poniedziałek, 12 września 2016

Przeczytaj moją książkę, bo inaczej mnie zabiją

Mariusz Zielke udostępnił bezpłatnie swój najnowszy kryminał pt. „Dla niej wszystko”. Informacja do mnie dotarła i mnie nie zainteresowała. Nie jestem czytelnikiem Zielkego, a nie ściągam sobie książek tylko dlatego, że są za darmo. Nagle jednak sprawa zrobiła się głośna, wszyscy o niej piszą i proszą, żeby powieść pobierać, bo w ten sposób ocali się wolność słowa, tyłek autora i da prztyczka w nos łobuzom. Ponieważ ciągle domagam się prawdziwej wolności słowa, jako autor może kiedyś sam poproszę o ratowanie tyłka, a łobuzów nie lubię, wszedłem na stronę, na której Zielke opisuje dzieje powstania i opublikowania rzeczonego kryminału.

Mój wzrok najpierw przykuło hasło na okładce POWIEŚĆ ZAKAZANA – NIGDY NIE UKAŻE SIĘ OFICJALNIE. I poczułem do Zielkego pewną niechęć, bo bardzo nie lubię, jak się obraża moją inteligencję. O ile mi wiadomo, zarówno cenzura, jak i drugi obieg to już w Polsce odległa przeszłość. Może też nieodległa przyszłość, ale jak na razie PiS poza telewizją publiczną cenzury jeszcze nie wprowadził.

Czytam dalej i dowiaduję się, że to „historia niemal jak z pierwszego tomu Millennium Stiega Larssona”. „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” przeczytałem dopiero niedawno, więc mam książkę świeżo w pamięci, ale poza zleceniem od milionera nie widzę żadnej paraleli między losami Blomkvista a Zielkego. Widzę za to, że porównanie do „Millennium”, nazwiska Larsson i Salander przyciągają uwagę. Jeszcze bardziej sceptyczny się robię, kiedy czytam „To nie jest dmuchana marketingowo opowiastka cwaniaka, który sprzedaje naiwnym swoje książki”. Na taką wygląda, ale wystarczy napisać, że to złudne wrażenie, i naiwni uwierzą? Ale patrzę, że jest rubryka „Szczegóły”. W porządku, czyli to był ogólny opis, konkrety będą dalej, klikam na link w przekonaniu, że w „Szczegółach” znajdę fakty, dowody, że to prawdziwa historia, a nie marketingowa sztuczka. Nie muszą być to przecież dowody do obrony w sądzie, zwykle z informacji, które autor przedstawia, dość łatwo zorientować się, czy pisze o prawdziwych wydarzeniach. Tyle że w „Szczegółach” faktów i konkretów jak na lekarstwo, za to dużo egzaltacji i gołosłowne zapewnienia „wszystko, co tu napisałem jest prawdą” i „wszystko, o czym piszę, mogę udowodnić”.

A sama historia taka, że z całym szacunkiem, ale uczniowie piątej klasy podstawówki potrafią lepiej wciskać kit (wiem, bo uczyłem).

We wrześniu 2015 r. bogaty biznesmen (posiadający własne wydawnictwo) zamówił u mnie powieść, która m.in. opisywałaby sprawę ataku bandytów na niego i porwania członka jego rodziny.

Milioner posiadający wydawnictwo, któremu porwano członka rodziny. Czy taka sprawa nie powinna wzbudzić zainteresowania mediów? Szukam i z opisywanych porwań nie znajduję nic, co by tutaj pasowało. Nie wzbudziła czy zaistniała jedynie w głowie Zielkego? Z recenzji autorki bloga Kag in the books (która, jako jedna z nielicznych, nie dała sobie wcisnąć kitu, szacunek) wynika, że autor skupia się na sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek, a z tego, co wiem, żaden milioner wydawca się tam nie przewijał.

