poniedziałek, 14 listopada 2016

Trzy koła dobre albo savoir-vivre pana Tomka

Po zamieszczeniu polemiki czy raczej sprostowania do wpisu Jak negocjować umowę wydawniczą dowiedziałem się od Tomasza Węckiego, jego autora, że mam całkowitą rację, ale „co mnie dziwi, to ostry ton pańskiego tekstu”. Po czym, żeby wyłuszczyć mi, że piszę w sposób nieodpowiedni, zajął się moją krytyką grafomańskich utworów i podsumował ją następująco: „widzę w panu sadystycznego szczeniaka, który dla satysfakcji pali mrówki pod lupą”. Uznałem, że analiza konstrukcji psychicznej pana Tomka, którego razi „ostry ton” ściśle merytorycznej polemiki, ale który nie ma problemu, by nazywać obcych sobie dorosłych ludzi „sadystycznymi szczeniakami”, jest zajęciem dla psychiatry, a nie dla mnie, więc się nią nie zajmowałem, tylko zaprzestałem korespondencji. Pożałowałem tylko, że ją zacząłem, bo to ja napisałem do Węckiego w odpowiedzi na ogłoszenie, że poszukuje współpracowników, którym zamierza płacić za teksty. Okazało się, że zamierza płacić, ale w formie reklamy, a takie oferty wzbudzały mój pusty śmiech jeszcze kiedy byłem świeżo po studiach, a co dopiero teraz. Zresztą nawet gdyby rzeczywiście płacił, wolałbym wybierać jedzenie ze śmietnika, niż brać pieniądze od człowieka, który uważa, że może się do mnie zwracać w opisany powyżej sposób. Ale pretensje mogę mieć tylko do siebie, że podkusiło mnie, by nabrać się na ofertę gościa, który uczy innych, jak pisać i wydawać książki, mając na koncie jedną self-publisherską 134-stronicową powieść, do tego opublikowaną w trakcie tego uczenia. Nawiasem mówiąc, rzeczonego wpisu nie poprawił, a skoro przyznał mi rację, oznacza to, że w pełni świadomie wprowadza ludzi w błąd w kwestii umów wydawniczych.

Po tym miłym kontakcie z panem Węckim niespecjalnie się ostatnio zdziwiłem, kiedy przeczytałem na jego blogu, że nazywa mnie „roszczeniowym dupkiem”, który „wypisuje (…) farmazony na sieci”. Chodzi o moją krytykę Ridero. Węcki nie wyjaśnia, co w moich zarzutach jest farmazonami, bo takie uszczegółowienie groziłoby merytoryczną odpowiedzią z mojej strony, a tu już pan Węcki ma złe doświadczenia, że mało co z jego pozornie sensownych wywodów okazuje się wtedy ten sens mieć. Bezpieczniej ograniczyć się do deprecjonującego ogólnika, no bo jeśli taki autorytet jak Tomasz Węcki, autor całej jednej książki wydanej za pośrednictwem Ridero, tak obwieścił, to wysiada nawet Kaczyński ze swoimi prawdami objawionymi.

Chociaż przepraszam, parę szczególików Węcki w odpowiedzi na komentarze innych nadmienia. I tak na przykład za „nieudany żart” uznał, że krytykuję Ridero za tworzenie błędnej noty copyright. Innymi słowy, zdaniem panem Węckiego i komentującego o nicku aaa data powstania czy pierwszej publikacji utworu jest bez znaczenia. Tak jak prawdziwa Rzeczpospolita Polska narodziła się wraz z wygraniem wyborów przez PiS, tak dla pisarzy świat zaczął się wraz z powstaniem Ridero i oczywistym jest, że data przy copyrighcie powinna być datą publikacji w Ridero. Interesujące w tym kontekście jest, co Węcki ma do zarzucenia Ridero. Ano na przykład to, że nie może zostawić pustej czwartej strony okładki: „Robisz książkę papierową, ale chcesz mieć puste tyły? Nie da się. System wie lepiej”. Obecnie dawanie tekstu na czwartej stronie okładki jest normą, więc Węcki ma pretensje, że nie może zrealizować swojej fanaberii, ale zmuszanie autora do zawarcia w książce błędnych danych bibliograficznych mu nie tylko nie przeszkadza, ale jeszcze uważa, że autor, który chce mieć poprawne dane bibliograficzne, jest jakiś dziwny. Smaczne. I o ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że takiemu aaa czy Węckiemu wisi, czy przy ich książkach będzie prawidłowo podany copyright, to nie pojmuję, jak można nie dostrzegać, o czym świadczy taka niedoróbka: że ludzie tworzący platformę do wydawania książek nie mają elementarnej wiedzy o wydawaniu książek. A skoro przy tym jesteśmy, szkoda, że pan Węcki, zachwycający się profesjonalizmem pracowników Ridero, nie zechciał skomentować ich ignorancji, czym jest ISBN. A przepraszam, skomentował: farmazony.

