poniedziałek, 19 grudnia 2016

Sens pochowany w artystycznym smaku wulgaryzmów

W zeszłym miesiącu recenzowałem wspaniały kryminał Marcina Litwiniuka pt. „Detektyw: Przygody Stefana Mark'a”, w którym zabójca sprytnie uszkodził autokar i samolot, żeby zabić swoją pierwszą i drugą żonę. Następnie został zdemaskowany przez detektywa na tej podstawie, że zniknęły pieniądze, które dostał po śmierci żon (spadkobiercy niezabójcy nigdy odziedziczonego majątku nie trwonią), i tenże detektyw kazał policji (tak: kazał) aresztować winnego za dwa zabójstwa. Czyli morderca doprowadził do takiego wypadku autokaru i samolotu, że za każdym razem zginęła jedynie jego żona, reszta pasażerów się uratowała.

Zastanowiło mnie, dlaczego kryminał, opisujący takie przemyślne i nietypowe morderstwa, nie cieszy się wielką popularnością. Pomyślałem, że to może kwestia reklamy, najlepsza powieść bez dobrej promocji nie ma szans na sprzedaż. Ale nie. Wszedłem na stronę Psychoskoka i musiałem przyznać, że tak zachęcającego opisu książki dawno nie czytałem:

Jest to rodzaj powieści kryminalnej, opartej o reportaż z pracy śledczej.

Jeśli powieść oprzemy o reportaż, to może się przewrócić.

Stefan opisuje kilka historii z różnego okresu pracy biura, gdzie pełno jest pościgów za podejrzanymi, morderstw, zacierania śladów, a także zagrożenia życia własnego.

Pełno morderstw i pełno zagrożenia życia własnego, czegóż chcieć więcej od kryminału?

Akcja utworu rozwija się dynamicznie i żywiołowo

Potwierdzam. Tak dynamicznie i żywiołowo, że autor nie nadążył z podaniem większości szczegółów dla tej akcji istotnych.

W ciągu trzech lat rozwiązywałem tylko sprawy dotyczące zdradzanych małżeństw.

Przez kogo te małżeństwa były zdradzane, nie wiemy, ale to jest właśnie suspens.

Przy okazji odkryłem, że Psychoskok ma w swojej ofercie wiele fascynujących tytułów, w każdym razie jeśli wnioskować po opisach:

Testament Templariusza Jolanty Marii Kalety zabiera Czytelników do starego, o magicznym klimacie, opactwa cystersów w Henrykowie na Dolnym Śląsku. W pobliskiej małej Oleśnicy, przed wiekami, istniała komandoria templariuszy. Czyżby autorce udało się odnaleźć więzy łączące obydwa klasztory?

Komandoria to nie klasztor, mała Oleśnica to Oleśnica Mała, a z kolei nazwy członków zakonów piszemy małą literą, więc powinien być „Testament templariusza”.

Rok 1307, z miasta Troyes we Francji ucieka garstka templariuszy do komandorii Klein Öls, aby uniknąć aresztowań zarządzonych przez króla Filipa Pięknego. Tylko niektórzy z nich będą mieli szansę zrealizować misję, której się podjęli.

Jak rozumiemy, tą misją było uniknięcie aresztowania.

Grudzień 1981 roku. Magda Michalska po rozwodzie z mężem, wyrzucona z pracy za działalność związkową, wyprowadza się z Wrocławia na wieś, gdzie po swoim tragicznie zmarłym dziadku odziedziczyła starą, poniemiecką chałupę. (…) Po pierwszej nocy Magda budzi się w realiach stanu wojennego.

Obudzić się w realiach to już jest kanał, a co dopiero w realiach stanu wojennego. Zwłaszcza że te realia dotknęły ją wcześniej, skoro wyleciała z pracy za działalność, którą dopiero stan wojenny zdelegalizował.

Zostaje wciągnięta w tryby aparatu władzy wraz z mieszkańcami wsi Świątniki i niewielką społecznością zakonników.

Czyli można powiedzieć, że te tryby miały dużą moc zasysającą.

We wsi dochodzi też do brutalnych morderstw. Porucznik milicji prowadzący śledztwo nie radzi sobie z problemem (…)

Powiedzielibyśmy, że brutalne morderstwa to problem niewąski.