W 11 miesięcy stworzyłem powieść kryminalną, która bardzo podobała się pierwszym jej recenzentom i wydawcy. I wtedy prawnik biznesmena zaproponował mi umowę, która umożliwiłaby wydawcy przetrzymanie pierwszego wydania tej powieści przez 25 lat (a umawialiśmy się na wydanie w listopadzie 2016).

„Zaproponował umowę”, a nie „zmianę umowy”, czyli umowy nie było. A zatem Zielke oczekuje, że uwierzymy, że bogaci biznesmeni i doświadczeni autorzy, to są tacy ludzie, którzy pokładają zaufanie w umowach ustnych, bo w ciągu swoich karier przekonali się, że kontrahenci są bardzo uczciwi, a pisemne umowy zbędne. Pan biznesmen na słowo uwierzył pisarzowi, że ten mu książkę napisze, i uznał zabezpieczenie swoich interesów za niepotrzebne, a pan autor nie widział przeszkód, by poświęcić blisko rok pracy, nie mając żadnej gwarancji, że ktokolwiek mu za nią zapłaci.

Nie zgodziłem się i wtedy zaczęła się moja katorga. Błagalnymi mailami doprowadziłem do telefonicznej "ugody", na mocy której biznesmen m.in. zgadzał się, żebym swoją powieść wydał w Czarnej Owcy.

Nie było umowy, to co biznesmen miał do gadania, gdzie książka może się ukazać? To po pierwsze. A po drugie, biznesmen chce zablokować książkę na ćwierć wieku, ale zgadza się, żeby opublikowało ją inne wydawnictwo, bo go autor błagał? Bo, jak wiadomo, w biznesie do milionów dochodzą ludzie, którzy podejmują decyzje, kierując się litością, a nie własnym interesem. Biznesmen był pijany, kiedy wyrażał tę zgodę, czy Zielke, kiedy wymyślał tę bajeczkę?

Podpisałem umowę z tym wydawcą, bo książka mu się podobała. Po kilku dniach biznesmen wystąpił do mnie z niezrozumiałymi żądaniami (takich zmian w książce, że praktycznie musiałbym ją napisać od nowa oraz częściowego zwrotu pobranych za napisanie książki zaliczek, które wydałem na bieżące potrzeby). Nie miałem pieniędzy, by mu oddać zaliczki, musiałem więc zerwać umowę z Czarną Owcą.

Aha. Czyli biznesmen zgodził się, żeby Zielke wydał książkę w Czarnej Owcy, ale nie zażądał zwrotu zaliczek, które zapłacił za napisanie tej książki. Najwyraźniej człowiek o złotym sercu, który po prostu postanowił zasponsorować Zielkego. Czego zresztą można było się spodziewać, skoro wypłacał te zaliczki na gębę bez żadnej umowy. Następnie biznesmenowi się odwidziało i zażądał zmian w książce, do której z pewnością nie miał już żadnych praw, no bo skoro Zielke podpisał umowę z Czarną Owcą, to musiał w niej złożyć oświadczenie, że jest wyłącznym dysponentem praw do tekstu. Czyli jedno z dwojga: albo Zielke złożył fałszywe oświadczenie w tej umowie, albo mydli nam teraz oczy.
Powstaje też pytanie, dlaczego Zielke nie oddał biznesmenowi kasy z zaliczki od Czarnej Owcy. Z pewnością nie zdążył jeszcze wydać jej „na bieżące potrzeby”, bo Czarna Owca (ani żadne inne wydawnictwo) nie wypłaca zaliczki w terminie kilku dni od podpisania umowy.
Biznesmen nie ma żadnych praw do książki, nie ma pisemnej umowy, a jeśli nawet przyjmiemy, że ustalenia ustnej da się udowodnić, to najpierw było ustne zamówienie, a potem ustna rezygnacja z tego zamówienia (zgoda na wydanie w Czarnej Owcy), ale autor jest zmuszony przekazać książkę biznesmenowi, za to pisemną umowę z wydawnictwem to może sobie tak po prostu bez żadnych konsekwencji zerwać. No ludzie, kto tu kogo ma za idiotę?