Pan Węcki odniósł się również do zarzutu, że serwis nie pracuje 24 godziny na dobę. „Ridero działa 24/7, tylko ich pomoc odpowiada w godzinach pracy”. Fajne, nie? Samochód jest całkiem sprawny, tylko nie ma kół. Co mi z tego, że Ridero działa, skoro, żeby skorzystać z tego działania, to ja muszę odczekać cztery albo pięć dni, bo bez odpowiedzi z pomocy nie da się ruszyć do przodu? Węcki zresztą pięknie zakłamuje mój opis sytuacji: „generalnie nie puszczam focha, kiedy ktoś na wiadomość z piątkowego wieczoru odpowie w poniedziałek”. „Czy naprawdę muszą być na zawołanie cały czas? Szczerze wątpię. Twój książkowy biznes nie rozpadnie się przez noc, przecież”. Z czwartku po południu zrobił się piątek wieczór, a tak w ogóle to tylko jedna noc, więc nie ma o co kruszyć kopii. Ale najpiękniejsze jest wyjaśnienie Węckiego, dlaczego Ridero nie może oferować całodobowej czy całotygodniowej pomocy: „warto pamiętać, że po drugiej stronie tych wszystkich Supportów stoją ludzie, a nie roboty. Czasem muszą spać”. Z tego by wynikało, że Węcki jest przekonany, że w takim supporcie siedzi cały czas jeden i ten sam człowiek i kiedy on musi pójść spać (eksperymenty wykazały, że najpóźniej w dwunastej dobie), to support trzeba zamknąć. Pan Węcki jednak nie zadał sobie pytania, dlaczego taki Amazon nie jest zamykany na cztery spusty co dwanaście dni, ale nie ma w tym nic dziwnego, ludzie, którzy tworzą sobie bzdurny obraz rzeczywistości, zazwyczaj nie są w stanie zweryfikować tego obrazu przez logiczne pytania, a kiedy zadają je inni, to na ogół dowiadują się, że opowiadają farmazony.

Węcki jest kolejną osobą, która, recenzując Ridero, wspomina o tym, że kontaktowała się z supportem. W przypadku serwisu typu „Do It Yourself” jest to kuriozum, że nie da się z nim pracować bez korzystania z pomocy.

Przejdźmy jednak do właściwej recenzji serwisu. „Ridero jest narzędziem do składu, łamania i podstawowej redakcji”, informuje nas Węcki. Dziwne, bo ja myślałem, że to „inteligentny system wydawniczy”, nowa jakość w polskim self-publishingu, platforma, dzięki której autorzy nie będą potrzebowali już wydawców. Może źle myślałem? Ale nie, sprawdzam opis serwisu, czytam jeszcze raz wywiad z Kasyanenką i jakoś nie mogę się doczytać, by swój serwis postrzegał jako „narzędzie do składu, łamania i podstawowej redakcji”. Mamy więc taką sytuację, że gość sprzedaje kucyka, ale twierdzi, że to jest pierwszorzędny koń wyścigowy. Ja zgłaszam pretensje, że kucyk, kiedy obiecywano mi i potrzebuję konia wyścigowego. Ale przychodzi Węcki i mówi, że jestem „roszczeniowy dupek, który chce więcej niż możesz mu dać”, a przecież ten kucyk jest całkiem ładny, dzieci na nim mogą się przejechać, dorosły też go dosiądzie, a jak nie jest dżokejem, to nawet będzie miał wrażenie, że znalazł się na torze wyścigowym.

