spora kwota, płatność mogę rozłożyć na raty nawet do dwóch lat. Cena samej redakcji merytorycznej (bez poprawiania błędów językowych) to 100 zł za arkusz. </p>
<p align=justify><B> Paolo Giordano „Samotność liczb pierwszych” (wyd. WAB, 2010, tłum. Alina Pawłowska-Zampino) - redakcja językowa</B> </p>
<p align=justify><I>Str. 41. Brzydki wazon z białej ceramiki, ozdobiony skomplikowanym, złoconym kwietnym motywem, który od zawsze stał w kącie łazienki, był własnością rodziny Della Rocca od pięciu pokoleń, ale tak naprawdę nikomu się nie podobał. </I></p>
<p align=justify> Zaimek „który” odnosi się do motywu, a nie do dzbana. Zbitka „skomplikowanym, złoconym kwietnym” jest niezręczna. <BR>
Poprawnie: Brzydki wazon z białej ceramiki, ozdobiony złoconymi zawijasami kwietnego motywu, od zawsze stał w kącie łazienki. Był własnością rodziny Della Rocca od pięciu pokoleń, ale tak naprawdę nikomu się nie podobał. </p>
<p align=justify><I>Str. 42. Kiedy ponownie je otworzyła, zobaczyła swoje odbicie w dużym lustrze nad umywalką i doznała przyjemnego rozczarowania. </I></p>
<p align=justify> Rozczarowanie jest zawsze przykre. Mile się zdziwiła, doznała przyjemnego uczucia. </p>
<p align=justify><I>Str. 42. Oparła się rękami na umywalce i zbliżyła twarz na odległość kilku centymetrów od lustra (…).</I></p>
<p align=justify> Skoro zbliżyła, to do lustra. </p>
<p align=justify><I>Str. 59. Przykucnęła, trzymając cukierek w palcach, przeciągnęła nim po brudnej podłodze szatni. Posuwała się w kucki i przesuwała nim wolno wzdłuż ściany na lewo od Alice, tam gdzie łączyła się z podłogą i cały brud zbierał się w kłaki kurzu i kłęby włosów. </I></p>
<p align=justify> Z tego wynika, że z podłogą łączyła się Alice, a nie ściana. Poprawnie: (…) przesuwała nim wolno wzdłuż ściany przy samej podłodze, na lewo od Alice (…).</p>
<p align=justify><I>Str. 69. Opierały się teraz o poręcz schodów przeciwpożarowych na drugim piętrze i przyglądały się chłopcom grającym na podwórku w piłkę nożną. Kopali żółtą piłkę, która wyglądała jakby nie była dobrze napompowana. </I></p>
<p align=justify> W piłkę. Domyślnie wiadomo, że nożną. Zaznaczenia wymagałoby, gdyby na przykład grali w ręczną. Ale żeby uniknąć powtórzenia słowa „piłka”, powinno być: (…) chłopcom, grającym na podwórku w nogę. Kopali żółtą piłkę (…).<BR>
Między „wyglądała” a „jakby” brakuje przecinka. </p>
<p align=justify><I>Str. 105. Siłą wcisnęła język między jego zaciśnięte wargi. Denis poczuł w ustach smak nieswojej śliny i zrobiło mu się niedobrze. <BR>
Str. 148. Matka spała nie swoim snem, urządzenia, do których była podłączona, nie czyniły żadnego hałasu (…).<BR>
Str. 195. Wyartykułowała te słowa nieswoim głosem, niczym aktorka na amatorskim przedstawieniu. </I></p>
<p align=justify> „Nie swojej śliny”, bo to nie jego ślina, a nie ślina, która źle się czuje. Na str. 148 poprawnie. Na str. 195 raczej źle, bo chodzi o to, że zmieniła głos, ale znaczenie, że mówiła niepewnym głosem, też jest możliwe. </p>
<p align=justify><I>Str. 127. Nie możesz tak ni z tego, ni z owego zdecydować, że chcesz zostać fotografem i zmarnować rok pracy. </I></p>
<p align=justify> Po „fotografem” powinien być przecinek. Błąd interpunkcyjny zmieniający znaczenie, bo teraz to zdanie znaczy „nie możesz zdecydować, że chcesz zmarnować rok pracy”, zamiast „nie możesz zdecydować, że chcesz zostać fotografem, bo w konsekwencji zmarnujesz rok pracy”. </p>
<p align=justify><I>Str. 131. Do ściany przylegało łóżko, o wiele wyższe niż łóżko rodziców Mattii, oraz dwa identyczne stoliki nocne. </I></p>
<p align=justify> Orzeczenie „przylegało” odnosi się zarówno do łóżka, jak i do stolików, powinno więc być „przylegały”. </p>
<p align=justify><I>Str. 141. 2760889966649. (…) Postanowił, że to będzie jego liczba. (…)<BR>
Po chwili wahania dwie linijki niżej napisał: 2760889966651. To jest jej, pomyślał. </I></p>
<p align=justify> Liczba jest rodzaju żeńskiego, a więc „ta jest jej”. </p>
<p align=justify><I>Str. 295. Następnie wyjęła paczkę herbatników, która leżała w szafce otwarta od dnia, w którym odszedł Fabio. </I></p>
<p align=justify> Takie piętrowe konstrukcje z zaimkiem „który” są niepoprawne. </p>
<p align=justify><B> Taavi Soininvaara „Wirus ebola w Helsinkach” (wyd. Kojro, 2010, tłum. Bożena Kojro) - redakcja merytoryczna</B> </p>
<p align=justify><I>Str. 11. Kiedy ostatni wirus w kropelce krwi zginął, Ratamo wydał dziki okrzyk. Szczepionka działała! </I></p>
<p align=justify> Wynalezienie szczepionki jest opisane na zasadzie „wszedł do laboratorium i wynalazł”. Nawet jeśli to ostatni etap, przydałby się opis, jakie prace go poprzedziły. </p>
<p align=justify><I>Str. 26. Profesor kazał mu zapomnieć na razie o całej sprawie. W żadnym wypadku nie wolno mu zapisywać ponownie wzoru. </I></p>
<p align=justify> W jakim celu profesor miałby dążyć do zatajenia, że udało im się stworzyć szczepionkę? Przecież dyrektor fińskiego laboratorium to nie szef rosyjskiego gangu i nie będzie w pierwszej reakcji kombinował, jaką nielegalną korzyść można wyciągnąć z opracowania szczepionki. </p>
<p align=justify><I>Str. 26. Manneraho może sobie spokojnie zbierać pochwały za wynalezienie szczepionki. </I></p>
<p align=justify> Ratamo jest niezwykle dumny z wynalezienia szczepionki, ale nie ma nic przeciwko temu, żeby laury zgarnął przełożony? </p>
<p align=justify><I>Str. 29. [Generał] Siren uznał odkrycie szczepionki za niebezpieczny zwrot wydarzeń, oceniając, że wirus staje się z tego powodu pożądaną przez terrorystów bronią. </I></p>
<p align=justify> Wręcz przeciwnie, skoro na wirusa jest antidotum, to przestaje on być niebezpieczny. <BR>
Opracowanie szczepionki, a nie odkrycie. </p>
<p align=justify><I>Str. 31. Antidotum sprawia, że wirus jest idealnym środkiem szantażu. Inną rzeczą jest grozić jakiemuś państwu uwolnieniem choroby, a inną – zapewniać uleczenie chorych. </I></p>
<p align=justify> Ale to antidotum wynaleźli przecież naukowcy pracujący dla państwa i jest ono w jego posiadaniu, a nie w rękach terrorystów. </p>
<p align=justify><I>Str. 33-34. Teraz umówił się na grę w badmintona. (…) odbijali do siebie piłeczkę (…)</I></p>
<p align=justify> W badmintona gra się lotką. </p>
<p align=justify><I>str. 39. Siren (…) poprosił Vairialę, żeby wydał gościowi wstępne instrukcje, dopóki nie zapadnie decyzja co do dalszego postępowania. Vairiala zaproponował, żeby profesor udał się prosto do domu, i obiecał, że jego pracownik zadzwoni rano i poinformuje, jakie działania powinien podjąć instytut. </I></p>
<p align=justify> Dyrektor cywilnego laboratorium w demokratycznym europejskim kraju po wynalezieniu szczepionki z pewnością nie uda się do wojskowych i nie będzie wykonywał ich instrukcji, że ma ten wynalazek zataić. </p>
<p align=justify><I>Str. 52. Generał poprosił go, by zgasił lampy w salonie i przedpokoju. <BR>
– Nie wiem, czy obserwują twoje mieszkanie, więc możliwe, że nikt nie zauważył mojego wejścia. Zostanę tu i poczekam. Zobaczymy, co się stanie. Ty możesz dalej się kąpać. Chyba nie chcesz się przeziębić (…)<BR>
Gospodarz bez protestu udał się do łazienki, skąd po chwili rozległ się plusk wody. </I></p>
<p align=justify> Zupełnie nieżyciowa sytuacja, stworzona wyraźnie po to, by generał mógł zabić Manneraha przez wrzucenie włączonej suszarki do włosów do wanny. Manneraho nie ma powodów, by obawiać się generała, ale przecież poprosiłby o podanie informacji, z którymi Siren rzekomo przyszedł, i zapytałby, na co ten ma czekać. I czekałby razem z nim, a nie wracał do wanny. </p>
<p align=justify><I>Str. 58. Kilkumetrowy przedpokój pokonał wielkimi susami, jakby startował w maratonie. </I></p>
<p align=justify> Złe porównanie, maratonów nie biega się ani szybko, ani susami. </p>
<p align=justify><I>Str. 59. Nagle usłyszał chrzęst i okruchy betony rozprysły się po całej sypialni. </I></p>
<p align=justify> Chrzęst nie jest odgłosem strzału. I w wyniku strzału oddanego za zamkniętymi drzwiami sypialni okruchy betonu nie będą po niej latały. </p>
<p align=justify><I>Str. 60. Na szczęście dysponował prawie bezgłośnym P16. </I></p>
<p align=justify> P16 to pistolet z czasów I wojny światowej. I nie ma prawie bezgłośnych pistoletów. Albo mają tłumik, albo je słychać. </p>
<p align=justify><I>Str. 60. Chciał udać policjanta, który przyszedł z wiadomością, że życiu rodziny grozi wielkie niebezpieczeństwo. </I></p>
<p align=justify> I w tym celu na wojskowy mundur nałożył cywilny płaszcz? I co miał zamiar zrobić, gdyby Ratamo poprosił go o okazanie odznaki czy legitymacji? </p>
<p align=justify><I>Str. 61-62. [generał Siren] Wybrał numer telefonu komórkowego komendanta głównego policji. (…)<BR>
– (…) Arto Ratamo miał znakomity motyw, żeby zabić Manneraha. (…) W każdym razie byłbym wdzięczny, gdybyśmy mogli przejąć poszukiwania. Przykro mi, ale nie mogę zdradzić więcej szczegółów. Na pewno mnie rozumiesz. <BR>
– Jasne, nie ma problemu, przecież to leży w waszych kompetencjach. Poinformuję tylko naczelnika policji i poproszę, żeby wydał cichy nakaz ścigania Ratama. </I></p>
<p align=justify> Komendant główny policji ma jeszcze kogoś nad sobą? <BR>
W kompetencjach armii w żadnym wypadku nie leży ściganie zabójców na terenie kraju. A gdyby leżało, to komendant zażądałby konkretnego uzasadnienia, dlaczego ma oddawać śledztwo, a nie dał się zbyć stwierdzeniem, że generał nie może ujawniać szczegółów. I do wydania nakazu ścigania Ratama potrzebowałby konkretnych obciążających zarzutów, a przynajmniej informacji, jaki to motyw. </p>
<p align=justify><I>Str. 62. Technicy z Kryminalnego właśnie są w obu mieszkaniach. <BR>
Str. 75. Jąkając się nieco, opowiedział o wysłaniu do mieszkania Ratamów patrolu, który potwierdził, że Kaisa Ratamo została zastrzelona. </I></p>
<p align=justify> Na str. 62 nie ma żadnych informacji co do czasu akcji, ale jeśli Siren zaczął mataczyć bezpośrednio po zabójstwie, to wychodzi na to, że najpierw w mieszkaniu Ratama pojawili się technicy, a dopiero potem patrol, który potwierdził zgłoszenie Ratama. A jeśli Siren czekał z mataczeniem, to nie mógłby przerwać przesłuchania Ratama, bo nie zdążyłby przygotować całej intrygi. </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-43433559227520196062017-03-06T10:26:00.000+01:002017-03-06T10:26:35.249+01:00Na razie bez dalszego ciągu<p align=justify>W marcu miałem wrócić do pisania, ale przez te dwa miesiące doszedłem do wniosku, że formuła mojego bloga się wyczerpała, i nie będę go dalej prowadził. Nie wykluczam, że w przyszłości pojawią się pojedyncze wpisy, ale regularnie pisać już nie planuję. Dziękuję wszystkim, którzy chcieli mnie czytać. </p>Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-44526744871262263492016-12-19T09:30:00.000+01:002016-12-19T09:41:32.228+01:00Sens pochowany w artystycznym smaku wulgaryzmów<p align=justify> W zeszłym miesiącu <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/11/sprytne-uszkodzenie-samolotu-czyli-jak_21.html"><U>recenzowałem</U></a> wspaniały kryminał Marcina Litwiniuka pt. „Detektyw: Przygody Stefana Mark'a”, w którym zabójca sprytnie uszkodził autokar i samolot, żeby zabić swoją pierwszą i drugą żonę. Następnie został zdemaskowany przez detektywa na tej podstawie, że zniknęły pieniądze, które dostał po śmierci żon (spadkobiercy niezabójcy nigdy odziedziczonego majątku nie trwonią), i tenże detektyw kazał policji (tak: kazał) aresztować winnego za dwa zabójstwa. Czyli morderca doprowadził do takiego wypadku autokaru i samolotu, że za każdym razem zginęła jedynie jego żona, reszta pasażerów się uratowała. </p>
<p align=justify>Zastanowiło mnie, dlaczego kryminał, opisujący takie przemyślne i nietypowe morderstwa, nie cieszy się wielką popularnością. Pomyślałem, że to może kwestia reklamy, najlepsza powieść bez dobrej promocji nie ma szans na sprzedaż. Ale nie. Wszedłem na stronę Psychoskoka i musiałem przyznać, że tak <a href="http://wydawnictwopsychoskok.pl/ksiazka/410/detektyw-przygody-stefana-mark-a"><U>zachęcającego opisu</U></a> książki dawno nie czytałem:</p>
<p align=justify><I> Jest to rodzaj powieści kryminalnej, opartej o reportaż z pracy śledczej. </I></p>
<p align=justify> Jeśli powieść oprzemy o reportaż, to może się przewrócić.</p>
<p align=justify><I> Stefan opisuje kilka historii z różnego okresu pracy biura, gdzie pełno jest pościgów za podejrzanymi, morderstw, zacierania śladów, a także zagrożenia życia własnego. </I></p>
<p align=justify> Pełno morderstw i pełno zagrożenia życia własnego, czegóż chcieć więcej od kryminału?</p>
<p align=justify><I> Akcja utworu rozwija się dynamicznie i żywiołowo</I></p>
<p align=justify>Potwierdzam. Tak dynamicznie i żywiołowo, że autor nie nadążył z podaniem większości szczegółów dla tej akcji istotnych. </p>
<p align=justify><I>W ciągu trzech lat rozwiązywałem tylko sprawy dotyczące zdradzanych małżeństw. </I></p>
<p align=justify> Przez kogo te małżeństwa były zdradzane, nie wiemy, ale to jest właśnie suspens.</p>
<p align=justify>Przy okazji odkryłem, że Psychoskok ma w swojej ofercie wiele fascynujących tytułów, w każdym razie jeśli wnioskować po opisach: </p>
<p align=justify><I> <a href="http://wydawnictwopsychoskok.pl/ksiazka/337/testament-templariusza"><U>Testament Templariusza</U></a> Jolanty Marii Kalety zabiera Czytelników do starego, o magicznym klimacie, opactwa cystersów w Henrykowie na Dolnym Śląsku. W pobliskiej małej Oleśnicy, przed wiekami, istniała komandoria templariuszy. Czyżby autorce udało się odnaleźć więzy łączące obydwa klasztory? </I></p>
<p align=justify>Komandoria to nie klasztor, mała Oleśnica to Oleśnica Mała, a z kolei nazwy członków zakonów piszemy małą literą, więc powinien być „Testament templariusza”.</p>
<p align=justify><I> Rok 1307, z miasta Troyes we Francji ucieka garstka templariuszy do komandorii Klein Öls, aby uniknąć aresztowań zarządzonych przez króla Filipa Pięknego. Tylko niektórzy z nich będą mieli szansę zrealizować misję, której się podjęli. </I></p>
<p align=justify>Jak rozumiemy, tą misją było uniknięcie aresztowania. </p>
<p align=justify><I>Grudzień 1981 roku. Magda Michalska po rozwodzie z mężem, wyrzucona z pracy za działalność związkową, wyprowadza się z Wrocławia na wieś, gdzie po swoim tragicznie zmarłym dziadku odziedziczyła starą, poniemiecką chałupę. (…) Po pierwszej nocy Magda budzi się w realiach stanu wojennego. </I></p>
<p align=justify>Obudzić się w realiach to już jest kanał, a co dopiero w realiach stanu wojennego. Zwłaszcza że te realia dotknęły ją wcześniej, skoro wyleciała z pracy za działalność, którą dopiero stan wojenny zdelegalizował. </p>
<p align=justify><I>Zostaje wciągnięta w tryby aparatu władzy wraz z mieszkańcami wsi Świątniki i niewielką społecznością zakonników. </I></p>
<p align=justify>Czyli można powiedzieć, że te tryby miały dużą moc zasysającą. </p>
<p align=justify><I>We wsi dochodzi też do brutalnych morderstw. Porucznik milicji prowadzący śledztwo nie radzi sobie z problemem (…)</I></p>
<p align=justify> Powiedzielibyśmy, że brutalne morderstwa to problem niewąski. </p>
<p align=justify><I>Czy zaginiony przed wiekami, przypadkiem odnaleziony, fragment Księgi Henrykowskiej może zawierać rozwiązanie zagadki? Jak wysoką cenę przyjdzie niektórym zapłacić? </I></p>
<p align=justify>Wydaje się nam, że za taką książkę każda cena będzie za wysoka. </p>
<p align=justify><I> Autor Michał Krupa, po sukcesie wydawniczym pierwszej swojej powieści “Łosoś norwesko-chiński” postanowił kuć żelazo póki gorące i napisał kolejną powieść - <a href="http://wydawnictwopsychoskok.pl/ksiazka/252/losos-a-la-africa"><U>Łosoś a'la Africa</U></a></I></p>
<p align=justify>Podziwiając Psychoskokową umiejętność odgradzania przecinkiem podmiotu od orzeczenia, zapytamy, ile sprzedanych egzemplarzy złożyło się na ten sukces wydawniczy. Dziesięć? </p>
<p align=justify><I> W tle pojawiają się także inne postaci, częściej lub rzadziej uczestniczące w głównej fabule utworu (…)</I></p>
<p align=justify>Z tła przenoszą się do głównej fabuły. </p>
<p align=justify><I> Jako że akcja związana jest z operacjami wojskowymi, w powieści znajdziemy wątki natury militarnej. </I></p>
<p align=justify> Znaczy się, Krupa warsztat pisarski ma opanowany i wie, że w akcji związanej z operacjami wojskowymi wątków natury militarnej zabraknąć nie może. </p>
<p align=justify><I> Utwór charakteryzuje się szalonym tempem zwrotów akcji, </I></p>
<p align=justify>normalnie jazda bez trzymanki </p>
<p align=justify><I> niebywale humorystyczną narracją </I></p>
<p align=justify>to zupełnie jak ten opis </p>
<p align=justify><I> oraz dialogami obfitymi w śmieszne, a czasem abstrakcyjne wypowiedzi. </I></p>
<p align=justify>Dialogi obfite w śmieszne wypowiedzi to jest to, co tygryski lubią najbardziej.</p>
<p align=justify><I> Autor stosuje także zgrabne wulgaryzmy jako środek wyrazu literackiego, jednak, co warto zauważyć, owe wulgaryzmy posiadają swój artystyczny smak i fason, gdyż ilustrują potoczny język żołnierzy na misjach specjalnych. </I></p>
<p align=justify> Ożeż, kurwa. I to jest właśnie – biorąc pod uwagę właściwe znaczenie – zgrabny wulgaryzm, posiadający artystyczny smak i fason.</p>
<p align=justify>Należy odnotować, że Psychoskok wydaje nie tylko beletrystykę, jest to wydawnictwo wszechstronne, które nie boi się specjalistycznych publikacji. A na przykład z poradnikiem <a href="http://wydawnictwopsychoskok.pl/ksiazka/10/jak-leczyc-reumatoidalne-zapalenie-stawow-poradnik-dla-chorych"><U>Jak leczyć reumatoidalne zapalenie stawów</U></a> Jarosława Niebrzydowskiego spokojnie może konkurować z „Nature”: </p>
<p align=justify><I>Wyjaśnia zawiłości leczenia i w prosty sposób tłumaczy co i dlaczego oraz jak należy prawidłowo leczyć w tej chorobie. </I></p>
<p align=justify> Czyż nie potrzebujemy publikacji, które w prosty sposób tłumaczą co i dlaczego?</p>
<p align=justify><I> Do leczenia zniechęca chorych brak widocznych rezultatów i powszechne przekonanie, że choroba jest nieuleczalna. </I></p>
<p align=justify> Ciekawe, skąd się wzięło.</p>
<p align=justify><I>Leki te poza chwilową ulgą nie mogą pomóc osobom cierpiącym z powodu zapalenia stawów bo nie hamują postępów choroby. Tym samym nie dają szans na wyleczenie. </I></p>
<p align=justify>I to jest właściwe logiczne rozumowanie, którego Litwiniuk nie potrafi zastosować: nie hamują postępów choroby, więc nie dają szans na wyleczenie. </p>
<p align=justify><I> Dzięki tej lekturze dowiesz się czym i jak prawidłowo leczy się reumatoidalne zapalenie stawów. Co robi twój lekarz robi dobrze lub źle.</I> </p>
<p align=justify>Aż strach pomyśleć, że gdyby Psychoskok nie umożliwił Niebrzydowskiemu opublikowania za jego pieniądze takiej wiekopomnej pozycji, nie dowiedzielibyśmy się, co lekarze robią dobrze lub źle. </p>
<p align=justify><I> Poradnik ten w przeciwieństwie do wszelkich innych publikacji dostępnych w Polsce opisuje aktualnie stosowane metody leczenia oparte na najnowszych wynikach badań naukowych. </I></p>
<p align=justify>Bo te inne publikacje promują szarlatanerię i znachorstwo.</p>
<p align=justify> Od ciała przejdźmy do ducha, czyli do poezji ze zbiorku <a href="http://wydawnictwopsychoskok.pl/ksiazka/476/o-zachodzie-slonca"><U>O zachodzie słońca</U></a>:</p>
<p align=justify><I> Tomik Barbary Wrzesińskiej przepełniony jest osobistymi przemyśleniami, nasączony rozmaitymi doznaniami. </I></p>
<p align=justify>Jak zostać poetą? Nasącz osobiste przemyślenia doznaniami. </p>
<p align=justify><I> Nie umyka uwadze autorki, że w porządek natury i ludzkiego życia wpisane są zarówno dobro jak i zło. </I></p>
<p align=justify> Spostrzegawcza kobita. </p>
<p align=justify><I> Poezja jest subiektywna także dla samej autorki, więc przegląda się ją jak swego rodzaju autobiografię. </I></p>
<p align=justify>Czego nie dałoby się zrobić, gdyby poezja była dla autorki obiektywna.</p>
<p align=justify><I> (…) im dłużej czyta się ten sam wiersz, tym większe odnosi się wrażenie, że gdzieś tu został pochowany sens i pojawia się nieodparta pokusa wyciągnięcia go na światło dzienne.</I></p>
<p align=justify> Im dłużej czytamy opisy książek Psychoskoka, tym większe odnosimy wrażenie, że sens zmarł i został pochowany.</p>
<BR>
<p align=justify>PS. Ze względu na grube tomiska akt, które dostałem do tłumaczenia w napiętym terminie, przynajmniej do końca lutego jestem zmuszony zawiesić prowadzenie bloga. </p>Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-3369495016120578232016-12-12T09:30:00.000+01:002016-12-12T09:37:12.721+01:00Ach, ta biedna Szwecja<p align=justify>Luiza Dobrzyńska, pani, która z całym przekonaniem utrzymywała, że jest pisarką, a fakt, że za wydanie swoich książek musiała „wydawcy” płacić, w żaden sposób nie kłócił się jej z tym twierdzeniem, <a href="http://outsidelando7.blog.onet.pl/2016/10/20/szwedzki-eksperyment-spoleczny/"><U>wypowiedziała się o Szwecji</U></a>. Jeśli bredzenie od rzeczy można nazwać wypowiedzią. Polemiki z Dobrzyńską są pozbawione sensu, gdyż Dobrzyńska ogranicza się do dwóch kontrargumentów, które bezapelacyjnie wykazują, że racja jest po jej stronie, a mianowicie, że oponent pluje jadem i miesza ją z błotem. Jad i błoto to mikstura dowodząca moralnej wyższości Dobrzyńskiej i nędzy merytorycznych argumentów przeciwnika. Albo Dobrzyńska w ogóle nie podejmuje dyskusji. Ma na swoim blogu kilku komentatorów, którzy regularnie punktują jej teksty, ale zbywa ich milczeniem. Pytanie, po co wtedy w ogóle bloga prowadzi, nie jest przecież politykiem, który ma świadomość, że plecie bzdury, bo wie, że na te bzdury złapie wyborców. Na marginesie powiem, że szczerze jej tych oponentów zazdroszczę, bo u mnie z taką regularnością pojawiają się tylko psychiczni, którzy nie są w stanie ścierpieć tego, co piszę, ale cała ich „argumentacja” to próby obrażania mnie, gdyż intelektu na więcej nie starcza. Po długim namyśle postanowiłem jednak tekst Dobrzyńskiej skomentować, a dlaczego, wyjaśnię poniżej.</p>
<p align=justify><I>Od dziesięcioleci w tym państwie skutecznie niszczono wszystko, co stanowi spoiwo społeczne. Tak powstała rodzina, w której mąż i żona nie ufają sobie, rodzice nie mają żadnego autorytetu, a dzieci nie znają dziadków. </I></p>
<p align=justify>Z tego by wynikało, że Szwedzi są mocno nieudolni, bo niszcząc spoiwo społeczne, ukształtowali zgodne i współpracujące ze sobą społeczeństwo, jakich mało na tej planecie. Przemiana rodziny wielopokoleniowej w nuklearną zachodzi we wszystkich nowoczesnych społeczeństwach i nie jest typowo szwedzka. Co do autorytetu rodziców, to rozumiem, że Dobrzyńska tęskni za takim modelem, w którym ojciec dawał synowi w papę za to, że ten nie wstał, kiedy Głowa Rodziny weszła do izby, a potomek przyjmował to za słuszne i oczywiste. I człowiekowi, który mentalnie nie opuścił jeszcze średniowiecza, chyba nie da się wytłumaczyć, że to normalne i pożądane, że dzieci mają prawo do własnego zdania, a rodzice na swój autorytet muszą zapracować, a nie dostają go z racji bycia rodzicami. </p>
<p align=justify><I> Potomstwo dwojga obcych sobie ludzi jest wychowywane przez państwo, emeryci zamykają się w mieszkaniach lub domach pomocy, znikając z życia publicznego. Starość i kalectwo są tam eliminowane z życia publicznego, bo po co psuć ludziom humor przykrym widokiem? </I> </p>
<p align=justify>To, że potomstwo mają ze sobą obcy ludzie, jest akurat wskazane, bo przy spokrewnionych jest duże ryzyko, że z inteligencją dziecka nie wszystko będzie w porządku (oczywiście brak inteligencji może mieć też inne przyczyny, żeby nie było, że sugeruję, że rodzice Dobrzyńskiej byli ze sobą spokrewnieni). Co do wychowywania przez państwo, fakty są takie, że w Szwecji od dawna nie ma domów dziecka, są wyłącznie rodziny zastępcze, czyli stosuje się rozwiązanie, które, jako lepsze dla sierot, my usiłujemy wprowadzić, tylko ciągle nam nie wychodzi. A przechodząc od dzieci do kalectwa, powiem tyle, że niejednokrotnie tłumaczyłem przy adopcji chorego lub niepełnosprawnego polskiego dziecka, które brała do siebie szwedzka para, bo żadne katolickie polskie porządne małżeństwo nie chciało „psuć sobie humoru przykrym widokiem”. </p>
<p align=justify><I>Cokolwiek by nie mówić o religii, stanowiła ona fundament najsilniejszych cywilizacji i łącznik między ludźmi, różniącymi się czasem we wszystkim innym. </I></p>
<p align=justify>Dobrzyńska ma poważne luki w wiedzy historycznej, bo dla przykładu taki Rzym, dopóki tolerował wszystkie religie i pozwalał podbijanym ludom wierzyć, w co chcą, był potęgą, a kiedy wprowadził religię państwową, to go barbarzyńcy zaorali. Ale nawet jeśli uznać twierdzenie Dobrzyńskiej za prawdziwe, jest to taka sama prawda, jak twierdzenie, że silna armia powinna mieć rosłe konie, wytrzymałe zbroje, ostre miecze i dalekosiężne łuki, bo taka zwyciężyła pod Grunwaldem. </p>
<p align=justify><I>Bez rodziny, bez religii, bez wiary w cokolwiek człowiek nie może być niczym innym jak kukłą sterowaną przez każdego, kto się nawinie. </I></p>
<p align=justify>I dlatego w Polsce politycy walczą o głosy elektoratu, przedstawiając programy i argumenty, telewizja publiczna obiektywnie prezentuje różne poglądy, a w Szwecji wybory wygrał niejaki Kaczysson, twierdząc, że kraj jest w ruinie (przy czym Kaczysson cudotwórca podźwignął go z ruiny następnego dnia po nieobjęciu przez siebie rządów), i prezesem telewizji publicznej jest polityk Kursksson, który utrzymywał, że szwedzki ciemny lud wszystko kupi, więc karmi go teraz prymitywną propagandą.</p>
<p align=justify><I>Pozbawiony tożsamości religijnej, rodzinnej i państwowej człowiek nie widzi powodu do walki o cokolwiek poza własnym spokojem i dobrobytem. No bo dla kogo ma ryzykować cierpienie, ruinę materialną i śmierć? </I> </p>
<p align=justify>Człowiek pozbawiony tożsamości religijnej jest jak ryba bez roweru, ale ta prawda nie jest w stanie przebić się do większości zakutych katolickich łbów. Rodziny w Szwecji nadal istnieją, choć może nie odpowiadają modelowi, który polski katolik uznaje za idealny, że żona trwa przy bijącym ją mężu, maskując sińce makijażem albo opowiadając, że lubi spadać ze schodów. I z tego, co wiem (ale ja pewnie o Szwecji mało wiem), Szwedzi nadal czują się Szwedami i uznają Szwecję za swoje państwo. Nie wiem natomiast, dlaczego Dobrzyńska za pożądaną i wskazaną uznaje sytuację, w której człowiek „ma ryzykować cierpienie, ruinę materialną i śmierć”. I chciałbym się dowiedzieć, dla kogo niepozbawiona tożsamości religijnej, rodzinnej i państwowej Dobrzyńska ryzykowała cierpienie, ruinę materialną i śmierć. Bo z wpisów dotyczących jej spraw prywatnych odniosłem raczej wrażenie, że głównie walczy o własny spokój i dobrobyt. Dobrzyńska ze swoją zerową znajomością natury ludzkiej nie dostrzega, że człowiekowi rzadko kiedy spokój i dobrobyt wystarcza, osiągnąwszy go, chce zrobić coś więcej i dlatego Szwedzi tak chętnie pomagają tym, którzy mają gorzej, między innymi ludziom uciekającym przed wojną. </p>
<p align=justify>Symptomatyczne jest, że postępowanie zgodne z normami religii chrześcijańskiej (głodnych nakarmić, spragnionych napoić, podróżnych w dom przyjąć) wywołuje taką niepohamowaną wściekłość zdeklarowanej katoliczki. Dla Dobrzyńskiej i innych polskich katolików chrześcijaństwo to jest wiara, że żydowski cieśla zbawił świat, bo został ukrzyżowany, msza w większe święta religijne, choinka na Boże Narodzenie z dodatkowym talerzem, ale już wara od tego talerza obcym, bo to „muzułmańskie męty społeczne”. A jak ktoś nie wierzy w bajeczki o staruszku z brodą na chmurce, to gorszy gatunek człowieka, bo nie ma tożsamości religijnej, choćby w swoim życiu realizował wartości chrześcijańskie, o których katolicy pokroju Dobrzyńskiej ciągle krzyczą, ale od których w codziennym życiu są jak najdalsi. </p>
<p align=justify><I>Chcąc pokazać światu, jacy są dobrzy i cywilizowani, Szwedzi doprowadzili do ruiny własnego kraju. (…) mamy do czynienia z ostatnimi dniami Szwecji, a na jej gruzach nie powstanie żadne nowe państwo. </I> </p>
<p align=justify>Jest jakiś poziom oderwania od rzeczywistości, którego osiągnięcie powoduje, że z nieszczęśnikiem nie ma sensu wdawać się w dyskusję. Pytanie, dlaczego to robię. Bo Dobrzyńska nie jest kuriozum, z którego można się pośmiać, nie jest odosobnionym przypadkiem, tylko w ten sposób myśli, rozumuje i debatuje spora część Polaków. A do tego ci ludzie mają prawo głosu w wyborach, w efekcie czego rządzi nami zacofana klika, która nie rozumie mechanizmów współczesnego świata i której wydaje się, że można zadekretować powrót do XIX wieku, a wtedy nastąpi powszechna szczęśliwość. Dobrzyńska wypowiada się o Szwecji, o której nie ma żadnej wiedzy, swoje informacje najwyraźniej czerpie z tego samego źródła, co Kaczyński, kiedy wygłupił się wypowiedzią o enklawach szariatu. Stawia diagnozy, nie potrafiąc rozróżnić, co jest działaniem ideologicznym, a co wynika z rozwoju techniki, nowych warunków społecznych i zmieniającej się ludzkiej świadomości. Tkwi w swoim ksenofobicznym, zabobonnym zaścianku, pała nienawiścią do ludzi, którzy nie podzielają jej wiary, i jest przekonana, że świat da się zatrzymać. </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com23tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-56356294402642780132016-12-05T09:30:00.000+01:002016-12-05T12:31:00.879+01:00Nie zapłacimy, bo parasole chronią przed deszczem <p align=justify>Poseł Tomasz Jaskóła z Kukiz 15 wystąpił z interpelacją w sprawie nierewaloryzowanych stawek tłumaczy przysięgłych. Ucieszyło mnie to i poczułem do niego ogromną wdzięczność. Radości i wdzięczności nie osłabiło nawet to, że poseł nie bardzo wie, o czym pisze: „stawki wynagrodzeń za czynności translatorskie nie były rewaloryzowane od 7 lat”. Nie od siedmiu, tylko od ponad jedenastu. „Czy planowana jest rewaloryzacja stawek wynagrodzeń zawartych w ustawie z dnia 25 listopada 2004 r. o zawodzie tłumacza przysięgłego?”. Stawki wynagrodzeń zawarte są nie w ustawie, tylko w rozporządzeniu Ministra Sprawiedliwości ze stycznia 2005 r. Nie osłabiło również to, że posługuje się dość dziwną argumentacją: „Osoba nosząca tytuł tłumacza przysięgłego otrzymuje mniejsze wynagrodzenie, pracując na rzecz podmiotów wymienionych w art. 15 ustawy z dnia 25 listopada 2004 r. o zawodzie tłumacza przysięgłego, niżeli przez godzinę zegarową udzielając indywidualnych korepetycji”. Z tłumaczeń nie udziela się korepetycji, więc równie dobrze można by argumentować, że tłumacz, który dorabia sobie kładzeniem kafelków, ma z tego więcej. Poza tym to, że sądy, prokuratura i policja (to są z grubsza te podmioty wymienione w art. 15) płacą mniej niż klienci rynkowi, jest akurat uzasadnione: na ogół wydają pieniądze podatników, którymi należy gospodarować oszczędnie. Kwestia, ile mniej, więc poseł zasadnie wskazuje, że „tłumacz przez godzinę tłumaczenia ustnego może zarobić do 150 złotych”, podczas gdy w sądzie jest to 46 zł. To stawka za szwedzki, angliści i germaniści dostają jeszcze mniej. Nie wiadomo jednak, dlaczego poseł w swojej interpelacji niemal całkowicie skupia się na tłumaczeniach ustnych, jakby tylko te były nędznie płatnie. Owszem, rozziew kwotowy między urzędowymi a rynkowymi stawkami tłumaczenia ustnego jest większy niż przy stawkach tłumaczenia pisemnego, ale te ostatnie przecież też wymagają rewaloryzacji. </p>
<p align=justify>Ale skoro ministerstwo sprawiedliwości nie uznaje samo z siebie za stosowne zrewaloryzować stawek, niepodniesionych od ponad jedenastu lat, to nawet argumenty od czapy są dobre, żeby przymusić je do jakiejś reakcji. I reakcja nastąpiła, bo musiała, ministerstwo ma obowiązek odpowiadać na interpelacje posłów, ale, niestety, nie ma obowiązku odpowiadać z sensem i na temat: </p>
<p align=justify><I>Zgodnie z art. 16 ust. 1 powołanej ustawy, wynagrodzenie za czynności tłumacza przysięgłego ustala umowa ze zleceniodawcą lub zamawiającym wykonanie tłumaczenia. Oznacza to, że co do zasady ustawodawca nie ingeruje w wysokość wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych, pozostawiając jej kształtowanie wolnemu rynkowi. </I></p>
<p align=justify>Ponieważ poseł Jaskóła nie zgłaszał problemu, że biednych osób nie stać na opłacenie tłumaczeń, które muszą wykonać na wolnym rynku, a potrzebnych im do załatwienia spraw urzędowych, powyższa informacja nie ma żadnego związku z kwestią poruszoną w interpelacji. Służy jedynie zapełnianiu kartki, żeby stworzyć wrażenie, że padła treściwa i wyczerpująca odpowiedź. I równie dobrze urzędnik mógłby zapełniać kartkę baśniami Szeherezady. </p>
<p align=justify><I>Należy zauważyć, że tłumaczenia tego rodzaju stanowią ok 90% wszystkich zleceń realizowanych przez tłumaczy przysięgłych[1]. </I></p>