Czy zaginiony przed wiekami, przypadkiem odnaleziony, fragment Księgi Henrykowskiej może zawierać rozwiązanie zagadki? Jak wysoką cenę przyjdzie niektórym zapłacić?

Wydaje się nam, że za taką książkę każda cena będzie za wysoka.

Autor Michał Krupa, po sukcesie wydawniczym pierwszej swojej powieści “Łosoś norwesko-chiński” postanowił kuć żelazo póki gorące i napisał kolejną powieść - Łosoś a'la Africa

Podziwiając Psychoskokową umiejętność odgradzania przecinkiem podmiotu od orzeczenia, zapytamy, ile sprzedanych egzemplarzy złożyło się na ten sukces wydawniczy. Dziesięć?

W tle pojawiają się także inne postaci, częściej lub rzadziej uczestniczące w głównej fabule utworu (…)

Z tła przenoszą się do głównej fabuły.

Jako że akcja związana jest z operacjami wojskowymi, w powieści znajdziemy wątki natury militarnej.

Znaczy się, Krupa warsztat pisarski ma opanowany i wie, że w akcji związanej z operacjami wojskowymi wątków natury militarnej zabraknąć nie może.

Utwór charakteryzuje się szalonym tempem zwrotów akcji,

normalnie jazda bez trzymanki

niebywale humorystyczną narracją

to zupełnie jak ten opis

oraz dialogami obfitymi w śmieszne, a czasem abstrakcyjne wypowiedzi.

Dialogi obfite w śmieszne wypowiedzi to jest to, co tygryski lubią najbardziej.

Autor stosuje także zgrabne wulgaryzmy jako środek wyrazu literackiego, jednak, co warto zauważyć, owe wulgaryzmy posiadają swój artystyczny smak i fason, gdyż ilustrują potoczny język żołnierzy na misjach specjalnych.

Ożeż, kurwa. I to jest właśnie – biorąc pod uwagę właściwe znaczenie – zgrabny wulgaryzm, posiadający artystyczny smak i fason.

Należy odnotować, że Psychoskok wydaje nie tylko beletrystykę, jest to wydawnictwo wszechstronne, które nie boi się specjalistycznych publikacji. A na przykład z poradnikiem Jak leczyć reumatoidalne zapalenie stawów Jarosława Niebrzydowskiego spokojnie może konkurować z „Nature”:

Wyjaśnia zawiłości leczenia i w prosty sposób tłumaczy co i dlaczego oraz jak należy prawidłowo leczyć w tej chorobie.

Czyż nie potrzebujemy publikacji, które w prosty sposób tłumaczą co i dlaczego?

Do leczenia zniechęca chorych brak widocznych rezultatów i powszechne przekonanie, że choroba jest nieuleczalna.

Ciekawe, skąd się wzięło.

Leki te poza chwilową ulgą nie mogą pomóc osobom cierpiącym z powodu zapalenia stawów bo nie hamują postępów choroby. Tym samym nie dają szans na wyleczenie.

I to jest właściwe logiczne rozumowanie, którego Litwiniuk nie potrafi zastosować: nie hamują postępów choroby, więc nie dają szans na wyleczenie.

Dzięki tej lekturze dowiesz się czym i jak prawidłowo leczy się reumatoidalne zapalenie stawów. Co robi twój lekarz robi dobrze lub źle.

Aż strach pomyśleć, że gdyby Psychoskok nie umożliwił Niebrzydowskiemu opublikowania za jego pieniądze takiej wiekopomnej pozycji, nie dowiedzielibyśmy się, co lekarze robią dobrze lub źle.

Poradnik ten w przeciwieństwie do wszelkich innych publikacji dostępnych w Polsce opisuje aktualnie stosowane metody leczenia oparte na najnowszych wynikach badań naukowych.

Bo te inne publikacje promują szarlatanerię i znachorstwo.

Od ciała przejdźmy do ducha, czyli do poezji ze zbiorku O zachodzie słońca:

Tomik Barbary Wrzesińskiej przepełniony jest osobistymi przemyśleniami, nasączony rozmaitymi doznaniami.

Jak zostać poetą? Nasącz osobiste przemyślenia doznaniami.

Nie umyka uwadze autorki, że w porządek natury i ludzkiego życia wpisane są zarówno dobro jak i zło.