Węcki informuje nas, że „Ridero jest wyjściem raczej dla tych, którzy mają własny pomysł na dystrybucję”. Ciekawe, jak ma się to do deklaracji samego serwisu, że dzięki niemu „proces przekształcenia tekstu w gotową książkę i rozpowszechniania jej wśród czytelników staje się szybki, łatwy i przyjemny. Ridero umożliwia autorowi skupienie się na tym, co najważniejsze — twórczym i starannym przygotowaniu tekstu”. Czyli ja nie mam mieć pomysłu na dystrybucję, ja mam się skupić na twórczym i starannym przygotowaniu tekstu, a potem już tylko patrzeć, jak Ridero szybko, łatwo i dla mnie przyjemnie rozprowadza moją książkę wśród czytelników. Tymczasem przez pół roku serwis sprzedał 13 egzemplarzy tej książki. Z tego 12 przez pierwsze dwa miesiące i 1 przez następne cztery. Czyli działa wyłącznie efekt nowości, później książka de facto się nie sprzedaje. Do tego kasę za nią Ridero schowało do własnej kieszeni, bo wyznaczyło taki limit wypłat, że przy tym „szybkim” rozpowszechnianiu osiągnę go w 2025 roku. Kasyanenko: Panie, ten koń śmiga jak rakieta, wyłożysz szmal, a potem będziesz tylko zgarniał wygrane w gonitwach. Węcki: Naprawdę muszę pochwalić pana Kasyanenkę, że sprzedał mi bardzo ładnego kucyka na niedzielne przejażdżki po lesie.

„Ridero dba również o takie rzeczy jak zachowanie marginesów do wersji drukowanej (nawet jeśli ich nie potrzebujesz, bo robisz tylko e-booka)”, zachwyca się Węcki. O tym, że ta dbałość polega na kancerowaniu okładki e-booka, a nie dodaniu marginesów do tej okładki, gdyby ktoś dodatkowo potrzebował wersji drukowanej, Węcki już nie wspomina. W skeczu kabaretu Tey pracownikowi, który zgłasza, że w traktorze zepsuło się koło, nakazują mówić, że nie jedno się zepsuło, tylko że trzy są dobre. Węcki właśnie tą metodą pisze swoją recenzję.

Dlatego też zachwala płatne usługi serwisu: „W tej chwili, przy książce [drukowanej] wycenionej na 40 złotych, w kieszeni autora zostaje 15 – co jest świetnym wynikiem (naprawdę, wydawcy wystawiający towar w Empiku potrafią mieć mniejszy udział)”. Po pierwsze Empik książki sprzedaje, a Ridero nie. Po drugie 40 zł to można wołać za książkę Kinga albo Miłoszewskiego, self-publisher mógłby równie dobrze zażądać 150 zł, też nikt nie kupi, a jak pisze sam Węcki przy cenie książki 20 zł, trzeba oddać temu wspaniałemu serwisowi… 19 (sic!). Po trzecie zdaje się, że Ridero miało rewolucjonizować rynek wydawniczy, a nie powielać chore rozwiązania w dystrybucji książek.
„Przez Ridero można zamówić korektę (około 4 złote za stronę) (…) Korekta wychodzi niezwykle tanio – średnia rynkowa to 5-8 złotych za stronę”. Węcki nie odróżnia korekty od redakcji, 5-8 zł to są stawki za redakcję, a nie korektę. 4 zł za korektę to drogo.

Na koniec recenzji Węcki informuje nas, że jest roztrzepany, w związku z tym powinniśmy płacić Riderowi 90 zł ekstra: „Jeśli zamawiasz druk, kup najpierw najmniejszy nakład (cztery książki za ponad 90 złotych). Ridero nie oferuje egzemplarzy testowych. Jeśli zrobisz głupi błąd, którego nikt w porę nie zauważy, zamawiając od razu cały nakład skończysz jak ja – z trzystoma sztukami literówki na okładce”. Pomijając niewątpliwy wyczyn Węckiego, że udało mu się zrobić trzysta literówek na okładce, chciałbym się dowiedzieć, ile procentowo wynosi gwarancja, że ktoś, kto nie potrafi sprawdzić tekstu przed drukiem, sprawdzi go po druku. Opublikowałem jako wydawca dziesięć książek i to w normalnym nakładzie, a nie trzysta sztuk. Nigdy mnie ani moim współpracownikom nie przyszło do głowy, żeby wydawać prawie stówę w celu ustalania, czy na okładce nie ma literówek. Po prostu starannie przygotowywaliśmy książki do druku i nigdy żadna literówka nam się nie zdarzyła.