<p align=justify>Jeśli to ma być argument za niepodwyższaniem stawek za tłumaczenia dla organów wymiaru sprawiedliwości, to jest to <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2011/04/panszczyzna.html"><U>sankcjonowanie pańszczyzny</U></a>, o czym już pisałem. Ale przynajmniej dzięki odnośnikowi dowiedziałem się, skąd ministerstwo ma tę statystykę, bo wcześniej twierdziłem, że taka statystyka nie istnieje. Otóż z uzasadnienia do nowej ustawy o zawodzie tłumacza przysięgłego z 2004 r. W uzasadnieniu wprawdzie też nie jest podane, skąd ją wzięto, ale wcześniej sądy przy corocznej kontroli repertoriów rzeczywiście spisywały sobie, ile tłumaczeń dany tłumacz zrobił dla organów wymiaru sprawiedliwości, a ile dla prywatnych klientów i firm, więc faktycznie dało się to policzyć. Od 2005 r. jednak się nie da, bo kontrole repertoriów są już tylko wyrywkowe. Czyli ministerstwo posługuje się w swojej argumentacji statystyką sprzed dekady. No i ze statystyką jest tak, że według niej każdy Polak ma jedno jądro i jedną pierś, więc chciałbym się dowiedzieć, co w takim przypadku jak moim, że tłumaczenia dla organów stanowią gdzieś z połowę wszystkich tłumaczeń. Czy na te 40%, które nie mieści się w ministerialnej starożytnej statystyce, ministerstwo podniesie mi stawki? </p>
<p align=justify><I>Ta okoliczność była jedną z przyczyn podjęcia przez ustawodawcę decyzji o odejściu od wcześniejszego modelu tłumacza przysięgłego jako pomocnika procesowego sądu na rzecz stworzenia nowego wolnego zawodu, którego przedstawiciele świadczyliby usługi „także poza sądem: przy tłumaczeniu dokumentów dla obywateli, w obrocie gospodarczym oraz w kontaktach z administracją państwową. Wszystko to sprawiło, że konieczna stała się zmiana statusu tłumacza przysięgłego. Należało na nowo określić jego pozycję w systemie prawnym, czyli uwolnić go od sądu i przekształcić w instytucję świadczącą usługi na rzecz wszystkich obywateli i organów państwa”. </I></p>
<p align=justify>Poseł, reprezentujący wyborców, pyta, dlaczego tłumacze nie mają waloryzowanych stawek, a urzędnik Marcin Warchoł raczy go opowiastkami, z jakich motywów 12 lat wcześniej uchwalono ustawę. Czyli uważa, że poseł, wyborcy i tłumacze to durnie, którym na pytanie, dlaczego nie ma parasoli, można odpisywać, że parasol wynaleziono w starożytności i służy do ochrony przed deszczem, tudzież przed słońcem. </p>
<p align=justify><I>Natomiast wysokość wynagrodzenia za tłumaczenie wykonywane na żądanie takich podmiotów jak sąd, prokurator, Policja oraz organy administracji publicznej jest regulowana prawnie. Rozporządzenie </I>w sprawie wynagrodzenia za czynności tłumacza przysięgłego <I>określa stawki wynagrodzenia za przetłumaczoną stronę – w przypadku tłumaczeń pisemnych oraz godzinę pracy – w przypadku tłumaczeń ustnych. Wspomniane stawki są sztywne i nie mogą być modyfikowane w drodze negocjacji między zlecającym organem a tłumaczem przysięgłym. </I></p>
<p align=justify>Parasol składa się z rączki i czaszy ochronnej wykonanej z materiału. </p>
<p align=justify><I>Jak słusznie zauważył Pan Poseł w swojej interpelacji, stawki wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych określone w powołanym rozporządzeniu, pozostają na niezmienionym poziomie od dłuższego czasu, co spowodowało realne obniżenie ich wartości. Niestety – jak do tej pory – sytuacja budżetu państwa, a także wcześniejsze czasowe objęcie Polski przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu, uniemożliwiały wyodrębnienie środków na podwyższenie wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych. </I></p>
<p align=justify>Cud, urzędas zdołał przejść do meritum. Pytanie, dlaczego posługuje się kłamstwem lansowanym przez poprzednią ekipę. Przecież prezydent Duda powiedział wyraźnie, żeby nie wierzyć, że nie ma pieniędzy. Dlaczego ministerialny urzędnik podważa autorytet prezydenta RP? Panie Prezesie, pan na to pozwala? Co? Aha, prezydent nie ma mieć autorytetu, by wiedział, kto naprawdę rządzi. </p>
<p align=justify><I>Biorąc jednak pod uwagę, że ustawa o zawodzie tłumacza przysięgłego obowiązuje już od dziesięciu lat, Minister Sprawiedliwości podjął działania zmierzające do całościowej oceny funkcjonowania jej przepisów oraz regulacji zawartych w aktach wykonawczych do niej. Dlatego zarządzeniem z dnia 21 lipca 2015 r. powołał </I>Zespół do przeglądu i oceny funkcjonowania ustawy o zawodzie tłumacza przysięgłego .</p>
<p align=justify>Żeby zrewaloryzować stawki nie trzeba żadnego zespołu, wystarczy, że minister wyda odpowiednie rozporządzenie. </p>
<p align=justify><I>Na jednym z najbliższych posiedzeń Zespołu rozpatrzona zostanie kwestia zmiany przepisów dotyczących wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych. Należy tu zastrzec, że ewentualne podjęcie działań legislacyjnych mających na celu podniesienie wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych będzie zależeć nie tylko od rekomendacji Zespołu, ale także od możliwości budżetowych państwa. </I></p>
<p align=justify>Innymi słowy, figę dostaniecie. Żeby było śmieszniej, argumentem o możliwościach budżetowych państwa posługuje się urzędnik rządu, któremu pieniądze rosną na drzewach, który lekką ręką przeznacza po kilkadziesiąt miliardów na płacenie zamożnym ludziom po 500 zł na dzieci czy na emerytury dla ludzi doskonale mogących jeszcze przez długie lata pracować. A żeby już tłumacze naprawdę mogli pękać ze śmiechu, nie ma w budżecie państwa takiej pozycji jak „wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych”. Ta pozycja mieści się w budżetach sądów, prokuratur i policji, które to budżety są przecież waloryzowane, więc bez żadnego uszczerbku dla budżetu państwa wynagrodzenia tłumaczy mogłyby rosnąć o taki sam procent, o jaki waloryzowane są budżety tych instytucji. Co więcej, w przypadku sądów nie płacą one za wszystkie tłumaczenia, całkiem sporą część tych kosztów każą zwracać procesującym się stronom. </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-68833241723270605912016-11-28T09:30:00.000+01:002016-11-28T09:30:20.643+01:00Syberia welcome to<p align=justify>Posłanka PiS Beata Mateusiak-Pielucha zażądała, żeby mnie jako ateistę deportować z Polski, jeśli nie podpiszę lojalki: <I>powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji</I>.</p>
<p align=justify>W pierwszym odruchu się oburzyłem, że Konstytucję RP znam, a najwyraźniej posłanka PiS-u nie, skoro nie wie, że mogę w Polsce być ateistą bez podpisywania lojalek i ona nie ma prawa z tego powodu mnie deportować. Ponieważ jednak mam taki zwyczaj, że kiedy z kimś na jakiś temat dyskutuję, to sprawdzam źródła, nawet jeśli jestem przekonany, że dobrze je pamiętam, sięgnąłem do tekstu polskiej ustawy zasadniczej i jeszcze raz go sobie przeczytałem. I ku swojemu zdumieniu odkryłem, że racja wcale nie jest po mojej stronie, błędnie interpretowałem postanowienia konstytucji i nie pozostaje mi nic innego jak pakować manatki. </p>
<p align=justify>Już w samej preambule czytamy: <I>my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł (…)</I>.</p>
<p align=justify>Dotąd błędnie zakładałem, że powyższe sformułowanie implikuje, że naród polski tworzą ludzie wierzący i niewierzący. Nic bardziej mylnego. Naród polski tworzą ludzie wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna oraz katolicy, których Bóg, jak wynika ze Starego Testamentu, jest źródłem wojen, chorób, cierpień i krzywd. Ateiści do narodu polskiego wliczać się nie mogą, choćby z tego względu, że są racjonalni, a to z pewnością nie jest cecha narodu polskiego. </p>
<p align=justify>Ograniczenia są też od razu wskazane w art. 30 otwierającym rozdział II. Wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela: <BR><I>Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.</I><BR>
Samo przez się rozumie się, że gorszego sortu to nie dotyczy, w przeciwnym razie Prezes Polski nie mógłby powiedzieć, że część Polaków jest gorszym sortem. </p>
<p align=justify>Artykuł 53 mówi, że <I>każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii</I>. No właśnie. Wolność sumienia to chyba jasne: jak ci się nie podoba obowiązujące prawo, to mówisz, że sumienie nie pozwala ci go przestrzegać. A wolność religii? Czy gdzieś jest powiedziane, że zapewnia się wolność _od_ religii? Nie. Zresztą precyzuje to punkt drugi tego artykułu: <I>Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru (…)</I>. Możesz wyznawać i przyjmować taką religię, jaką chcesz, ale jakąś musisz przyjąć. Może być nawet judaizm albo islam, tyle że wtedy masz podpisać lojalkę, że będziesz przestrzegał katolickich wartości… to jest polskiej Konstytucji, chciałem powiedzieć. Jeśli przyznasz, że twoi współwyznawcy zamordowali Jezusa albo że jesteś terrorystą, wcale nie musisz być w Polsce katolikiem. </p>
<p align=justify>Wbrew pozorom ateistom prawa do ateizmu wcale nie daje art. 53 pkt 6: <I>Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych</I>. Chodzi wyłącznie o to, że katolik wcale nie musi iść w niedzielę do kościoła ani przestrzegać przykazań, jak tego wymagają niektórzy nieżyciowi księża z tym dziwnym papieżem na czele. Jest przecież oczywiste, że jeśli w niedzielę wypadnie jakaś patriotyczna demonstracja, to katolik powinien się na niej znaleźć, żeby werbalnie, a jeśli trzeba to i ręcznie, wyrazić dezaprobatę dla wszelkiej maści odszczepieńców od jedynej prawdziwej katolickiej wiary i moralności, czyli pedałów, liberałów, lewaków, feministek, żydów, muzułmanów, transseksualistów, cyklistów, wegan i robiących zakupy w niedzielę. </p>
<p align=justify>Naiwni po wypowiedzi poseł Mateusiak-Pieluchy powołali się na artykuł 52 pkt 4: <I>Obywatela polskiego nie można wydalić z kraju ani zakazać mu powrotu do kraju</I>. Obywatela polskiego nie, ale ile to takiego ateusza pozbawić obywatelstwa? Artykuł 34 mówi przecież, że <I>obywatel polski nie może utracić obywatelstwa polskiego, chyba że sam się go zrzeknie</I>. Utracić nie może, ale przecież „utracić” to coś innego niż „pozbawić”. Jeśli zgubiłem portfel, to go utraciłem, a jak mi go ukradli, to zostałem go pozbawiony. Wystarczy, że PiS uchwali ustawę, że za nieprzestrzeganie Konstytucji RP pozbawia się obywatelstwa, a potem nie wydrukuje wyroku Trybunału Konstytucyjnego, że to jest niezgodne z Konstytucją RP, bo przecież popieranie nieprzestrzegania Konstytucji RP z definicji będzie niekonstytucyjne, a niekonstytucyjnych orzeczeń TK rząd zgodnie z poleceniem KC PZPR… to jest Prezesa Polski, chciałem powiedzieć, nie drukuje. </p>
<p align=justify>W tej sytuacji oświadczam, że ani myślę respektować polską Konstytucję w powyższym kształcie, a jeszcze mniej wartości, które PiS uznaje za ważne, i informuję, że jestem gotów do deportacji. Jeśli można, chciałbym zapytać tylko o szczegóły techniczne, czy mam mieć przygotowaną szczoteczkę do zębów i żelazny prowiant, czy też dostanę trochę czasu na spakowanie się? I gdzie zostanę deportowany? Bardzo proszę, żeby nie na Madagaskar, bo nie lubię gorąca, i z tego samego względu nie do Izraela. Może być Syberia, a myślę, że przy dalszym odcinaniu się od Europy niedługo będzie dla Polaków w pełni dostępna. </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-48411992396483988682016-11-21T09:30:00.001+01:002016-11-21T09:30:06.052+01:00Sprytne uszkodzenie samolotu, czyli jak zamordować logikę<p align=justify>Z książką jest jak z kobietą. Urzeka nas jakimś elementem swej urody czy osobowości, wyobrażamy sobie, że dzięki temu wiemy o niej wszystko, a kiedy poznamy ją bliżej, okazuje się, że intuicja nas nie zawiodła. Powieść Marcina Litwiniuka pt. „Detektyw: Przygody Stefana Mark'a” urzekła mnie przepięknym bykiem na okładce w odmianie nazwiska głównego bohatera. A kiedy zobaczyłem, że opublikowało ją niezawodne wydawnictwo Psychoskok, wiedziałem, że czeka mnie czytelnicza uczta. </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-4wk-HkIjQjI/WDHa60XtR8I/AAAAAAAADmo/ki6VWa3R2fgeHsDaVnZvmSr9S2zqGK7mgCLcB/s1600/detektyw_marka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-4wk-HkIjQjI/WDHa60XtR8I/AAAAAAAADmo/ki6VWa3R2fgeHsDaVnZvmSr9S2zqGK7mgCLcB/s320/detektyw_marka.jpg" width="228" height="320" /></a></div>
<p align=justify>Tajemnica byka na okładce zostaje wyjaśniona już na stronie redakcyjnej: otóż książka przeszła nie zwykłą korektę, a „profesjonalną”, wykonaną przez Ryszarda Krupińskiego. </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-EiHYPX0nBVc/WDHbIq-i6tI/AAAAAAAADms/uVCDQlXbOH8A0QoVlPqQmY8J5IkT-_rDwCLcB/s1600/marka_korekta.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-EiHYPX0nBVc/WDHbIq-i6tI/AAAAAAAADms/uVCDQlXbOH8A0QoVlPqQmY8J5IkT-_rDwCLcB/s320/marka_korekta.png" width="320" height="285" /></a></div>
<p align=justify>Dzięki „korekcie profesjonalnej” możemy rozkoszować się takimi passusami:</p>
<p align=justify><I> Największą [odległość], na jakich próbowałem urządzenie to trzysta metrów. Nie wierzcie w te brednie, które pokazują w filmach na temat, jakości podsłuchów. One nigdy nie odbierają sygnałów o tak wysokiej jakości.</I></p>
<p align=justify>Sygnałów nie odbierają brednie, filmy czy podsłuchy?</p>
<p align=justify><I>(…) mężczyzna po tym zdaniu uśmiechnął się i odrzekł. Nie mogę się już doczekać. Po czym wstali (…) </I></p>
<p align=justify>Kwestia dialogowa zgrabnie wpleciona w tekst.</p>
<p align=justify><I>Siedziałem w swojej Astrze, jest to samochód idealny w moim zawodzie, ponieważ nie wyróżnia się. (…) łatwo (…) nim wmieszać się w obraz miasta (…).</I></p>
<p align=justify>Bo taką vectrą na przykład, to za cholerę nie da się wmieszać w obraz miasta. </p>
<p align=justify><I>- Rozumiem, że intercyza ma warunki, które złamane unieważniają ją. </I></p>
<p align=justify>Warunki, które złamane. Miejmy nadzieję, że książka nie trafi w ręce polonistek Litwiniuka i Krupińskiego, bo na miejscu padną trupem. Chyba że już nie żyją, wtedy przewracają się w grobach. </p>
<p align=justify><I>(…) zatrzymał się przed jednym z wieżowców mieszanych. Jest to taki budynek, który wynajmuje różnym firmom poszczególne piętra. </I></p>
<p align=justify>Czyli tzw. budynek inteligentny, któremu wcale nic się nie miesza. Ale przejdźmy do akcji, bo poczynania detektyw’a Stefan’a Mark’a śledzimy naprawdę z zapartym tchem. Mark był policjantem, ale został ranny w „wypadku podczas akcji” i przekwalifikował się na prywatnego detektywa. Współpracuje z niejaką Katarzyną Kłos, która przyszła do niego do szpitala: „Uprzejmie się przedstawiła i zaczęła rozmawiać ze mną. Przychodziła codziennie i siedziała przy mnie cały dzień”. W jakim celu czy charakterze przychodziła i siedziała, czytelnik się nie dowiaduje.</p>
<p align=justify>Pierwszą sprawę zleca detektywowi Markowi niejaki Samuel Pilson. Prosi o zdobycie dowodów na zdradę żony. Mark sprawdza zleceniodawcę: </p>
<p align=justify><I> (…) trzydzieści osiem lat. W wieku dwunastu lat oskarżony o współudział w kradzieży w sklepie, oskarżenie odsunięto z powodu niewystarczających dowodów. </I></p>
<p align=justify>Litwiniuk nie podaje, w jakim państwie dzieje się akcja powieści, ale każdy czytelnik może to sobie łatwo wykoncypować, biorąc pod uwagę nazwiska jego obywateli (Kłos, Pilson), obowiązujący w nim system prawny, pozwalający na stawianie przed sądem dwunastoletnich dzieci, walutę („[w]yciągnąłem portfel i wręczyłem mężczyźnie sto euro”) oraz język inny niż angielski („jej akcent sugerował, że mieszkała w kraju anglojęzycznym”). </p>
<p align=justify>Choć muszę przyznać, że powyższa informacja nie jest na 100%, przeczytałem pierwszy rozdział, po którym dostałem drgawek i w trosce o własne zdrowie następne sobie podarowałem. Starałem się wyszukać po słowach kluczowych (nazwy państw, miast, waluty, języki), czy podana jest jakaś wskazówka, i nie znalazłem. Do tego każdy rozdział obejmuje jedną zagadkę i stanowi zamkniętą całość, więc nazwa kraju powinna być podana w pierwszym. I jeszcze gwoli ścisłości: Litwiniuk nie dzieli powieści na rozdziały, tylko „na Akty, wzięło się to od nazw teczek ze sprawami w archiwach policyjnych. Chociaż niektórym może się to kojarzyć z podziałem scen w teatrze, to nie ma z tym nic wspólnego”. Mamy więc nie rozdział I, tylko akt I. Taka duperela, że słowo „akt” w tym znaczeniu występuje jedynie w liczbie mnogiej, która wówczas brzmi „akta”, a nie „akty”, umknęła zarówno autorowi, jak i profesjonalnej korekcie. </p>
<p align=justify>Dzielny detektyw śledzi też potencjalną niewierną:</p>
<p align=justify><I>Żona klienta wyszła z domu, kierując się do samochodu, a następnie ruszyła w stronę centrum. Jest to atrakcyjna blondynka, ma około sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, włosy ledwo zakrywające szyję. Wygląda młodo i na pewno nie dałbym jej tych trzydziestu ośmiu lat. </I></p>
<p align=justify>Tych trzydziestu ośmiu, które ma jej mąż. Bo, jak wiadomo, małżeństwa mogą zawierać między sobą wyłącznie równolatkowie. Profesjonalna korekta nie zwróciła też Litwiniukowi uwagi, że w narracji należy stosować jednolity czas: „następnie ruszyła [na piechotę?] w stronę centrum. Była to atrakcyjna blondynka, miała około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu [„około” wymaga dopełniacza, profesjonalna korekto]”.</p>
<p align=justify> Mark z miejsca rozszyfrowuje mężczyznę, z którym Gabriela, żona klienta, spotkała się w restauracji („[d]yskretna mowa ciała oraz ogólne zachowanie świadczy o możliwości pracy jako prawnik lub coś w tym guście”), ale potrzebuje twardych dowodów, więc w mieszkaniu małżonków montuje kamery „z funkcją wzmacniania światła, dzięki czemu może nagrywać praktycznie w całkowitej ciemności”. Litwiniuk mógłby pisać poradniki dla prywatnych detektywów: jeśli nie wiesz, gdzie spotykają się kochankowie, przyjmij założenie, że w mieszkaniu zdradzanego męża, i zamontuj tam kamery, które wzmacniają światło, kiedy tego światła nie ma. I gdzie spotyka się Gabriela z tajemniczym mężczyzną? Nie uwierzą państwo! W tymże mieszkaniu pod nieobecność męża. </p>
<p align=justify> Gabriela jest trzecią żoną pan Pilsona, który wcześniej dwukrotnie owdowiał: </p>
<p align=justify><I>Ożenił się w wieku dwudziestu lat z Marią Kilską, dwa lata później zginęła w wypadku autokaru. W wieku dwudziestu pięciu lat ożenił się ponownie, jego wybranką była Weronika Szaj, która zginęła w wypadku samolotu pięć lat później.</I></p>
<p align=justify>Szybko wyjaśnia się, że: </p>
<p align=justify><I>wypadki, w których zginęły poprzednie żony klienta zostały zaplanowane. Policja nie ma co do tego żadnych wątpliwości, niestety nie znaleziono winnych. </I></p>
<p align=justify>Może dlatego, że wypadki zaplanowano bardzo przemyślnie: </p>
<p align=justify><I>samolot jak i autokar zostały uszkodzone w taki sprytny sposób, który nie ujawniał się </I>[sposób się nie ujawniał, żeby była jasność – przyp. mój]<I> podczas rutynowej kontroli przed startem. Jednak w trakcie podróży blokował </I> [oczywiście sposób blokował] <I> układy sterujące i wyłączał ciąg silnika w przypadku samolotu oraz go zwiększał w przypadku autokaru. </I></p>
<p align=justify>Chcesz się pozbyć żony? Nic prostszego. Uszkodź sprytnie samolot, którym będzie lecieć. Łatwo to zrobić, zwłaszcza jeśli nie pracujesz na lotnisku i nie masz z branżą lotniczą nic wspólnego. </p>
<p align=justify><I>Emanuel przekazał te informacje od razu odpowiednim służbom, ale nie dało się cofnąć pieniędzy, które otrzymał Samuel Pilson. Było to około trzech milionów po śmierci pierwszej i cztery po śmierci drugiej żony. Siedem milionów (…)</I></p>
<p align=justify>Emanuel Kirsten jest policjantem prowadzącym śledztwo, więc rozumiemy, że w sprawie zabójstwa odpowiednie są inne służby, a nie policja. Chyba że uwięzienie mordercy jest sprawą drugorzędną, przede wszystkim należy mu zabrać pieniądze i mowa o służbach finansowych. Tylko dlaczego akurat Pilsonowi miałyby one zabierać pieniądze, skoro „nie znaleziono winnych”. Ale detektyw Mark jest sprytniejszy niż policja, ustala, że Pilson kasę przepuścił, i na tej podstawie konkluduje: </p>
<p align=justify><I>Może to klient stał za zabójstwami, bo tak należy o nich mówić, swoich poprzednich żon (…)</I></p>
<p align=justify>Konkluzja, że zabójstwa należy nazywać zabójstwami, jest niewątpliwie słuszna i chwała profesjonalnej korekcie, że w nią nie ingerowała. Detektyw jako człowiek czynu nie ogranicza się jednak do konkluzji i wydaje swej asystentce polecenie:</p>
<p align=justify><I>- Zadzwoń na policję, niech aresztują naszego klienta, dwa zabójstwa i wyłudzenia pieniędzy. </I></p>
<p align=justify>Bo, jak wiadomo, policja to taka instytucja, która aresztuje ludzi na polecenie prywatnych detektywów na podstawie ich przypuszczeń, że ktoś tam może jest mordercą. Mark domyśla się też, dlaczego klient trzeciej żony nie zabił, tylko zgłosił się do niego, by znaleźć dowody do rozwodu: </p>
<p align=justify><I>(…) z trzecią chciał się rozwieść, ponieważ przez intercyzę w wyniku śmierci współmałżonka nie dostaje niczego, lub prawie niczego. </I></p>
<p align=justify>Ktoś mógłby zaprotestować, że o tym, co dostaje współmałżonek po śmierci drugiego, decyduje testament, intercyza zaś jest właśnie na wypadek rozwodu, ale znajoma prawniczka tłumaczy Markowi, że wcale tak to nie wygląda:</p>
<p align=justify><I>(…) w większości wypadków jest to zabezpieczenie majątku na wypadek śmierci współmałżonka lub jego niepoczytalności, dzięki czemu część lub całość majątku przechodzi na drugą osobę. Takie umowy stosuje się, gdy jedna ze stron nie ma zaufania do swoich krewnych. </I></p>
<p align=justify>A majątek jest całkiem spory, o czym Mark dowiaduje się, dzwoniąc do notariusza: </p>
<p align=justify><I>Powiedział mi on, że intercyza jest na kwotę pięćdziesięciu milionów funtów, obydwie strony nalegały, by majątek został wyceniony w funtach. </I></p>
<p align=justify>„Na kwotę”, bo intercyza to rodzaj ubezpieczenia. A notariusz to taki gość, który dzwoniącym do niego ludziom wyjawia treść zawieranych w jego kancelarii umów. Chociaż tu może zadziałał osobisty urok detektyw’a Stefan’a Mark’a, gdyż okazuje się, że poufne informacje uzyskuje on bez żadnego problemu.</p>
<p align=justify><I>- Dzień dobry. Narodowy Bank Inwestycyjny, w czym mogę pomóc? <BR>
- Dzień dobry. Nazywam się Stefan Mark i dzwonię, aby dowiedzieć się o płynności finansowej mojego klienta Samuela Pilsona. <BR>
- Chwileczkę, możemy podać tę informację, ale najpierw chciałbym sprawdzić pana tożsamość, proszę odpowiedzieć na kilka pytań. </I></p>
<p align=justify>Pan Litwiniuk najwyraźniej od czasu do czasu dzwoni do swojego banku i tam, zanim go obsłużą, sprawdzają, czy to rzeczywiście on dzwoni. Pytają go o fakty, które podał przy zakładaniu rachunku, oraz o numery czy hasła, które do jego rachunku przypisano. I pan Litwiniuk wysnuł z tego wniosek, że w ten sposób można sprawdzić tożsamość każdego dzwoniącego do banku. Jaki wynik na teście IQ osiąga ktoś, kto rozumuje w ten sposób? Ujemny? </p>
<p align=justify>Każdy rasowy autor kryminałów dba o zwroty akcji, takoż i Marcin Litwiniuk, więc pan Samuel Pilson nie zostaje złapany za sprytne uszkodzenie samolotu i zabicie pasażerów, tylko ginie w wypadku samochodowym. Oczywiście jest to sprytnie zaplanowane morderstwo: Pilson zasnął za kierownicą (autor nie wyjawia, co się w wyniku tego zaśnięcia stało, jedynie, że miało to skutek śmiertelny) po tym, jak podano mu środek nasenny (autor nie wyjawia, czy doustnie, czy dożylnie). Co prawda detektyw żywi wątpliwości, czy ten lek w ogóle istnieje, ale morderca „jest po medycynie (…) jeśli nie ma leku nasennego którego podano ofierze, to potrafi go opracować”. Innymi słowy: faceta zabito czymś, co może nie istnieje, ale jeśli nie istnieje, to nie ma problemu, bo morderca potrafi to wynaleźć. Żeby lek nie zdążył się ulotnić, pogrzeb odbywa się w pośpiechu (ja tylko referuję, więc proszę mnie nie pytać, dlaczego należy pochować ofiarę, zanim substancja wskazująca na morderstwo wyparuje), ale „trumna jest pusta”. O tym, że zwłoki są nadal w zakładzie medycyny sądowej, informuje detektywa policyjny patolog. Do tego okazuje się, że już „zbadali krew ofiary miał dużą dawkę środka nasennego”. Jaki w tym sens, by grzebać pustą trumnę, skoro wszyscy zainteresowani wiedzą, gdzie jest trup? Mogę tylko powiedzieć, że taki, jak w całej intrydze kryminalnej. Pilsona zamordował niejaki Alwin Ziuba. Pilson zakochał się w jego żonie Izabeli, a wtedy właścicielka salonu masażu Angie Mendoza, która „za pomocą pana Pilsona nakłoniła go [mowa cały czas o panu Pilsonie – przyp. mój] do uwiedzenia, poślubienia, a następnie zabicia swoich poprzednich żon”, zorganizowała dla żony Ziuby nową tożsamość – ta właśnie wtedy stała się Gabrielą – by Pilson mógł się z nią ożenić. Czyli wspólniczka Pilsona (działająca z dobrego serca, skoro zostawiła mu całą kasę, jaką dostał po śmierci żon) obróciła się przeciwko niemu, ale dlaczego i co podsunięcie mu Izabeli miało na celu, pozostało słodką tajemnicą Litwiniuka. Cała trójka dzielnie spiskowała przed Pilsonem, ale ten pokrzyżował spiskowcom szyki, bo „zobaczył u żony bieliznę, którą dostała na rocznicę swojego pierwszego ślubu” i poszedł do prywatnego detektywa, że żona go zdradza. Mendozę tak to przeraziło, że „postanowiła zniszczyć wszystkie jego pieniądze oraz przekupić pracowników banków, aby ci wystawili kredyty z datami wstecznymi”. Przed czym miało to ją uratować i dlaczego go zabili, autor również nie wyjaśnia. </p>
<p align=justify>Powalają też dowody, jakie detektyw zdobył na potwierdzenie, że Ziuba był bezpośrednim wykonawcą mordu. „Ale skąd pewność, że Alwin Ziuba zabił Samuela Pilsona?”. „Alwin Ziuba chociaż udaje właściciela studia filmów sci-fi, to nie ma wykształcenia ani filmowego ani marketingowca. Jest po medycynie (…)”. A z czasów pierwszych rządów PiS-u wiemy, że lekarze to z definicji mordercy. </p>
<p align=justify>Podsumowując, logika poszczególnych scen i całej akcji jest na takim poziomie, że powiedzieć, że Litwiniuk ma elementarne z nią kłopoty, byłoby eufemizmem. Posunięta do tego stopnia nieumiejętność logicznego myślenia powinna zostać zakwalifikowana jako jednostka chorobowa. </p>
<p align=justify>Zakładam, że ci, którzy czytają mojego bloga regularnie albo którym nazwa „Psychoskok” skądinąd coś mówi, są przekonani, że omawiam kolejny przypadek publikacji z rodzaju vanity press. Grafoman stworzył dzieło, które każdy redaktor selekcjonujący teksty wywaliłby do kosza po przeczytaniu pięciu zdań, a pseudowydawnictwo opublikowało je za pieniądze autora, krojąc go na kosztach wydania i wmawiając mu, że jest pisarzem. Nic z tych rzeczy. „Przygody Stefana Mark’a” nie ukazały się na papierze, wydany został tylko e-book. To oznacza, że Psychoskok i Ryszard Krupiński, który książkę tak profesjonalnie zredagował (zresztą założyciel Psychoskoka), nie kantują autora (bo z samego wydania nic nie mają), lecz są przekonani, że to publikacja naprawdę warta rozpowszechniania wśród czytelników. Rozumiem, że sam grafoman nie dostrzega, że w jego tekście nic się nie trzyma kupy, ale poza tym powinno być to czytelne dla każdego dwunastolatka, który zdołał uzyskać promocję do czwartej klasy.</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-76676410874151384722016-11-14T09:30:00.000+01:002016-11-14T09:30:00.150+01:00Trzy koła dobre albo savoir-vivre pana Tomka<p align=justify>Po zamieszczeniu <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/02/umowy-wydawnicze-fakty-i-mity.html"><U>polemiki</U></a> czy raczej sprostowania do wpisu <a href="http://spisekpisarzy.pl/2014/07/book-deal.html"><U>Jak negocjować umowę wydawniczą</U></a> dowiedziałem się od Tomasza Węckiego, jego autora, że mam całkowitą rację, ale „co mnie dziwi, to ostry ton pańskiego tekstu”. Po czym, żeby wyłuszczyć mi, że piszę w sposób nieodpowiedni, zajął się moją krytyką grafomańskich utworów i podsumował ją następująco: „widzę w panu sadystycznego szczeniaka, który dla satysfakcji pali mrówki pod lupą”. Uznałem, że analiza konstrukcji psychicznej pana Tomka, którego razi „ostry ton” ściśle merytorycznej polemiki, ale który nie ma problemu, by nazywać obcych sobie dorosłych ludzi „sadystycznymi szczeniakami”, jest zajęciem dla psychiatry, a nie dla mnie, więc się nią nie zajmowałem, tylko zaprzestałem korespondencji. Pożałowałem tylko, że ją zacząłem, bo to ja napisałem do Węckiego w odpowiedzi na ogłoszenie, że poszukuje współpracowników, którym zamierza płacić za teksty. Okazało się, że zamierza płacić, ale w formie reklamy, a takie oferty wzbudzały mój pusty śmiech jeszcze kiedy byłem świeżo po studiach, a co dopiero teraz. Zresztą nawet gdyby rzeczywiście płacił, wolałbym wybierać jedzenie ze śmietnika, niż brać pieniądze od człowieka, który uważa, że może się do mnie zwracać w opisany powyżej sposób. Ale pretensje mogę mieć tylko do siebie, że podkusiło mnie, by nabrać się na ofertę gościa, który uczy innych, jak pisać i wydawać książki, mając na koncie jedną self-publisherską 134-stronicową powieść, do tego opublikowaną w trakcie tego uczenia. Nawiasem mówiąc, rzeczonego wpisu nie poprawił, a skoro przyznał mi rację, oznacza to, że w pełni świadomie wprowadza ludzi w błąd w kwestii umów wydawniczych.</p>
<p align=justify>Po tym miłym kontakcie z panem Węckim niespecjalnie się ostatnio zdziwiłem, kiedy <a href="http://spisekpisarzy.pl/2016/11/ridero-recenzja.html"><U>przeczytałem na jego blogu</U></a>, że nazywa mnie „roszczeniowym dupkiem”, który „wypisuje (…) farmazony na sieci”. Chodzi o <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/05/w-labiryntach-ridero-czyli-gdzie-wsiaka.html"><U>moją krytykę Ridero</U></a>. Węcki nie wyjaśnia, co w moich zarzutach jest farmazonami, bo takie uszczegółowienie groziłoby merytoryczną odpowiedzią z mojej strony, a tu już pan Węcki ma złe doświadczenia, że mało co z jego pozornie sensownych wywodów okazuje się wtedy ten sens mieć. Bezpieczniej ograniczyć się do deprecjonującego ogólnika, no bo jeśli taki autorytet jak Tomasz Węcki, autor całej jednej książki wydanej za pośrednictwem Ridero, tak obwieścił, to wysiada nawet Kaczyński ze swoimi prawdami objawionymi. </p>
<p align=justify>Chociaż przepraszam, parę szczególików Węcki w odpowiedzi na komentarze innych nadmienia. I tak na przykład za „nieudany żart” uznał, że krytykuję Ridero za tworzenie błędnej noty copyright. Innymi słowy, zdaniem panem Węckiego i komentującego o nicku aaa data powstania czy pierwszej publikacji utworu jest bez znaczenia. Tak jak prawdziwa Rzeczpospolita Polska narodziła się wraz z wygraniem wyborów przez PiS, tak dla pisarzy świat zaczął się wraz z powstaniem Ridero i oczywistym jest, że data przy copyrighcie powinna być datą publikacji w Ridero. Interesujące w tym kontekście jest, co Węcki ma do zarzucenia Ridero. Ano na przykład to, że nie może zostawić pustej czwartej strony okładki: „Robisz książkę papierową, ale chcesz mieć puste tyły? Nie da się. System wie lepiej”. Obecnie dawanie tekstu na czwartej stronie okładki jest normą, więc Węcki ma pretensje, że nie może zrealizować swojej fanaberii, ale zmuszanie autora do zawarcia w książce błędnych danych bibliograficznych mu nie tylko nie przeszkadza, ale jeszcze uważa, że autor, który chce mieć poprawne dane bibliograficzne, jest jakiś dziwny. Smaczne. I o ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że takiemu aaa czy Węckiemu wisi, czy przy ich książkach będzie prawidłowo podany copyright, to nie pojmuję, jak można nie dostrzegać, o czym świadczy taka niedoróbka: że ludzie tworzący platformę do wydawania książek nie mają elementarnej wiedzy o wydawaniu książek. A skoro przy tym jesteśmy, szkoda, że pan Węcki, zachwycający się profesjonalizmem pracowników Ridero, nie zechciał skomentować ich <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/05/w-labiryntach-ridero-czyli-co-wiemy-o.html"><U>ignorancji, czym jest ISBN</U></a>. A przepraszam, skomentował: farmazony.</p>