Spostrzegawcza kobita.

Poezja jest subiektywna także dla samej autorki, więc przegląda się ją jak swego rodzaju autobiografię.

Czego nie dałoby się zrobić, gdyby poezja była dla autorki obiektywna.

(…) im dłużej czyta się ten sam wiersz, tym większe odnosi się wrażenie, że gdzieś tu został pochowany sens i pojawia się nieodparta pokusa wyciągnięcia go na światło dzienne.

Im dłużej czytamy opisy książek Psychoskoka, tym większe odnosimy wrażenie, że sens zmarł i został pochowany.


PS. Ze względu na grube tomiska akt, które dostałem do tłumaczenia w napiętym terminie, przynajmniej do końca lutego jestem zmuszony zawiesić prowadzenie bloga.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Ach, ta biedna Szwecja

Luiza Dobrzyńska, pani, która z całym przekonaniem utrzymywała, że jest pisarką, a fakt, że za wydanie swoich książek musiała „wydawcy” płacić, w żaden sposób nie kłócił się jej z tym twierdzeniem, wypowiedziała się o Szwecji. Jeśli bredzenie od rzeczy można nazwać wypowiedzią. Polemiki z Dobrzyńską są pozbawione sensu, gdyż Dobrzyńska ogranicza się do dwóch kontrargumentów, które bezapelacyjnie wykazują, że racja jest po jej stronie, a mianowicie, że oponent pluje jadem i miesza ją z błotem. Jad i błoto to mikstura dowodząca moralnej wyższości Dobrzyńskiej i nędzy merytorycznych argumentów przeciwnika. Albo Dobrzyńska w ogóle nie podejmuje dyskusji. Ma na swoim blogu kilku komentatorów, którzy regularnie punktują jej teksty, ale zbywa ich milczeniem. Pytanie, po co wtedy w ogóle bloga prowadzi, nie jest przecież politykiem, który ma świadomość, że plecie bzdury, bo wie, że na te bzdury złapie wyborców. Na marginesie powiem, że szczerze jej tych oponentów zazdroszczę, bo u mnie z taką regularnością pojawiają się tylko psychiczni, którzy nie są w stanie ścierpieć tego, co piszę, ale cała ich „argumentacja” to próby obrażania mnie, gdyż intelektu na więcej nie starcza. Po długim namyśle postanowiłem jednak tekst Dobrzyńskiej skomentować, a dlaczego, wyjaśnię poniżej.

Od dziesięcioleci w tym państwie skutecznie niszczono wszystko, co stanowi spoiwo społeczne. Tak powstała rodzina, w której mąż i żona nie ufają sobie, rodzice nie mają żadnego autorytetu, a dzieci nie znają dziadków.

Z tego by wynikało, że Szwedzi są mocno nieudolni, bo niszcząc spoiwo społeczne, ukształtowali zgodne i współpracujące ze sobą społeczeństwo, jakich mało na tej planecie. Przemiana rodziny wielopokoleniowej w nuklearną zachodzi we wszystkich nowoczesnych społeczeństwach i nie jest typowo szwedzka. Co do autorytetu rodziców, to rozumiem, że Dobrzyńska tęskni za takim modelem, w którym ojciec dawał synowi w papę za to, że ten nie wstał, kiedy Głowa Rodziny weszła do izby, a potomek przyjmował to za słuszne i oczywiste. I człowiekowi, który mentalnie nie opuścił jeszcze średniowiecza, chyba nie da się wytłumaczyć, że to normalne i pożądane, że dzieci mają prawo do własnego zdania, a rodzice na swój autorytet muszą zapracować, a nie dostają go z racji bycia rodzicami.

Potomstwo dwojga obcych sobie ludzi jest wychowywane przez państwo, emeryci zamykają się w mieszkaniach lub domach pomocy, znikając z życia publicznego. Starość i kalectwo są tam eliminowane z życia publicznego, bo po co psuć ludziom humor przykrym widokiem?