Skoro Ridero oferuje de facto usługę składu, korekty i druku, to ja chciałbym się dowiedzieć, o co to całe halo. Przecież normalnie nikt nie podnieca się gościem, który otworzył drukarnię albo postanowił zarabiać na życie, oferując wykonywanie składu i korekty. Nikt z nim nie przeprowadza wywiadów, nie ogłasza, że wydawanie książek weszło w nową erę. Ot, jeszcze jedna drukarnia, kolejny korektor, fajnie, będzie szersza oferta, może się z usługi skorzysta, może nie, w zależności od warunków.

Kiedy czytam blogi różnych polskich self-publisherów, to nieodmiennie odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z hobbystami, którzy z dłubania w maluchu pod blokiem przerzucili się na wydawanie książek. Aspiracji do Formuły 1 nie mają, to dla nich odległy, abstrakcyjny świat, za to fascynują się montażem gaźnika. Węcki zachwyca się, że dzięki Ridero może za darmo czy tanio złożyć książkę, obwieszcza światu, że kiedy odpowiednio pokombinował, to Ridero nawet wydrukowało mu mniej więcej takie trzysta egzemplarzy, jakie chciał. To, że amerykański czy niemiecki self-publisher ma do dyspozycji platformę, która sprzedaje mu trzysta egzemplarzy dziennie, jest dla Węckiego do tego stopnia abstrakcją, że nawet nie dostrzega, że Ridero taką platformę usiłuje udawać. On wie, że jego maluch rozkraczy się na najbliższym zakręcie, więc lepiej nim nie jeździć, wie, że nigdy nie będzie go stać na dobry samochód, więc po co się frustrować, że czegoś nie można osiągnąć. Pobawił się przy książce, sprzedał kilkanaście czy kilkadziesiąt egzemplarzy, jest super, że ktoś mu taką zabawę umożliwia, prawdziwe pisarstwo jest dla innych.

17 komentarzy:

  1. W sumie to nie wiem, po co Pan napisał ten tekst. Żebym miał powód publicznie nazwać Pana dupkiem? No więc: nie uważam Pana za dupka. Sądzę, że jest Pan zdolnym pisarzem i całkiem inteligentnym człowiekiem. Tyle że ma pan ogładę i zdolności komunikacyjne na poziomie Waszczykowskiego. No i lubi Pan wszczynać burdy, bo wtedy czuje się jak jedyny sprawiedliwy.

    No więc, do meritum: nigdy nie obiecywałem Panu pieniędzy, bo chyba o to chodzi przede wszystkim. To Pan się do mnie odezwał z propozycją płatnej współpracy. W "ogłoszeniu" jej nie oferowałem, a wysyłając maila zwrotnego podkreśliłem, że pieniądze nie wchodzą w grę. Normalnie można by to podsumować jako nieporozumienie, ale Pan najwyraźniej nawet to traktuje jako obelgę. Więc krótko: nic nie mam do Pana i Pańskich opinii, ale proszę przynajmniej rzeczywiście być sprawiedliwym i nie robić ze mnie oszusta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle że ma pan ogładę i zdolności komunikacyjne na poziomie Waszczykowskiego.
      Napisał człowiek, który w jednym mailu zachęca rozmówcę do współpracy i nazywa go „sadystycznym szczeniakiem”.
      Poza tym normalka, kolejny, który nie ma nic do powiedzenia w sprawie meritum, więc roztrząsa, dlaczego napisałem tekst, i moją osobowość.

      nigdy nie obiecywałem Panu pieniędzy, bo chyba o to chodzi przede wszystkim. To Pan się do mnie odezwał z propozycją płatnej współpracy. W "ogłoszeniu" jej nie oferowałem
      Wpis z 13 stycznia 2016 r. pt. „Co nowego na Spisku w roku 2016?”:
      „Słowem: potrzebuję pomocy. Głównie do ogarnięcia pracy bardziej dziennikarskiej, niż eseistycznej – wywiadów, komentarzy zjawisk branżowych i ew. recenzji. Mam nadzieję, że do końca roku uda mi się zabezpieczyć środki, aby płacić za taką pomoc realnymi pieniędzmi”.