<p align=justify>Pan Węcki odniósł się również do zarzutu, że serwis nie pracuje 24 godziny na dobę. „Ridero działa 24/7, tylko ich pomoc odpowiada w godzinach pracy”. Fajne, nie? Samochód jest całkiem sprawny, tylko nie ma kół. Co mi z tego, że Ridero działa, skoro, żeby skorzystać z tego działania, to ja muszę odczekać cztery albo pięć dni, bo bez odpowiedzi z pomocy nie da się ruszyć do przodu? Węcki zresztą pięknie zakłamuje mój opis sytuacji: „generalnie nie puszczam focha, kiedy ktoś na wiadomość z piątkowego wieczoru odpowie w poniedziałek”. „Czy naprawdę muszą być na zawołanie cały czas? Szczerze wątpię. Twój książkowy biznes nie rozpadnie się przez noc, przecież”. Z czwartku po południu zrobił się piątek wieczór, a tak w ogóle to tylko jedna noc, więc nie ma o co kruszyć kopii. Ale najpiękniejsze jest wyjaśnienie Węckiego, dlaczego Ridero nie może oferować całodobowej czy całotygodniowej pomocy: „warto pamiętać, że po drugiej stronie tych wszystkich Supportów stoją ludzie, a nie roboty. Czasem muszą spać”. Z tego by wynikało, że Węcki jest przekonany, że w takim supporcie siedzi cały czas jeden i ten sam człowiek i kiedy on musi pójść spać (eksperymenty wykazały, że najpóźniej w dwunastej dobie), to support trzeba zamknąć. Pan Węcki jednak nie zadał sobie pytania, dlaczego taki Amazon nie jest zamykany na cztery spusty co dwanaście dni, ale nie ma w tym nic dziwnego, ludzie, którzy tworzą sobie bzdurny obraz rzeczywistości, zazwyczaj nie są w stanie zweryfikować tego obrazu przez logiczne pytania, a kiedy zadają je inni, to na ogół dowiadują się, że opowiadają farmazony.</p>
<p align=justify>Węcki jest kolejną osobą, która, recenzując Ridero, wspomina o tym, że kontaktowała się z supportem. W przypadku serwisu typu „Do It Yourself” jest to kuriozum, że nie da się z nim pracować bez korzystania z pomocy. </p>
<p align=justify>Przejdźmy jednak do właściwej recenzji serwisu. „Ridero jest narzędziem do składu, łamania i podstawowej redakcji”, informuje nas Węcki. Dziwne, bo ja myślałem, że to „inteligentny system wydawniczy”, nowa jakość w polskim self-publishingu, platforma, dzięki której autorzy nie będą potrzebowali już wydawców. Może źle myślałem? Ale nie, sprawdzam opis serwisu, czytam jeszcze raz <a href="http://bartoszadamiak.com/self-publishing/ridero-pl-wywiad-alexandrem-kasyanenko/"><U>wywiad z Kasyanenką</U></a> i jakoś nie mogę się doczytać, by swój serwis postrzegał jako „narzędzie do składu, łamania i podstawowej redakcji”. Mamy więc taką sytuację, że gość sprzedaje kucyka, ale twierdzi, że to jest pierwszorzędny koń wyścigowy. Ja zgłaszam pretensje, że kucyk, kiedy obiecywano mi i potrzebuję konia wyścigowego. Ale przychodzi Węcki i mówi, że jestem „roszczeniowy dupek, który chce więcej niż możesz mu dać”, a przecież ten kucyk jest całkiem ładny, dzieci na nim mogą się przejechać, dorosły też go dosiądzie, a jak nie jest dżokejem, to nawet będzie miał wrażenie, że znalazł się na torze wyścigowym.</p>
<p align=justify>Węcki informuje nas, że „Ridero jest wyjściem raczej dla tych, którzy mają własny pomysł na dystrybucję”. Ciekawe, jak ma się to do deklaracji samego serwisu, że dzięki niemu „proces przekształcenia tekstu w gotową książkę i rozpowszechniania jej wśród czytelników staje się szybki, łatwy i przyjemny. Ridero umożliwia autorowi skupienie się na tym, co najważniejsze — twórczym i starannym przygotowaniu tekstu”. Czyli ja nie mam mieć pomysłu na dystrybucję, ja mam się skupić na twórczym i starannym przygotowaniu tekstu, a potem już tylko patrzeć, jak Ridero szybko, łatwo i dla mnie przyjemnie rozprowadza moją książkę wśród czytelników. Tymczasem przez pół roku serwis sprzedał 13 egzemplarzy tej książki. Z tego 12 przez pierwsze dwa miesiące i 1 przez następne cztery. Czyli działa wyłącznie efekt nowości, później książka de facto się nie sprzedaje. Do tego kasę za nią Ridero schowało do własnej kieszeni, bo wyznaczyło taki limit wypłat, że przy tym „szybkim” rozpowszechnianiu osiągnę go w 2025 roku. Kasyanenko: Panie, ten koń śmiga jak rakieta, wyłożysz szmal, a potem będziesz tylko zgarniał wygrane w gonitwach. Węcki: Naprawdę muszę pochwalić pana Kasyanenkę, że sprzedał mi bardzo ładnego kucyka na niedzielne przejażdżki po lesie.</p>
<p align=justify>„Ridero dba również o takie rzeczy jak zachowanie marginesów do wersji drukowanej (nawet jeśli ich nie potrzebujesz, bo robisz tylko e-booka)”, zachwyca się Węcki. O tym, że ta dbałość polega na kancerowaniu okładki e-booka, a nie dodaniu marginesów do tej okładki, gdyby ktoś dodatkowo potrzebował wersji drukowanej, Węcki już nie wspomina. W skeczu kabaretu Tey pracownikowi, który zgłasza, że w traktorze zepsuło się koło, nakazują mówić, że nie jedno się zepsuło, tylko że trzy są dobre. Węcki właśnie tą metodą pisze swoją recenzję. </p>
<p align=justify>Dlatego też zachwala płatne usługi serwisu: „W tej chwili, przy książce [drukowanej] wycenionej na 40 złotych, w kieszeni autora zostaje 15 – co jest świetnym wynikiem (naprawdę, wydawcy wystawiający towar w Empiku potrafią mieć mniejszy udział)”. Po pierwsze Empik książki sprzedaje, a Ridero nie. Po drugie 40 zł to można wołać za książkę Kinga albo Miłoszewskiego, self-publisher mógłby równie dobrze zażądać 150 zł, też nikt nie kupi, a jak pisze sam Węcki przy cenie książki 20 zł, trzeba oddać temu wspaniałemu serwisowi… 19 (sic!). Po trzecie zdaje się, że Ridero miało rewolucjonizować rynek wydawniczy, a nie powielać chore rozwiązania w dystrybucji książek. <BR>
„Przez Ridero można zamówić korektę (około 4 złote za stronę) (…) Korekta wychodzi niezwykle tanio – średnia rynkowa to 5-8 złotych za stronę”. Węcki nie odróżnia korekty od redakcji, 5-8 zł to są stawki za redakcję, a nie korektę. 4 zł za korektę to drogo. </p>
<p align=justify>Na koniec recenzji Węcki informuje nas, że jest roztrzepany, w związku z tym powinniśmy płacić Riderowi 90 zł ekstra: „Jeśli zamawiasz druk, kup najpierw najmniejszy nakład (cztery książki za ponad 90 złotych). Ridero nie oferuje egzemplarzy testowych. Jeśli zrobisz głupi błąd, którego nikt w porę nie zauważy, zamawiając od razu cały nakład skończysz jak ja – z trzystoma sztukami literówki na okładce”. Pomijając niewątpliwy wyczyn Węckiego, że udało mu się zrobić trzysta literówek na okładce, chciałbym się dowiedzieć, ile procentowo wynosi gwarancja, że ktoś, kto nie potrafi sprawdzić tekstu przed drukiem, sprawdzi go po druku. Opublikowałem jako wydawca dziesięć książek i to w normalnym nakładzie, a nie trzysta sztuk. Nigdy mnie ani moim współpracownikom nie przyszło do głowy, żeby wydawać prawie stówę w celu ustalania, czy na okładce nie ma literówek. Po prostu starannie przygotowywaliśmy książki do druku i nigdy żadna literówka nam się nie zdarzyła. </p>
<p align=justify>Skoro Ridero oferuje de facto usługę składu, korekty i druku, to ja chciałbym się dowiedzieć, o co to całe halo. Przecież normalnie nikt nie podnieca się gościem, który otworzył drukarnię albo postanowił zarabiać na życie, oferując wykonywanie składu i korekty. Nikt z nim nie przeprowadza wywiadów, nie ogłasza, że wydawanie książek weszło w nową erę. Ot, jeszcze jedna drukarnia, kolejny korektor, fajnie, będzie szersza oferta, może się z usługi skorzysta, może nie, w zależności od warunków. </p>
<p align=justify>Kiedy czytam blogi różnych polskich self-publisherów, to nieodmiennie odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z hobbystami, którzy z dłubania w maluchu pod blokiem przerzucili się na wydawanie książek. Aspiracji do Formuły 1 nie mają, to dla nich odległy, abstrakcyjny świat, za to fascynują się montażem gaźnika. Węcki zachwyca się, że dzięki Ridero może za darmo czy tanio złożyć książkę, obwieszcza światu, że kiedy odpowiednio pokombinował, to Ridero nawet wydrukowało mu mniej więcej takie trzysta egzemplarzy, jakie chciał. To, że amerykański czy niemiecki self-publisher ma do dyspozycji platformę, która sprzedaje mu trzysta egzemplarzy dziennie, jest dla Węckiego do tego stopnia abstrakcją, że nawet nie dostrzega, że Ridero taką platformę usiłuje udawać. On wie, że jego maluch rozkraczy się na najbliższym zakręcie, więc lepiej nim nie jeździć, wie, że nigdy nie będzie go stać na dobry samochód, więc po co się frustrować, że czegoś nie można osiągnąć. Pobawił się przy książce, sprzedał kilkanaście czy kilkadziesiąt egzemplarzy, jest super, że ktoś mu taką zabawę umożliwia, prawdziwe pisarstwo jest dla innych. </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-73001209317001574062016-11-07T09:30:00.000+01:002016-11-07T09:30:12.977+01:00Alergik<p align=justify>Niestety, cierpię na alergię. Jak wiadomo, alergia jest tym dokuczliwsza, im częściej występuje alergen, na który człowiek jest uczulony. Mój, jak na złość, jest powszechny. Do tego całoroczny, a nie sezonowy. Jestem uczulony na ignorancję i głupotę ludzką.</p>
<p align=justify>Dzwoni do mnie sąd w osobie panienki sądowej. Czy może przesłać mi tłumaczenie do wykonania. Oczywiście, że może, mam obowiązek wykonywać tłumaczenia dla sądów. Świetnie, na jaki adres? Na adres podany na liście, oczywiście. Na jakiej liście? Pytanie, na jakiej liście jest mój adres jako tłumacza przysięgłego, zdumiało mnie do tego stopnia, że pozwoliłem sobie wyrazić zdziwienie, że pracownik sądu nie wie o istnieniu listy tłumaczy przysięgłych. Następnie poinformowałem panienkę, że rzeczona lista znajduje się na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości. Panienka, zamiast zawstydzić się własnym niedouczeniem i wyrazić wdzięczność za darmowe korepetycje w zakresie jej obowiązków, strzeliła focha, że śmiem pouczać ją o istnieniu jakiejś listy. Obraziła się na mnie za swoją ignorancję. </p>
<p align=justify>Dzwoni do mnie panienka ze Szwecji, studiująca we Wrocławiu medycynę. <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2013/05/medicus-intellectualis-badania-terenowe.html"><U>Zwraca się do mnie oczywiście po angielsku</U></a>, a przejście na szwedzki powoduje szok, bo poziom inteligencji nie pozwala przyszłej lekarce założyć takiej absurdalnej sytuacji, że tłumacz języka szwedzkiego będzie potrafił się w tym języku porozumiewać. Panienka ma sprawę, że tłumaczyła u mnie dokumenty (czyli była już u mnie i wie, że mówię po szwedzku, ale nie potrafi nabytej wiedzy wykorzystać, co znakomicie rokuje jej pacjentom), ale w dziekanacie powiedzieli jej, że jest źle przetłumaczone i trzeba poprawić. Skoro w dziekanacie powiedzieli, że jest źle przetłumaczone, to znaczy, że przetłumaczone jest dobrze, tylko urzędas szuka dziury w całym. Ale co mam zrobić, muszę studentkę przyjąć, wyjaśnić jej, jak się sprawy mają, i doradzić, jak ma sobie radzić z urzędasem. </p>
<p align=justify>Ale chociaż byłem przygotowany na to, że papiery są całkowicie w porządku, pretensje zgłoszone przez dziekanat wywołały u mnie takie niedowierzanie, jakbym usłyszał, że Duda zawetował PiS-owi ustawę. Ale ab ovo. Tłumacz przysięgły języka polskiego zamieszkały w Szwecji przełożył panience apostille dołączone do jej świadectwa z liceum, w którym to apostille szwedzki notariusz poświadczał, że z owym świadectwem jest z punktu widzenia prawa szwedzkiego wszystko w porządku. Ponieważ wrocławska Akademia Medyczna nie uznaje członkostwa Szwecji w Unii Europejskiej, nie przyjęła od niej tego tłumaczenia i zażądała, żeby tłumaczenie potwierdził tłumacz zamieszkały w Polsce. Sprawdziłem, że zgadza się ze szwedzkim oryginałem, i potwierdziłem. Na tym tłumaczeniu, potwierdzonym przeze mnie, pracownik dziekanatu w nagłówku „Przekład uwierzytelniony z języka szwedzkiego” skreślił słowo „szwedzkiego” i nadpisał nad nim „angielskiego”, a w samym tłumaczeniu zakreślił numer i datę wystawienia apostille jako niezgodnych z oryginałem. I z tym odesłał panienkę do mnie. Ta, zamiast pomyśleć, postanowiła marnować mój i swój czas, przyszła, pokazała mi tłumaczenie z adnotacjami urzędasa i na dowód, iż rzeczywiście jest niezgodne z oryginałem, przedłożyła oryginalne apostille. Apostille wystawione przez tego samego notariusza i odnoszące się do tego samego świadectwa, ale w języku angielskim, a nie szwedzkim, czyli _inne_ apostille, opatrzone innym numerem i inną datą.</p>
<p align=justify>Ja najmocniej przepraszam, ale jaki to jest stopień debilizmu, żeby mając przed sobą tłumaczenie _z języka szwedzkiego_ nie dość, że wykonane przez przysięgłego, to jeszcze przez drugiego przysięgłego przyklepane, założyć, że jeden przełożył dokument z angielskiego, będąc przekonanym, że tłumaczy ze szwedzkiego, pomylił przy tym datę i numer, a drugi tego wszystkiego nie zauważył. Trzysekundowy namysł pozwala pojąć, że przedkładany oryginał w języku angielskim nie jest tym, z którego dokonywane było tłumaczenie. I teraz ja jeszcze rozumiem, że posiadacz mózgu, służącego jedynie do podtrzymywania funkcji życiowych, może zostać pracownikiem dziekanatu, ale lekarzem?!</p>
<p align=justify>Wyjaśniłem panience, że z tłumaczeniem jest wszystko w porządku, tylko zostało dokonane z innego dokumentu, niż mi pokazuje. Że kiedy była u mnie za pierwszym razem, miała ze sobą apostille po szwedzku, a nie po angielsku. Uwaga! Nie załapała, o co chodzi. Przyjrzała się papierom, wzięła swoje świadectwo i powiedziała… Zanim zacytuję, muszę wyjaśnić, jak wygląda apostille. To króciutkie potwierdzenie w punktach, w żadnym przypadku nie da się go pomylić ze świadectwem, nawet jeśli oba dokumenty będą w obcym dla nas języku. A panienka powiedziała, pokazując na swoje świadectwo i przełożone apostille: „A może to jest tłumaczenie tego?”.</p>
<p align=justify>Kiedy <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2013/05/medicus-intellectualis-badania-terenowe.html"><U>pierwszy raz pisałem</U></a> o gigantach intelektu, którym wrocławska Akademia Medyczna umożliwia studiowanie medycyny, chociaż w Szwecji uznano, że są na ten kierunek za słabi, ironizowałem sobie, że nasi chcą rozwalić szwedzki system zdrowia. Tyle że to wcale nie jest śmieszne, że osoba, u której proces myślowy przebiega mniej więcej w tempie ewolucji, dostanie prawo i możliwość podejmowania decyzji dotyczących zdrowia i życia innych ludzi. Bo wrocławska Akademia Medyczna chce zarobić.</p>Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-83001097367699639362016-10-31T09:30:00.000+01:002016-10-31T09:30:22.041+01:00Piekara a sądy<p align=justify>Jacek Piekara, pisarz, skomentował zamach PiS-u na Trybunał Konstytucyjny (zamach nazywany sporem, w PiS-ie mają chyba jakieś wyjątkowe trudności ze zrozumieniem słowa „zamach”) w swoim blogowym wpisie pt. <a href="http://jacekpiekara.salon24.pl/708104,czas-wziac-sedziow-za-mordy"><U>Czas wziąć sędziów za mordy</U></a>, co może językiem parlamentarnym nie jest, ale w styl działania obecnej parlamentarnej większości doskonale się wpisuje. </p>
<p align=justify><I>Po co Polakom wybory, parlament i rząd - zapytał słusznie jeden z użytkowników Twittera - skoro wystarczy, że korporacja sędziowska powie nam komu wolno rządzić i w jaki sposób.</I></p>
<p align=justify>Trybunał Konstytucyjny, który komentujący ma na myśli pod dezawuującym określeniem „korporacja sędziowska”, ani nie wybiera posłów, ani nie mówi im, jakie mają ustawy uchwalać, sprawdza jedynie ich zgodność z konstytucją.</p>
<p align=justify><I>Oto stało się, że niezauważalnie dla wielu, środowisko sędziowskie (a więc środowisko w dużej mierze skompromitowane, skorumpowane i zdegenerowane bezkarnością oraz bezczelnym przeświadczeniem o własnej nieomylności) wyrosło nam na głównego rozgrywającego w walce o władzę. </I></p>
<p align=justify>Jakby tak Piekara zechciał przedstawić dowody na korupcję poszczególnych sędziów Trybunału, to wtedy można by powiedzieć, że nie rzuca gołosłownych oskarżeń. Trybunał nie walczy o władzę, walczy o możliwość skutecznego realizowania zadania, które wyznacza mu konstytucja. </p>
<p align=justify><I>Łamiące Konstytucję postępowanie Trybunału Konstytucyjnego oraz kuriozalna uchwała Sądu Najwyższego stawia nie tylko przed rządem, ale w ogóle przed państwem polskim ważne pytania. Najważniejsze z nich brzmi: co zrobić skoro ci, którzy mieli stać na straży prawa sami to prawo łamią? </I></p>
<p align=justify>W czyjej opinii łamią? PiS-u i jego zwolenników?</p>
<p align=justify><I>Nie ma w polskim prawie praktycznie ŻADNYCH możliwości zdyscyplinowania sędziów. </I></p>
<p align=justify>Nie tylko w polskim. Możliwości dyscyplinowania sędziów nie ma również w prawie amerykańskim, niemieckim, szwedzkim, holenderskim itd. To się nazywa niezawisłość sędziowska. Za to spore możliwości dyscyplinowania sędziów daje system obowiązujący na Białorusi i w Rosji. Też w PRL-u była możliwość dyscyplinowania sędziów. PiS-owi w ogóle dużo PRL-owskich rozwiązań wyraźnie pasuje. </p>
<p align=justify><I>Taka sytuacja jest nie do zaakceptowania dla jakiegokolwiek rządu i państwa. </I></p>
<p align=justify>Wyłączywszy rząd amerykański, niemiecki, szwedzki, holenderski itd.</p>
<p align=justify><I>Jak słusznie mówi Ryszard Bugaj niedopuszczalne jest by wola trzech sędziów TK (zakładając, że w składzie pięcioosobowym dwóch sędziów zgłasza zdanie odrębne) całkowicie przekreślała wolę parlamentu mającego umocowanie w woli wyborców i poparcie wielu milionów obywateli. </I></p>
<p align=justify>I ile zapadło takich wyroków w składzie pięcioosobowym z dwoma zdaniami odrębnymi oraz w jakich sprawach? I czy Ryszard Bugaj ma świadomość, że pełny skład Sądu Najwyższego USA (pełniącego tam rolę TK) to dziewięciu sędziów, a nie piętnastu? I nikt nie krzyczy o obalaniu woli parlamentu. TK sprawdza, czy wola parlamentarnej większości wybranej 39 procentami głosów jest zgodna z wolą narodu wyrażoną w konstytucji, którą poparło 53 procent. I TK na przykład pilnuje, żeby pan Piekara mógł wypisywać dowolne brednie, kiedy Jarosław Kaczyński uzna, że te brednie szkalują jego wybrany przez wiele milionów obywateli rząd, i postanowi wolą parlamentu zakazać mu pisania.</p>
<p align=justify><I>Nie mam zielonego pojęcia jak należy to zrobić, ale wiem jedno: sędziów należy postawić pod ścianą i przyłożyć im kilka razy (ale zdrowo!) po mordach. Oczywiście piszę to używając przenośni, bo nie fizyczna przemoc uzdrowi sytuację, lecz potrzebujemy radykalnych działań natury prawnej, które sprowadzą sędziów do ich właściwej roli, a nie pozwolą im działać jako jakiejś nad - władzy jednocześnie kontrolującej Sejm oraz rząd i w żaden sposób samej nie podlegającej kontroli. </I></p>
<p align=justify>Ma być inaczej, niż jest, bo jest źle, ale jak ma być, to pan Piekara nie wie. Rzeczywistość nie jest doskonała i to mu się nie podoba, więc zgłasza postulat, żeby była doskonała. </p>
<p align=justify><I>Bo demokracja na pewno nie jest ustrojem, w którym rządzi klika samozwańczych "strażników demokracji" dyktujących rządowi, Sejmowi i społeczeństwu, co mają robić. </I></p>
<p align=justify>Nie samozwańczych, wybrał ich parlament. I nie dyktują. Sprawdzają, czy rząd i Sejm nie naruszają praw, które to społeczeństwo wcześniej sobie zagwarantowało. </p>
<p align=justify><I>Jak zwykle prawnicy rządzą tam, gdzie prawo jest mętne, niejasne, zawiłe. I dlatego właśnie część środowiska sędziów będzie hamować zmiany i wszelkie próby uzdrawiania Rzeczpospolitej. Bo w końcu jaki interes ma banda małp, żeby ścięto pełne owoców drzewo, na którym owe małpy tuczą się od lat? Za co zresztą hojnie płacimy my wszyscy. </I></p>
<p align=justify>Co jest przykre, to okoliczność, że jesteśmy takim zacofanym społeczeństwem, w którym intelektualiście trzeba tłumaczyć, na czym polega zasada trójpodziału władzy. I że ta zasada zdała egzamin wszędzie tam, gdzie jest stosowana, a tam gdzie nie jest, prawa człowieka obywatelom albo z definicji nie przysługują, albo przysługują czysto teoretycznie, bo nie ma możliwości ich wyegzekwowania.</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-6257989513324636912016-10-24T09:30:00.000+02:002016-10-24T09:30:01.996+02:00TEPIS dyskutuje, czyli jak uciec przed prawdziwą debatą <p align=justify> Natrafiłem na informację o panelu dyskusyjnym <a href="http://konferencjatlumaczy.pl/etyka-zawodu-tlumacza-przysieglego/"><U>Etyka zawodu tłumacza przysięgłego</U></a>, który odbył się w marcu w ramach konferencji tłumaczy. Niestety, nigdzie nie odnalazłem relacji z tego panelu, ale sama zapowiedź jest tak kuriozalna, że warta tego, by się do niej odnieść. </p>
<p align=justify> Pierwsze, co mnie powaliło, to skład panelu: </p>
<p align=justify> <I>W dyskusji udział wezmą: Joanna Miler-Cassino – TEPIS , Maryja Łucewicz-Napałkow – STP oraz Łukasz Mrzygłód – BST. </I></p>
<p align=justify> Na pozór nie ma się czego przyczepić, debatują przedstawiciele trzech organizacji tłumaczy, TEPIS-u, Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich i Bałyckiego Stowarzyszenia Tłumaczy. Haczyk polega na tym, że Łucewicz-Napałkow i Mrzygłód należą do TEPIS-u. Czyli TEPIS urządził sobie debatę sam ze sobą. W PRL-u był większy pluralizm, bo jak spotykali się przedstawiciele PZPR, ZSL i SD, to ci dwaj ostatni do PZPR jednak nie należeli. TEPIS-owcy postanowili omówić następujące kwestie: </p>
<p align=justify> <I>Kodeks tłumacza przysięgłego nie jest aktem prawnym i nie ma mocy obowiązującej. Czy wobec tego nieprzestrzeganie go jest nieetyczne?</I></p>
<p align=justify>Niech zgadnę, TEPIS-owcy we wsobnej dyskusji doszli do wniosku, że kodeks należy respektować? Tymczasem ciekawsze pytanie brzmiałoby, czy etyczne jest narzucanie tego pseudokodeksu, stworzonego przez skompromitowaną organizację, a właściwie przez jego wieczną prezeskę, wszystkim tłumaczom przysięgłym? Kodeksu opartego na podobnym kancie jak ta dyskusja, w celu zatajenia, że jest to wytwór jednej organizacji, która nie ma żadnego mandatu, by takie akty tworzyć i uchwalać? Kodeksu napisanego przez jedną osobę, Danutę Kierzkowską, której wiedza o zawodzie tłumacza i poziom intelektualny są odwrotnie proporcjonalne do ciągot, by tłumaczami rządzić? Kodeksu, którego poziom jest taki, że należy uznać go za parodię tego rodzaju aktów? Znamienne, że TEPIS-owcy nie potrafili wziąć w obronę owych wypocin swojej wiecznej prezeski, kiedy <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2015/02/przewidywana-niemoznosc-czyli.html"><U>punkt po punkcie wykazałem, że jest to w znacznej części stek bredni</U></a>. Rzeczywistej debaty, z prawdziwym oponentem, podjąć nie umieją, ale chcą mu narzucić respektowanie tych bredni pseudodebatami we własnym gronie. </p>
<p align=justify> <I>Czy tłumacz przysięgły jest etycznie zobowiązany przyjmować zlecenia pracy dla sądu czy innego organu nawet wtedy, gdy np. ten sam sąd czy inny organ wciąż mu nie zapłacił za poprzednie tłumaczenie? </I></p>
<p align=justify> Pytanie właśnie na poziomie tego kodeksu. Tłumacz jest _prawnie_ zobowiązany przyjmować zlecenia pracy dla sądu, nawet jeśli ten sąd jeszcze mu za wcześniejsze tłumaczenie nie zapłacił. Ani przepisy, ani ich interpretacja nie pozwalają tłumaczowi jako ważną przyczynę uzasadniającą odmowę wykonania tłumaczenia podać opóźnionej płatności. I etyka nie ma tu nic do rzeczy. Chyba że TEPIS-owcom chodzi o to, czy etyczne jest postępowanie zgodnie z prawem, kiedy to prawo jest niekorzystne dla zainteresowanego. </p>
<p align=justify> <I>Czy tłumacz przysięgły, który pracuje dla organów wymiaru sprawiedliwości za stawkę jeszcze niższą, niż ta wyznaczana rozporządzeniem (kiedy organy negocjują cenę), narusza zasady etyki zawodowej? </I></p>
<p align=justify> Widzę, że wsobne dyskusje prowadzą do tego samego, co chów wsobny, czyli drastycznego ograniczenia poziomu intelektualnego. Organ nie może negocjować ceny, bo stawki są sztywne, czyli jest to niezgodne z prawem, a tłumacz nie może wziąć niższej stawki, bo wtedy złamie prawo. Jak wyżej, etyka nie ma tu nic do rzeczy albo TEPIS-owcy chcą rozważyć kwestię, czy etyczne ze strony tłumacza jest, by kładł uszy po sobie, kiedy organ łamie prawo. </p>
<p align=justify> <I>Czy kwestie etyczne związane z wykonywaniem zawodu tłumacza przysięgłego powinny zostać w pewnym zakresie uregulowane w ustawie o zawodzie tłumacza przysięgłego? </I></p>
<p align=justify> Chcemy marzenie Kierzkowskiej spełnić i przepisać ten jej głupawy kodeksik do ustawy? </p>
<p align=justify> <I>Czy praktyka aktualnie stosowana przez niektóre biura i kancelarie polegająca na wymuszaniu poświadczenia przez tłumacza przysięgłego zgodności z oryginałem bez okazywania mu oryginału, a jedynie np. skanu, jest zgodna z zasadami etyki zawodowej tłumacza przysięgłego? </I></p>
<p align=justify> Z tego wynika, że nietyczne zachowanie biur i kancelarii może obciążać konto tłumacza. Wypowiadałem się już na temat poziomu intelektualnego TEPIS-owców? Bo może jednak należałoby się zastanowić, czy etyczne jest uleganie tego rodzaju żądaniom? A przecież to wieczna prezeska TEPIS-u wysmażyła kiedyś interpretację, że wcale nie trzeba widzieć oryginału, bo poświadczyć za zgodność z oryginałem, wystarczy uwierzyć klientowi (czyli też biuru i kancelarii), że kopia, którą przesłał, odpowiada oryginałowi. </p>
<p align=justify> <I>Czy przesyłanie koledze po fachu tłumaczenia poświadczonego na potrzeby konsultacji narusza zasady etyki? </I></p>
<p align=justify> Pytanie z rodzaju, czy załatwianie się do zlewu jest higieniczne. Kwestia bezprzedmiotowa, skoro – mimo technicznej możliwości – nikt się do zlewu nie załatwia. Przecież nie muszę wysyłać koledze całego tłumaczenia, żeby coś z nim skonsultować, tylko wybrane fragmenty i to pozbawione wrażliwych informacji. </p>
<p align=justify> <I>Jeżeli jest jakaś kwestia, którą chcieliby Państwo zgłosić pod dyskusję jeszcze przed Konferencją prosimy o informacje: info@translation-conference.com. </I></p>
<p align=justify> To się, niestety, spóźniłem. Bo chciałbym pod dyskusję zgłosić kwestię, czy etyczne jest, kiedy prywatna organizacja TEPIS, która nie potrafi niczego tłumaczom załatwić (przypomnijmy, dwunasty rok pracujemy za te same stawki), zamiast ośmieszać się na własny rachunek, utrzymuje, że reprezentuje tłumaczy przysięgłych, i prawem kaduka chce im narzucać jakieś swoje własne kodeksiki. </p>Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-75842890180745900552016-10-17T09:30:00.000+02:002016-10-17T13:42:15.102+02:00Dupa pracuje na utrzymanie, czyli gdzie Muza ma czytelników<p align=justify>Czytelnicy mojego bloga poinformowali mnie, że pojawiła się skorygowana wersja przekładu „Marsjanina”. Kiedy ktoś coś robi dobrze, <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2012/05/tumacz-i-jego-pisarz.html"><U>to go chwalę</U></a>, zwróciłem się więc do Arkadiusza Nakoniecznika, redaktora naczelnego wydawnictwa Akurat (imprintu Muzy), by mi to umożliwił: </p>
<p align=justify><I>Ponieważ praktycznie nie zdarza się, by krytyka przekładu skutkowała wydaniem nowej wersji, z miłą chęcią napiszę o tej pozytywnej reakcji wydawnictwa na swoim blogu, proszę więc o udostępnienie (w formie elektronicznej) nowej wersji przekładu.</I></p>
<p align=justify>Nakoniecznik e-booka rzeczywiście mi przysłał, ale zanim zabrałem się do sprawdzania przekładu, natrafiłem na informację dla klientów, rozsyłaną przez Publio: </p>
<p align=justify><I> (…) Wydawnictwo Akurat opracowało nową wersję tłumaczenia książki Andy’ego Weira „Marsjanin” (…) dostępny jest plik zawierający wersję skorygowaną, wolną od nieścisłości, jakie obecne były pierwotnym tłumaczeniu na język polski. </I></p>
<p align=justify>Dobre. Błędy dyskwalifikujące przekład to w nomenklaturze państwa z Publio są „nieścisłości”. Czy też należy się cieszyć, że nie napisali „drobnych”? </p>
<p align=justify><I>Dziękujemy Wydawcy oraz Czytelnikom, którzy swoją wiedzą techniczną i znajomością języka oryginału przyczynili się do powstania nowej wersji „Marsjanina” w tłumaczeniu na język polski.</I></p>
<p align=justify>Niezła hipokryzja. Z tego, co wiem, a mogę się chyba uważać za zorientowanego w sprawie, jedynym czytelnikiem, który wskazał, że tłumaczenie jest poniżej wszelkiej krytyki, był niejaki Paweł Pollak. I Publio świetnie o tym wie, bo tenże Pollak zwracał się do Publio, żeby <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/siejemy-ziemniaki-czyli-jak-oddawaem.html"><U>oddało mu szmal za bubla</U></a>, ale Publio, zamiast oddać kasę za wybrakowany towar, posłało tegoż czytelnika do diabła, najpierw ignorując jego korespondencję, a potem zasłaniając się pozbawionym większego sensu <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/10/kauzyperdia-stosowana.html"><U>pisemkiem swojego prawnika</U></a>. A wydawca (sorry, Wydawca), któremu Publio tak serdecznie dziękuje, zamierzał olać krytykę nie powiem jaką cieczą i poprawił przekład jedynie dlatego, że <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/05/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna-olewka.html"><U>zażądała tego strona amerykańska</U></a>. Dodajmy jeszcze, że od zamieszczenia krytyki do pojawienia się nowej wersji minęło ponad pół roku i przez ten czas zarówno wydawnictwo, jak i księgarnia Publio bez cienia poczucia, że robią coś niewłaściwego, brały pieniądze od czytelników (sorry, Czytelników) za sknocone przez fuszera tłumaczenie. </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-P4xmEZ_dsXs/WANlCYH6vNI/AAAAAAAADk0/qEuTeJTcoWckxuLGMhG0ZRMQ90MjllB3ACLcB/s1600/marsjanin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-P4xmEZ_dsXs/WANlCYH6vNI/AAAAAAAADk0/qEuTeJTcoWckxuLGMhG0ZRMQ90MjllB3ACLcB/s320/marsjanin.jpg" width="217" height="320" /></a></div>
<p align=justify>Sprawdziłem, czy jakieś „nieścisłości” ostały się w przekładzie. Cała masa. Z mojej analizy wynika, że tłumaczenie zostało poprawione tylko we wskazanych przeze mnie miejscach (i też nie we wszystkich). To, że pracownik wydawnictwa – przy czym sposób wprowadzenia poprawek wskazuje raczej na sprzątaczkę niż redaktora – zasiadł do ratowania tłumaczenia nie z oryginałem, a z <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/03/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna.html"><U>moim wpisem</U></a> przed nosem, widać najwyraźniej po tym, że passusy z wytkniętymi przeze mnie błędami zostają skorygowane, ale te z nimi sąsiadujące, które również zawierają błędy, już nie. I tak na stronie 349 krytykowaną napuszoną frazę „dzięki, że po mnie przybywacie” poprawiający zmienił na „dzięki, że po mnie wracacie”, ale trzy linijki niżej nie uzupełnił po zdaniach „NASA sporo się nagłówkowała nad procedurami. Działają” brakującego „That’s not to say they’re easy”. Bo na to konkretne opuszczenie nie wskazałem. Nic też sprzątaczce nie zazgrzytało (jak wiadomo, sprzątaczki nie mają najlepszego wyczucia językowego) w porównaniu, że elementy statku „nawet w grawitacji Marsa są ciężkie jak skurwysyn” (<I>even in Mars-g they’re heavy motherfuckers</I>). Skurwysyny mają różne charakterystyczne cechy, ale akurat duża waga nie jest jedną z nich. </p>
<p align=justify>Na stronie 42 poprawiono anglicyzm „guess” i zamiast „zgaduję, że powinienem wytłumaczyć, co się stało” jest jak należy, czyli „przypuszczam, że…”. Szkopuł w tym, że dwa akapity dalej nadal straszy „ważna notatka”, choć, mimo „note” w oryginale, powinna być „uwaga”. Tyle że akurat tego dosłownego tłumaczenia nie wskazałem. Na stronie 43 pojawiło się opuszczone nawiązanie do frazy ze „Star Treka” „Cholera, Jim, jestem botanikiem, a nie chemikiem!”. Dopisujący tego Jima przeszedł do porządku dziennego nad następnym zdaniem, rozpoczynającym kolejny akapit: „Chemia jest niechlujna”. Chemia nie może być niechlujna, niechlujne to może być na przykład tłumaczenie. </p>
<p align=justify>W tej sytuacji nie może dziwić, że na stronach, gdzie wskazanych błędów nie poprawiono, nadal niechlujstwo Marcina Ringa występuje w pełnej krasie. Pozostawiono na przykład skrócony opis tłumacza, jak astronauta przygotowuje ziemię pod uprawę. I z tej samej strony (21) czytelnik dowiadywał się i nadal dowiaduje, że Mark Watney poleciał na Marsa zarabiać jako prostytutka: „Dupa pracuje na moje utrzymanie (…)”. Najwyraźniej tłumacz uznał, że z Watneya rasowy kurwiszon, który zdoła puścić się na pustyni za dwa worki piasku, więc brak innych ludzi na planecie nie będzie dla niego szczególną przeszkodą. W oryginale jest „My asshole is doing as much to keep me alive (…)”, czyli nie pracuje na utrzymanie, tylko utrzymuje przy życiu. </p>
<p align=justify>Innym dowodem, że poprawiający nawet nie zajrzał do oryginału i korzysta wyłącznie z mojej pracy (może wypłaci mi pan stosowne honorarium, panie Nakoniecznik?), jest passus ze śluzami, który skrytykowałem następująco: „natrafiałem na (…) bezsensowne opisy (np. na str. 30: „Frustrujące jest to, że nie można połączyć śluzy pompowanych namiotów z innymi śluzami!”, gdy z tekstu wynika, że bohater się frustruje, bo można je połączyć z innymi śluzami, tylko ze śluzą Habu nie, co akurat chce zrobić)”. Kierując się moją uwagą, pseudoredaktor poprawił następująco: „Frustrujące jest to, że nie można połączyć śluzy pompowanych namiotów ze śluzą Habu!”. Nie popatrzył ani następny akapit mojego wpisu, gdzie cytuję oryginał (<I>The frustrating part is pop-tent airlocks _can_ attach to other airlocks!</I>), ani na dalszy tekst w książce, który sprawia, że jego poprawka jest bez sensu. Bo tym tekstem są wyjaśnienia Marka, w jakim celu umożliwiono łączenie śluzy namiotów z innymi śluzami: „Mógłbyś mieć tam rannych ludzi albo za mało skafandrów. Musisz być w stanie wyciągnąć ludzi ze środka, nie narażając ich na kontakt z marsjańską atmosferą”. </p>