To, że potomstwo mają ze sobą obcy ludzie, jest akurat wskazane, bo przy spokrewnionych jest duże ryzyko, że z inteligencją dziecka nie wszystko będzie w porządku (oczywiście brak inteligencji może mieć też inne przyczyny, żeby nie było, że sugeruję, że rodzice Dobrzyńskiej byli ze sobą spokrewnieni). Co do wychowywania przez państwo, fakty są takie, że w Szwecji od dawna nie ma domów dziecka, są wyłącznie rodziny zastępcze, czyli stosuje się rozwiązanie, które, jako lepsze dla sierot, my usiłujemy wprowadzić, tylko ciągle nam nie wychodzi. A przechodząc od dzieci do kalectwa, powiem tyle, że niejednokrotnie tłumaczyłem przy adopcji chorego lub niepełnosprawnego polskiego dziecka, które brała do siebie szwedzka para, bo żadne katolickie polskie porządne małżeństwo nie chciało „psuć sobie humoru przykrym widokiem”.

Cokolwiek by nie mówić o religii, stanowiła ona fundament najsilniejszych cywilizacji i łącznik między ludźmi, różniącymi się czasem we wszystkim innym.

Dobrzyńska ma poważne luki w wiedzy historycznej, bo dla przykładu taki Rzym, dopóki tolerował wszystkie religie i pozwalał podbijanym ludom wierzyć, w co chcą, był potęgą, a kiedy wprowadził religię państwową, to go barbarzyńcy zaorali. Ale nawet jeśli uznać twierdzenie Dobrzyńskiej za prawdziwe, jest to taka sama prawda, jak twierdzenie, że silna armia powinna mieć rosłe konie, wytrzymałe zbroje, ostre miecze i dalekosiężne łuki, bo taka zwyciężyła pod Grunwaldem.

Bez rodziny, bez religii, bez wiary w cokolwiek człowiek nie może być niczym innym jak kukłą sterowaną przez każdego, kto się nawinie.

I dlatego w Polsce politycy walczą o głosy elektoratu, przedstawiając programy i argumenty, telewizja publiczna obiektywnie prezentuje różne poglądy, a w Szwecji wybory wygrał niejaki Kaczysson, twierdząc, że kraj jest w ruinie (przy czym Kaczysson cudotwórca podźwignął go z ruiny następnego dnia po nieobjęciu przez siebie rządów), i prezesem telewizji publicznej jest polityk Kursksson, który utrzymywał, że szwedzki ciemny lud wszystko kupi, więc karmi go teraz prymitywną propagandą.

Pozbawiony tożsamości religijnej, rodzinnej i państwowej człowiek nie widzi powodu do walki o cokolwiek poza własnym spokojem i dobrobytem. No bo dla kogo ma ryzykować cierpienie, ruinę materialną i śmierć?

Człowiek pozbawiony tożsamości religijnej jest jak ryba bez roweru, ale ta prawda nie jest w stanie przebić się do większości zakutych katolickich łbów. Rodziny w Szwecji nadal istnieją, choć może nie odpowiadają modelowi, który polski katolik uznaje za idealny, że żona trwa przy bijącym ją mężu, maskując sińce makijażem albo opowiadając, że lubi spadać ze schodów. I z tego, co wiem (ale ja pewnie o Szwecji mało wiem), Szwedzi nadal czują się Szwedami i uznają Szwecję za swoje państwo. Nie wiem natomiast, dlaczego Dobrzyńska za pożądaną i wskazaną uznaje sytuację, w której człowiek „ma ryzykować cierpienie, ruinę materialną i śmierć”. I chciałbym się dowiedzieć, dla kogo niepozbawiona tożsamości religijnej, rodzinnej i państwowej Dobrzyńska ryzykowała cierpienie, ruinę materialną i śmierć. Bo z wpisów dotyczących jej spraw prywatnych odniosłem raczej wrażenie, że głównie walczy o własny spokój i dobrobyt. Dobrzyńska ze swoją zerową znajomością natury ludzkiej nie dostrzega, że człowiekowi rzadko kiedy spokój i dobrobyt wystarcza, osiągnąwszy go, chce zrobić coś więcej i dlatego Szwedzi tak chętnie pomagają tym, którzy mają gorzej, między innymi ludziom uciekającym przed wojną.