      Usuń
    2. Cytować też Pan nie potrafi?

      Usuń
    3. Przekręciłem coś we frazie „płacić (…) realnymi pieniędzmi”?

      Usuń
    4. Pominął Pan następne zdanie:
      "Na razie mogę zaoferować tylko dostęp do moich kanałów komunikacyjnych, miejsce na blogu i linki to Twoich książek/stron/przedsięwzięć."

      Wie Pan, nie mam czasu na te tanie chwyty. Moją intencją z tamtego maila nie było Pana obrazić - po prostu byłem tak bezpośredni, jak i Pan był. No ale Pan stosuje inne standardy do siebie, a inne do ludzi, więc bardzo łatwo nadepnąć Panu na odcisk. Ba, pół tego bloga jest o tym, jak bardzo życie Panu doskwiera. Proszę znaleźć wreszcie na to maść, a mnie wypisać ze swojej dramy.

      Usuń
    5. Pominął Pan następne zdanie:
      "Na razie mogę zaoferować tylko dostęp do moich kanałów komunikacyjnych, miejsce na blogu i linki to Twoich książek/stron/przedsięwzięć."

      Które w jaki sposób zmienia deklarację o planach płacenia realnymi pieniędzmi, skoro zostało podane, że taka płatność jest możliwa najwcześniej pod koniec roku?

      Moją intencją z tamtego maila nie było Pana obrazić - po prostu byłem tak bezpośredni, jak i Pan był.
      Aha. Zechce pan wskazać w moim wpisie „Umowy wydawnicze – fakty i mity” epitet porównywalny z „sadystycznym szczeniakiem”? Albo jakikolwiek inny epitet pod pana adresem?

      Ba, pół tego bloga jest o tym, jak bardzo życie Panu doskwiera.
      Prostowanie pańskich ignoranckich wywodów, że przekazywanie majątkowych praw autorskich jest niekorzystne dla autora, albo wykazanie, że nie odróżnia pan platformy self-publisherskiej od drukarni, jest opowieścią o tym, jak bardzo życie mi doskwiera? A to przepraszam, nie byłem tego świadom. Rozumiem, że przejawem zadowolenia z życia jest zamieszczanie pod pana wpisem zachwyconych komentarzy, że ma pan głęboką wiedzę, i wyrażanie wdzięczności, że zechciał się nią pan podzielić z maluczkimi. A jak ktoś śmie wykazywać, że wypisuje pan nonsensy, to frustrat.

      Proszę znaleźć wreszcie na to maść, a mnie wypisać ze swojej dramy.
      Co to oznacza? Że jak pan zamieści na swoim blogu kolejne wprowadzające ludzi w błąd informacje, to mi nie wolno ich sprostować, bo pan sobie zakwalifikujesz prostowanie dezinformacji Węckiego jako przejaw niezadowolenia z życia?

      Usuń
    6. Olaboga. Jak już pisałem, nie mam nic do Pańskich opinii. Opinia jest jak dupa, każdy ma własną. Proszę tylko nie kręcić; nie insynuować, że jestem oszustem, jednocześnie samemu stosując nieuczciwe chwyty. Rozkręca pan flejma z powodu urażonego ego, a udaje, że chodzi prawdę i sprawiedliwość. Z tego mnie proszę wypisać - z tego swojego leczenia kompleksów cudzym kosztem.

      Usuń
    7. To już czwarty komentarz Węckiego, w którym nie zdołał napisać słowa o Ridero, czyli na zasadniczy temat, niewygodne cytaty pomija milczeniem, na pytania wykazujące bezsens jego twierdzeń nie odpowiada, za to kontynuuje osobisty atak na oponenta, bo wiadomo, że jak oponent psychiczny, to racji mieć nie może. Swoją drogą ciekawe, że kompleksy przypisuje innym człowiek tak przewrażliwiony, że w merytorycznej polemice doczytuje się obelg i w reakcji lży swojego oponenta.