<p align=justify>W niektórych miejscach poprawki zostały naniesione częściowo. I tak na stronie 47 zdanie „Zaskakująco denerwujące było wymyślenie tego, jak sprawić, żeby łazik trzymał temperaturę, nawet gdy mnie tam nie ma” poprawiono na „Zaskakująco denerwujące było wymyślenie tego, jak sprawić, żeby łazik trzymał temperaturę, nawet gdy jest pusty” choć moja propozycja brzmiała „Zaskakująco denerwujące było znalezienie sposobu, żeby pusty łazik trzymał temperaturę”. W jakim celu zostawiono niezgrabne „wymyślenie tego, jak sprawić”? Na mój gust, żeby zatuszować, że korzysta się z mojego wpisu. Nakoniecznik zapewne obawiał się, że sięganie wprost po moje rozwiązania może się skończyć procesem o naruszenie praw autorskich, więc najwyraźniej pracownik dostał prikaz, by zrzynać tak, żeby nie było widać, że zrzyna. A przynajmniej, żeby nie dało się tego udowodnić w sądzie. I czasami kompletnie nie miał pomysłu, jak to zrobić. Na przykład w zaproponowanym przeze mnie zdaniu „Niemal całe zapasy misji są na powierzchni” zamiast tragicznego „Tam jest niemalże cała misja w zapasach na powierzchni” (str. 56) opuścił orzeczenie i efekt jest następujący: „Ewakuowali się po sześciu dobach. Niemalże całe zapasy misji na powierzchni. Szóstka kosztowałaby tylko ułamek tego co zwykła misja”. Tekst wprawdzie kuleje, ale przynajmniej pan Pollak nas nie pozwie. </p>
<p align=justify>W wielu miejscach wskazane przeze mnie błędy nie zostały w ogóle poprawione. Na przykład na stronie 103 fraza „Długie podróże to moja specjalność” pozostała bez zmian, chociaż wskazywałem, że w oryginale jest: „Long-ass trips are my business”. Ponieważ nie podałem polskiego tłumaczenia, nasuwa mi się podejrzenie, że poprawiający w ogóle nie znał angielskiego i nie wiedział, co z tym począć (za tą tezą przemawia też poprawka ze śluzami, być może poprawiający wcale nie przeoczył cytatu z oryginału, tylko go po prostu nie zrozumiał). </p>
<p align=justify>Choć są też passusy, gdzie napisałem, o co chodzi, a poprawka nie została wprowadzona. Na przykład nadal nie ma wyjaśnienia, że Mark będzie układał ogniwa słoneczne na łaziku w jeden stos, bo potrzebuje miejsca na sondę (str. 108). Złamane cholerne narzędzie ze strony 37 nadal jest złamanym narzędziem, a nie rozpołowioną komorą spalania. </p>
<p align=justify>A wiedzą państwo, jak ten domorosły redaktor poradził sobie z bezsensowną frazą „Tak wspominam” ze strony 7? Po prostu ją opuścił. Co potwierdza moje przypuszczenie, że nie znał angielskiego, więc nie umiał sobie przetłumaczyć, i że pilnował się, by nie przepisywać dosłownie ode mnie, a zwrotu „Żeby była jasność”, jako zbyt krótkiego, nie umiał przerobić. Teraz akapit zaczyna się po prostu od „Nie umarłem 6. sola”, bo kto by się tam przejmował, że w oryginale jest wcześniej jakiś tekst. I nadal jest „umarłem”, zamiast „zginąłem”, jakby Mark nie był astronautą, któremu w każdej chwili grozi tragiczna śmierć, tylko 90-letnim staruszkiem dogorywającym w swoim łóżku.</p>
<p align=justify>Poprawiający nie raczył nawet przeczytać książki na nowo. Każdy redaktor bowiem zatrzymałby się na przykład na zdaniu: „Minie tylko sto solów po moim wyjeździe i zostanę zabrany (albo umrę, starając się)” (str. 240). Może nie domyśliłby się, że tłumaczowi chodzi o śmierć podczas próby zabrania astronauty z Marsa, skoro Ring zaplątał się we własny język, ale nie mógł nie dostrzec, że tłumacz się zaplątał. Wskazane przeze mnie błędne użycie liczebnika zostało poprawione (śluzy mają już teraz tylko dwoje drzwi, a nie dwie pary), ale używanie np. zwrotu „sęk w tym” w znaczeniu „trik polega na tym” (str. 8), już nie. </p>
<p align=justify>Podsumowując, jakiś niedouczony redaktorzyna poświęcił może ze trzy kwadranse na naniesienie paru poprawek na krzyż i tak samo chłamowaty przekład wydawnictwo Muza/Akurat wciska czytelnikom, twierdząc, że teraz już dostają właściwie wykonane tłumaczenie. Czyli hucpy ciąg dalszy. Bezczelność Muzy i pana Nakoniecznika powala. Doskonale wiedzą, że czytelnicy przyjmą zapewnienie o poprawionym przekładzie na wiarę. Bo nie będzie im się chciało czy nie będą mieli możliwości sprawdzić, ale też, co ważniejsze, wychodząc z założenia, że do ludzi pracujących z książkami można mieć zaufanie, że podejrzewanie ich z góry o oszustwo byłoby nie na miejscu. I rzeczywiście natknąłem się na komentarze chwalące wydawnictwo za właściwą reakcję na krytykę. Jak pan przyjął te komentarze, panie Nakoniecznik? Zaśmiewał się pan w kułak, że wyprowadził czytelników w pole? </p>
<p align=justify>Niektórzy zadają sobie pewnie pytanie, dlaczego Nakoniecznik w tej sytuacji udostępnił mi nową wersję. Myślę, że doszedł do słusznego wniosku, że nie ma wyboru. Gdyby tego nie zrobił, nie odciąłby mi przecież drogi do zapoznania się z „poprawionym” tekstem, a miał jak w banku, że o jego odmowie napiszę. Wyszedłby na oszusta, który okłamuje czytelników i stara się przed nimi zataić, że dostają dokładnie taki sam szajs, jak wcześniej. A tak zapewnił sobie alibi: może rżnąć głupa, że wcale nie jest oszustem, tylko niedorajdą, który nie wie, co się dzieje w zarządzanym przez niego wydawnictwie. Zlecił poprawienie przekładu, myślał, że redaktor poprawił, a redaktor wywinął mu taki numer. Ja oczywiście tego nie kupuję. Choćby dlatego, że Nakoniecznik jako tłumacz literatury doskonale wie, że tego przekładu nie da się poprawić, trzeba zrobić nowy. I dlatego, że cała jego reakcja na krytykę tłumaczenia „Marsjanina” wskazuje, że produkcja przekładowych bubli jest w wydawnictwie Akurat przyjętą normą. Przypomnę: mój tekst usiłował zignorować, nie zdobył się na żadne wyjaśnienia czy przeprosiny dla czytelników, że zlecił tłumaczenie fuszerowi bez cienia talentu literackiego, nie wycofał tego przekładu, tylko nadal go sprzedawał. I żeby jeszcze fatalna jakość tłumaczenia została spowodowana ekonomiczną koniecznością. Ale nie. Stawki za tłumaczenia literackie są tak spłaszczone, że dobrym tłumaczom wcale nie płaci się więcej niż takim dyletantom jak Ring. Czyli Nakoniecznik po prostu uważa, że to mało ważne, jak książka będzie przełożona. Grunt, żeby czytelnik miał pojęcie o akcji. Postawa wcale nierzadka, ale w przypadku gościa, który mieni się tłumaczem literatury, zdumiewająca. Przynajmniej dla mnie.</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-40859670613404750842016-10-14T17:45:00.000+02:002016-10-14T17:45:18.277+02:00Czarna wdowa – w odcinkach (10)<p align=center>Paweł Pollak</p>
<p align=center>CZYSTA ARYTMETYKA </p>
<p align=center>ze zbioru „Czarna wdowa”</p>
<p align=center>odc. 2 (ostatni) </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-MiNWJQmaU3w/V__JcG9E4II/AAAAAAAADkU/BKSkmHB_z8YIX0w5Z0UNyq5UxfnIqXcfwCLcB/s1600/czysta_arytmetyka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-MiNWJQmaU3w/V__JcG9E4II/AAAAAAAADkU/BKSkmHB_z8YIX0w5Z0UNyq5UxfnIqXcfwCLcB/s320/czysta_arytmetyka.jpg" width="226" height="320" /></a></div>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/10/czarna-wdowa-w-odcinkach-9.html"><U>Poprzedni odcinek</U></a></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wrócił myślami do pierwszych rozdziałów. Na początku spotykał się z odrzuceniem, niewidomego nie chciała żadna dziewczyna. On też niezbyt usilnie się starał. Z jednej strony nie bardzo wierzył w powodzenie swoich wysiłków, z drugiej strony żywił przekonanie, że miłość dotyka dwoje ludzi niezależnie od tego, co zrobią. Że nie musi podrywać każdej napotkanej dziewczyny, by na horyzoncie pojawiła się ta jedyna. Długo jednak się nie pojawiała, co zrodziło w nim podejrzenie, że wiara w romantyczną miłość, w drugą bratnią duszę, wyniesiona z książek i filmów, nie miała wcale przełożenia na rzeczywistość. Że ich twórcy nie opisywali tego, co widzieli, tylko to, co chcieliby zobaczyć. Fikcją starali się zapełnić pustkę, uszlachetnić popęd, biologiczną konieczność. A jeśli tak, to on nie miał szans, bo wtedy liczyli się wyłącznie osobnicy z dobrymi genami, bez zakodowanej w nich ślepoty. I kiedy ogarnął go strach, paniczny strach, że całe życie spędzi sam, pojawiła się ona. Patricia. Studiowała weterynarię i zaczęła praktykę w klinice, która opiekowała się Porterem. A tego dopadły nagle liczne nieistniejące dolegliwości. Derek miał nadzieję, że jego mądry pies zrozumiał sens tej symulacji i wybaczył mu torturę zbędnych badań. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Po jednym z kolejnych, które nie zaowocowało diagnozą, weterynarz powiedział półżartem: – Zacznę chyba podejrzewać, że Porter wcale nie choruje, tylko zakochał się w mojej pięknej praktykantce. Derek poczerwieniał jak piwonia i z następną wymyśloną chorobą do kliniki nie odważył się już pójść. Kiedy rozpaczliwie szukał pretekstu, by spotkać się z Patricią i wyznać jej miłość (logika życiowa znowu go zawiodła, bo skoro zamierzał wyznać jej miłość, to mógł wprost zaprosić ją na randkę), coraz bardziej załamany, gdyż nie potrafił nic wymyślić, ona po prostu stanęła w jego drzwiach. I została. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Dużo później zapytał, dlaczego wtedy przyszła. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Spodobało mi się, że byłeś taki nieśmiały. Nie chciałam jednego z tych facetów, którzy uważali, że robią mi zaszczyt propozycją pójścia do łóżka, ani pyszałków przekonanych, że jest tylko kwestią czasu, kiedy im ulegnę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przez dwa lata byli szczęśliwi, a potem przyszła choroba nerek. I zrujnowała ich związek. Nie umiał rozstrzygnąć, ile było w tym winy jego, a ile Patricii. Akceptowała jego ślepotę, ale on też ją akceptował. Urodził się niewidomy, nie znał innego świata, a dzięki sprzętowi komputerowemu pokonywał wiele barier, które dla niewidomych jeszcze dwadzieścia lat wcześniej były nie do pokonania. Z chorobą nie mógł sobie poradzić. Badania, wizyty w szpitalu, dializy. Dotąd był niepełnosprawny, ale zdrowy, teraz nagle spotkało go coś, czego oczekiwał najwcześniej w okolicach osiemdziesiątki. Przestał się śmiać, żartować, zrobił się zrzędliwy i zgorzkniały, odpychając w ten sposób od siebie Patricię. Ale ona też nie stanęła na wysokości zadania. Niby starała się go psychicznie wspierać, ale często nie potrafiła ukryć zawodu, że na przykład zamiast upojnych uścisków będzie filtrowanie krwi przez sztuczną nerkę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I wtedy pojawił się ten sukinsyn Odonell. Zimny drań z najwyraźniej uszkodzoną częścią mózgu odpowiedzialną za życie emocjonalne, bo mający w tym zakresie tylko jedną potrzebę: przespania się z każdą kobietą, którą zobaczy. Patricię zobaczył na uczelnianym przyjęciu wigilijnym i zbliżył do niej pod pretekstem, że martwi się zmianą nastroju swego najlepszego studenta. Patricia dała się na to nabrać, przekonana, że natrafiła na kogoś, komu na Dereku zależy. Może liczyła na to, że nauczyciel coś im poradzi, może chciała nieco zmniejszyć przygniatający ją ciężar. W każdym razie spotkała się z Odonellem również po przyjęciu, i to kilkakrotnie, zwierzając mu się, a nawet wypłakując na jego ramieniu. A ten cierpliwie słuchał, choć nic go ich problemy nie obchodziły, przytulał ją jak przyjaciel, tylko wypatrując chwili, kiedy bezkarnie będzie mógł ją przytulić jak mężczyzna. I w dniu, kiedy Patricia była wyjątkowo na Dereka rozżalona, kiedy jej potrzeby bliskości nikt nie zaspokajał, kiedy ewentualny opór złagodziło kilka kieliszków wina, osiągnął swój cel. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Patricia od razu mu się przyznała. Miała kaca moralnego, nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, błagała o wybaczenie. Ale Derek nie chciał wziąć na siebie części winy, dostrzec, że miał swój udział w jej upadku, że w pewnym stopniu był to ich wspólny upadek. Nie zobaczył w tej zdradzie przesilenia, szansy na katharsis, na uratowanie związku, który i bez niej się rozpadał. Przeciwnie, nie omieszkał dziewczynie pokazać, jak go zabolało, jaką krzywdę mu wyrządziła, jak podle postąpiła. I Patricia tego nie zniosła. Podcięła sobie żyły. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Dopiero wtedy Derek się opamiętał. Ale było już za późno. Patricia, którą uratowała niespodziewana wizyta rodziców, nie chciała go znać. Walczył o nią, nakłaniał do powrotu, kajał się, obiecywał, że stanie się takim człowiekiem jak przed chorobą, ale nie zdołał jej przekonać. A kiedy przeczytał na jej blogu, że wychodzi za mąż, zrozumiał, że to definitywnie koniec. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Otrząsnął się z tych wspomnień i przeszedł od okna do aparatu dializacyjnego. Odsunął go od ściany, żeby dostać się na tył. Potem kazał Porterowi wstać i przeciągnął ręką po podłodze. Ciepło zostawione przez psa informowało go, w którym miejscu szukać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Chodź, Porterze, przejdziemy się. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Kapitan McNamara przyjrzał się sceptycznie swojemu podwładnemu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Nie wyglądasz na pijanego. Poza tym, wziąwszy pod uwagę twoje pochodzenie, powinieneś mieć mocną głowę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Zabił go ten niewidomy – powtórzył Buganski, nie zrażając się sarkazmem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Aha. Niby jak? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Nie wiem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Co ty mi się, do cholery, w detektywa Monka bawisz?! – McNamara zdenerwował się już nie na żarty. – Nie interesuje mnie twoja genialna intuicja, ja muszę prokuratorowi przedstawić dowody. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Strzał padł z jego okna, nie ma wątpliwości. Był w tym czasie w pokoju, przyznaje się do tego. Miał też silny motyw, przez Odonella stracił ukochaną dziewczynę. Nie on jeden, ale akurat on nie jest Casanovą, któremu łatwo się pocieszyć. To schorowany ślepiec, na takich dziewczyny raczej nie lecą. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– No właśnie, ślepiec. Chcesz mi wmówić, że gość, który nie widzi, precyzyjnym snajperskim strzałem położył kogoś trupem? Dlaczego nie postawisz tezy, że wynajął zabójcę? To przynajmniej miałoby pozoru sensu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ale nie znajduje potwierdzenia w faktach. Starr żyje skromnie ze stypendium, rodzice niezamożni, dużą część pieniędzy pochłania leczenie. Nie miałby za co nająć killera. Poza tym zawodowiec nigdy nie strzelałby z okna zleceniodawcy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– To może po prostu udostępnił innemu zdradzonemu swój pokój? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Też to wykluczyliśmy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Jak? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– W czasie zabójstwa na tym piętrze pracowała sprzątaczka. Nie widziała, żeby ktoś obcy wychodził z jego pokoju. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Phi, też mi dowód. Przecież nie warowała pod drzwiami. Ile to się wymknąć niepostrzeżenie, kiedy była zajęta w drugiej części korytarza albo w ogóle w toalecie?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Pod drzwiami nie warowała, ale postawiła pod nimi wiadro. Wie, że w tym pokoju mieszka niewidomy, i boi się, że wyjdzie na mokry korytarz, poślizgnie się i złamie nogę, a ona będzie musiała do końca życia płacić odszkodowanie. Ktoś jej takich bzdur nagadał, a ona w nie wierzy. Stawia więc wiadro, żeby słyszeć, jak będzie wychodził, i go ostrzec. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Dlaczego nie powie mu normalnie, że sprząta? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Boi się z nim rozmawiać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> McNamara miał na końcu języka złośliwy komentarz, ale uświadomił sobie, że sam czułby się nieswojo w obecności niewidomego, więc tylko zauważył:</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Morderca spostrzegł może, że drzwi są zablokowane, i delikatnie odsunął wiadro, nie robiąc hałasu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ale nie przysuwałby wiadra z powrotem, bo nie miałby powodu zakładać, że zostało tam postawione celowo. A sprzątaczka zaklina się, że kiedy je zabierała, znajdowało się dokładnie w tym samym miejscu, w którym je postawiła. A potem sprzątała klatkę schodową, więc facet nie miałby szansy wyjść niezauważony. No i podłoga była mokra, a my nie zauważyliśmy na niej żadnych śladów. Nie, strzelał Starr. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Przecież nie znaleźliście broni ani łuski. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Bo przeszukaliśmy dokładnie pokój dopiero po kilku godzinach, kiedy technicy ustalili, że stamtąd padł strzał, wcześniej zrobiliśmy to pobieżnie. Usunął je, zanim wróciliśmy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Czyli za dnia. Wyjaśnisz mi, jak niewidomy pozbył się karabinu w środku dnia, tak że nikt tego nie zauważył? Niech będzie, że wrzucił go do rzeki. Jak się zorientował, że akurat nikt nie patrzy? I skąd w ogóle miał karabin? Ja wiem, że w Stanach można zwyczajnie dostać broń w sklepie, ale ślepy kupujący spluwę wzbudziłby przecież sensację. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Jego ojcu ukradziono właśnie taki karabin, z jakiego zastrzelono wykładowcę. Zadziwiający zbieg okoliczności. A w pozbyciu się broni mógł mu pomóc pies. Te szkolone potrafią różne sztuczki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Podsumujmy więc. Niewidomy postanawia wykończyć faceta, który przespał się z jego dziewczyną. Nie rzuca się na niego z nożem, zadając ciosy na… no właśnie… na ślepo, tylko bierze karabin, ale też nie pruje z niego na oślep całymi seriami w nadziei, że któraś z kul trafi Odonella. Przeciwnie, precyzyjnie celuje i to we właściwym momencie, bo pewnie pies powiedział mu, kiedy Odonell przyjechał do pracy i wysiadł z samochodu. – McNamara ani myślał unikać ironizowania, skoro jego detektyw nie przyjmował do wiadomości rzeczowych argumentów, że podejrzewa osobę, która w żadnym przypadku nie mogła popełnić przestępstwa. – Potem pies zjada łuskę i chowa sobie karabin pod język, tak że przeszukanie pokoju nic nie daje. Poradziwszy sobie tak sprytnie z doświadczonymi policjantami, idą nad rzekę, pies rozgląda się i kiedy nie widzi nikogo w pobliżu, daje niewidomemu znak ogonem, że może wywalić broń do wody.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Buganski nic na to podsumowanie nie powiedział. Zdał sobie sprawę, że dokładnie tak brzmiałaby mowa końcowa adwokata przed ławą przysięgłych, i bez konkretnych dowodów nie ma co się upierać przy swoim podejrzeniu. Może faktycznie się mylił. Z jednej strony nos mówił mu, że nie, z drugiej strony doświadczenie przypominało, że nieraz nawet przy na pozór spójnej układance brakowało elementu, który całkowicie zmieniał jej obraz. Wszystkie poszlaki wskazywały teraz na niewidomego, ale zdarzało się, że nawet mocniejsze dowody prowadziły na manowce. Jeśli tak było i w tym przypadku, gdzieś w śledztwie popełnił błąd, coś przeoczył, fałszywie zinterpretował jakąś okoliczność. Tylko jaką? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Derek usiadł gwałtownie na łóżku i sięgnął po zegarek leżący na nocnym stoliku. Podniósł szybkę i palcami odczytał układ wskazówek. Wpół do dziesiątej. Zaspał. Zabrakło dźwięku, który w poniedziałki wyrywał go ze snu. Tak do tego przywykł, że wieczorem nie pomyślał, że tego dźwięku już nie będzie. Niby cichego, ale dla niego brzmiącego jak wystrzał z armaty. Sprawiającego, że wzbierała cała nagromadzona w nim złość. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Podszedł do okna. Ile razy słyszał to pstryknięcie zapalniczką, mówiące mu, że człowiek, który zniszczył jego życie, właśnie wysiadł z samochodu i rozkoszuje się papierosem. Jedna z wielu rozkoszy tamtego, bez cienia refleksji, że osiąga je z krzywdą dla innych. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Toteż Derek miał satysfakcję, kiedy strażnicy wlepili Odonellowi mandat. Z radością słuchał jego wrzasków, że zawsze parkuje tak samo i nikt mu nigdy nie robił problemów, i spokojnie obalających te argumenty strażników, że jak przyjeżdża ostatni, to nie ma możliwości źle zaparkować, ale skoro raz pojawił się pierwszy, to nie inne samochody, lecz wypustki na liniach powinny mu wskazać pole, na którym musiał się zmieścić. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ta scysja uświadomiła Derekowi pewną rzecz: jeśli miejsce parkingowe było takie wąskie, Odonell musiał zawsze wysiadać mniej więcej w tym samym punkcie. Przy czym odchylenie nie mogło być większe niż wielkość jego głowy. A skoro linie oznaczono wypustkami, ustalenie dokładnego położenia parkingu leżało w zasięgu możliwości niewidomego. Z kłótni („pański chevrolet zastawił wjazd toyocie”) wiedział, jakich samochodów ma szukać: na szczęście firmy motoryzacyjne nazwy i loga marek zamieszczały w formie wypukłych elementów. Do zmierzenia parkingu Odonella i wytyczenia odległości do akademika wystarczył zwykły sznurek. Punktem, do którego musiał dojść, była butelka spuszczona z okna dla ustalenia, na jakiej wysokości się znajdowało. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Znał wymiary trójkąta, którego wierzchołek stanowiła butelka, a podstawę końcowa linia miejsca parkingowego. Musiał ustalić wymiary drugiego, którego ramiona zbiegałyby się u głowy Odonella. Niestety, nie miał pojęcia, ile ten ma wzrostu. Z początku myślał, żeby go po prostu zapytać, sensownie wplecione w rozmowę pytanie o wzrost było całkowicie neutralne. Szkopuł w tym, że jedynym tematem rozmowy między nimi mogła być nienawiść, jaką Derek darzył uwodziciela. Już chciał się poddać, często w życiu jest tak, że drobna z pozoru przeszkoda okazuje się niepokonywalna, kiedy przyszło mu na myśl, że taki kobieciarz musi się udzielać na portalach randkowych. Wzrost jest informacją, którą podaje się tam standardowo. Tyle że w portalach randkowych nie ujawnia się nazwiska, a ze zdjęcia – siłą rzeczy – nie mógł go rozpoznać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Po namyśle doszedł do wniosku, że ma sporo informacji, które pozwolą mu wyłuskać anonse Odonella. Znał imię (je w przeciwieństwie do nazwiska nieraz się podaje, i to prawdziwe), wiek (Odonell niejednokrotnie mówił na zajęciach, ile ma lat, bo lubił podkreślać, że nie jest wiele starszy od swoich studentów, co rzekomo zapewniało mu z nimi świetny kontakt), miejsce zamieszkania, zawód i model samochodu (pod palcami wyczuł nazwę „corvette”). I rzeczywiście, 32-letnich palących Jamesów, wykładających matematykę w tym stanie, jeżdżących corvette („szybka jazda sportowym samochodem to moje hobby”), poszukujących partnerki do „niezobowiązującego seksu”, dwóch nie było. Zestawienie anonsów z różnych portali, choć nie wszystkie zawierały komplet informacji, nie pozostawiało wątpliwości: krył się za nimi jeden człowiek i był nim James Odonell. I wszędzie w rubryce „wzrost” widniała taka sama wartość liczbowa: 6’2’’. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ustawienie karabinu, by celował prosto w punkt, w którym powinien znaleźć się środek głowy znienawidzonego wykładowcy, było już tylko kwestią czysto arytmetycznych obliczeń. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Pozostało opracowanie planu działania po strzale. Natychmiastowe wyjście, żeby pozbyć się broni, niosło ze sobą ryzyko. Musiał zakładać, że policja pojawi się na miejscu błyskawicznie, on zaś chodził zbyt wolno, by sprawnie się wymknąć. Poza tym zwracał na siebie uwagę i chociaż żaden policjant nie założyłby, że strzelał ślepiec, to dla porządku mógłby sprawdzić, co ten ślepiec niesie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie. Zdecydowanie bezpieczniej było przygotować się na wizytę policjantów w pokoju. Nie pozostawiając nic przypadkowi. Porter umiał już odszukiwać upuszczone przez pana przedmioty, wystarczyło go nauczyć, by się na nich kładł. W ten sposób łuska znikała pod jego olbrzymim cielskiem. Nakaz przesunięcia się zbyłby warknięciem i pokazaniem ostrych kłów. Wiedział, jak ma bronić swego pana i jego własności. Na schowanie karabinu doskonale nadawała się sztuczna nerka. Wystarczyło umieścić broń z tyłu, dosunąć aparat do ściany, a potem się do niego podłączyć. Żaden laik nie odważyłby się przestawiać pracującej medycznej aparatury. Po wyjściu policjantów zostawało tylko rozłożyć karabin na części i włożyć je do worka, z którym Porter miał wbiec do rzeki. Derek wybrał odludniejszą część parku, ale jeśli nawet jacyś ludzie przyglądali się Porterowi, to ilu z nich mogło dostrzec w paszczy i kudłach sznaucera niepozorny worek, a tym bardziej, że upuścił go pod wodą? A ci, co dostrzegli, dlaczego mieliby uznać, że było to coś więcej niż zabawa lub szkolenie psa?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I gdy miał wszystko wyliczone, obmyślone i zorganizowane, bladym świtem zajął stanowisko przy oknie, z palcem na spuście. Pstryknięcie zapalniczką powiedziało mu, w którym momencie za ten spust pociągnąć. </DIV>
<BR>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-7ZCKzsBZHqo/V__JlRpempI/AAAAAAAADkY/sWU0q7HRQX4P1OlUdbuVT-qU-Qvy0WoXACLcB/s1600/czarna_wdowa_sm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-7ZCKzsBZHqo/V__JlRpempI/AAAAAAAADkY/sWU0q7HRQX4P1OlUdbuVT-qU-Qvy0WoXACLcB/s320/czarna_wdowa_sm.jpg" width="214" height="320" /></a></div>
<p align=justify>Poza „Czystą arytmetyką” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Perfekcjonista” i „Fair play”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach <a href="https://wolneebooki.pl/book/view/116">Wolne Ebooki</a>, <a href="http://www.legimi.com/pl/ebook-czarna-wdowa-pawel-pollak,b117654.html">Legimi</a>, <a href="https://www.smashwords.com/books/view/116963">Smashwords</a> i <a href="https://www.amazon.com/Czarna-wdowa-Black-Widow-Bilingual-ebook/dp/B006PCTSWI">Amazon</a> (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-2507951468229583332016-10-10T09:30:00.000+02:002016-10-10T09:30:15.515+02:00Kauzyperdia stosowana<p align=justify>Kiedy opisałem, <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/05/w-labiryntach-ridero-czyli-co-wiemy-o.html"><U>jak wspaniale publikuje się w serwisie Ridero</U></a> (przez ostatnie kilka miesięcy sprzedali jeden egzemplarz, ale że łączna liczba sięgnęła dziesięciu, hip, hip, hura!), poza publicznymi komentarzami reakcje były dwie: moja skrzynka pocztowa została zawalona tonami spamu (do trzech razy sztuka, powtórzycie atak po tej uwadze?) i dostałem maila od Publio, jednego z dystrybutorów Ridero. Mail nadawał się zdecydowanie bardziej na komentarz niż na mail, zapytałem więc o cel tej korespondencji i dowiedziałem się, że to dla pełnego naświetlenia sprawy, a publicznie komentować nie chcą, bo krytyka nie ich dotyczy. Myślałem zatem, że na zarzut łamania prawa i traktowania klientów jak w socjalistycznym sklepie przyhasają w te pędy z odpowiednimi wyjaśnieniami, ale najwyraźniej PR-owcy Publio uznali, że lepiej udawać, iż na <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/siejemy-ziemniaki-czyli-jak-oddawaem.html"><U>mój wpis</U></a> nie natrafili. No cóż, szanowni państwo, było nie pisać do mnie po krytyce Ridero, bo to udawanie jest średnio wiarygodne, skoro tak uważnie śledzicie wypowiedzi na swój temat i reagujecie nawet na te, w których wymienieni jesteście jedynie na marginesie.</p>
<p align=justify>Reakcji Publio się jednak doczekałem, choć zupełnie innej niż spodziewana. Myślałem, że <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/siejemy-ziemniaki-czyli-jak-oddawaem.html"><U>sprawa reklamacji „Marsjanina”</U></a> została zamknięta, tymczasem prawnik Publio (a właściwie spółki Agora, która tę księgarnię prowadzi) wysmażył pisemko, które, już po oddaniu mi pieniędzy przez wydawnictwo, trafiło do miejskiego rzecznika konsumentów, a stamtąd do mnie. I chociaż przeczytałem już wiele pism, w których prawnicy naginali fakty i powoływali się na niewłaściwe przepisy, demonstrując (albo udając) przy tym niewiedzę i nieumiejętność logicznego myślenia, byleby w ten mało uczciwy sposób zapewnić swojemu klientowi wygraną, to musiałem – nie bez mimowolnego podziwu – przyznać, że kauzyperda Agory osiągnął w tym prawdziwe mistrzostwo. </p>
<p align=justify>Prawnik w swojej odpowiedzi na pismo z biura rzecznika przede wszystkim zwrócił uwagę, że niewłaściwie przedstawiono w nim stan faktyczny: </p>
<p align=justify> <I>(…) nie jest tak, by pan Paweł Pollak nabył _książkę pt Marsjanin autorstwa Andy’ego Weira_. Prawdą jest, że nabył e-book z polskim tłumaczeniem utworu ww. Autora w przekładzie p. Marcina Ringa. </I></p>
<p align=justify>Dzielenie włosa na czworo ma na celu pokazanie, że druga strona fałszywie referuje okoliczności, co ma świadczyć o jej niewiarygodności, kauzyperda jednak się w tym dzieleniu tak zapętlił, że wyszło mu, iż Marcin Ring dokonał przekładu polskiego tłumaczenia. </p>
<p align=justify>Następnie prawnik przeszedł do analizy, czym jest przekład literacki:</p>
<p align=justify> <I>(…) tłumaczenie utworu literackiego na język inny, niż oryginalny </I>[bo, jak wiadomo, na oryginalny też można tłumaczyć – uwaga moja, jak i wszystkie następne w nawiasach kwadratowych] <I>jest także utworem, tzw. utworem zależnym. Autorowi utworu zależnego służy swoboda twórcza (…). Ewentualne niezgodności translacyjne mogą być zatem wynikiem błędu, albo zamierzonego działania autora tłumaczenia, który pragnie naznaczyć utwór swym piętnem autorskim. Rzecz oczywista największą swobodę w tym zakresie należy przyznawać w tej mierze tłumaczom poezji, zaś najmniejszą tłumaczom literatury technicznej. „The Martian” nie należy do żadnej z ww. gatunków </I>[bo gatunek to rodzaj żeński]<I> literackich, więc zakres swobody translatorskiej (w ramach tworzenia utworu zależnego) wypada ocenić jako wypadkową pomiędzy tymi skrajnymi kategoriami.</I></p>
<p align=justify>No i dowiedzieliśmy się od kauzyperdy, że istnieje taki gatunek literacki jak literatura techniczna (poleci pan coś ciekawego, bo nie znam, a z chęcią bym się zapoznał?) i że Marcin Ring w swoim tłumaczeniu <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/03/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna.html"><U>siał ziemniaki</U></a> nie dlatego, że nie panował nad językiem, tylko chciał „naznaczyć utwór swym piętnem autorskim”. </p>
<p align=justify><I>Nadzór autorski nad tłumaczeniem spoczywa w rękach Autora lub upoważnionych przez niego osób, a nie p. Marcina Pollaka </I>[na kolanie pan pisał? Agora tak mało płaci, że na tworzenie pism w jej obronie nie można poświęcać zbyt dużo czasu?]<I> lub organów administracji publicznej. </I></p>
<p align=justify>Nadzór autorski (potocznie zwany korektą autorską) nad tłumaczeniem spoczywa nie w rękach autora oryginału, tylko tłumacza (do czego jeszcze przejdę, bo to ciekawa kwestia), ale nawet gdyby kauzyperda miał rację, to myli albo świadomie miesza pojęcia z zakresu prawa autorskiego i konsumenckiego. Nadzór autorski to sprawdzenie przez autora, czy po redakcji utwór ma taką formę i treść, w jakiej on chce ją opublikować. Proszę zwrócić uwagę, że nie jest to rola brakarza w fabryce. Tłumacz nie sprawdza, czy jego tłumaczenie jest poprawne, tylko, czy redaktor, który ma poprawić błędy, właściwie wywiązał się ze swojego zadania. Kauzyperda jednak przypisuje mu rolę brakarza, a na dodatek stwierdza, że po brakarzu nikt nie ma już prawa wskazywać, że towar jest wadliwy. Czyli jeśli ten przeoczy rozklejające się buty, to żaden szewc ani organa administracji publicznej nie mogą podnieść zarzutu, że buty nie nadają się do chodzenia, bo nie do nich należy kontrola jakości. </p>
<p align=justify>Kauzyperda twierdzi, że ja wykonałem korektę autorską nie swojego tłumaczenia, do czego nie mam prawa, a ja nie wykonałem korekty autorskiej tłumaczenia Ringa, tylko je oceniłem. W ramach nadzoru autorskiego Ring mógł się domagać, żeby zostawić mu wszystkie anglicyzmy, bo jego zdaniem tak należy tłumaczyć (i jego zdanie jako autora tłumaczenia jest rozstrzygające), a ja jako oceniający stwierdzam, że takie tłumaczenie jest niezgodne z regułami sztuki. </p>
<p align=justify><I>Nie ma innej wersji „The Martian” w j. polskim, zatem zasadne (jak należy mniemać w świetle korespondencji z Redaktorem Naczelnym Wydawnictwa </I>[tu, niestety, tekst przesłonięty przez logo kancelarii]<I> łowanie krytyki pod adresem Tłumacza i wykonanej przez niego pracy. Jednak reprezentowany przez wrocławskiego Rzecznika Praw Konsumenta nabywca e-booka chciał nabyć polskie tłumaczenie The Martian (Marsjanin), nabył je takim jakim ono jest, nie ma więc mowy o „wadzie towaru” w rozumieniu powoływanych przez Pana</I> [czyli Rzecznika Konsumentów]<I> przepisów Kodeksu cywilnego. <BR>W tym stanie prawnym odmawiam zwrotu kwoty uiszczone na rzecz Agory SA przez pana Pawła Pollaka.</I></p>