Symptomatyczne jest, że postępowanie zgodne z normami religii chrześcijańskiej (głodnych nakarmić, spragnionych napoić, podróżnych w dom przyjąć) wywołuje taką niepohamowaną wściekłość zdeklarowanej katoliczki. Dla Dobrzyńskiej i innych polskich katolików chrześcijaństwo to jest wiara, że żydowski cieśla zbawił świat, bo został ukrzyżowany, msza w większe święta religijne, choinka na Boże Narodzenie z dodatkowym talerzem, ale już wara od tego talerza obcym, bo to „muzułmańskie męty społeczne”. A jak ktoś nie wierzy w bajeczki o staruszku z brodą na chmurce, to gorszy gatunek człowieka, bo nie ma tożsamości religijnej, choćby w swoim życiu realizował wartości chrześcijańskie, o których katolicy pokroju Dobrzyńskiej ciągle krzyczą, ale od których w codziennym życiu są jak najdalsi.

Chcąc pokazać światu, jacy są dobrzy i cywilizowani, Szwedzi doprowadzili do ruiny własnego kraju. (…) mamy do czynienia z ostatnimi dniami Szwecji, a na jej gruzach nie powstanie żadne nowe państwo.

Jest jakiś poziom oderwania od rzeczywistości, którego osiągnięcie powoduje, że z nieszczęśnikiem nie ma sensu wdawać się w dyskusję. Pytanie, dlaczego to robię. Bo Dobrzyńska nie jest kuriozum, z którego można się pośmiać, nie jest odosobnionym przypadkiem, tylko w ten sposób myśli, rozumuje i debatuje spora część Polaków. A do tego ci ludzie mają prawo głosu w wyborach, w efekcie czego rządzi nami zacofana klika, która nie rozumie mechanizmów współczesnego świata i której wydaje się, że można zadekretować powrót do XIX wieku, a wtedy nastąpi powszechna szczęśliwość. Dobrzyńska wypowiada się o Szwecji, o której nie ma żadnej wiedzy, swoje informacje najwyraźniej czerpie z tego samego źródła, co Kaczyński, kiedy wygłupił się wypowiedzią o enklawach szariatu. Stawia diagnozy, nie potrafiąc rozróżnić, co jest działaniem ideologicznym, a co wynika z rozwoju techniki, nowych warunków społecznych i zmieniającej się ludzkiej świadomości. Tkwi w swoim ksenofobicznym, zabobonnym zaścianku, pała nienawiścią do ludzi, którzy nie podzielają jej wiary, i jest przekonana, że świat da się zatrzymać.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nie zapłacimy, bo parasole chronią przed deszczem

Poseł Tomasz Jaskóła z Kukiz 15 wystąpił z interpelacją w sprawie nierewaloryzowanych stawek tłumaczy przysięgłych. Ucieszyło mnie to i poczułem do niego ogromną wdzięczność. Radości i wdzięczności nie osłabiło nawet to, że poseł nie bardzo wie, o czym pisze: „stawki wynagrodzeń za czynności translatorskie nie były rewaloryzowane od 7 lat”. Nie od siedmiu, tylko od ponad jedenastu. „Czy planowana jest rewaloryzacja stawek wynagrodzeń zawartych w ustawie z dnia 25 listopada 2004 r. o zawodzie tłumacza przysięgłego?”. Stawki wynagrodzeń zawarte są nie w ustawie, tylko w rozporządzeniu Ministra Sprawiedliwości ze stycznia 2005 r. Nie osłabiło również to, że posługuje się dość dziwną argumentacją: „Osoba nosząca tytuł tłumacza przysięgłego otrzymuje mniejsze wynagrodzenie, pracując na rzecz podmiotów wymienionych w art. 15 ustawy z dnia 25 listopada 2004 r. o zawodzie tłumacza przysięgłego, niżeli przez godzinę zegarową udzielając indywidualnych korepetycji”. Z tłumaczeń nie udziela się korepetycji, więc równie dobrze można by argumentować, że tłumacz, który dorabia sobie kładzeniem kafelków, ma z tego więcej. Poza tym to, że sądy, prokuratura i policja (to są z grubsza te podmioty wymienione w art. 15) płacą mniej niż klienci rynkowi, jest akurat uzasadnione: na ogół wydają pieniądze podatników, którymi należy gospodarować oszczędnie. Kwestia, ile mniej, więc poseł zasadnie wskazuje, że „tłumacz przez godzinę tłumaczenia ustnego może zarobić do 150 złotych”, podczas gdy w sądzie jest to 46 zł. To stawka za szwedzki, angliści i germaniści dostają jeszcze mniej. Nie wiadomo jednak, dlaczego poseł w swojej interpelacji niemal całkowicie skupia się na tłumaczeniach ustnych, jakby tylko te były nędznie płatnie. Owszem, rozziew kwotowy między urzędowymi a rynkowymi stawkami tłumaczenia ustnego jest większy niż przy stawkach tłumaczenia pisemnego, ale te ostatnie przecież też wymagają rewaloryzacji.