      Usuń
    8. Ech... No właśnie Pan nie rozumie różnicy między "gadasz głupoty" a "jesteś głupi", między "zachowujesz się jak szczeniak" a "jesteś szczeniakiem". Dla Pana to wszystko jednakowa obraza. A tymczasem nie, proszę się zastanowić. Natomiast wszystko, co Pan pisze o Ridero to opinie. Spróbował Pan, nie spodobało się, po swojemu wyjaśnia, co i czemu. Mam Pana przekonywać, że jednak się Panu podobało? Serio? Mógłbym się co najwyżej bawić w odkręcanie zmanipulowanych cytatów (cholernie Pan to lubi), ale mi się już nie chce. O, chociaż jest jedna rzecz - skoro 4 złote za korektę to dużo, proszę dać mi namiary na tańszych korektorów. Z chęcią skorzystam.

      Usuń
    9. Ech... No właśnie Pan nie rozumie różnicy między "gadasz głupoty" a "jesteś głupi", między "zachowujesz się jak szczeniak" a "jesteś szczeniakiem". Dla Pana to wszystko jednakowa obraza. A tymczasem nie, proszę się zastanowić.
      Dziękuję za wyjaśnienie, że „widzę w panu sadystycznego szczeniaka, który dla satysfakcji pali mrówki pod lupą” to wersal w porównaniu ze stwierdzeniem „jesteś sadystycznym szczeniakiem, który dla satysfakcji pali mrówki pod lupą”. Czy mam rozumieć, że poprzednie wyjaśnienie, że był pan równie chamski jak ja, jest nieaktualne, bo tego mojego chamstwa nie potrafi pan wskazać?

      Natomiast wszystko, co Pan pisze o Ridero to opinie. Spróbował Pan, nie spodobało się, po swojemu wyjaśnia, co i czemu. Mam Pana przekonywać, że jednak się Panu podobało? Serio?
      Niewiedza konsultantki Ridero, jak funkcjonuje ISBN, to jest moja opinia? Serio? Śladowa sprzedaż, osiągana przez Ridero, to jest opinia? Patrz, pan, a ja myślałem, że fakt. Skutki prawne danego zapisu umowy to opinia? Serio? Do cudzych opinii nie można się odnosić? Bo mnie się wydaje, że do takiej opinii, że pan nie tylko przez ignorancję, ale w pełni świadomie szkodzisz ludziom, udając eksperta, którym pan nie jesteś, można by się odnieść.
      Ale też jest to jakaś metoda, udawać durnia, kiedy się na wpis nie potrafi odpowiedzieć: chyba że pan rzeczywiście jesteś wtórnym analfabetą i nie zrozumiałeś podstawowego zarzutu, że oceniasz pan platformę self-publishingową jako drukarnię i usługodawcę od składu i korekty, kiedy samo Ridero twierdzi, że jest platformą self-publishingową, a podstawowym zadaniem takiej platformy jest sprzedaż książek.

      Mógłbym się co najwyżej bawić w odkręcanie zmanipulowanych cytatów (cholernie Pan to lubi), ale mi się już nie chce.
      Pan Węcki nie potrafi zakwestionować cytatów, że zamieścił ogłoszenie o płatnej współpracy, więc ogłasza, że są zmanipulowane, ale na czym manipulacja polega, nie wyjawi, bo albo nie ma czasu, albo mu się nie chce. Zadziwiające, że ma czas i że mu się chce zamieszczać komentarze, że cytaty są zmanipulowane.

      O, chociaż jest jedna rzecz - skoro 4 złote za korektę to dużo, proszę dać mi namiary na tańszych korektorów. Z chęcią skorzystam.
      http://korekta-pwn.pl/korekta-cennik/, cena 2,46 zł.