<p align=justify>Brawo, kauzyperda! Producent ma wyłączność na ten model butów, wyprodukował badziewne, ale nabywca chciał nabyć ten model, nabył buty takimi, jakie one są, a zatem buty nie są badziewne.</p>
<p align=justify><I>(…) wydawca polskiego tłumaczenia poczuwa się do odpowiedzialności finansowej względem p. Pawła Pollaka. Tym mniej roszczenia p. Pawła Pollaka dotyczą Agory SA.</I></p>
<p align=justify>Zgodnie z prawem wobec klienta za bubla ponosi odpowiedzialność sprzedawca, nie producent. Z faktu, że producent przyznaje, że wyprodukował i przekazał do sprzedaży bubla, nie wynika, że klient ma kierować roszczenia do producenta, a jedynie, że nie ma sporu, czy towar jest bublem, czy nie. Czyli przyznanie przez Muzę, że tłumaczenie jest źle wykonane, sprawia właśnie, że moje roszczenia wobec Agory są nie mniej, a bardziej uzasadnione. Ale logika nie jest mocną stroną naszych prawników. Dotąd myślałem, że trafiam po prostu na takich, którzy akurat mają z nią kłopoty, ale ponieważ jest ich <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2013/06/jesli-to-b-czyli-logika-pani-sedzi.html"><U>od groma</U></a> i <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/07/niekonstytucyjne-stadiony.html"><U>trochę</U></a>, doszedłem do wniosku, że wbrew temu, co zakładałem, na studiach prawniczych w Polsce logiki nie uczą, a kandydatów pod tym kątem się nie sprawdza. Zgłaszam więc postulat, żeby egzaminy na prawie obowiązkowo obejmowały przejście podstawowego poziomu w grze Mastermind. Powinno to wydatnie podnieść poziom logicznego myślenia wśród polskich prawników. </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-0qI8NF1kuDg/V_oE0OycGZI/AAAAAAAADjw/G_rsi3_tqtkWC5MMLK2mouEuzcRuogtOQCLcB/s1600/mastermind.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-0qI8NF1kuDg/V_oE0OycGZI/AAAAAAAADjw/G_rsi3_tqtkWC5MMLK2mouEuzcRuogtOQCLcB/s320/mastermind.jpg" width="208" height="320" /></a></div>
<p align=justify>I na zakończenie kwestia nadzoru autorskiego nad tłumaczeniem. Prawnik Agory twierdzi, że „nadzór nad zgodnością tłumaczenia z wersją oryginalną wykonywany jest tylko przez autora oryginału w ramach przysługującego autorskiego prawa osobistego w postaci prawa do nadzoru autorskiego”. Owo „tylko” jest sprzeczne z twierdzeniem samego kauzyperdy (i stanem faktycznym oraz prawnym), że tłumaczenie jest odrębnym utworem, a zatem nadzór autorski sprawuje nad nim przede wszystkim tłumacz. Czy również autor oryginału? Moim zdaniem taka teza jest nie do obrony. Żaden przepis ustawy o prawie autorskim czy konwencji międzynarodowych nie daje mu wprost tego uprawnienia, a przyjęcie takiej interpretacji na podstawie art. 60 (Korzystający z utworu jest obowiązany umożliwić twórcy przed rozpowszechnieniem utworu przeprowadzenie nadzoru autorskiego) wymagałoby założenia, że autor oryginału jest również twórcą tłumaczenia, co przecież nie jest prawdą. Do tego takie rozwiązanie musiałoby wynikać z przesłanki, że pisarz zna się na tłumaczeniu, a niekoniecznie tak jest. Autor może oczywiście sprawdzić przekład, jeśli zna język, może wskazać tłumaczowi, że coś źle zrozumiał czy źle przełożył (i każdy rozsądny tłumacz takie uwagi przyjmie), ale nie może zażądać, żeby dane słowo zostało przełożone inaczej, jeśli tłumacz uzna, że jego wersja jest lepsza. Ingerowałby wtedy w cudzy utwór. Jeśli autor oryginału uważa, że tłumacz nietrafnie go przekłada, może nie wyrażać zgody na to, by tenże tłumacz go przekładał, ale w treść samego przekładu ingerować nie może.</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-37785650939777987502016-10-07T17:45:00.000+02:002016-10-14T18:36:58.605+02:00Czarna wdowa – w odcinkach (9)<p align=center>Paweł Pollak</p>
<p align=center>CZYSTA ARYTMETYKA </p>
<p align=center>ze zbioru „Czarna wdowa”</p>
<p align=center>odc. 1 </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-FfcXEoYs3OM/V_aI-LBlImI/AAAAAAAADjY/-dyu65EJYi0Og9xmRb9qNdGFq06wrkkTwCLcB/s1600/czysta_arytmetyka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-FfcXEoYs3OM/V_aI-LBlImI/AAAAAAAADjY/-dyu65EJYi0Og9xmRb9qNdGFq06wrkkTwCLcB/s320/czysta_arytmetyka.jpg" width="226" height="320" /></a></div>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wykładowca akademicki James Odonell wjechał swoim jaskrawoczerwonym chevroletem w ciasną lukę między toyotą dziekana a dodge’em kolegi z wydziału matematycznego. Administracja uczelni wytyczyła tak wąskie miejsca parkingowe jak się dało, argumentując, że uniwersytecki campus to nie bezkresna preria i trzeba oszczędnie gospodarować dostępną przestrzenią. Odonella kosztowało to zresztą mandat, bo raz zdarzyło mu się pojawić przed dziekanem – zwykle przyjeżdżał ostatni – i zaparkował na linii, blokując miejsce przełożonemu. Wściekał się, że nie jest pilotem promu kosmicznego, który ma zadokować z zegarmistrzowską precyzją, ale straż campusu pozostała nieugięta: linie były nie tylko namalowane, tworzyły je też specjalne wypustki, które sygnalizowały kierowcy, że wykroczył poza przydzielone mu miejsce. Odonell miał jedynie tę satysfakcję, że na strażników sobie pokrzyczał i w niewybrednych słowach skomentował organizację parkingu, ale samochód musiał przestawić i sto dolarów mandatu wysupłać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wysiadł z chevroleta i swoim zwyczajem sięgnął po papierosy. W samochodzie nie palił, ale odległość, jaką musiał pokonać, dojeżdżając do pracy, nie pozwalała czekać nawet pół minuty dłużej. Czy raczej nałóg nie pozwalał. Co bynajmniej go nie martwiło. Wychodził z założenia, że ci, którzy planują zdrowo umrzeć, są niespełna rozumu. Dla niego nie liczyło się, ile czasu będzie żył, tylko ile z tego życia wyciśnie przyjemności. Bo człowiek nie może wiedzieć, kiedy dopadnie go kostucha, a nader często dopada niespodziewanie. Pstryknął zapalniczką, formułując tę refleksję, ale nie zdążył przytknąć papierosa do ognia, gdyż w tym momencie kula z karabinu rozwaliła mu głowę.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Macie linię strzału? – Młody detektyw popatrzył niecierpliwie na techników, krzątających się wokół zwłok. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Gdzieś z tamtych okien. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Z którego konkretnie? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Postawny mężczyzna w białym kombinezonie uśmiechnął się rozbawiony. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Kolejny wychowany na „CSI”, któremu wydaje się, że laserem wskażę właściwe okno? – zwrócił się do siwowłosego partnera młodzieńca. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Buganski potwierdził skinieniem głowy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Żółtodziób. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie miał ochoty niańczyć nowego, ale kapitan postawił mu ultimatum: albo wprowadzi świeżo upieczonego absolwenta akademii w tajniki zawodu, albo może – jak jego dotychczasowy partner – przejść na emeryturę. A z pracy Buganski ani myślał rezygnować. Bill miał do kogo odejść: liczna gromada wnuków cieszyła się, że dziadek będzie spędzał z nią więcej czasu. Na niego czekał tylko telewizor w pustym mieszkaniu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Nie było więcej strzałów poza tym jednym, musiałbym więc znać prędkość kuli – technik wziął na siebie obowiązki edukacyjne – wiedzieć, gdzie się zatrzymała, zważyć denata, żeby obliczyć, na jaką odległość odrzucił go impet uderzenia. To pod warunkiem, że znajdowalibyśmy się na wolnej przestrzeni. Ale facet odbił się od dodge’a, więc trzeba by jeszcze przeprowadzić skomplikowane symulacje komputerowe, uwzględniające ten, powiedzmy, rykoszet. Ponieważ z tego, co mamy teraz, mogę ci powiedzieć, że strzał padł prawdopodobnie z kwadratu okien od drugiego do czwartego piętra między wejściami B i C, szybciej i pewniej ustalicie, skąd strzelano, przeczesując te kilka mieszkań. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Co to w ogóle za budynek? – Buganski popatrzył pytająco na technika. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Akademik. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Czyli każde okno to inny pokój. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Tak myślę. Mundurowi już je sprawdzają. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– To dołączmy do nich. – Buganski nakazał gestem ręki, by nowicjusz podążył za nim. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Na korytarzu drugiego piętra spotkali funkcjonariuszy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Coś znaleźliście? – ubiegł Buganskiego następca Billa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Buganski pomyślał, że nie lubi smarkacza. Jego zadufanie było tak wielkie, że nie przejął się swoją niewiedzą, tylko nadal próbował grać pierwsze skrzypce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nic. W większości pokoje stoją puste, studenci są na zajęciach, żadnych podejrzanych śladów. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Zapukali do drzwi oznaczonych numerem 212, ze środka dobiegło słabe „proszę”. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Weszli i od razu wszyscy czterej mimowolnie się cofnęli. W fotelu półleżał wychudzony chłopak w ciemnych okularach, od jego przedramienia do stojącego przy ścianie aparatu dializacyjnego biegły czerwone rurki. Po drugiej stronie fotela położył się olbrzymi sznaucer. Uprząż powiedziała Buganskiemu, że to pies przewodnik niewidomego. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Policja. Przepraszamy za najście, ale z tego budynku zastrzelono jednego z wykładowców i sprawdzamy pokoje. Możemy się rozejrzeć? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Oczywiście. Ale tu nikt nie wchodził. Usłyszałbym go, mam doskonały słuch. A nawet jeśli nie, to Porter zasygnalizowałby mi jego obecność. Którego wykładowcę zastrzelono? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Jamesa Odonella. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Oj! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Znał go pan? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Uczył mnie. Studiuję matematykę. Tylko dzisiaj nie mogłem pójść na zajęcia, bo wypadła mi dializa – wolną dłonią wskazał na sztuczną nerkę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Policjanci sprawdzili pokój w pośpiechu, chcąc, jak to osoby zdrowe, możliwie szybko znaleźć się z dala od atmosfery choroby i kalectwa. Nie ze strachu przed zarażeniem, ale żeby uciec od swoistego memento „ciebie też może to spotkać”, uniknąć niewypowiedzianej i często nawet niepomyślanej pretensji, dlaczego ten los stał się moim, a nie waszym udziałem. Swój pośpiech mogli jednak uzasadnić tym, iż rzeczywiście nic podejrzanego nie rzucało się w oczy. A Buganski dopełnił obowiązków śledczego, dopytując jeszcze w drzwiach: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Słyszał pan strzał?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie. Ale jeśli zastrzelono go w nocy, to śpię jak… – chłopak zawahał się, chciał chyba powiedzieć „jak zabity”, ale zreflektował się, że w zaistniałych okolicznościach nie jest to najszczęśliwsze porównanie – jak suseł i nie obudziłaby mnie nawet armatnia kanonada. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Buganski podarował sobie pytanie, dlaczego Odonell miałby pojawiać się na uczelni w nocy, świadkowie często przyjmowali nielogiczne założenia i, jak widać, nie chroniła przed tym nawet profesja matematyka. Logika liczb niekoniecznie musiała znajdować zastosowanie w prawdziwym życiu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Umiałby pan wskazać kogoś, kto życzył mu śmierci? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Każdy facet, któremu odbił dziewczynę. Ze mną na czele. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – O! – Tym razem zaskoczony był Buganski. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Tak, nie będę ukrywał, że cieszy mnie śmierć tego łobuza. Co więcej, powiem panu, że gdybym był w stanie, sam chętnie bym go zastrzelił. A kiedy znajdziecie tego, który to zrobił, osobiście mu pogratuluję i na moje skromne możliwości dołożę się do adwokata. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Detektywi nie roztrząsali tej deklaracji. Wyrażanie radości z powodu zabójstwa ani opłacanie cudzego obrońcy nie było karalne. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Schodząc na dół, natknęli się na woźną sprzątającą klatkę schodową, czego natychmiast kazali jej zaprzestać. Potwierdziła to, co wynikało z ich własnej obserwacji. Do budynku mógł wejść każdy, gości nikt nie sprawdzał, nie śledziły ich kamery. Mordercy wystarczyłby krótki rekonesans dla ustalenia, kiedy dany student ma wykłady, by skorzystać z jego pokoju. Żadnych śladów włamania wprawdzie nie odkryli ani nikt ze studentów nie zgłosił zgubienia kluczy, ale w grę wchodziło jeszcze sforsowanie drzwi na pasówkę. Sama woźna nikogo obcego nie zauważyła. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Kiedy wrócili na miejsce zbrodni, lekarz sądowy i technicy kończyli swoją pracę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Jednak będziesz musiał zrobić tę symulację komputerową, z którego okna mógł paść strzał – powiedział Buganski do technika. – Facet nie zostawił łuski ani niczego w tym rodzaju – dodał, starając się zignorować triumfalną minę, jaka wykwitła na twarzy młodego.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Derek Starr odłączył rurki i odwiesił je na aparat. Pogłaskał psa, a następnie podszedł do okna. Niewidzącymi oczyma wpatrzył się w miejsce, gdzie musiały leżeć zwłoki Odonella. Odkąd przestał marzyć, że Patricia do niego wróci, odkąd stało się to nierealne, zaczął marzyć, że ten sukinsyn za to zapłaci. I ziściło się. Wolałby, żeby spełniło się pierwsze marzenie, nie odczuwał więc wielkiej radości, raczej spokój ducha, jaki zapewnia myśl, że przynajmniej wymierzona została sprawiedliwość. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Sięgnął do wisiorka na szyi, w którym zamiast zdjęcia miał kosmyk włosów Patricii. Niektórzy niewidomi próbowali zakłamać rzeczywistość i nosili zdjęcia partnerów, ale on nie lubił się w ten sposób oszukiwać. Żeby prowadzić normalne życie, nie musiał udawać, że jest w stanie zrobić wszystko to, co widzący. Dla niewidomego fotografia była obojętnym kawałkiem papieru i już. Nawet jeśli wiedział, kogo przedstawia. Włosy różniły się w dotyku, miały inny zapach. Żeby go poczuć, otworzył teraz wisiorek. Rzadko to robił, bo ukochana woń bezpowrotnie ulatywała, ale ważne momenty – rocznicę spotkania czy odejścia Patricii – czcił w ten sposób. Teraz też był ważny moment dla ich związku, choć ten należał już do przeszłości. Epilog, ostatnie zdanie miłosnej powieści. </DIV>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/10/czarna-wdowa-w-odcinkach-10.html"> <U>Dokończenie opowiadania </U></a></DIV>
<BR>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-mEuNvwJdDJw/V_aJMGh7kII/AAAAAAAADjc/QZ_BiyJ2OT4jIK2Nm4lh7JKqA-Kc4hUIACLcB/s1600/czarna_wdowa_sm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-mEuNvwJdDJw/V_aJMGh7kII/AAAAAAAADjc/QZ_BiyJ2OT4jIK2Nm4lh7JKqA-Kc4hUIACLcB/s320/czarna_wdowa_sm.jpg" width="214" height="320" /></a></div>
<p align=justify>Poza „Czystą arytmetyką” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Perfekcjonista” i „Fair play”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach <a href="https://wolneebooki.pl/book/view/116">Wolne Ebooki</a>, <a href="http://www.legimi.com/pl/ebook-czarna-wdowa-pawel-pollak,b117654.html">Legimi</a>, <a href="https://www.smashwords.com/books/view/116963">Smashwords</a> i <a href="https://www.amazon.com/Czarna-wdowa-Black-Widow-Bilingual-ebook/dp/B006PCTSWI">Amazon</a> (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-25226014852012243042016-10-03T09:30:00.000+02:002016-10-03T09:33:12.644+02:00Kupiłeś „Marsjanina”? Oddaj bubla<p align=justify><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/siejemy-ziemniaki-czyli-jak-oddawaem.html"><U>Skuteczne zareklamowanie książki</U></a> z powodu <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/03/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna.html"><U>złego tłumaczenia</U></a> nie miało chyba jeszcze w Polsce miejsca, a zatem z „Marsjaninem” udała mi się rzecz bez precedensu. Zwłaszcza że wydawnictwo i księgarnia stanęły okoniem i z początku reklamacji nie chciały uznać. Ale nie dlatego, że nie zgadzały się z oceną, że tłumaczenie jest fatalnie wykonane, tylko uważały, że nie stanowi to podstawy do zwrotu pieniędzy. Przyjęło się, że książkę można reklamować, jeśli ma usterki techniczne, natomiast warstwa edytorska może być dowolnie zła, czytelnik niech się zżyma do woli, że go wydawca lekceważy. Księgarniom zaś wydaje się, że nadal trwa PRL (owszem, PiS przywraca pod nazwą Polska Rzeczpospolita Narodowa, ale przez dwie i pół dekady była przerwa) i nie one ponoszą odpowiedzialność za sprzedawane przez siebie książki, tylko wydawnictwa. Z przepisów prawa wynika coś innego: jeśli wydawca nie dochowuje wydawniczych standardów, czytelnik może książkę reklamować, a księgarniom nie wolno brać dowolnego szajsu z wydawnictw i umywać rąk. Do tego uzyskanie przeze mnie zwrotu pieniędzy za „Marsjanina” pokazało, że nie jest to martwe prawo, działa w praktyce. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że inni pójdą w moje ślady i reklamowanie książek rażąco źle przetłumaczonych, niezredagowanych czy w ogóle będących parodią książek (jak produkcje np. Psychoskoka) stanie się normą. Nie ma innej możliwości, by wymóc na wydawcach dbanie o właściwy poziom edytorski. W sprawie „Marsjanina” zwróciłem się też do UOKiK-u, wskazując, że praktyki wydawnictw i księgarni, oferujących w pełni świadomie fatalne tłumaczenia, naruszają zbiorowe interesy konsumentów: ci zazwyczaj nie są w stanie zweryfikować poziomu przekładu, gdyż wymaga to znajomości języka źródłowego i porównania z oryginałem, a jeśli nawet są świadomi, że przekład jest zły, to nie mają możliwości nabycia konkurencyjnego. UOKiK odpisał mi, że nie naruszają i że gwarantem jakości przekładów powinien być dobrowolny kodeks etyczny wydawców. Gdzie wydawnictwa i księgarnie mają etykę, pokazały dobitnie Akurat i Publio po mojej krytyce: zamiast wycofać efekty translatorskiej nieudolności Marcina Ringa ze sprzedaży, zorganizowały na tego bubla promocję. </p>
<p align=justify>Dla tych, którzy chcieliby nie tylko odzyskać trzydzieści parę złotych, ale i przyczynić się do tego, że wydawnictwa zaczną na nowo dbać o odpowiedni poziom przekładów, zamieszczam krótki przewodnik, jak zareklamować „Marsjanina”. </p>
<p align=justify>Jak można było zobaczyć na skanie przelewu, pieniądze za książkę zwróciło mi wydawnictwo, a nie księgarnia, ale to są wewnętrzne ustalenia między nimi, jak wskazała mi urzędniczka z miejskiego biura konsumentów, zgodnie z art. 556 kodeksu cywilnego to sprzedawca ponosi odpowiedzialność za sprzedaną rzecz, a więc z reklamacją zwracamy się do księgarni. Reklamację zgłaszamy z tytułu rękojmi, a nie gwarancji. Ile mamy na to czasu? Zgodnie z art. 568 § 1 kc dwa lata od chwili zakupu. Tyle że tu jest haczyk. Wcześniej był rok, a przedłużenie do dwóch lat weszło w życie dopiero 25 grudnia 2014 r. Ponieważ „Marsjanin” został wydany 19 listopada 2014 r., wydaje mi się, że osoby, które zakupiły książkę między 19 listopada a 24 grudnia 2014 r. utraciły już prawo do rękojmii. „Wydaje mi się”, bo nie jestem prawnikiem, na co proszę brać poprawkę, z tego względu będę też wdzięczny za uwagi prawników do moich porad. Co w przypadku osób, które natkną się na ten wpis za kilka lat? Tu zastosowanie znajdzie art. 568 § 6 „Upływ terminu do stwierdzenia wady nie wyłącza wykonania uprawnień z tytułu rękojmi, jeżeli sprzedawca wadę podstępnie zataił”. Czyli osoba, które zakupiła „Marsjanina” po zamieszczeniu mojej krytyki (co nastąpiło 21.03.2016 r.) może go z tytułu rękojmi reklamować dowolnie długo (a na pewno w Publio), bo od tej chwili wiedzieli tam, że sprzedają bubla, a mimo to nadal go sprzedawali. Wyjątkiem będzie sytuacja, że ktoś kupił książkę, znając moją krytykę, ale np. chcąc sprawdzić, czy mam rację, bo wtedy znajdzie zastosowanie art. 557. § 1 „Sprzedawca jest zwolniony od odpowiedzialności z tytułu rękojmi, jeżeli kupujący wiedział o wadzie w chwili zawarcia umowy”.</p>
<p align=justify>Ktoś powie „co z tego, że mogę reklamować książkę przez dwa lata, przecież nie trzymam przez tyle czasu paragonu, ba, wywalam go zaraz po zakupie”. Swego czasu UOKiK pogonił sieć Auchan za umieszczanie na paragonach informacji, że są niezbędne do złożenia reklamacji. Nie są. Możemy przedłożyć inny dowód zakupu, np. potwierdzenie przelewu z rachunku, e-mail, a nawet zeznanie świadka. </p>
<p align=justify>Pismo (e-mail) do księgarni może wyglądać następująco: </p>
<p align=justify>Szanowni Państwo,<br>
niniejszym zgłaszam reklamację zakupionej książki Andy’ego Weira pt. „Marsjanin” w oparciu o rękojmię z powodu rażąco złego tłumaczenia. Fatalna jakość tłumaczenia została wykazana przez zawodowego tłumacza literatury Pawła Pollaka w jego wpisie blogowym pt. „Siejemy ziemniaki, czyli kosmiczna fuszerka” w dniu 21.03.2016 r. (http://pawelpollak.blogspot.com/2016/03/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna.html), a następnie potwierdzona przez wydawcę w korespondencji mailowej („Dziękuję za uwagi dotyczące przekładu książki. Z przykrością muszę przyznać, że w ogromnej większości są całkowicie uzasadnione”) oraz przez fakt zwrotu pieniędzy za rzeczoną książkę po interwencji Miejskiego Rzecznika Konsumentów we Wrocławiu (oba fakty zreferowane przez Pawła Pollaka we wpisie z dnia 19.09.2016 r. pt. „Siejemy ziemniaki, czyli jak oddawałem bubla”; http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/siejemy-ziemniaki-czyli-jak-oddawaem.html). <BR>
Należy wskazać, że rażąco złe tłumaczenie powieści mieści się w definicji wady fizycznej rzeczy sprzedanej w rozumieniu art. 556(1) k.c., gdyż źle przełożona książka nie ma właściwości, które powinna mieć. Oferując przekład zagranicznej powieści, wydawca niejako automatycznie zapewnia czytelnika, że tłumaczenie zostało wykonane co najmniej poprawnie i że dzięki temu będzie mógł się on zapoznać z dziełem, mającym te same walory i właściwości co oryginał. Przy czym jakość przekładu nie jest kategorią subiektywną jak np. ocena, czy akcja książki jest ciekawa, czy nie, lecz podlega obiektywnej weryfikacji. <BR>
Należy również wskazać, że zwyczajowe przerzucanie odpowiedzialności za stronę edytorską książki na wydawcę i ograniczanie odpowiedzialności księgarni do usterek technicznych jest w świetle obecnie obowiązujących przepisów nieuprawnione, gdyż zgodnie z art. 556 k.c. wyłączną odpowiedzialność za sprzedany towar ponosi wobec kupującego sprzedawca, w tym wypadku księgarnia, która z kolei ma możliwość na zasadach regresu dochodzić swoich roszczeń od wydawcy (art. 576(1) k.c.). <BR>
W związku z tym, że wymiana produktu na wolny od wad czy usunięcie wady jest bezprzedmiotowe, skoro powieść została już przeze mnie przeczytana, wnoszę o zwrot należności za książkę zakupioną w Państwa księgarni w dniu xx.xx.xx (dowód zakupu w załączeniu) w kwocie xx,xx na rachunek: <BR>
Z poważaniem <BR><BR>
[Alternatywnie]: Poniżej kategorie błędów wskazanych przez Pawła Pollaka z przykładami, należy podkreślić, że błędy występują praktycznie na każdej stronie powieści: <BR>
1) opuszczenia (np. na str. 107 passus „but I only needed the probe itself”) lub dopiski (np. na str. 352 zdanie „Muszę pogodzić się z tą myślą”), zmieniające znacząco treść oryginału; <BR>
2) nieuzasadnione skracanie opisów (np. na str. 109 część opisu budowy rampy została zastąpiona skrótem itd.); <BR>
3) zastępowanie tekstu oryginalnego autorskim tekstem tłumacza (np. scena oglądania bakterii pod mikroskopem, str. 52); <BR>
4) anglicyzmy (np. guess – zgaduję zamiast chyba, przypuszczam, comfortable – komfortowy zamiast wygodny, epic – epicki zamiast pełen przeszkód, ekscytujący); <BR>
5) niezachowanie stylu oryginału (np. wulgarne zwroty są tłumaczone neutralnie i odwrotnie; zwykłe kwestie oddawane są podniosłym językiem, np. „dzięki, że po mnie przybywacie” zamiast „dzięki, że po mnie wracacie”, str. 349); <BR>
6) niezrozumiała polszczyzna (np. „Tak wspominam” na str. 7, bohater nic nie wspomina i nie wiadomo, o co chodzi); <BR>
7) nieporadna polszczyzna (np. na str. 56 „Tam jest niemalże cała misja w zapasach na powierzchni” zamiast „Niemal całe zapasy misji są na powierzchni”); <BR>
8) błędy językowe (np. „stawka toczy się” zamiast „gra toczy się” albo „stawką jest”, str. 136, 212; „dwie pary drzwi” zamiast „dwoje drzwi”, str. 29); <BR>
9) pomylone fakty, bo tłumacz nie zrozumiał oryginału (np. na str. 37 bohater nie łamie na pół narzędzia, tylko rozpoławia komorę), przez co tekst traci sens; <BR>
10) pomylone fakty w wyniku zwykłego niechlujstwa tłumacza (np. na str. 48 temperatura w Habie wynosi plus, a nie minus pięć stopni, na str. 62 łazik stoi tyłem, a nie przodem do Habu), przez co tekst traci sens; <BR>
11) opuszczenie nawiązań kulturowych (na str. 43 pominięcie nawiązania do „Star Treka”); <BR>
12) przekłamania w stosunku do oryginału (bohater ma dwanaście ziemniaków nie „na początek”, tylko w ogóle, str. 28; astronauci odbywają nie „trudne ćwiczenia lądowania”, tylko ćwiczą twarde lądowanie, str. 105; sysop to nie dodatkowa specjalność Johanssen, tylko główna, str. 134, itd.).</p>
<p align=justify>Gdyby księgarnia nie chciała nam oddać kasy, możemy poprosić o interwencję miejskiego rzecznika konsumentów. Zwracamy się do rzecznika w swoim mieście (jeśli mieszkamy na wsi, to w mieście, pod które ta wieś podlega). Nie ma za to żadnych opłat i muszę powiedzieć, że w kontaktach z wrocławskim biurem rzecznika naprawdę miałem poczucie, że moje podatki są dobrze wydawane. To poczucie zresztą błyskawicznie zniwelowały panie z dolnośląskiego urzędu wojewódzkiego, które, kiedy odbierałem paszport, zajęte były podziwianiem książeczki do kolorowania z taką ostentacją, że petent (czyli ja) nie mógł mieć żadnych wątpliwości, w jakiej części ciała panie urzędniczki mają jego sprawę. </p>
<p align=justify>Biuro Miejskiego Rzecznika Konsumentów<BR>
Niniejszym zwracam się z prośbą o interwencję w księgarni X, która odmawia uznania reklamacji książki pt. „Marsjanin” w oparciu o rękojmię z powodu rażąco złego tłumaczenia (treść reklamacji poniżej). </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-25973283497289648142016-09-30T17:45:00.001+02:002020-12-02T10:36:47.959+01:00Czarna wdowa – w odcinkach (8)<p align=center>Paweł Pollak</p>
<p align=center>FAIR PLAY </p>
<p align=center>ze zbioru „Czarna wdowa”</p>
<p align=center>odc. 2 (ostatni) </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-VDqnAxphyME/V-lNCJqyiCI/AAAAAAAADiA/D_ePGph_6NgdylzSKJTw6U_vu4BGzigQgCLcB/s1600/fair_play.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-VDqnAxphyME/V-lNCJqyiCI/AAAAAAAADiA/D_ePGph_6NgdylzSKJTw6U_vu4BGzigQgCLcB/s320/fair_play.jpg" width="226" height="320" /></a></div>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/czarna-wdowa-w-odcinkach-7.html"><U>Poprzedni odcinek </U></a></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Poderwał się roztrzęsiony na nogi. Co teraz? Najpierw policja. Nie, najpierw Lyla! Wybiegł z pokoju. Całkowite ciemności w holu uświadomiły mu, że jest środek nocy. Jak to? Carolynn nie wróciła? Gdzie jest Lyla? Okazało się, że Carolynn wróciła, nie usłyszał jej pochłonięty grą, i położyła Lylę spać. Czy raczej położyła się spać razem z nią. Pewnie wzięła jak zwykle środki nasenne i zmorzyło ją, zanim zdążyła pójść do siebie. Zastanawiał się, czy je budzić, doszedł jednak do wniosku, że lepiej ich nie straszyć. Psychopata wyraźnie groził tylko jemu, a nie całej rodzinie. A psychopaci to nie zawodowi killerzy, z zimną krwią likwidujący świadków. Zamknął tylko okno, które Carolynn otworzyła na noc, a potem drzwi na klucz. Jeśli ten świr będzie próbował do nich wejść, usłyszy go. Wybierając numer policji, wyciągnął z garderoby kij bejsbolowy i poszedł do sypialni. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ktoś chce pana zabić, bo przegrał pan w szachy? – Dyżurny nie był pewien, czy dzwoniący nie stroi sobie żartów. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Zabił naszego kota i groził mojej córce, żebym potraktował go poważnie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> To przekonało dyspozytora. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Już do pana posyłam radiowóz. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wyglądając przez okno policjantów, mimo przerażenia analizował przegraną partię. Nawyk pozostał. Przesuwał w głowie figury, szukając błędnego ruchu, który pozwolił przeciwnikowi uzyskać przewagę. Jeden znalazł, ale nie on zadecydował o przegranej. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Zobaczył migające światła radiowozu i zbiegł na dół, żeby wpuścić funkcjonariuszy. Zdał im nieco bezładną relację i pokazał przybitą Chloe – przez cały wieczór nie nadarzyła się okazja, żeby ją zdjąć. I na szczęście, bo pewnie by to zrobił, nie chcąc, żeby Lyla albo Carolynn przypadkiem natknęły się na martwą kotkę, ale opis nie wywarłby na policjantach takiego wrażenia. Bo relacji wysłuchali z lekką flegmą, za to ujrzawszy zabitego zwierzaka, sięgnęli po radiotelefon. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Groźba zabójstwa przez internet. Wygląda poważnie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ten komunikat ściągnął dwóch detektywów w cywilu. Jeden z nich zasiadł do laptopa Snidera, a drugi zaczął go przepytywać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Domyśla się pan, kto mógłby panu grozić? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Tak i nie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– To znaczy? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ktoś z szachowego środowiska, skoro gra na takim poziomie, że wygrał ze mną partię. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Mógł posiłkować się komputerem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Też tak myślałem. Ale przeanalizowałem tę partię i okazało się, że zrobiłem dość gruby błąd, a on go nie wykorzystał. Komputer by nie popuścił. Nie, to był żywy człowiek. Tylko nie potrafię wskazać nikogo ze środowiska, kto mógłby chcieć mojej śmierci. Zarzucał mi, że przyczyniłem się do śmierci jego matki, ale to absurd. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Może to zagrywka obliczona na wytrącenie pana z równowagi? Bierze pan teraz udział w jakimś ważnym turnieju? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Tak. O mistrzostwo stanu. Ale jeszcze tylko jeden gracz ma szansę mnie przeskoczyć, a on nie posunąłby się do zabijania kota czy grożenia mojej córce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Jak się nazywa? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Kendrick Lange. Ale to na pewno nie on. Jego matki nie widziałem nigdy na oczy, nie mówiąc o tym, żebym miał wyrządzić jej krzywdę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Może chciał odsunąć od siebie podejrzenia, podając fakty, które do niego nie pasują.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Proszę zrozumieć: stosujemy różne zagrywki psychologiczne, ale jednak pewnych granic nie przekraczamy. A z Kendrickiem spotykam się na turniejach od dwudziestu lat, wczoraj nawet o tym rozmawialiśmy, i facet należy akurat do tych grających bardziej fair. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – W porządku, przyjmuję ten argument. Tylko że nie jest to wcale dobra wiadomość. Bo gdyby za tą groźbą stał Lange, oznaczałoby to, że prawdziwe niebezpieczeństwo panu nie grozi. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Drugi z detektywów odwrócił się od laptopa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Zlokalizowałem połączenia. Wygląda na to, że jeździł samochodem i łączył się z różnych miejsc. Trasę zrekonstruujemy bez problemu, może coś wyłapiemy z kamer albo będą jacyś świadkowie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Świetnie. Coś jeszcze? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Tak. Ten jego login to „Śmierć” po szwedzku. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Czyli dobry szachista, mający coś wspólnego ze Szwecją, zainteresowania albo pochodzenie, do marki samochodu dojdziemy, może zostawił jakieś odciski, kiedy buszował po pana domu, przepytamy sąsiadów. Myślę, że za dwa, trzy dni ptaszek wpadnie nam w sieci. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – A do tego czasu? – zapytał Snider. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Damy panu ochronę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Mojej rodzinie też? Niby im nie groził śmiercią, ale jeśli nie będzie mógł dopaść mnie… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Oczywiście, proszę się nie niepokoić. Zabierzemy was wszystkich do hotelu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Do hotelu? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Tak, będą tam państwo bezpieczniejsi niż w domu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ale będę mógł z tego hotelu wychodzić? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie bardzo. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie bardzo? Ale ja mam jutro czy właściwie dzisiaj – Snider popatrzył na ścienny zegar – mecz o mistrzostwo!</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie lepiej sobie odpuścić? Dopóki niebezpieczeństwo nie minie?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ale co mi tam może grozić? Przecież będę wśród ludzi.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Wśród szachistów, z których jeden chce pana zabić. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Przecież nie zrobi tego podczas turnieju. Nawet jeśli nie zostałby ujęty od razu, to cały tłum świadków potrafiłby go zidentyfikować. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Detektyw uległ tej logice. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie ułatwia nam pan, ale niech będzie. Funkcjonariusze pójdą z panem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider i Lange zasiedli naprzeciw siebie. Postronny obserwator mógłby uznać, że turniej był szalenie wyczerpujący, bo obaj nie wyglądali najlepiej. W stwierdzeniu, że szachy wymagają fizycznej kondycji, nie było cienia przesady. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Z nieco sztucznym uśmiechem podali sobie ręce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Obrońca tytułu zagrał pionem na e4 i wcisnął przycisk elektronicznego zegara, zatrzymując swój czas, a uruchamiając bieg czasu przeciwnika. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Pretendent przesunął o dwa pola piona sprzed białopolowego gońca. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snidera jakby ktoś uderzył. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Lange popatrzył na niego ze zdziwieniem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Co się stało? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Sycylijka – powiedział Snider, pokazując na szachownicę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– No tak. Jedna z częściej grywanych obron. A minę masz taką, jakbym wyjechał pionem od wieży. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Miał rację. Snider nakazał sobie w duchu spokój. Jeśli da się zwariować, straci pewny tytuł i sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. A wyraźnie dawał się zwariować, skoro wstrząsnęło nim, że Kendrick i nocny gracz wybrali to samo – rzeczywiście popularne – otwarcie. Tymczasem Kendrick mógł rozegrać cały debiut tak samo i nic z tego nie wynikało. Warianty debiutów były przecież powtarzalne. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Poza tym o ich wyborze decydowały obie strony. Gdyby Snider zagrał teraz gambit Morra, od drugiego posunięcia ta partia o mistrzostwo wyglądałaby inaczej niż nocna batalia. Ale się na niego nie zdecydował. Miał pół punktu przewagi nad Langem w turniejowej klasyfikacji, a skoro do zwycięstwa w mistrzostwach wystarczał mu remis, nie było sensu prowadzić ryzykownej gry. Wybrał wariant Ałapina.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I rzeczywiście debiut okazał się identyczny, a nawet pierwsze posunięcia gry środkowej, ale Snider nie przywiązywał już do tego wagi. Skupił się na walce o swój piąty tytuł, koncentracji sprzyjało też to, że nic złego dotąd się nie wydarzyło. Nawet jeśli zabójca planował zaatakować na turnieju, to obecność policjantów musiała ostudzić jego zamiary. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Pokrzepiony tym spostrzeżeniem Snider zaczął zyskiwać niewielką przewagę pozycyjną. Doprowadził nawet do sytuacji, w której pojawiła się możliwość zdobycia wieży za gońca. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Walczył zażarcie, bo wygrywając jakość, postawiłby Kendricka w niezwykle trudnym położeniu. Ale ten się wybronił. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I wtedy do Snidera dotarło, że gra tę samą partię, co w nocy. Niewinne wyjaśnienie, że nie ma w tym nic dziwnego, bo przez towarzyszące jej emocje wryła mu się w pamięć i mimowolnie powtarza ruchy, odrzucił. Byłoby do przyjęcia, gdyby tylko on decydował o obrazie partii. Ale Kendrick powtarzał posunięcia jego przeciwnika! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Kendrick b y ł jego nocnym przeciwnikiem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider podniósł głowę i napotkał wzrok Langego. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ty? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ja. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ale dlaczego? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Pamiętasz, jak wczoraj powiedziałem o naszej pierwszej partii? Poprosiłem cię wtedy, żebyś się podłożył. Potrzebowałem pieniędzy z nagrody na operację matki. Odmówiłeś. I moja matka zmarła. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – I teraz postanowiłeś się zemścić? Po dwudziestu latach?!</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Chyba zauważyłeś, że źle wyglądam. Rak trzustki. Bez szans na ratunek. Mogłoby pomóc leczenie eksperymentalne, ale się nie zakwalifikowałem. Naukowcy dostali grant na dziesięciu pacjentów, ja byłem czternasty na liście. I wtedy zrozumiałem, jak rozpaczliwie bezsilny czuje się człowiek, który umiera, a odmawia mu się pomocy nie dlatego, że medycyna jest bezradna, tylko z braku pieniędzy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ale co miałem zrobić? To byłaby gra nie fair. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Powiedziałeś wtedy dokładnie to samo. I przyznałem ci rację. To, że stawką było życie mojej matki, nie oznaczało, że miałem prawo grać nie fair. Dlatego teraz dałem ci uczciwą szansę. Nie zabiłem cię, tylko wyzwałem na pojedynek o twoje życie. Nawet miałeś pewne fory, bo grałeś białymi i wystarczał ci remis. Ale przegrałeś. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ty, Kendrick, masz wyraźnie przerzuty do mózgu. Guzik mi teraz zrobisz. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider rozejrzał się za funkcjonariuszami, jednak ci, dokonawszy pewnie podobnej oceny jak ich podopieczny, że niebezpieczeństwo tutaj mu nie grozi, akurat gdzieś znikli. Ale Snidera to nie przestraszyło. Zwłaszcza że Lange nie wykonał żadnego ruchu wskazującego, że ma zamiar sięgnąć po nóż czy pistolet. A nawet gdyby sięgnął, Snider był pewien, że zdoła mu wytrącić broń z ręki. Nie walczyłby z zawodowym mordercą czy wytrenowanym komandosem, tylko z osłabionym przez chorobę człowiekiem, nad którym również w normalnej sytuacji – będąc od niego wyższym i cięższym – miał niewielką przewagę fizyczną. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Wiesz, że przyszedłem dzisiaj wcześniej i to ja rozstawiłem figury na szachownicy? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie wiem. I co z tego? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ano to, że twoje – te, których nie miałem zbijać – posmarowałem dimetylortęcią. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Dimo… czym? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Dimetylortęcią. Silnie toksyczna trucizna wchłaniana przez skórę. Przy dawce pięć setnych mililitra śmiertelna dla człowieka. A jeśli dobrze policzyłem, tyle już miałeś, robiąc roszadę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider z przerażeniem wpatrzył się w swoje bierki, a Lange wyciągnął rękę i przewrócił białego króla. </DIV>
<BR>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-8G81R_LNiZ8/V-lNL3-eiNI/AAAAAAAADiE/M1Jf-ypdq8ANnFanmIlnqy0tMqMTPAx1gCLcB/s1600/czarna_wdowa_sm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-8G81R_LNiZ8/V-lNL3-eiNI/AAAAAAAADiE/M1Jf-ypdq8ANnFanmIlnqy0tMqMTPAx1gCLcB/s320/czarna_wdowa_sm.jpg" width="214" height="320" /></a></div>
<p align=justify>A tutaj, jak opowiadanie zostało przełożone przez "fachowca" na angielski: <a href="https://pawelpollak.blogspot.com/2014/02/rycerz-pojma-biskupa.html">Rycerz pojmał biskupa</a>.</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-81446681061576670222016-09-26T09:30:00.000+02:002016-09-26T09:30:44.021+02:00Moje przydatne aplikacje <p align=justify>Na smartfona, bo potrzeby posiadania tabletu dotąd nie odczułem. Kolejność nie ma znaczenia, bo są z różnych parafii. </p>
<p align=justify><U>1. Runkeeper</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-PuU0nqlj9KI/V-eRzzRQ67I/AAAAAAAADhU/2fQB26LS8DsKYx2ZK7z6qC0qUtKVlhUcQCLcB/s1600/runkeeper.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-PuU0nqlj9KI/V-eRzzRQ67I/AAAAAAAADhU/2fQB26LS8DsKYx2ZK7z6qC0qUtKVlhUcQCLcB/s200/runkeeper.png" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>Aplikacja przydatna, kiedy uprawia się jogging (lub inne sporty, w których człowiek przemieszcza się od punktu A do punktu B, jest nawet pływanie i jazda na wózku inwalidzkim). Mierzy przebytą odległość (z tego, co sprawdziłem, całkiem dokładnie), czas, liczbę spalonych kalorii, średnie tempo, a pokonaną trasę rysuje na mapce. Podaje też te parametry na bieżąco, można sobie ustawić, w jakich przedziałach czasowych i/lub po jakim dystansie głosowo o nich poinformuje (ja mam co 15 minut i co 500 metrów). Próbowałem też Endomondo, ale mi nie podpasował (choć obiektywnie nie jest gorszy, zdaje się, że Runkeeper ma więcej opcji bezpłatnych, ale szczegółowo tego nie analizowałem). Minusem Runkeepera jest, że kiedy zgubi satelitę, po prostu kasuje bieżący trening, podczas gdy Endomondo go wznawia po odnalezieniu satelity. Gubienie satelity to w ogóle największa bolączka tych aplikacji, ale winę, jak się dowiedziałem, ponosi smartfon, podobno mało który ma mocny GPS, więc zgłaszam prośbę o polecenie takowego. Bo choć sytuacja znacznie się poprawiła, odkąd zainstalowałem apkę GPS Status wzmacniającą GPS-a i przeniosłem smartfona z biodrówki na ramię, to i tak czasami na końcu biegu pozostaje mi sprawdzić czas na zwykłym stoperze. <BR>
Dla niektórych minusem Runkeepera może być brak języka polskiego, ale trudno, żeby filolog na to narzekał :-)</p>
<p align=justify><U>2. Google Maps</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-DmB33tNr2yU/V-eSCAHFG_I/AAAAAAAADhY/4teUqoBlzfEYNC859fXYhxKKw2tZCPMAgCLcB/s1600/googlemaps.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-DmB33tNr2yU/V-eSCAHFG_I/AAAAAAAADhY/4teUqoBlzfEYNC859fXYhxKKw2tZCPMAgCLcB/s200/googlemaps.jpg" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>A konkretnie wersja samochodowa do nawigacji (skoro jesteśmy przy GPS-ach). Dla mnie całkowicie wystarczająca, nie widzę sensu płacenia za profesjonalne nawigacje, a zwłaszcza za takie, gdzie samodzielnie trzeba pilnować aktualizacji map. </p>
<p align=justify><U>3. Pogoda&Radar</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-fru9HZ-qSlU/V-eSHA43rYI/AAAAAAAADhc/hl-6JkTXuF0-O-RMjVljA5HZQhcd7QMxwCLcB/s1600/pogodaradar.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-fru9HZ-qSlU/V-eSHA43rYI/AAAAAAAADhc/hl-6JkTXuF0-O-RMjVljA5HZQhcd7QMxwCLcB/s200/pogodaradar.png" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>Niestety, nie podaje temperatury odczuwanej, więc korzystam z jeszcze jednej apki pogodowej (Pogoda – Weather MacroPinch), ale poza tym jest okej, bieżąca pogoda i prognoza na najbliższy tydzień. Też służy mi głównie do joggingu, kiedyś biegałem bez względu na temperaturę (co raz skończyło się zasłabnięciem), teraz powyżej 30 stopni sobie odpuszczam. </p>
<p align=justify><U>4. Anti Uciążliwość</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-SGQ-YQ5rRbw/V-eSLbR8gKI/AAAAAAAADhg/QFKTvaYMFpY4KuLeRPawKXy_van11Ah4gCLcB/s1600/blokada.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://3.bp.blogspot.com/-SGQ-YQ5rRbw/V-eSLbR8gKI/AAAAAAAADhg/QFKTvaYMFpY4KuLeRPawKXy_van11Ah4gCLcB/s200/blokada.png" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>Ponieważ naszym prawodawcom nie zależy na tym, by ukrócić nękanie ludzi przez upierdliwych akwizytorów, konieczna aplikacja blokująca niechciane połączenia i SMS-y. Niestety, mocno niedoskonała, z czego najmniejszym problemem jest polszczyzna <a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2013/09/ozywianie-dziea-czyli-wydawnictwo-nie-z.html"><U>à la Evanart</U></a>. SMS-y spływają, tyle że bez sygnału Ale lepszej nie znalazłem, w innych blokady w ogóle nie działały, stąd znowu prośba o polecenie skuteczniejszej. </p>
<p align=justify><U>5. Sudoku Free</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-pk2i5RoL4E8/V-eSQ2xSg1I/AAAAAAAADhk/2YsHXQPpd5YcxhviaOxmqEJXZZjyPUX-wCLcB/s1600/sudoku.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-pk2i5RoL4E8/V-eSQ2xSg1I/AAAAAAAADhk/2YsHXQPpd5YcxhviaOxmqEJXZZjyPUX-wCLcB/s200/sudoku.jpg" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>Sudoku to gra polegająca na tym, by na planszy składającej się z dziewięciu kwadratów, podzielonych z kolei na dziewięć pól, wpisać cyfry od 1 do 9, tak by nie powtarzały się w żadnym kwadracie i w żadnej linii. Doskonała do każdej kolejki. Minus jest taki, że wcześniej do tej kolejki brałem książkę, a teraz łamigłówkę. </p>
<p align=justify><U>6. ShareTheMeal</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-8_lkM5Vlb9o/V-eSVli0q2I/AAAAAAAADho/RJLow6i6uU8oqcM3qA2s5gT8eYBPVJLHgCLcB/s1600/sharemeal.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-8_lkM5Vlb9o/V-eSVli0q2I/AAAAAAAADho/RJLow6i6uU8oqcM3qA2s5gT8eYBPVJLHgCLcB/s200/sharemeal.png" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>Za 40 eurocentów, czyli niecałe dwa złote fundujemy posiłek dziecku w regionie zagrożonym głodem (i wbrew twierdzeniom niektórych nie jest to Polska), za 2,80 euro (12 zł) dostanie od nas obiady przez cały tydzień. Aplikację udostępnia agencja ONZ Światowy Program Żywnościowy (<I>World Food Programme, WFP</I>). Zapłacić można przez PayPal albo kartą kredytową. Warto to zrobić, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że więcej dajemy kelnerowi napiwku w restauracji. </p>
<p align=justify><U>7. Viber / WhatsApp</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-GY8VTSQHOT0/V-eSZhtG3mI/AAAAAAAADhs/fcm387OgDiM2LGNh-bPdU9ua5ANZLQ4_wCLcB/s1600/whatsup.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-GY8VTSQHOT0/V-eSZhtG3mI/AAAAAAAADhs/fcm387OgDiM2LGNh-bPdU9ua5ANZLQ4_wCLcB/s200/whatsup.jpg" width="200" height="200" /></a></div>
<p align=justify>Aplikacje, dzięki którym można bezpłatnie rozmawiać przez komórkę. Niepotrzebne w kraju, jeśli ktoś ma rozmowy bez limitu w abonamencie, ale na zagranicę jak znalazł. </p>
<p align=justify><U>8. iMPK</U> </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-UtNUGl537IY/V-eSekOMnkI/AAAAAAAADhw/a0DXUKPZMrcc8FxTXm4UEV22lpG-1FoJgCLcB/s1600/mpk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-UtNUGl537IY/V-eSekOMnkI/AAAAAAAADhw/a0DXUKPZMrcc8FxTXm4UEV22lpG-1FoJgCLcB/s200/mpk.jpg" width="200" height="97" /></a></div>
<p align=justify>Rozkład jazdy wrocławskiej komunikacji miejskiej, ale bez funkcji, którą ma wersja stacjonarna: wskazania połączeń dla wybranej trasy. Ponieważ głównie z tej funkcji korzystałem, duże rozczarowanie, kiedy okazało się, że aplikacja jej nie ma. </p>
<p align=justify>A państwo z jakich aplikacji korzystacie? Co ciekawego lub przydatnego byście polecili? </p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-4787951988532299752016-09-23T17:45:00.001+02:002020-12-02T10:33:44.825+01:00Czarna wdowa – w odcinkach (7)<p align=center>Paweł Pollak</p>
<p align=center>FAIR PLAY </p>
<p align=center>ze zbioru „Czarna wdowa”</p>
<p align=center>odc. 1 </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-GZCiQgZgwUw/V-AyIqxHQ9I/AAAAAAAADgU/XojhheGLSYEMXJs_VPkqljLUrnWn3TakwCLcB/s1600/fair_play.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-GZCiQgZgwUw/V-AyIqxHQ9I/AAAAAAAADgU/XojhheGLSYEMXJs_VPkqljLUrnWn3TakwCLcB/s320/fair_play.jpg" width="226" height="320" /></a></div>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Skupione, wręcz zacięte twarze szachistów pokazywały, że rozgrywki o mistrzostwo stanu Nowy Jork wkroczyły w decydującą fazę. Pochyleni nad kwadratami 64-polowych szachownic gracze walczyli zaciekle o każde pół punktu, żeby zająć jak najlepsze miejsce. Choć na zwycięstwo w turnieju szansę miało jeszcze tylko dwóch. Obrońca tytułu Jefferson Snider i, również zaliczany do faworytów, Kendrick Lange. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider podniósł się od stolika, a jego przeciwnik, jeden ze średniaków, usiłował dociec, dlaczego zamiast spodziewanej rejterady zaatakowanego hetmana, nastąpił ruch skoczkiem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Możesz nie wysilać mózgownicy – złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy Snidera. Uwielbiał wygrywać, ale zwycięstwo bez wsadzenia rywalowi szpilki było dla niego niczym nieskonsumowane małżeństwo. – Wpadłeś w pułapkę jak Fetterman w dolinie Peno. – Snider pasjonował się historią Indian, a wybicie do nogi żołnierzy kapitana Williama J. Fettermana przez wojowników pod wodzą Szalonego Konia było epizodem, do którego chętnie porównywał porażki swoich rywali. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Zostawił pokonanego, który najwyraźniej potrzebował jeszcze czasu, by uświadomić sobie, że zostało mu jedynie wygłoszenie formuły „poddaję partię”, i podszedł do szachownicy Kendricka. Przeanalizował układ figur i z zadowoleniem stwierdził, że jego główny konkurent nie zdoła zrealizować posiadanej przewagi piona, jeśli przeciwnik – brodacz o wyglądzie bardziej zapaśnika niż szachisty – nie popełni jakiegoś rażącego błędu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I widocznie Kendrick Lange doszedł do wniosku, że na taki błąd nie ma co liczyć, bo wyciągnął rękę, mówiąc „zgoda” – brodacz musiał po swoim posunięciu złożyć propozycję remisu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider niemal podskoczył z radości. To oznaczało, że ostatnią partię, w której mieli zmierzyć się bezpośrednio, Lange musiał wygrać, by prześcignąć go w klasyfikacji. A że w rankingu Elo zajmowali miejsca koło siebie i Snider grał białymi, uznał, że mistrzostwo ma w kieszeni. Piąte z rzędu. Bardziej mu nawet zależało na osiągnięciu tej okrągłej liczby niż na stu pięćdziesięciu tysiącach dolarów nagrody dla zwycięzcy turnieju. No, może nie bardziej, ale przynajmniej tak samo. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Klepnął Kendricka w ramię, przyjaźnie usposobiony do praktycznie pokonanego rywala. Zwłaszcza że ten sprawił mu przyjemną niespodziankę. W pojedynku z Henrym Pillsburym – tak nazywał się brodacz – był bowiem zdecydowanym faworytem. Najwyraźniej nie wytrzymał turnieju kondycyjnie. Tę diagnozę potwierdzały blada twarz Langego i cienie pod oczami. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Jutro nasz mecz. Życzę powodzenia. Kiedy ostatni raz ze sobą graliśmy, bo nie pamiętam?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ostatniego razu też nie pamiętam – powiedział Lange. – Pamiętam pierwszy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Naprawdę? To musiało być wieki temu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ze dwadzieścia lat. Jeszcze byliśmy juniorami. Dla mnie pierwszy duży turniej z dużą nagrodą. I też zagraliśmy w finale. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– O! I kto wygrał? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ty. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider uśmiechnął się z triumfem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Nie obraź się, ale zamierzam jutro to powtórzyć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– A ja zamierzam ci w tym przeszkodzić – odciął się Lange, ale w tej replice nie było wielkiej siły.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Prędzej wygrałbyś z Anandem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Tata!</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Dziesięciolatka rzuciła łopatkę i wiaderko i biegiem ruszyła ku ojcu. Przytuliła się do niego, ale zaraz potem uniosła w górę zatroskaną twarzyczkę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Nie mogę znaleźć Chloe – poskarżyła się. – Nie przychodzi na wołanie i nie ma jej tam, gdzie normalnie się chowa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Znajdzie się – pocieszył ją Snider. – Przecież wiesz, że to stara dekowniczka. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Stara co? – Lyla nie zrozumiała tego słowa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– No, taka, co się lubi chować – wyjaśnił. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Rzeczywiście lubi – przyznała poważnie dziewczynka. – Kotka schowka. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I wymyślone słówko tak jej się spodobało, że zaczęła powtarzać: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Schowka, schowka, schowka! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Jak ją znajdziemy, będzie znajdka. A że znajdziemy, to ci obiecuję. Najpóźniej do kolacji. A teraz mnie puść, muszę sobie zrobić kanapkę, bo padnę z głodu. Na turnieju były tylko chipsy i paluszki, gdybym to jadał, miałabyś ojca ważącego sto kilo. Też chcesz kanapkę? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Dziewczynka pokręciła jednak głową, więc zostawił ją w ogrodzie i wszedł do domu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przyrządziwszy sobie przekąskę, usiadł przy biurku, otworzył laptop i ściągnął pocztę. Wykasował spam, który przeniknął przez filtr, i zaczął przeglądać pozostałe wiadomości. Carolynn pisała, że musi zostać dłużej w pracy i kolację mają zjeść sami z Lylą. Rozzłoszczony zaczął jej odpisywać, co jednak chwilę trwało i gdy skończył, był już spokojniejszy. A kiedy przeczytał swojego maila, uznał go za zbyt ostry i skasował, zanim uświadomił sobie, że postępuje dokładnie według oczekiwań żony. Dlatego nie dzwoniła: chciała uniknąć spontanicznych pretensji, wyrzutów i niewygodnych pytań. Od jakiegoś czasu dawał jej do zrozumienia, że przestał wierzyć w pracoholizm, a zaczął wierzyć w kochanka. Od początku wiedział, że te zawodowe ambicje nic dobrego nie przyniosą. A przecież zarabiał na szachach tyle, że Carolynn mogła zająć się dzieckiem i domem. Bez żadnego uszczerbku dla ich poziomu życia. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przeszedł do kolejnych maili: zaproszenie na turniej do Albany (sprawdził w kalendarzu, miał wolny termin, a pula nagród była kusząca, odpisał więc, że przyjedzie), potwierdzenie z księgarni internetowej, że zamówione książki zostały wysłane, newsletter z USCF-u. Przebiegł go wzrokiem, ale nie natrafił na nic ciekawego. Otworzył więc czwartego maila, przekonany – mimo innego nadawcy – że też dostał go od rodzimej federacji szachowej, że to jakaś jej akcja reklamowa, bo temat brzmiał „W szachy można zagrać też o życie”. Trochę się zirytował, gdyż, zapisując się do newslettera, starannie odznaczył wszystkie opcje zezwalające na przysyłanie mu reklam. Do maila dołączone było dziwne czarno-białe zdjęcie przedstawiające rycerza w kolczudze, który nad szachownicą wyciąga jedną rękę zamkniętą w pięść, a drugą otwartą w stronę zakapturzonego mnicha – losowanie kolorów do mającej rozpocząć się partii szachów. Rozgrywanej nad brzegiem morza, na przybrzeżnych głazach. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Coś było w tym zdjęciu niepokojącego, fatalistycznego, co przyprawiło go o dreszcz zgrozy. Zgrozy, która spotęgowała się, kiedy przeczytał treść wiadomości: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Witaj! </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Jestem Śmiercią i wylosowałem czarne. Stawką w tej partii jest Twoje życie. Jeśli wygrasz bądź zremisujesz, będziesz żył dalej. Jeśli przegrasz, zabiję Cię. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Poniżej następowała instrukcja: miał wejść na stronę www.chess_online.com i przystąpić do gry z uczestnikiem o loginie Döden.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Otrząsnął się. Przecież to jakiś niesmaczny żart, który przestraszył go tylko dlatego, że niesamowite zdjęcie zbudowało taką a nie inną atmosferę. Pewnie Kendrick próbuje go zdekoncentrować przed jutrzejszą rozgrywką. Nie byłby pierwszym, który starał się wytrącić przeciwnika z równowagi. Psychologiczne wojny poza szachownicą zdarzały się nawet w meczach o mistrzostwo świata, żeby wspomnieć pamiętne starcie Korcznoja i Karpowa na Filipinach w siedemdziesiątym ósmym. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I nie ma co się dziwić, że Lange posuwał się do niesportowych zachowań, byleby zająć pierwsze miejsce. Na drugim jest się zawsze przegranym. Bądź na przykład drugi w wyścigu o kobietę. I zgodnie z tą filozofią nagroda za wicemistrzostwo stanu była daleko mniejsza od tej przewidzianej dla zwycięzcy.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider uśmiechnął się, całkowicie już rozluźniony. Akcja Kendricka nie tylko spaliła na panewce, ale jeszcze ujawniła, że przeciwnik nie widzi większych szans na pokonanie go w uczciwej walce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Sygnał nadchodzącej wiadomości rozwiał obraz, na którym Snider widział się już z pucharem w ręku.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> E-mail z tego samego adresu: doden@gmail.com. Jeszcze jedna rozpaczliwa próba zdenerwowania go, żeby nie mógł skupić się na obmyślaniu szachowej strategii? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Jeśli myślisz, że stroję sobie żarty albo usiłuję przeszkodzić Ci w zdobyciu mistrzostwa, zajrzyj do szafy w sypialni. I pamiętaj, że jest jeszcze jej właścicielka.</I> </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Właścicielka szafy? Co on bredzi? Carolynn? Co ma do tego Carolynn? A może to jej gachowi przestało wystarczać, że doprawia mu rogi, i postanowił wyżyć się na mężu, którego Carolynn nie chce opuścić. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Jego żona przestała go kochać, ale nie przestała kochać pieniędzy, za które również wyszła. Zarabiała nieźle, ale to było nic w porównaniu z premiami za turnieje. A przy rozwodzie ze swojej winy nie dostałaby ani centa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Mimo wszystko poszedł sprawdzić, co z tą szafą. Ot, żeby upewnić się, że ma do czynienia z niegroźnym wariatem. Widok normalnie wiszących ubrań utwierdził go w tym przekonaniu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Dopóki nie zobaczył kałuży krwi na dnie. Gwałtownym ruchem rozsunął wieszaki. Do tylnej ścianki ktoś przybił kremową angorę – na poderżniętym gardle zaschła krew, migdałowate oczy patrzyły niewidzącym wzrokiem. Chloe. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Cofnął się zaskoczony i przerażony. Czy ten Kendrick oszalał? Zabijać kota, żeby wygrać mistrzostwa? I skąd oczekiwanie, że śmierć kota przesłoni mu szachownicę? Nie był starą panną, dla której zwierzak stanowił sens życia. Jeśli zabicie kota mogło kimś potężnie wstrząsnąć, to przecież nie nim, tylko Lylą. To ona była właścicielką… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Jezu! Ten bandyta groził jego córce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Poczuł, jak spływa po nim zimny pot. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Lyla! Lyla! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie pamiętał, jak zbiegł po schodach i wpadł do ogrodu. Wszelkie myśli, odczucia, wrażenia wyparła czysta panika. Jedynym motorem napędowym jego ruchów stała się adrenalina. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Chwycił córkę w ramiona i zaczął nieprzytomnie ściskać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Zostaw! – usiłowała mu się wyrwać. – Udusisz mnie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Widziałaś dzisiaj kogoś obcego? W domu albo tutaj? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Zastanowiła się – miała to po nim, najpierw pomyśleć, a potem dopiero mówić albo działać – i odrzekła: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Tylko listonosza. Ale on chyba nie jest obcy? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Świadomość, że Lyla jest na razie bezpieczna, pozwoliła mu uporządkować myśli. Analitycznym umysłem szachisty dostrzegł od razu, że spanikował niepotrzebnie: dopóki jednoznacznie nie odmówił zagrania z wariatem, małej nic nie groziło. Zrozumiał też, że za dziwnym mailem nie kryje się Lange: nie posunąłby się do zabijania kota, nie mówiąc o skrzywdzeniu Lyli. Gra nie fair to jedno, a popełnianie przestępstwa to drugie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wrócił na górę i niewidzącym wzrokiem wpatrzył się w ekran, na którym ramki programu pocztowego zastąpiły pływające szachowe figury wygaszacza. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Jeśli nie Lange, to kto? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Uderzył w klawisz spacji, przywracając obraz, i wpisał w odpowiedzi: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Kim jesteś? </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Tamten musiał siedzieć przy komputerze, bo zwrotny e-mail przyszedł po minucie: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Już Ci napisałem: Śmiercią. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> No tak, na co liczył? Że świr się przedstawi? Ale może ujawni swoje motywy? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Dlaczego chcesz mnie zabić? Dlaczego mam grać o życie?</I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ze zdumieniem przeczytał cytat ze Starego Testamentu: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> No pięknie, nie dość, że niebezpieczny wariat, to jeszcze religijny fanatyk. Ale może tu kryło się wyjaśnienie. Jakiś arabski terrorysta wziął sobie na celownik nie akurat jego, tylko po prostu wybrał dowolnego Amerykanina. W odwecie na przykład za zabicie Osamy. Bo przecież on nikogo nie okaleczył, nie mówiąc o pozbawieniu życia. Nie był lekarzem, któremu mógł zdarzyć się tragiczny w skutkach błąd, ani słabym adwokatem, po którego kiepskiej obronie skazany trafił na krzesło elektryczne. Nie spowodował żadnego wypadku samochodowego z ofiarami śmiertelnymi, nie był nosicielem HIV, nie mógł więc nikogo zarazić, uprawiając seks bez zabezpieczenia (czego zresztą przy swych nielicznych skokach w bok unikał), nie handlował narkotykami, a zatem nie wciągnął nikogo w zgubny nałóg, zakończony złotym strzałem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> O czym ty piszesz? Nikogo nie zabiłem! </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Okazało się jednak, że nie ma zapłacić za zlikwidowanie bin Ladena: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Owszem. Przyczyniłeś się do śmierci mojej matki. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Usiłował odszukać w pamięci wydarzenie, które można by dopasować do tej tezy, ale nawet uwzględniając oderwanie chorego umysłu od rzeczywistości, nic takiego nie znalazł. Nie zdążył jednak poprosić o bliższe wyjaśnienia, bo zaraz przyszedł kolejny e-mail: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> <I>Dość tych pogaduszek. Gramy. Czas 2,5 godziny na pierwsze 40 posunięć i 5 godzin na kolejne 40. Jak w meczu Capablanca – Alechin. Trudno o życie rozgrywać partię błyskawiczną :-) </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ten szubieniczny humor jakoś go nie rozbawił. Zwrócił uwagę, że rozmówca doskonale zna historię szachów. Takie szczegóły, jak czas przewidziany na partię w meczu o mistrzostwo świata rozgrywanym w 1927 roku między kubańskim arcymistrzem Josém Raúlem Capablanką a rosyjskim pretendentem Aleksandrem Alechinem, nie były znane każdemu. No tak, musiał przecież być szachistą, i to bardzo dobrym, skoro liczył na pokonanie czterokrotnego mistrza stanu Nowy Jork. Chyba że… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Zaraz. Jaką mam gwarancję, że będziesz grał osobiście, a nie korzystał z pomocy komputera? I że kiedy wygram, dasz mi spokój? </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Odpowiedź w sumie mógł przewidzieć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Żadnej. Moje słowo, że będę przestrzegał reguł fair play. Kiedyś nie byłem taki skrupulatny pod tym względem, ale Ty przekonałeś mnie, że nie można postępować inaczej. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Domyślił się, że ostatnie słowa stanowiły aluzję do sytuacji, która doprowadziła do tego ponurego wyzwania. Znowu jednak na próżno szukał w pamięci incydentu, do którego dałoby się je przypisać. Komu mógł tak bardzo nadepnąć na odcisk, a jednocześnie w ogóle tego nie zauważyć? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Uznał, że przynajmniej na razie nie ma szans na rozwiązanie zagadki. Wszedł na wskazaną stronę, umożliwiającą grę przez internet, założył sobie konto i odszukał czekającego użytkownika Döden. Skąd on wziął taki dziwaczny login?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wykonał pierwsze posunięcie, pionem królewskim dwa pola do przodu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przeciwnik odpowiedział pionem na c5. Obrona sycylijska. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Snider na ogół w partii sycylijskiej grywał gambit Morra, ale tym razem się na niego nie zdecydował. Poświęcenie piona prowadziło do ostrej wymiany ciosów, pod którymi zwykle jedna ze stron padała. A skoro wystarczał mu remis, nie było sensu prowadzić ryzykownej gry. Przesunął wirtualną bierkę na c3. Wariant Ałapina. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Po kilku ruchach napięcie wywołane zabiciem kota, strachem o Lylę i tym morderczym wyzwaniem nieco opadło, wciągnęła go potyczka. Szachy były nie tylko jego dyscypliną sportu, zawodem, ale też przyjemnością, hobby, odprężeniem. I nawet w tak drastycznej sytuacji objawiło się to ich kojące działanie, co pozwoliło mu na obmyślanie strategii nie tylko szachowych posunięć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Rozważył wezwanie policji. Zbir skądś łączył się z internetem i nie mógł się stamtąd ruszyć przez cały czas trwania partii. Namierzenie go i zatrzymanie nie powinno nastręczyć kłopotu. Tamten jednak był szachistą. A szachy polegają na przewidywaniu ruchów przeciwnika i szukaniu na nie odpowiedzi. Musiał takie zagrożenie przewidzieć i się przed nim zabezpieczyć. Jak? Pewnie da się tak przekierować połączenie, żeby prowadziło do pustego miejsca przed komputerem w kafejce internetowej. Jeśli nie, może jednak znajdował się w ruchu i łączył z siecią przez różne hotspoty. Tak, to chyba było wyjaśnienie. W każdym razie musiał czuć się pewnie, skoro nawet nie zabronił wzywania policji i nie zagroził sankcjami. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Mimo tej konkluzji Snider sięgnął po komórkę. Szachiści popełniają błędy, inaczej nie byłoby przegranych. Prognozy Capablanki, że czołowi zawodnicy dojdą do takiej perfekcji, że wszystkie partie będą kończyły się remisem, nigdy się nie ziściły. Nic nie stało na przeszkodzie, by policja sprawdziła, czy rzeczywiście nie da się do niego dotrzeć. Ostatecznie mieli na szukanie ładnych parę godzin. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Kiedy zaczął wybierać numer, otworzyło się jednak okienko czatu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Radzę odłożyć ten telefon. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Niemal podskoczył. Nie wiedział, że gracze mogą ze sobą rozmawiać, a nawet gdyby wiedział, nie spodziewałby się takiego komunikatu. Okazał się słabszy, nie przewidział posunięcia tamtego. A powinien. Ten człowiek przybijał u niego w domu kota do tylnej ścianki szafy. Logiczne, że wykorzystał tę wizytę także do zamontowania podglądającej ofiarę kamery. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Rozejrzał się po pokoju, ale nie udało mu się dostrzec, gdzie została ukryta. Zaraz zresztą kątem oka zarejestrował przesuwającego się czarnego gońca i skupił się na obmyślaniu kontrposunięcia. Nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu. Tylko początkującym graczom wydaje się, że dwie i pół godziny na czterdzieści posunięć to cała wieczność. Nawet przy tak dużym limicie zawodnicy niejednokrotnie wpadali w niedoczas, i bynajmniej nie dlatego, że w trakcie partii czytali wpisy na Twitterze czy Facebooku. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> A lepiej, żeby wygrał lub zremisował i w ten sposób wyszedł z tego cało, niż doprowadził do przegranej, obmyślając – zamiast skupić się na partii – jak zażegnać niebezpieczeństwo, które pojawiało się dopiero z przegraną. Czy rzeczywiście? – zastanowił się. Czy mógł zakładać, że bandyta dotrzyma słowa? Że jeśli przegra, nie będzie go więcej niepokoił? Liczyć na honor kogoś, kto w charakterze argumentu rozpruwa kota, jednak trudno. Ale jeśli tamten chciał go zabić bez względu na wynik partii, to po co ją rozgrywał? Mógł przecież za jednym zamachem poderżnąć gardło i Chloe, i jemu. Bez zbędnych ceregieli. Musiał mieć jakiś cel, jakiś powód, żeby kazać mu grać o życie. Chciał go przedtem przestraszyć? Umrzeć nagle a umrzeć, wiedząc wcześniej, że się umrze, to inne rodzaje śmierci. Ale wtedy ten sam efekt oprych mógł osiągnąć, związując go i odwlekając chwilę zadania ciosu. Mniej zachodu, a rezultat jakby pewniejszy, bo łatwiej przerazić człowieka, przykładając mu nóż do szyi, niż przysyłając maila, że się go zabije, kiedy przegra proponowaną partię.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> A może ten ktoś był pewien, że wygra? Bo nie dotrzymał swej drugiej obietnicy i wcale nie grał samodzielnie, tylko posiłkował się komputerem. Ale przecież to niczego nie przesądzało. Nie każdy miał dostęp do Deep Blue, programu, który pokonał Kasparowa. Kiedy od debiutu przeszli do gry środkowej, Snider mógł ocenić, że po drugiej stronie znajdował się nie zdecydowanie silniejszy, lecz równorzędny przeciwnik, już bez względu na to, czy był nim człowiek, czy maszyna, i wynik partii pozostawał otwarty. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Czyli wszystko wskazywało na to, że z jakichś niezgłębionych motywów tamten rzeczywiście dał mu możliwość ratunku i nie zamierzał prześladować swej ofiary, jeśli udałoby się jej wymknąć przez uchyloną furtkę. Rodzaj chorej zabawy. A może o to tu chodziło? Wcale tego człowieka nie spotkał, w żaden sposób nie skrzywdził, tylko został przypadkowo wybrany przez psychopatę do jego perwersyjnych gierek. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ta konkluzja z jednej strony była pocieszająca, wygrawszy, ratował skórę, ale z drugiej strony przegrana oznaczała bardzo realne zagrożenie.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Realne, ale czy szybkie? Czy w dwie minuty po ewentualnym poddaniu partii morderca wpadnie tu do domu i wypali do niego z rewolweru? Niewykluczone. Musiał się jakoś przed tym zabezpieczyć. Tylko jak, skoro nie mógł zadzwonić na policję? Wezwanie ich po partii, kiedy szantażysta nie był już w stanie zagrozić mu, że potraktuje to jako położenie króla, nie dawało gwarancji, że dotrą na czas. Broni palnej nie posiadał. Nie dlatego, że był jej ideowym przeciwnikiem, po prostu uważał, że nie jest mu potrzebna. Teraz gorzko żałował tej oceny. Pozostawało zabarykadować się w domu, z kijem bejsbolowym pod ręką. Chociaż nie mieli specjalnego <I>panic room</I>, parę filmów pokazywało, że takie prowizoryczne blokady były skuteczne. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> A co jeśli…? Zmroziło go. Co jeśli bandyta schował się na przykład w piwnicy?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Muszę iść do toalety. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przeciwnik wykonał najpierw ruch, przesuwając wieżę, a dopiero potem odpisał, wykorzystując na to czas Snidera, a nie swój. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Jeśli musisz, to idź. Ale telefon zostaje tutaj. A jeśli chcesz zadzwonić z komórki małej, to dzisiaj ją zgubiła. </I></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wstał sprzed komputera, nie patrząc, że biegnie jego czas do namysłu, i popędził do piwnicy. Pusto. Na wszelki wypadek zamknął drzwi na klucz. Oparł się o nie, ciężko dysząc, i wtedy uświadomił sobie dwie rzeczy. Tamten nie bał się, że Snider go tu znajdzie, bał się tylko telefonu na policję, czyli nie ukrył się w domu. A skoro kazał zostawić komórkę w pokoju, gdzie indziej nie mógł go obserwować, czyli najprawdopodobniej zamontował tylko jedną kamerę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Obszedł dla pewności cały dom, zamykając wszędzie okna. Odkrył, że w drzwiach wejściowych został przekręcony zamek, czyli Lyla wróciła już z ogrodu. Znalazł ją w kuchni przy stole. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Głodna jestem, kiedy będzie kolacja? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Zrób sobie sama coś do zjedzenia. Wypadła mi ważna rzecz, której nie mogę odłożyć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Dziewczynka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale już jej nie słuchał, musiał wracać do gry. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Pokrzepiony swoimi ustaleniami, że przy ewentualnej porażce bezpośrednie niebezpieczeństwo mu nie grozi, zaczął zyskiwać niewielką przewagę pozycyjną. Był nawet bliski zdobycia wieży za gońca, a strata jakości stawiałaby czarne w niezwykle trudnej sytuacji, jednak udało im się wybronić. I od tego momentu karta się odwróciła. Jakby ta skuteczna obrona zdeprymowała atakującego, a uskrzydliła defensora. Nie był to nagły zwrot, przeciwnie, czarne mozolnie zniwelowały przewagę białych i z dużym trudem zaczęły budować własną. Także dlatego, że z niewiadomego powodu unikały wymian, nawet tych dla siebie korzystnych. Ale w końcu ją zbudowały i wtedy Snider z przerażeniem spostrzegł, że znalazł się w przegranej pozycji mimo materialnej równowagi. Uchwycił się tej myśli, że dopóki nie ma piona czy figury mniej, jest szansa na remis. Na turnieju by się poddał, mając zaufanie do umiejętności przeciwnika, że zrealizuje uzyskaną przewagę, ale na turniejach nie karano śmiercią za porażkę. Tu musiał do końca liczyć na szkolny błąd rywala. Dlatego nie zdecydował się też na poddanie partii, kiedy stracił jednego piona za darmo, a zaraz potem drugiego. Chował króla za szańcem swoich bierek tak długo, jak się dało. Ale szachy to nie warcaby, król może okazać się bezbronny, nawet jeśli ma liczną obstawę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><I> Szach mat. Nie żyjesz. </I></DIV>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/czarna-wdowa-w-odcinkach-8.html"><U>Dokończenie opowiadania</U></a> </DIV>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-35000649471152188912016-09-19T09:30:00.000+02:002016-09-19T09:30:16.938+02:00Siejemy ziemniaki, czyli jak oddawałem bubla<p align=justify><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/03/siejemy-ziemniaki-czyli-kosmiczna.html"><U>Fatalnie przetłumaczonego „Marsjanina” Andy’ego Weira</U></a> postanowiłem zareklamować. Od dawna głoszę tezę, że książka jest takim samym produktem jak każdy inny i jeśli jest wadliwa, powinna podlegać reklamacji. Przy czym przez wadliwość należy rozumieć nie tylko usterki technicznie, jak na przykład niezadrukowane strony, ale również niezachowanie wydawniczych standardów, czyli właśnie złe tłumaczenie albo brak redakcji. Jest oczywistym, że nie mogę reklamować powieści dlatego, że wydawca zapowiadał ciekawą, a mnie znudziła, bo to kwestia subiektywnego odbioru, ale w mojej opinii prawo zezwala mi na reklamowanie powieści, w której jest cała masa błędów ortograficznych, gdyż można je ustalić i policzyć. Ponieważ jednak zwracania źle przetłumaczonych czy źle zredagowanych książek się nie praktykuje, byłem ciekaw, czy mi się to uda. </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-7J5WrOdruB4/V91rJvpAkLI/AAAAAAAADfQ/6kRJArPvV9knzvCJRPu3YEy87m0hYS_OACLcB/s1600/marsjanin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-7J5WrOdruB4/V91rJvpAkLI/AAAAAAAADfQ/6kRJArPvV9knzvCJRPu3YEy87m0hYS_OACLcB/s320/marsjanin.jpg" width="217" height="320" /></a></div>
<p align=justify> „Marsjanina” zakupiłem w wersji elektronicznej w Publio i w wersji papierowej w Empiku. Z książką z Empiku był ten problem, że procedura reklamacyjna wymagała odesłania jej do sklepu, a ja nie chciałem się tej książki pozbywać, gdyż miałem w niej pozaznaczane błędy w tłumaczeniu. Z reklamacją mailową zwróciłem się więc tylko do Muzy (gdzie zażądałem zwrotu pieniędzy za obie wersje) i do Publio. Nie chciałem oczywiście wycyganić podwójnego zwrotu, byłem ciekaw, kto i w jaki sposób zareaguje. Muza w ramach poszanowania klienta mnie olała, Publio odpisało mi natychmiast, że reklamację przekazuje do wydawnictwa Akurat (bo to Akurat wydało „Marsjanina”, Akurat jest imprintem Muzy, ja pisałem do Muzy dlatego, że e-maila Akurat nigdzie nie znalazłem, natomiast w książce były dane adresowe Muzy). </p>
<p align=justify>W kolejnym mailu Publio przekazało mi odpowiedź redaktora naczelnego Akurat Arkadiusza Nakoniecznika, która brzmiała: „Dziękuję za uwagi dotyczące przekładu książki. Z przykrością muszę przyznać, że w ogromnej większości są całkowicie uzasadnione”. Jednocześnie samo uchyliło się od odpowiedzialności: „Księgarnia Publio w której nabył Pan publikację jest jedynie dystrybutorem. I podobnie jak inni sprzedawcy na rynku książki, nie ponosi odpowiedzialności za treść merytoryczną poszczególnych pozycji. / Dokładamy najwyższej staranności, aby pliki były przygotowane poprawnie od strony technicznej. / Jednak za stronę edytorską ponosi odpowiedzialność wydawca”. </p>
<p align=justify>Było mi oczywiście wszystko jedno, czy pieniądze zwróci mi księgarnia (sprzedawca), czy wydawca (producent). Ponieważ jednak wydawca, chociaż przyznawał mi rację, że tłumaczenie jest źle wykonane, nie deklarował zwrotu pieniędzy, a adresu mailowego do Akurat nadal nie miałem, napisałem do Publio, że od odpowiedzialności uchyla się bezprawnie: </p>
<p align=justify><I>Zgodnie z prawem sprzedawca ponosi odpowiedzialność z tytułu rękojmi „w sytuacji, gdy rzecz sprzedana ma wadę fizyczną lub prawną. Wada fizyczna polega na niezgodności rzeczy sprzedanej z umową. W szczególności wada fizyczna występuje w sytuacji, gdy rzecz:<BR>
1) nie ma właściwości, które rzecz tego rodzaju powinna mieć ze względu na cel w umowie oznaczony albo wynikający z okoliczności lub przeznaczenia” (cytat za Miejskim Rzecznikiem Konsumentów z Poznania).<BR>
To, że rzecz (książka) nie ma właściwości, które powinna mieć (powinna być przetłumaczona na poziomie przyjętym przy publikacji tego rodzaju utworów w formie książkowej), wydawca niżej przyznaje, więc ta kwestia jest poza dyskusją.<BR>
Państwo sprzedają książki, a książki to również, a może przede wszystkim, warstwa edytorska. Twierdzenie, że odpowiada za nią wyłącznie wydawca (producent), a księgarnia (sprzedawca) nie, jest w świetle powyższej opinii nieuprawnione.</I></p>
<p align=justify>Na to przywołanie przepisów (art. 556 kodeksu cywilnego) Publio zastosowało taktykę „spierdalaj, kliencie”, czyli w ogóle nie raczyło mi odpowiedzieć. Smaczku owemu podejściu do klienta dodaje fakt, że nie ma takiej firmy jak Publio, jest to tylko nazwa księgarni prowadzonej przez spółkę Agora S.A. Tę samą, która wydaje „Gazetę Wyborczą”, gdzie dzień w dzień lecą (słuszne) gromy na PiS, że nie podporządkowuje się bezwzględnie prawu. Czyli PiS nie może sobie uznawać, że jakichś przepisów nie będzie przestrzegało, a Publio najwyraźniej tak. Jak się ten gość nazywał, który analizował, kiedy kradzież krów jest dobra, a kiedy zła? </p>
<p align=justify>W tej sytuacji wysłałem pismo z żądaniem zwrotu pieniędzy listem poleconym do wydawnictwa Akurat. Tym razem Arkadiusz Nakoniecznik uznał, że mnie zignoruje. Przypomnę, wcześniej przyznał, że sprzedał mi bubla. Swego czasu kupiłem na Allegro od jakiegoś szemranego biznesmena chińskie badziewie. Badziewie nie działało, więc je zareklamowałem. Szemrany biznesmen nie chciał uznać reklamacji, twierdząc, że badziewie działa, tylko ja nie potrafię go obsługiwać. Dostrzegają państwo różnicę? Szemrany biznesmen nie był tak bezczelny jak kulturalny redaktor naczelny książkowego wydawnictwa, by przyjąć postawę „no tak, nie działa, a ja ci nie oddam kasy i co mi zrobisz?”. </p>
<p align=justify>Zrobiłem to, że napisałem do miejskiego rzecznika konsumentów z prośbą o interwencję. Bardzo szybko odezwała się do mnie miła urzędniczka (sprawa tyle się ciągnęła z mojej winy, bo po wysłaniu poleconego do Akurat nie miałem czasu, by do tego wrócić). Dowiedziałem się od niej, że odpowiedzialność za wadliwy produkt ponosi wyłącznie sprzedawca, który z kolei może później dochodzić zwrotu pieniędzy od producenta. Czyli ona nie ma podstaw prawnych, by interweniować w wydawnictwie, może się jedynie zwrócić do księgarni, a ponieważ w Empiku nie złożyłem reklamacji, tylko do Publio. I tak zrobiła. Sprokurowała bardzo ładne pisemko, którego kopię mi przesłała. Jaki był efekt? Ano taki: </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-qVuXCKwZEcc/V91yx8oMZEI/AAAAAAAADgA/KbfElufKOR4m2Cu0kCTSYtz4p7UTtUeoQCLcB/s1600/marsjanin_zwrot.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-qVuXCKwZEcc/V91yx8oMZEI/AAAAAAAADgA/KbfElufKOR4m2Cu0kCTSYtz4p7UTtUeoQCLcB/s400/marsjanin_zwrot.png" width="400" height="360" /></a></div>
<p align=justify>Victoria, proszę państwa! Można zareklamować książkę z tego powodu, że została źle przetłumaczona, i dostać za nią zwrot pieniędzy. </p>Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-19922843765991732352016-09-16T17:45:00.000+02:002016-09-16T19:01:52.345+02:00Czarna wdowa – w odcinkach (6)<p align=center>Paweł Pollak</p>
<p align=center>PERFEKCJONISTA </p>
<p align=center>ze zbioru „Czarna wdowa”</p>
<p align=center>odc. 2 (ostatni) </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-_EnlbFRamsY/V9rqVL-IGAI/AAAAAAAADe4/OxD7BMCzUvU6K-nqMhDT6M2bL9kpywpYwCLcB/s1600/perfekcjonista.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-_EnlbFRamsY/V9rqVL-IGAI/AAAAAAAADe4/OxD7BMCzUvU6K-nqMhDT6M2bL9kpywpYwCLcB/s320/perfekcjonista.jpg" width="240" height="320" /></a></div>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/czarna-wdowa-w-odcinkach-5.html"><U>Poprzedni odcinek</U></a></DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Co?! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Chcę rozwodu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Dlaczego?!</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Bo cię nie kocham. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Co to za powód? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przez chwilę rozważał, czy sięgnąć po ten argument, i uznał, że nic nie stoi na przeszkodzie. Nie był jednym z tych mężów, którzy znajdowali sobie kochankę, ale musieli ukrywać ją przed żoną, bo tak naprawdę nie chcieli niczego w swoim małżeństwie zmieniać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Mam zamiar ożenić się z inną. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Co?! Z kim?! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nieważne. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Co nieważne?! Jakaś szmata rozbija mi udane małżeństwo, a ty mi mówisz, że nieważne, co to za szmata?! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Pomyślał, że gdyby nie zadzwonił do Samanthy, nigdy by się nie dowiedział, że stanowili z Eleanore udane małżeństwo. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Bo jest to bez znaczenia. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – A co ona takiego ma, czego ja nie mam?! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> W duchu poczynił złośliwe spostrzeżenie, że długo by wymieniać, a zacząć trzeba by było od pytania odwrotnego, czego Samantha nie miała: masy kilogramów. Po namyśle powiedział jednak: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Interesuje się mną. I tym, co robię. Kiedy pokazałem jej moje modele, zaciekawiły ją, posłu… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Co?! Ta dziwka była w moim domu?! Jak śmiesz ją tu przyprowadzać? Nie dostaniesz żadnego rozwodu, wybij to sobie z głowy! Jeśli chcesz, możesz z gołą dupą wynieść się w tej chwili do tej kurwy, ale wiedz, że wniosę o takie alimenty, że się do końca życia nie wypłacisz, domu ci też nie dam, a ta zdzira niech uważa, żeby mi nie weszła pod oczy, bo ją zatłukę. Poczekaj zresztą, nie będziesz się gził z jakąś szmatą i narażał mnie na pośmiewisko, już ja o to zadbam! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przez następne dni nie wiedział, co ma począć. Takiego rozwoju wypadków nie przewidział. Największą trudność stanowiło dla niego zebranie się na odwagę, by odbyć tę rozmowę. Przymierzał się do niej kilka razy i tchórzył. Wydawało mu się, że kiedy pokona barierę własnego strachu, reszta pójdzie już gładko. Owszem, spodziewał się krzyków, płaczu, żalów, ale nie odmowy. W ogóle nie pomyślał, że taka odmowa jest możliwa: jedna strona chce się rozwieść, druga przecież siłą jej nie zatrzyma. I zatrzymać rzeczywiście go nie mogła, ale zatruć mu życie, uczynić z rozwodu piekło zdecydowanie tak. Cień Eleanore będzie nad nim wisiał, niszcząc urok chwil spędzanych z Samanthą, pieniądze, zamiast na prezenty dla ukochanej, na wspólne wyjazdy, będą szły na adwokatów. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I powoli dojrzewała w nim myśl, że problem da się rozwiązać inaczej. Skoro ponownie ożenić się może tylko rozwodnik albo wdowiec, a rozwód nie wchodzi w grę… Myśl, którą najpierw odrzucił jako absurdalną. Ale wróciła. Przy pierwszym powrocie spotkał ją ten sam los. Ale przy drugim zaczął się łamać, rozważać za i przeciw. Argumentów przeciw było więcej, brzmiały rozsądniej, obaliły te za. Nie na długo jednak. Bo myśl nie dawała się odepchnąć i za każdym razem jakby przedstawiał ją ktoś bardziej przekonujący, lepiej zorientowany, bieglejszy w sztuce dyskusji. I w końcu pytanie brzmiało nie „czy”, tylko „jak”. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Szukając na nie odpowiedzi, podsłuchał rozmowę telefoniczną Eleanore z jakąś jej powiernicą. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Skurwysyn znalazł sobie dziwkę. I wyobraź sobie, że sprowadził ją do nas do domu. Nie, chyba się tu nie gzili, jeszcze by tego brakowało, pokazywał jej te swoje łajby i dlatego, że chciała to badziewie oglądać, postanowił się z nią, kretyn, ożenić. Ale po moim trupie, a te jego łajby to mu porozbijam. – Co ty, ukatrupiłby mnie na miejscu, on je kocha nawet chyba bardziej niż tę dziwkę. Nie, we wtorek, kiedy niby będę na spotkaniu w parafii, wie, że od lat żadnego nie opuściłam, ale zostanę w domu, porozwalam wszystko, jakby było włamanie, i te jego cholerne łajby też. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie tylko wiedział, jak ma ją zabić, lecz także nabrał przekonania, że powziął jedyną słuszną decyzję. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Szykując pułapkę, starał się przewidzieć pytania policji i przygotowywał sobie odpowiedzi. Doszedł do wniosku, że tak długo, jak się da, najlepiej mówić prawdę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie, niestety, nasze małżeństwo się nie ułożyło, miałem kochankę i chciałem się rozwieść. Nie, żona nie zgadzała się na rozwód, ale uważałem, że przekonanie jej to tylko kwestia czasu. Co by jej dało, że siedziałbym w domu, myśląc o innej? Zresztą wcale mnie nie kochała, zwyczajnie przyzwyczaiła się, że jestem, ale przecież ciągle na mnie wyklinała. Nie, nie wiem, dlaczego zeszła do garażu, nigdy tu nie przychodziła, to było moje królestwo, a tak w ogóle powinna być o tej porze na spotkaniu w parafii, opuszczała je tylko wtedy, gdy chorowała, to bardzo dziwne, że tam nie poszła. Może to ma jakiś związek z jej śmiercią? Bo rzeczywiście doprowadziłem prąd do tego modelu, ale przecież nie pod takim napięciem. Chciałem te statki trochę ożywić, wie pan, oświetlenie, działające wyrzutnie rakiet, takie bajery, żeby było zabawniej, jak komuś będę pokazywał kolekcję, bo niektórych ona nudziła. Eleanore właśnie uważała, że moje modele są nudne, nigdy ich nie oglądała ani nie dotykała, możecie sprawdzić, że na żadnych nie ma jej odcisków palców, a są właśnie na przykład odciski palców mojej dziewczyny. Więc to jest bardzo dziwne, może ten włamywacz ją zmusił, żeby zeszła na dół, zwiększył napięcie i kazał jej wziąć statek do ręki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Możliwość oskarżenia nieistniejącego włamywacza zależała od tego, czy Eleanore najpierw zamierzała porozbijać sprzęty, czy jego kolekcję. Bo jeśli kolekcję, to miał problem. Brakło potencjalnego sprawcy. Co gorsza, prawdopodobieństwo, że zacznie od statków, było większe: modele uosabiały porzucającego ją męża i jako takie skupiały na sobie jej wściekłość. Pewnie dopiero później weźmie się za pozorowanie włamania. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> To co? Twierdzić, że napięcie wzrosło wskutek wadliwego podłączenia? Po namyśle odrzucił takie rozwiązanie. Z dwóch powodów: po pierwsze, wszystko w nim się sprzeciwiało, żeby ogłaszać, że coś zrobił źle, skoro zawsze robił dobrze, a po drugie – i to przesądziło – mógłby zostać oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci. Wyrok wprawdzie dużo niższy niż za zabójstwo, ale też mu się nie uśmiechał. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przez parę minut szukał sposobu, jak pokierować jej zachowaniem, żeby zaczęła od sprzętów, ale musiał przyznać – o czym z góry wiedział – że nie dysponuje takimi możliwościami. Uświadomił sobie jednak, że nic by mu to nie dało. Policja natychmiast rozpoznałaby, że włamanie zostało sfingowane. Eleanore nie była zawodowym złodziejem, poza tym nie planowała oszukać policji, tylko jego. Przewróciłaby pewnie parę krzeseł i rozbiła jakiś wazon. A przy sfingowanym włamaniu on stałby się pierwszym podejrzanym. Nie, nie stałby się, miał zaplanowane na cały ten dzień żelazne alibi. Czyli zostałoby przy tym, że włamanie upozorowała Eleanore. Tylko po co? Musiał mieć jakieś wyjaśnienie na wypadek, gdyby mimo wszystko zaczęła od sprzętów. Żeby go wrobić, zemścić się na mężu, który postanowił ją rzucić. Oczywiście nie z myślą, żeby oskarżyć go o włamanie, to nie miałoby sensu. Ale wszystko wskazuje na to, że później popełniła samobójstwo. Samobójstwo mające wyglądać na morderstwo. A mordercą miał być jej mąż, który nieudolnie usiłował zrzucić winę na włamywacza. Chciała się na nim zemścić, posyłając go za kratki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Tak, ta teoria idealnie się nadawała, trzymała się kupy, także kiedy „włamywacza” nie było. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Czy umiała się obchodzić z prądem? Oczywiście, że tak, nieraz pokazywałem jej, jak to funkcjonuje, człowiek lubi się dzielić swoją wiedzą z innymi. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Kiedy wszystkie modele były pod napięciem – później miał zamiar zdemontować instalację, zostawiając ją tylko przy tym, który Eleanore chwyci jako pierwszy, żeby walnąć nim o podłogę (na tę myśl aż się w nim zagotowało) – zainstalował kamerkę, żeby mieć podgląd na to, co się wydarzy, i przygotował radiowy wyłącznik napięcia. Nie widział potrzeby, by kiedy Eleanore padnie trupem, dalej ją smażyć. Uważał się za porządnego człowieka, okoliczności zmusiły go do zabójstwa, ale to nie oznaczało, że musiał zachowywać się jak jakiś perwersyjny sadysta i znęcać nad zwłokami swojej ofiary. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> W Cheers zajął miejsce przy stoliku, dziękując Bogu, że nie jest Normanem Petersonem. Był to klient, który zawsze siadał na tym samym stołku przy barze, zdarzało mu się nawet wypraszać innych gości, i w jego przypadku barman zwróciłby uwagę na nietypowe zachowanie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Piwo? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Piwo. I – podniósł głos, rozglądając się po lokalu, na szczęście było jeszcze w miarę pusto – runda dla wszystkich. Skończyłem dziś duży remont! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Chóralne podziękowanie nie zabrzmiało zbyt chóralnie właśnie ze względu na małą liczbę gości, ale to powinno wystarczyć, by zapamiętano, że o tej porze przesiadywał w barze i nie mógł mieć nic wspólnego ze śmiercią swojej żony. Liczył zwłaszcza na Petersona. Norm, pijący zwykle na kredyt (bar prowadził mu nawet osobny zeszyt, którego grubość była legendarna), pozostawiał we wdzięcznej pamięci każdego, kto zechciał postawić mu piwo. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Rozłożył netbooka, przekręcił go lekko w stronę ściany, by nikt przypadkiem nie rzucił okiem na ekran, a po uzyskaniu połączenia z internetem wszedł na stronę, gdzie wyświetlał się obraz z kamery w garażu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Serfujesz sobie? – zapytał barman, stawiając na podkładce pełny kufel. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Podniósł niespokojnie wzrok, ale z miny barmana wywnioskował, że ten szuka po prostu tematu do pogawędki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ano trochę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Muszę pogonić moje dzieciaki, żeby nie grały tyle na komputerze, ja to biegałem po podwórku, a one ciągle wgapione w monitor. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Pewnie, że to niezdrowe. Przepraszam – odebrał dzwoniącą komórkę. – Tak, kotku? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Hej, wiem, że mieliśmy się dzisiaj nie spotykać, ale strasznie za tobą tęsknię. Gdzie jesteś? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – W domu – musiał skłamać, do baru pewnie chciałaby przyjść. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Aha. Szkoda. Myślałam, że jednak będziemy mogli się zobaczyć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Dzisiaj za nic nie dam rady, ale – postanowił osłodzić jej rozłąkę – pracuję właśnie nad tym, żebyśmy mogli spotykać się częściej, a właściwie być ze sobą cały czas. – Uświadomił sobie z lekką zgrozą, że powiedział prawdę, kłamstwo dopiero miało paść: – Oświadczyłem Eleanore, że chcę rozwodu, i teraz wypełniam papiery. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Musiał ją mocno zaskoczyć, bo nic nie powiedziała. Dodał więc: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – To dlatego nie chciałem się spotkać. Wiedziałem, że czeka mnie ciężka przeprawa i będę nie w sosie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– O rany, to mi rzeczywiście wynagrodziłeś… Jestem taka szczęśliwa! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie było to pytanie na telefon, ale po jej słowach wypadło z niego, zanim zdążył ugryźć się w język: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Wyjdziesz za mnie? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Po drugiej stronie zapadła cisza i już się przestraszył, że ją zniechęcił, nie dbając o stosowną oprawę oświadczyn, jednak okazało się, że Samantha zamilkła z innego powodu: </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Na razie nie mogę. Mam przecież żałobę. Ale za dziesięć miesięcy chętnie wysłucham tego pytania jeszcze raz. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie za dziesięć, pomyślał. Za dwanaście. Bo ja też będę miał żałobę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Spojrzał na ekran, ale w garażu nadal nic się nie działo. Dopiero kiedy wypił całe piwo – a pił bardzo wolno, musiał dzisiaj zachować jasny umysł – dostrzegł ruch. Tyle że ze złej strony. Eleanore powinna wejść drzwiami prowadzącymi na górę, tymczasem wchodziła od podjazdu. Owszem, wiedziała, że klucz od drzwiczek w bramie leży pod kamieniem, ale po co miałaby chodzić dookoła? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Zanim zdołał znaleźć odpowiedź na to pytanie, zobaczył, że wchodzącą nie jest Eleanore, tylko Samantha. Zmroziło go. Co ona tam robiła? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> W tym momencie odebrał SMS-a. Sygnał powiedział mu, że od Samanthy. Nerwowo złapał aparat. „Jestem w garażu. Po tym, co mi powiedziałeś, nie mogłam się powstrzymać, żeby do ciebie nie przyjść. Kocham cię”. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Podświetlił opcję „oddzwoń”, żeby ją ostrzec, kazać jej uciekać, bo Eleanore nie dość, że tego wtorku jest w domu, to jeszcze ma zamiar zejść do garażu, kiedy uświadomił sobie, że Samancie grozi znacznie poważniejsze niebezpieczeństwo niż furia jego żony. Chwycił za nadajnik radiowy, żeby wyłączyć napięcie. Przełącznik gładko się przesunął, ale kontrolna dioda nie zgasła. Co, u licha? Trzęsącymi się rękami zsunął pokrywkę i zamarł. Przez dziesięć sekund nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył: źle połączył kable. Dziesięć zgubnych sekund. Bo kiedy ponownie sięgnął po komórkę, by ostrzec Samanthę, żeby za nic w świecie nie dotykała żadnego z modeli, druga dioda powiedziała mu, że natężenie prądu wzrosło do tysiąca dwustu miliamperów. Nie musiał sprawdzać na ekranie, żeby wiedzieć, przez czyje ciało ten prąd przepłynął. </DIV>