Ale skoro ministerstwo sprawiedliwości nie uznaje samo z siebie za stosowne zrewaloryzować stawek, niepodniesionych od ponad jedenastu lat, to nawet argumenty od czapy są dobre, żeby przymusić je do jakiejś reakcji. I reakcja nastąpiła, bo musiała, ministerstwo ma obowiązek odpowiadać na interpelacje posłów, ale, niestety, nie ma obowiązku odpowiadać z sensem i na temat:

Zgodnie z art. 16 ust. 1 powołanej ustawy, wynagrodzenie za czynności tłumacza przysięgłego ustala umowa ze zleceniodawcą lub zamawiającym wykonanie tłumaczenia. Oznacza to, że co do zasady ustawodawca nie ingeruje w wysokość wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych, pozostawiając jej kształtowanie wolnemu rynkowi.

Ponieważ poseł Jaskóła nie zgłaszał problemu, że biednych osób nie stać na opłacenie tłumaczeń, które muszą wykonać na wolnym rynku, a potrzebnych im do załatwienia spraw urzędowych, powyższa informacja nie ma żadnego związku z kwestią poruszoną w interpelacji. Służy jedynie zapełnianiu kartki, żeby stworzyć wrażenie, że padła treściwa i wyczerpująca odpowiedź. I równie dobrze urzędnik mógłby zapełniać kartkę baśniami Szeherezady.

Należy zauważyć, że tłumaczenia tego rodzaju stanowią ok 90% wszystkich zleceń realizowanych przez tłumaczy przysięgłych[1].

Jeśli to ma być argument za niepodwyższaniem stawek za tłumaczenia dla organów wymiaru sprawiedliwości, to jest to sankcjonowanie pańszczyzny, o czym już pisałem. Ale przynajmniej dzięki odnośnikowi dowiedziałem się, skąd ministerstwo ma tę statystykę, bo wcześniej twierdziłem, że taka statystyka nie istnieje. Otóż z uzasadnienia do nowej ustawy o zawodzie tłumacza przysięgłego z 2004 r. W uzasadnieniu wprawdzie też nie jest podane, skąd ją wzięto, ale wcześniej sądy przy corocznej kontroli repertoriów rzeczywiście spisywały sobie, ile tłumaczeń dany tłumacz zrobił dla organów wymiaru sprawiedliwości, a ile dla prywatnych klientów i firm, więc faktycznie dało się to policzyć. Od 2005 r. jednak się nie da, bo kontrole repertoriów są już tylko wyrywkowe. Czyli ministerstwo posługuje się w swojej argumentacji statystyką sprzed dekady. No i ze statystyką jest tak, że według niej każdy Polak ma jedno jądro i jedną pierś, więc chciałbym się dowiedzieć, co w takim przypadku jak moim, że tłumaczenia dla organów stanowią gdzieś z połowę wszystkich tłumaczeń. Czy na te 40%, które nie mieści się w ministerialnej starożytnej statystyce, ministerstwo podniesie mi stawki?

Ta okoliczność była jedną z przyczyn podjęcia przez ustawodawcę decyzji o odejściu od wcześniejszego modelu tłumacza przysięgłego jako pomocnika procesowego sądu na rzecz stworzenia nowego wolnego zawodu, którego przedstawiciele świadczyliby usługi „także poza sądem: przy tłumaczeniu dokumentów dla obywateli, w obrocie gospodarczym oraz w kontaktach z administracją państwową. Wszystko to sprawiło, że konieczna stała się zmiana statusu tłumacza przysięgłego. Należało na nowo określić jego pozycję w systemie prawnym, czyli uwolnić go od sądu i przekształcić w instytucję świadczącą usługi na rzecz wszystkich obywateli i organów państwa”.