      Usuń
    10. O, za korektora dziękuję. Cena rzeczywiście dobra. Częściej można spotkać takie cenniki:
      http://korektor-tekstow.pl/cennik.php
      A w sumie to i takie:
      http://www.verbalia.eu/cennik/redakcja-i-korekta.html

      A z cytatami - proszę przeczytać ze zrozumieniem moje komentarze, zamiast zgrywać idiotę. Nie przystoi Panu.

      Usuń
    11. I kolejny komentarz z cyklu „rejteruję przed dyskusją, ale że mam ego przerośnięte jak gruczoł krokowy u 90-latka, to rozpaczliwie staram się pokazać, że jestem zwyciescom”.

      Usuń
    12. Dobrze, zrobię to tak, żeby było Panu łatwo. Oto pełen tekst obietnicy, na którą się Pan powołuje:

      "Słowem: potrzebuję pomocy. Głównie do ogarnięcia pracy bardziej dziennikarskiej, niż eseistycznej – wywiadów, komentarzy zjawisk branżowych i ew. recenzji. Mam nadzieję, że do końca roku uda mi się zabezpieczyć środki, aby płacić za taką pomoc realnymi pieniędzmi. Na razie mogę zaoferować tylko dostęp do moich kanałów komunikacyjnych, miejsce na blogu i linki to Twoich książek/stron/przedsięwzięć."

      Jeżeli to obietnica płacenia gotówką, oblewa Pan test rozumienia tekstu na poziomie podstawówki. Jeśli to obietnica "płacenia reklamą", popełnił Pan szmaciarską manipulację cytatem. Tak czy siak pakuje się Pan w sytuację, w której można tylko przegrać. Albo wyjdzie Pan na durnia, albo na szuję. Jedyna honorowa opcja to przyznać, że się Pan zagalopował. Ciekaw jestem, co Pan wybierze.

      Usuń
    13. Nadal nie wiem, na czym moja „szmaciarska manipulacja” miałaby polegać. Jest pan w stanie to expressis verbis napisać czy nie?
      Nigdzie nie napisałem, że złożył pan obietnicę płacenia gotówką, konsekwentnie piszę o planach/zamiarze. Czyli bez żadnej podstawy zinterpretował pan sobie moją wypowiedź tak, żeby była fałszywa w kontekście pańskiego ogłoszenia, co pan następnie udowadnia. Jakby to nazwać, żeby nie urazić pańskiego kulturalnego ucha? Może szmaciarską manipulacją?
      W sprawie korekty podał pan jeden średnio miarodajny link, bo odnoszący się głównie do tekstów naukowych, oraz link do ceny 4,50 zł. To jest drogo w porównaniu z ceną 4 zł, którą uznał pan za bardzo niską? Poza tym w sprawie Ridero nadal nie ma pan nic do powiedzenia?

      Usuń
    14. Czyli postanowił Pan twardo grać idiotę. W porządku, Pańskie prawo. Dzięki temu wiem, że rozmawiam z człowiekiem, który wybierze miłość własną ponad przyzwoitość - nawet jeśli na tym drugim mógłby tylko zyskać.

      A co do ceny za korektę: skoro 3 złote to najniższa oferta, jaką Pan znalazł, możemy się przynajmniej zgodzić, że 4 to nie jest drogo. Prawda?

      Z mojej strony to wszystko.

      Usuń
    15. Węcki dał ogłoszenie, że szuka pomocy w pisaniu tekstów i za tę pomoc zamierza płacić realnymi pieniędzmi, ale odczytując ogłoszenie w ten sposób, jesteś człowieku durniem albo manipulantem, bo treść tego ogłoszenia jest inna, ale jaka, tego Węcki już nie ujawni. A skoro jesteśmy przy manipulantach, to znaleziona przeze mnie cena korekty wynosiła 2,46 zł, a nie 3 zł.