<BR>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-k1VUsBFHUTw/V9rqebmhTfI/AAAAAAAADe8/7aFwbsOozD4J6k1t7H1GzynlBPeEHDLIgCLcB/s1600/czarna_wdowa_sm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-k1VUsBFHUTw/V9rqebmhTfI/AAAAAAAADe8/7aFwbsOozD4J6k1t7H1GzynlBPeEHDLIgCLcB/s320/czarna_wdowa_sm.jpg" width="214" height="320" /></a></div>
<BR>
<p align=justify>Poza „Perfekcjonistą” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach <a href="https://wolneebooki.pl/book/view/116">Wolne Ebooki</a>, <a href="http://www.legimi.com/pl/ebook-czarna-wdowa-pawel-pollak,b117654.html">Legimi</a>, <a href="https://www.smashwords.com/books/view/116963">Smashwords</a> i <a href="https://www.amazon.com/Czarna-wdowa-Black-Widow-Bilingual-ebook/dp/B006PCTSWI">Amazon</a> (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-15116080570129253732016-09-12T09:30:00.000+02:002016-09-12T09:30:11.483+02:00Przeczytaj moją książkę, bo inaczej mnie zabiją<p align=justify> Mariusz Zielke udostępnił bezpłatnie swój najnowszy kryminał pt. „Dla niej wszystko”. Informacja do mnie dotarła i mnie nie zainteresowała. Nie jestem czytelnikiem Zielkego, a nie ściągam sobie książek tylko dlatego, że są za darmo. Nagle jednak sprawa zrobiła się głośna, wszyscy o niej piszą i proszą, żeby powieść pobierać, bo w ten sposób ocali się wolność słowa, tyłek autora i da prztyczka w nos łobuzom. Ponieważ ciągle domagam się prawdziwej wolności słowa, jako autor może kiedyś sam poproszę o ratowanie tyłka, a łobuzów nie lubię, wszedłem <a href="http://stopcenzurze.pl"><U>na stronę</U></a>, na której Zielke opisuje dzieje powstania i opublikowania rzeczonego kryminału. </p>
<p align=justify>Mój wzrok najpierw przykuło hasło na okładce POWIEŚĆ ZAKAZANA – NIGDY NIE UKAŻE SIĘ OFICJALNIE. I poczułem do Zielkego pewną niechęć, bo bardzo nie lubię, jak się obraża moją inteligencję. O ile mi wiadomo, zarówno cenzura, jak i drugi obieg to już w Polsce odległa przeszłość. Może też nieodległa przyszłość, ale jak na razie PiS poza telewizją publiczną cenzury jeszcze nie wprowadził. </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-bhvli4Neaew/V9UzE1YHB1I/AAAAAAAADeA/sPw98wO6vQAABoXafyR26ITBSow4hlPfwCLcB/s1600/zielke.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-bhvli4Neaew/V9UzE1YHB1I/AAAAAAAADeA/sPw98wO6vQAABoXafyR26ITBSow4hlPfwCLcB/s320/zielke.jpg" width="225" height="320" /></a></div>
<p align=justify>Czytam dalej i dowiaduję się, że to „historia niemal jak z pierwszego tomu <I>Millennium</I> Stiega Larssona”. „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” przeczytałem dopiero niedawno, więc mam książkę świeżo w pamięci, ale poza zleceniem od milionera nie widzę żadnej paraleli między losami Blomkvista a Zielkego. Widzę za to, że porównanie do „Millennium”, nazwiska Larsson i Salander przyciągają uwagę. Jeszcze bardziej sceptyczny się robię, kiedy czytam „To nie jest dmuchana marketingowo opowiastka cwaniaka, który sprzedaje naiwnym swoje książki”. Na taką wygląda, ale wystarczy napisać, że to złudne wrażenie, i naiwni uwierzą? Ale patrzę, że jest rubryka „Szczegóły”. W porządku, czyli to był ogólny opis, konkrety będą dalej, klikam na link w przekonaniu, że w „Szczegółach” znajdę fakty, dowody, że to prawdziwa historia, a nie marketingowa sztuczka. Nie muszą być to przecież dowody do obrony w sądzie, zwykle z informacji, które autor przedstawia, dość łatwo zorientować się, czy pisze o prawdziwych wydarzeniach. Tyle że w „Szczegółach” faktów i konkretów jak na lekarstwo, za to dużo egzaltacji i gołosłowne zapewnienia „wszystko, co tu napisałem jest prawdą” i „wszystko, o czym piszę, mogę udowodnić”. </p>
<p align=justify>A sama historia taka, że z całym szacunkiem, ale uczniowie piątej klasy podstawówki potrafią lepiej wciskać kit (wiem, bo uczyłem). </p>
<p align=justify><I> We wrześniu 2015 r. bogaty biznesmen (posiadający własne wydawnictwo) zamówił u mnie powieść, która m.in. opisywałaby sprawę ataku bandytów na niego i porwania członka jego rodziny. </I></p>
<p align=justify>Milioner posiadający wydawnictwo, któremu porwano członka rodziny. Czy taka sprawa nie powinna wzbudzić zainteresowania mediów? Szukam i z opisywanych porwań nie znajduję nic, co by tutaj pasowało. Nie wzbudziła czy zaistniała jedynie w głowie Zielkego? Z recenzji autorki bloga <a href="http://kaginbox.blox.pl/2016/09/Dla-niej-wszystko.html"><U>Kag in the books</U></a> (która, jako jedna z nielicznych, nie dała sobie wcisnąć kitu, szacunek) wynika, że autor skupia się na sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek, a z tego, co wiem, żaden milioner wydawca się tam nie przewijał. </p>
<p align=justify><I> W 11 miesięcy stworzyłem powieść kryminalną, która bardzo podobała się pierwszym jej recenzentom i wydawcy. I wtedy prawnik biznesmena zaproponował mi umowę, która umożliwiłaby wydawcy przetrzymanie pierwszego wydania tej powieści przez 25 lat (a umawialiśmy się na wydanie w listopadzie 2016). </I></p>
<p align=justify> „Zaproponował umowę”, a nie „zmianę umowy”, czyli umowy nie było. A zatem Zielke oczekuje, że uwierzymy, że bogaci biznesmeni i doświadczeni autorzy, to są tacy ludzie, którzy pokładają zaufanie w umowach ustnych, bo w ciągu swoich karier przekonali się, że kontrahenci są bardzo uczciwi, a pisemne umowy zbędne. Pan biznesmen na słowo uwierzył pisarzowi, że ten mu książkę napisze, i uznał zabezpieczenie swoich interesów za niepotrzebne, a pan autor nie widział przeszkód, by poświęcić blisko rok pracy, nie mając żadnej gwarancji, że ktokolwiek mu za nią zapłaci. </p>
<p align=justify><I> Nie zgodziłem się i wtedy zaczęła się moja katorga. Błagalnymi mailami doprowadziłem do telefonicznej "ugody", na mocy której biznesmen m.in. zgadzał się, żebym swoją powieść wydał w Czarnej Owcy. </I></p>
<p align=justify>Nie było umowy, to co biznesmen miał do gadania, gdzie książka może się ukazać? To po pierwsze. A po drugie, biznesmen chce zablokować książkę na ćwierć wieku, ale zgadza się, żeby opublikowało ją inne wydawnictwo, bo go autor błagał? Bo, jak wiadomo, w biznesie do milionów dochodzą ludzie, którzy podejmują decyzje, kierując się litością, a nie własnym interesem. Biznesmen był pijany, kiedy wyrażał tę zgodę, czy Zielke, kiedy wymyślał tę bajeczkę? </p>
<p align=justify><I> Podpisałem umowę z tym wydawcą, bo książka mu się podobała. Po kilku dniach biznesmen wystąpił do mnie z niezrozumiałymi żądaniami (takich zmian w książce, że praktycznie musiałbym ją napisać od nowa oraz częściowego zwrotu pobranych za napisanie książki zaliczek, które wydałem na bieżące potrzeby). Nie miałem pieniędzy, by mu oddać zaliczki, musiałem więc zerwać umowę z Czarną Owcą. </I></p>
<p align=justify>Aha. Czyli biznesmen zgodził się, żeby Zielke wydał książkę w Czarnej Owcy, ale nie zażądał zwrotu zaliczek, które zapłacił za napisanie tej książki. Najwyraźniej człowiek o złotym sercu, który po prostu postanowił zasponsorować Zielkego. Czego zresztą można było się spodziewać, skoro wypłacał te zaliczki na gębę bez żadnej umowy. Następnie biznesmenowi się odwidziało i zażądał zmian w książce, do której z pewnością nie miał już żadnych praw, no bo skoro Zielke podpisał umowę z Czarną Owcą, to musiał w niej złożyć oświadczenie, że jest wyłącznym dysponentem praw do tekstu. Czyli jedno z dwojga: albo Zielke złożył fałszywe oświadczenie w tej umowie, albo mydli nam teraz oczy. <BR>
Powstaje też pytanie, dlaczego Zielke nie oddał biznesmenowi kasy z zaliczki od Czarnej Owcy. Z pewnością nie zdążył jeszcze wydać jej „na bieżące potrzeby”, bo Czarna Owca (ani żadne inne wydawnictwo) nie wypłaca zaliczki w terminie kilku dni od podpisania umowy.<BR>
Biznesmen nie ma żadnych praw do książki, nie ma pisemnej umowy, a jeśli nawet przyjmiemy, że ustalenia ustnej da się udowodnić, to najpierw było ustne zamówienie, a potem ustna rezygnacja z tego zamówienia (zgoda na wydanie w Czarnej Owcy), ale autor jest zmuszony przekazać książkę biznesmenowi, za to pisemną umowę z wydawnictwem to może sobie tak po prostu bez żadnych konsekwencji zerwać. No ludzie, kto tu kogo ma za idiotę? </p>
<p align=justify><I> Zrobiłem to i przekazałem mu powieść do wydania. </I></p>
<p align=justify>Z tymi zmianami czy bez? </p>
<p align=justify><I> Wtedy jego prawnik napisał, że już nie jest zainteresowany wydaniem powieści i że ja nie mogę jej nigdzie indziej wydać. (…) Próbują zablokować książkę sądownie, wydzwaniają do mojego wydawcy. </I></p>
<p align=justify>Czyli do kogo, bo już się pogubiłem? I jeśli prawnik miał podstawy, by zakazywać Zielce publikowania powieści, to jak to się stało, że autor opublikował ją w internecie? Przecież z prawnego punktu widzenia taka samodzielna publikacja niczym nie różni się od publikacji w wydawnictwie. </p>
<p align=justify><I> Próbują zablokować książkę sądownie (…) Jak tylko dostanę pozew, to go pokażę, że to nie ściema. </I></p>
<p align=justify>Dobre. Próbują zablokować książkę sądownie, ale nie wnieśli jeszcze pozwu, który autor mógłby pokazać jako dowód, że nie plecie jak Piekarski na mękach. Czy też Zielke dostał pismo przedsądowe wzywające go do spełnienia roszczeń i na tej podstawie zakłada, że zostanie wniesiony pozew? Skoro tak, to dlaczego nie pokaże tego pisma na dowód, że „to nie ściema”? Skoro może pokazać pozew, to tym bardziej może pokazać to pismo.<BR>
I czego ten rzekomy pozew dotyczy? Naruszenia dóbr osobistych? Czyich, skoro, jak zapewnia autor: „Bardzo wyraźnie zaznaczam, że nikogo prawdziwego nie opisywałem. Wszystkie postaci zmyśliłem”? A jeśli to nie te zmyślone postaci domagają się zabezpieczenia powództwa o ochronę dóbr osobistych przez zakaz publikowania książki (nawiasem mówiąc, bardzo wątpliwe, by sąd się na to zgodził), to w trybie jakich przepisów książka miałaby zostać sądownie zablokowana? </p>
<p align=justify>Jak ja widzę całą sytuację (oczywiście to tylko spekulacje, które opieram na swoim doświadczeniu)? Moim zdaniem Zielke normalnie napisał kolejną książkę dla Czarnej Owcy, w której regularnie publikuje. O coś się jednak z wydawnictwem pokłócił, domyślam się, że zażądał znacznie większych nakładów na promocję, a wydawnictwo odmówiło. Wtedy postanowił im pokazać, ile egzemplarzy może przy odpowiednim szumie zejść i ile stracili na tym, że nie chcieli włożyć kasy w reklamę. Pogłówkował i wyszło mu, że polski naród durny naród, wierzy bez żadnych dowodów czy wbrew dowodom w zamach w Smoleńsku, bez niczego łyknie dyrdymały o „bardzo niebezpiecznych ludziach, których interesy w jakiś sposób naruszył powieścią”. A czy może być lepszy wabik niż pisarz, za którego plecami czają się potencjalni zabójcy? „Potrzebuję pomocy w nagłośnieniu tematu, bo wtedy ci ludzie (…) będą bali się działać pozaprawnie”. Innymi słowy, jak napiszecie o mojej książce, to mnie nie pobiją ani nie zabiją. Kto może się oprzeć na takiemu wezwaniu? A Zielke, śledząc, jak informacja o jego książce się rozprzestrzenia i jak rośnie liczba pobrań, zapewne zaciera ręce i zaśmiewa się w kułak. </p>
<p align=justify>Żeby była jasność. Nie oceniam negatywnie akcji Zielkego. Nie robi nic złego czy nagannego. Dostosował się do czytelników, z których każdy, owszem, deklaruje, że chce dobrych książek, ale sięga niemal wyłącznie po autorów robiących wokół siebie szum. Sprawę Zielkego omówiły serwis Booklips i Polskie Radio. Pierwszy z definicji pisze o książkach, drugie ma misję publiczną polegającą na promowaniu kultury. Czy Zielke mógłby liczyć na ich zainteresowanie, gdyby zwyczajnie wydał dobrą powieść? Nie miałby na to najmniejszych szans. To nie Zielke jest hipokrytą, są nim odbiorcy i dziennikarze, których powieść bez sensacyjnej otoczki nie interesuje. A nie ma takiego przykazania, że reklamowa historyjka sprzedająca książkę ma być prawdziwa. Co oceniam negatywnie, to bezmyślność, naiwność i całkowity bezkrytycyzm tych, którzy tę jego nietrzymającą się kupy i niepopartą żadnymi dowodami historię cytują z pełnym przekonaniem, że to cała i święta prawda. </p>
<p align=justify>PS. Poczytałem sobie trochę o okolicznościach wydania pierwszej powieści Zielkego i wychodzi mi na to, że ma on para… bogatą wyobraźnię, naprawdę wierzy, że ktoś próbuje blokować jego twórczość, podczas gdy te demaskatorskie książki zdemaskowanym latają koło pióra. Ale to też dobrze, pisarz powinien mieć bogatą wyobraźnię. </p>Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-2799834716621754710.post-72442773548163236322016-09-09T17:45:00.000+02:002016-09-16T17:52:15.869+02:00Czarna wdowa – w odcinkach (5)
<p align=center>Paweł Pollak</p>
<p align=center>PERFEKCJONISTA </p>
<p align=center>ze zbioru „Czarna wdowa”</p>
<p align=center>odc. 1 </p>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-KNscEs8xzxc/V9GsOV50OpI/AAAAAAAADdM/C-Oe9MfFhxAMon8gIO3Vqez6d2yrRD20ACLcB/s1600/perfekcjonista.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-KNscEs8xzxc/V9GsOV50OpI/AAAAAAAADdM/C-Oe9MfFhxAMon8gIO3Vqez6d2yrRD20ACLcB/s320/perfekcjonista.jpg" width="240" height="320" /></a></div>
<BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Pomógłbyś mi z tym, Donnie? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Barman z rozpaczą patrzył na tworzącą się na podłodze kałużę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Chudy mężczyzna przechylił się przez bar. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Pewnie uszczelka puściła. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Raptem miesiąc temu naprawiali! </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – To czemu zlecasz fuszerom, zamiast od razu zwrócić się do fachowca? Czy po mnie kiedykolwiek trzeba było poprawiać? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Głupio mi cię wykorzystywać. Nie chcesz pieniędzy, a piwo za taką robotę to trochę mało. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Weź przestań. Ten bar to mój drugi dom, a teraz właściwie już pierwszy. W domu żona też mi nigdy nie płaciła za naprawy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Choć powinna, dodał z goryczą w duchu. Ale nie pieniędzmi. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Zobaczmy, co tam spaprali. – Poderwał się energicznie ze stołka, żeby odgonić przykre myśli o swoim małżeństwie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Sięgnął po torbę z narzędziami – jak zwykle wstąpił do Cheers zaraz po pracy, do domu bynajmniej mu się nie śpieszyło. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Uszczelka nie sparciała – po tak krótkim czasie było to niemożliwe – tylko rzeczywiście została niechlujnie założona. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Ręce takim obcinać, pomyślał, a nie do rur dopuszczać.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Gotowe. – Podniósł się z podłogi. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Już? – zdziwił się barman. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Drobnostka. Nawet to piwo będzie za dużo. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie przesadzaj. Tyle, ile mi tu zrobiłeś: elektryka, hydraulika, stolarka. Już nawet nie chodzi o zaoszczędzoną kasę, ale jak ty zrobisz, to trzyma latami, a tych łobuzów muszę wołać najdalej po paru miesiącach. Oczywiście do niczego się nie poczuwają: nowa naprawa, nowa kasa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Może właściwe nastawienie, pomyślał z goryczą. Co ja mam ze swojej solidności? Nic. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Usiadł ponownie za barem i pociągnął długi łyk z podsuniętego mu kufla. Zimne piwo nie sprawiło mu jednak takiej przyjemności jak zwykle. W sumie nie wiedział dlaczego. Przecież ten dzień nie był wcale gorszy od innych. Żona nie zrzędziła więcej niż normalnie, nie przytyła o kolejne kilogramy (osiągnęła już chyba zresztą pułap swoich możliwości), w portfelu nadal miał mało, ale nie ubyło. Trudno natomiast, by przybyło, przy jego nastawieniu, że najpierw trzeba rzetelnie zrobić, a dopiero potem patrzeć za zapłatą. W młodości wierzył, że wystarczy być solidnym, uczciwym i pracowitym, by mieć udane życie. Także osobiste. Ta wiara wynikała po części z religijnego wychowania: przestrzegaj przykazań, a Bóg cię wynagrodzi. Potem dostrzegł, że dużo lepiej powodzi się krętaczom i szubrawcom. Byle polityk, nic tak naprawdę niepotrafiący, dostawał ciepłą posadkę od partyjnych kolegów, z pensją, która wielokrotnie przekraczała jego zarobki. Łotry, dla których kobiety nie były niczym więcej niż tylko zabawką do łóżka, miały właśnie największe powodzenie. Ale mimo tej obserwacji cały czas wierzył. To, że inni niesprawiedliwie coś dostawali, nie musiało stanowić przeszkody, by on dostał, na co zasłużył. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> A teraz przestawał wierzyć. Skończył czterdziestkę, więcej niż pół życia miał za sobą, a nawet jeśli pisana mu była długowieczność, to najlepsze lata już minęły, nie przynosząc mu zbyt wielu radości. A co mogło cieszyć dziewięćdziesięciolatka? Regularne wypróżnianie się?</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Coś tak zmarkotniał, Donnie? – Barman dostrzegł jego przygnębienie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ech… nie, nic. Normalnie zmęczony jestem, cały dzień na nogach. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– No to przecież dobrze, jest praca, jest zarobek. Przy tym bezrobociu tylko się cieszyć. Masz coś dużego? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Tak. Remont całej chałupy. Ale sprawnie idzie. Jak człowiek nie musi po sobie poprawiać, to szybko posuwa się do przodu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Zgadza się. Niedbały robi dwa razy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Właśnie. Jeden z tych moich pseudokolegów podłączył klientowi światło w łazience do włącznika w kuchni. Awantura, kupa dodatkowej roboty. Mnie się to nigdy nie zdarzyło. Nie mówię aż o takiej fuszerce, bo to już trzeba być naprawdę zdolnym albo pijanym, żeby tego rodzaju numer wyciąć, ale u mnie kabel nigdy nawet na pół cala nie wystawał od miejsca, gdzie miał leżeć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – To ci się chwali. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Tylko to mi się chwali, pomyślał. Jedyne, z czego naprawdę był dumny, co dawało mu poczucie, że nie jest zupełnie beznadziejnym przypadkiem, podtrzymywało zanikające przekonanie o własnej wartości. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Spojrzał na zegarek. Czas wracać do domu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Jeszcze jedno piwo. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Barman podstawił czysty kufel pod kurek beczki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Na koszt firmy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie ma mowy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ale… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Za te parę minut roboty? Postawisz mi więcej, jak będziesz miał coś większego. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Barman nie nalegał. Wiedział, że uraziłby tym dumę gościa. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Gdzie się szlajałeś? Znowu wysiadywałeś w tym cholernym barze i chlałeś na potęgę! Piwskiem od ciebie jedzie, że aż mi niedobrze. Za jakie grzechy mnie takim mężem pokarało? Inni po pracy wracają do domu, do żony, a nie włóczą się po knajpach i przepijają ciężko zarobione pieniądze – zabrzmiało to tak, jakby ona zarabiała, choć ostatnim jej wkładem do domowego budżetu było tysiąc dolarów otrzymanych od ojca na nową drogę życia i zwanych szumnie posagiem – a ja się nudzę, nie mam z kim pogadać – rachunki telefoniczne pokazywały coś przeciwnego: rozmówców jej nie brakowało, czy raczej słuchaczy, bo rzadko dopuszczała kogoś do głosu – siedzę sama i pytam się, co ja takiego zrobiłam, że nie mogę mieć normalnego męża, normalnej rodziny, tylko taką niedojdę. No powiedz coś, broń się, bądź mężczyzną, Boże, co z ciebie za mięczak, a mogłam wyjść za Jamesa Ewinga, był quarterbackiem w naszej drużynie, chciał ze mną chodzić, a ja głupia się nie zgodziłam, chciałam intelektualistę, no to mam, profesora od spłuczek, rurek i kabli… Gdzie, do diabła, idziesz? Do tego swojego garażu, do tych cholernych łajb? Kolację zrobiłam, jak już na obiad nie byłeś w stanie dotrzeć!</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Połykał niesmaczne kąski, nie próbując nawet zgadnąć, jakie zwierzę ma na talerzu, i patrzył na trzykrotnie większe porcje znikające w otworze gębowym naprzeciwko. Stale otwartym, ale zdołał się wyłączyć, więc teraz była już sama wizja, bez fonii. Tylko do tego używała ust, do jedzenia i ględzenia. O całowaniu się nie było mowy. Teraz już by nawet nie chciał, odkąd Eleanore postanowiła stanąć w zawody z tucznikami, ale wcześniej też mu odmawiała. Nie wspominając o bardziej ekscytujących zabawach. Kiedyś przyłapał swoich zleceniodawców w sypialni, mężczyzna leżał na łóżku, a głowa kobiety miarowo poruszała się w okolicach jego krocza. W pierwszej chwili nie zorientował się, co robią. A kiedy to do niego dotarło, nawet się nie podniecił. Stał tylko i patrzył, i zazdrościł facetowi tak rozpaczliwie, jak dziecko, które nigdy nie posmakowało cukierka, może zazdrościć go koledze. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Z ulgą skończył kolację i wymknął się do garażu. Dumnym wzrokiem powiódł po „cholernych łajbach”, czyli modelach okrętów, które tworzyły imponującą kolekcję: niszczyciele, pancerniki, fregaty, krążowniki, trałowce, korwety, lotniskowce. I właśnie nad lotniskowcem teraz pracował. USS Nimitz. Drugi lotniskowiec o napędzie atomowym w amerykańskiej flocie wojennej z dziewięćdziesięcioma samolotami na pokładzie. W zminiaturyzowanej wersji z samolocikami, które musiał pieczołowicie odtworzyć. Uwielbiał to. Staranne, precyzyjne klejenie modelu, gdzie każdy element musiał znaleźć się w dokładnie określonym miejscu. A kiedy stawiał na półce perfekcyjnie wykonany okręcik, czuł się tak, jakby zbudował ten prawdziwy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Żałował tylko, że nie miał nikogo, komu mógłby się pochwalić. Eleanore z taką pogardą odnosiła się do jego hobby, a on wiele by dał za proste „świetnie ci wyszło” albo „idealnie, jak zawsze”. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Usiadł przy stole i przystąpił do pracy, ale nie mógł się na niej skupić. Nie przepędziła jego myśli o nieudanym życiu. Zamiast pozwolić mu o nim zapomnieć – co zwykle się działo – przypominała, że jest jedyną przyjemnością. Zniechęcony odłożył klejone części na gazetę. I wtedy przeczytał to nazwisko. W nekrologu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Czyżby? Nazwisko było dość nietypowe, ale wcale nie najrzadsze. Imię się zgadzało. Wieku nie podano. Przebiegł wzrokiem inne nekrologi na stronie: liczbę przeżytych lat wymieniano przy starszych osobach, jakby od pewnego pułapu stanowiła rodzaj zasługi. Czyli wiek też by pasował. Zsunął fragmenty modelu na stół i przejrzał gazetę w poszukiwaniu daty wydania. Sprzed tygodnia. Musiało już być po pogrzebie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Przypomniał ją sobie. Szczupła brunetka o ujmującym uśmiechu. Poznali się w jadłodajni dla bezdomnych, gdzie pomagali przy wydawaniu posiłków. Jedno z jego zajęć podyktowane nadzieją, że jeśli zrobi coś dobrego dla świata, to świat, reprezentowany przez los czy Boga, odpłaci mu podobną monetą. I w sumie odpłacił. Przecież spotkał właśnie ją. I wszystko spieprzył. Nie odważył się zaprosić jej na randkę, powiedzieć, co do niej czuje. Był przekonany, że go odrzuci, gdzie on, prosty majster-klepka, miałby szanse u wykształconej nauczycielki. A kiedy się przemógł, kiedy powiedział sobie „raz kozie śmierć” i zdecydował się, że bez względu na wszystko zaproponuje jej wyjście do kina albo na kawę, nie pojawiła się w jadłodajni. Musiał zaproszenie odłożyć. Ale nie przychodziła też w kolejnych dniach i w końcu do niego dotarło, że wcale nie zachorowała czy chwilowo nadmiar obowiązków nie pozwalał jej na pracę społeczną, tylko po prostu zrezygnowała. Miał jej numer, mógł do niej zadzwonić, przymierzał się do tego dziesiątki razy, ale odwaga na nowo go opuściła. Wielokrotnie był bliski wybrania „połącz” i nigdy tego nie zrobił, jakby przy tym kontakcie na jego palcach pojawiała się jakaś niewidzialna blokada. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Sięgnął po telefon. Nadal miał ją wpisaną, mimo że minęło dwanaście lat, mimo że zmieniał nie tylko aparaty, lecz także karty SIM. Pod wpływem impulsu wcisnął przycisk z zieloną słuchawką. Jakie to było łatwe, kiedy miał pewność, że nie ona odbierze. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Sam Hamiton.</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Tak przeraziły go te dwa słowa, że nie zdołał nic powiedzieć. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Słucham! – wyraźne zniecierpliwienie sygnalizowało, że jeśli teraz dzwoniący się nie odezwie, to usłyszy dźwięk odkładanej słuchawki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Samantha? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Tak, ja. Kto mówi? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Donnie. Donnie Cain. Pracowaliśmy razem w jadłodajni kościoła… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Pamiętam cię. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Pamiętała go? O Boże! Co to znaczy? Nic, zreflektował się. Ludzie czasem zapamiętują nawet tych, z którymi spotkali się tylko przelotnie, a oni nie spotkali się przelotnie: odbyli niejedną rozmowę, śmiali się wspólnie z niejednej zabawnej sytuacji. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Przepraszam, że się nie odezwałem. Nie myślałem, że to wciąż jest twój numer. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – To dlaczego na niego dzwonisz? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Logiczne pytanie. Nie na darmo była nauczycielką matematyki. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Przeczytałem w gazecie nekrolog twojego męża… to znaczy, dopiero teraz przeczytałem, bo normalnie nie czytam gazet… tylko moja żona… – Czuł, że z każdym słowem występuje mu pot na czoło: najpierw się chwali, że jest tępakiem, który nie sięga po prasę, a zaraz potem opowiada, że ożenił się z inną. Kiedy jednak dotarło do niego, że być może nie są to największe gafy, zrobił się cały czerwony. – To znaczy… jeśli to twój mąż… nazwisko się zgadza… imię też… – dukał. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Tak, to mój mąż. A skąd wiesz, jak się nazywał? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Śledziłem, co się z tobą dzieje. Bo ja… wtedy… w tej jadłodajni… – zamilkł zrozpaczony. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Co, Donnie? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Byłem w tobie zakochany. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Zamknął oczy, jakby za tym wyznaniem miało nastąpić trzęsienie ziemi. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Nie nastąpiło. Ani trzęsienia, ani śmiechu, ani złośliwego komentarza. Tylko milczenie. Długie milczenie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – A dlaczego mi wtedy tego nie powiedziałeś? Czekałam, że powiesz. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Jeśli dotąd żywił przekonanie, że zmarnował niepowtarzalną szansę w swoim życiu, to teraz mógł mieć pewność. Co bynajmniej nie zmniejszało pretensji, jakie do siebie o to miał. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Bałem się. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Czego? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Milczał. Nie wiedział. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Ale zakochałeś się ponownie? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – W mojej żonie? Nie…</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Cisza w słuchawce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Co chcesz przez to powiedzieć, Donnie? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Że nadal o tobie myślę. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: center">*</DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Dzisiaj nie. Chcę ci coś pokazać. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – A co? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Niespodzianka. Wskakuj do samochodu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Wsiadła posłusznie i zapięła pasy. Obdarzył ją uśmiechem i pocałunkiem. Od dwóch miesięcy był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Po kwadransie dojechali na miejsce. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Gdzie jesteśmy? – rozejrzała się niespokojnie. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – U mnie w domu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Ale… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Nie martw się, nie ma jej. We wtorki o tej porze zawsze jest na spotkaniu w parafii. Diabli wiedzą, po co tam chodzi, bo większość towarzystwa to matki z małymi dziećmi, ale chodzi. W czwartki też, to dlatego wtedy możemy spokojnie być razem, nie widzi, że mnie nie ma, i się nie czepia. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Mimo wszystko… </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify">– Nie będziemy wchodzić do samego domu, tylko do garażu, a ona ostatni raz zajrzała do niego może z pięć lat temu. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> To zapewnienie ostatecznie uśmierzyło jej obawy. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Poprowadził ją do środka z sercem bijącym jak u nastoletniego adoratora, który nie jest pewien, czy podobająca mu się koleżanka doceni jego starania. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – O rany! Sam to zrobiłeś? </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> – Sam. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Poczuł napływ dumy. Każdy mężczyzna jest dumny, kiedy może zaimponować swojej ukochanej. Choćby według obiektywnych kryteriów jego osiągnięcie nie było żadnym osiągnięciem. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Oglądała kolekcję, wydając ciche okrzyki zachwytu. Pośpieszył z objaśnieniami, który model przedstawia jaki okręt. Słuchała z zainteresowaniem. A kiedy wzięła do ręki ukończony już lotniskowiec, poczuł erekcję. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> Mieć taką kobietę w domu, a nie to zrzędzące, kłótliwe, szkaradne babsko. </DIV>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"> I nagle podjął decyzję. </DIV><BR>
<DIV STYLE="text-indent: 1cm; text-align: justify"><a href="http://pawelpollak.blogspot.com/2016/09/czarna-wdowa-w-odcinkach-6.html"><U>Dokończenie opowiadania</U></a></DIV>
<BR>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-bKkav4Ad0FQ/V9GsG7bqhyI/AAAAAAAADdI/rjZ1cBAKfeY9TQy8QxBiNTG3yw-s7PfXQCLcB/s1600/czarna_wdowa_sm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://3.bp.blogspot.com/-bKkav4Ad0FQ/V9GsG7bqhyI/AAAAAAAADdI/rjZ1cBAKfeY9TQy8QxBiNTG3yw-s7PfXQCLcB/s320/czarna_wdowa_sm.jpg" width="214" height="320" /></a></div>
<p align=justify>Poza „Perfekcjonistą” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach <a href="https://wolneebooki.pl/book/view/116">Wolne Ebooki</a>, <a href="http://www.legimi.com/pl/ebook-czarna-wdowa-pawel-pollak,b117654.html">Legimi</a>, <a href="https://www.smashwords.com/books/view/116963">Smashwords</a> i <a href="https://www.amazon.com/Czarna-wdowa-Black-Widow-Bilingual-ebook/dp/B006PCTSWI">Amazon</a> (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).</p>
Paweł Pollakhttp://www.blogger.com/profile/08286065079875201435noreply@blogger.com0