Poseł, reprezentujący wyborców, pyta, dlaczego tłumacze nie mają waloryzowanych stawek, a urzędnik Marcin Warchoł raczy go opowiastkami, z jakich motywów 12 lat wcześniej uchwalono ustawę. Czyli uważa, że poseł, wyborcy i tłumacze to durnie, którym na pytanie, dlaczego nie ma parasoli, można odpisywać, że parasol wynaleziono w starożytności i służy do ochrony przed deszczem, tudzież przed słońcem.

Natomiast wysokość wynagrodzenia za tłumaczenie wykonywane na żądanie takich podmiotów jak sąd, prokurator, Policja oraz organy administracji publicznej jest regulowana prawnie. Rozporządzenie w sprawie wynagrodzenia za czynności tłumacza przysięgłego określa stawki wynagrodzenia za przetłumaczoną stronę – w przypadku tłumaczeń pisemnych oraz godzinę pracy – w przypadku tłumaczeń ustnych. Wspomniane stawki są sztywne i nie mogą być modyfikowane w drodze negocjacji między zlecającym organem a tłumaczem przysięgłym.

Parasol składa się z rączki i czaszy ochronnej wykonanej z materiału.

Jak słusznie zauważył Pan Poseł w swojej interpelacji, stawki wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych określone w powołanym rozporządzeniu, pozostają na niezmienionym poziomie od dłuższego czasu, co spowodowało realne obniżenie ich wartości. Niestety – jak do tej pory – sytuacja budżetu państwa, a także wcześniejsze czasowe objęcie Polski przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu, uniemożliwiały wyodrębnienie środków na podwyższenie wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych.

Cud, urzędas zdołał przejść do meritum. Pytanie, dlaczego posługuje się kłamstwem lansowanym przez poprzednią ekipę. Przecież prezydent Duda powiedział wyraźnie, żeby nie wierzyć, że nie ma pieniędzy. Dlaczego ministerialny urzędnik podważa autorytet prezydenta RP? Panie Prezesie, pan na to pozwala? Co? Aha, prezydent nie ma mieć autorytetu, by wiedział, kto naprawdę rządzi.

Biorąc jednak pod uwagę, że ustawa o zawodzie tłumacza przysięgłego obowiązuje już od dziesięciu lat, Minister Sprawiedliwości podjął działania zmierzające do całościowej oceny funkcjonowania jej przepisów oraz regulacji zawartych w aktach wykonawczych do niej. Dlatego zarządzeniem z dnia 21 lipca 2015 r. powołał Zespół do przeglądu i oceny funkcjonowania ustawy o zawodzie tłumacza przysięgłego .

Żeby zrewaloryzować stawki nie trzeba żadnego zespołu, wystarczy, że minister wyda odpowiednie rozporządzenie.

Na jednym z najbliższych posiedzeń Zespołu rozpatrzona zostanie kwestia zmiany przepisów dotyczących wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych. Należy tu zastrzec, że ewentualne podjęcie działań legislacyjnych mających na celu podniesienie wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych będzie zależeć nie tylko od rekomendacji Zespołu, ale także od możliwości budżetowych państwa.

Innymi słowy, figę dostaniecie. Żeby było śmieszniej, argumentem o możliwościach budżetowych państwa posługuje się urzędnik rządu, któremu pieniądze rosną na drzewach, który lekką ręką przeznacza po kilkadziesiąt miliardów na płacenie zamożnym ludziom po 500 zł na dzieci czy na emerytury dla ludzi doskonale mogących jeszcze przez długie lata pracować. A żeby już tłumacze naprawdę mogli pękać ze śmiechu, nie ma w budżecie państwa takiej pozycji jak „wynagrodzenia tłumaczy przysięgłych”. Ta pozycja mieści się w budżetach sądów, prokuratur i policji, które to budżety są przecież waloryzowane, więc bez żadnego uszczerbku dla budżetu państwa wynagrodzenia tłumaczy mogłyby rosnąć o taki sam procent, o jaki waloryzowane są budżety tych instytucji. Co więcej, w przypadku sądów nie płacą one za wszystkie tłumaczenia, całkiem sporą część tych kosztów każą zwracać procesującym się stronom.