      Usuń
  2. Panie Pawle,
    Może przyzna mi Pan rację, może nie, w każdym razie musiałem napisać tę opinię o Ridero... a dokładniej o jednym z jego działań. Otóż na przełomie października, listopada, grudnia 2016 roku i stycznia roku bieżącego, platforma Ridero, zamieściła ogłoszenie o konkursie literackim dla drużyn ze szkół ponadgimnazjalnych. Należało zebrać drużynę składającą się z maksymalnie dziesięciu osób, a następnie napisać "zbiór opowiadań", każdy o osobnej fabule, ale z jednym wspólnym, łączącym je wszystkie temacie. Nic niepokojącego. Po tygodniu byliśmy gotowi. Składamy książkę i rzeczywiście trudno to nie było... Zaakceptowaliśmy regulamin, napisany czytelnie, bez "drobnych druczków". Jak Ridero informowało we wcześniejszych wiadomościach do naszej koordynatorki, na publikację należy poczekać "do 5 dni", ponieważ chwilę nad książką musi popracować doradca. Rzeczywiście taki status na stronie autora się pojawił. Więc, czekaliśmy. Upłynęło wspomniane pięć dni. Strona główna, na której publikowane były wszystkie konkursowe pozycje w międzyczasie zapełniła się "zbiorami" z innych szkół, a naszej książki nie było. Telefonu serwis nie odbierał, a rzekomo pracuje od 10 do 15, prawda? W końcu, po dziesięciu dniach - cud nad Wisłą(!) - ktoś raczył to zrobić. Ku zdziwieniu wszystkich w słuchawce ozwał się kobiecy głos, mówiący... łamaną polszczyzną... nie trudno zgadnąć dlaczego, bo rozmawialiśmy, a raczej nasza koordynatorka, z Ukrainką! Owa Pani zapewniła szefową naszej grupy, że książka jest już gotowa i za chwilę zostanie na stronę dodana... po czym nastąpiło to po kolejnych dwóch dniach... i to do tego z niezaakceptowanymi przez nas zmianami. Ktoś powie: "niby drobna korekta", ale jednak była... i to niestety na naszą niekorzyść. Nie będę podawał pierwotnego tytułu książki, bo nie chcę robić tu autoreklamy, nie o to zupełnie mi w tym komentarzu chodzi... Nowy tytuł został nadany przez "rzekomego" doradcę z powodu niemożności, a raczej nie przyjmowania książek o takim tytule, jaki posiadała nasza. Wydaje mi się, że to autor, w tym wypadku autorzy, decydują, jak chcą swoją książkę nazwać, prawda? I czy tytuł ten będzie metaforyczny, czy w ogóle go nie będzie, to chyba znaczenia nie ma, jeśli książka, spełnia warunki konkursu, treściwie, nawet z wyczerpaniem tematu, realizując Regulamin... Apropos w tym ostatnim, słowem nie wspomniano, że jakichś tytułów się nie przyjmuje. Do końca głosowania pozostał zaledwie miesiąc, więc nie chcieliśmy czekać, aż doradca raczy się pofatygować, żeby na mejle podpisywać. Książka dodana, nic tylko się cieszyć, no nie? Tylko, że tym razem, jak na złość znów z winy Ridero, wyszły machlojki niektórych szkół przy głosowaniu. Ktoś się podłączył i generował co dziesięć minut następne dziesięć głosów. A ludzie pisali w komentarzach, mówili, że zdobycie ponad 6000 w jedną noc to, delikatnie ujmując, lekka przesada. Serwis zorientował się tydzień, no przepraszam - dwa, przed zakończeniem głosowania... ale od razu też ich, jak zapewniał, nie zweryfikował, bo zajęło im to kolejne kilka dni... Skończyło się na tym, że kategoria "TOP 50" została całkowicie usunięta, a losowa wybrane książki, tak by każdy miał szansę wygrać, będą generować się przy każdym kolejnym wejściu na stronę konkursu. Niby fer, ale głosów do końca nie zresetowali, bo tym, co ten wynik osiągnęli, trzysta zostawili. Koniec końców głosowanie się skończyło, nasza książka nie wygrała, opowiadania zmarnowane, bo nigdzie na innych konkursach opublikować ich nie można, a niesmak pozostał. Pustka też... bo szkoła pieniędzy na wydrukowanie książki uczestników nie da. Nie można przecież pozwolić, by opowiadania, które uzyskiwały świetne opinie wśród kolegów i koleżanek oraz osób głosujących poszły do szuflady. Co więc zrobić?
    I jak tu nie kochać Ridero, prawda?

    POZDRAWIAM
    Krystian K.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.