Zrobiłem to i przekazałem mu powieść do wydania.

Z tymi zmianami czy bez?

Wtedy jego prawnik napisał, że już nie jest zainteresowany wydaniem powieści i że ja nie mogę jej nigdzie indziej wydać. (…) Próbują zablokować książkę sądownie, wydzwaniają do mojego wydawcy.

Czyli do kogo, bo już się pogubiłem? I jeśli prawnik miał podstawy, by zakazywać Zielce publikowania powieści, to jak to się stało, że autor opublikował ją w internecie? Przecież z prawnego punktu widzenia taka samodzielna publikacja niczym nie różni się od publikacji w wydawnictwie.

Próbują zablokować książkę sądownie (…) Jak tylko dostanę pozew, to go pokażę, że to nie ściema.

Dobre. Próbują zablokować książkę sądownie, ale nie wnieśli jeszcze pozwu, który autor mógłby pokazać jako dowód, że nie plecie jak Piekarski na mękach. Czy też Zielke dostał pismo przedsądowe wzywające go do spełnienia roszczeń i na tej podstawie zakłada, że zostanie wniesiony pozew? Skoro tak, to dlaczego nie pokaże tego pisma na dowód, że „to nie ściema”? Skoro może pokazać pozew, to tym bardziej może pokazać to pismo.
I czego ten rzekomy pozew dotyczy? Naruszenia dóbr osobistych? Czyich, skoro, jak zapewnia autor: „Bardzo wyraźnie zaznaczam, że nikogo prawdziwego nie opisywałem. Wszystkie postaci zmyśliłem”? A jeśli to nie te zmyślone postaci domagają się zabezpieczenia powództwa o ochronę dóbr osobistych przez zakaz publikowania książki (nawiasem mówiąc, bardzo wątpliwe, by sąd się na to zgodził), to w trybie jakich przepisów książka miałaby zostać sądownie zablokowana?

Jak ja widzę całą sytuację (oczywiście to tylko spekulacje, które opieram na swoim doświadczeniu)? Moim zdaniem Zielke normalnie napisał kolejną książkę dla Czarnej Owcy, w której regularnie publikuje. O coś się jednak z wydawnictwem pokłócił, domyślam się, że zażądał znacznie większych nakładów na promocję, a wydawnictwo odmówiło. Wtedy postanowił im pokazać, ile egzemplarzy może przy odpowiednim szumie zejść i ile stracili na tym, że nie chcieli włożyć kasy w reklamę. Pogłówkował i wyszło mu, że polski naród durny naród, wierzy bez żadnych dowodów czy wbrew dowodom w zamach w Smoleńsku, bez niczego łyknie dyrdymały o „bardzo niebezpiecznych ludziach, których interesy w jakiś sposób naruszył powieścią”. A czy może być lepszy wabik niż pisarz, za którego plecami czają się potencjalni zabójcy? „Potrzebuję pomocy w nagłośnieniu tematu, bo wtedy ci ludzie (…) będą bali się działać pozaprawnie”. Innymi słowy, jak napiszecie o mojej książce, to mnie nie pobiją ani nie zabiją. Kto może się oprzeć na takiemu wezwaniu? A Zielke, śledząc, jak informacja o jego książce się rozprzestrzenia i jak rośnie liczba pobrań, zapewne zaciera ręce i zaśmiewa się w kułak.

Żeby była jasność. Nie oceniam negatywnie akcji Zielkego. Nie robi nic złego czy nagannego. Dostosował się do czytelników, z których każdy, owszem, deklaruje, że chce dobrych książek, ale sięga niemal wyłącznie po autorów robiących wokół siebie szum. Sprawę Zielkego omówiły serwis Booklips i Polskie Radio. Pierwszy z definicji pisze o książkach, drugie ma misję publiczną polegającą na promowaniu kultury. Czy Zielke mógłby liczyć na ich zainteresowanie, gdyby zwyczajnie wydał dobrą powieść? Nie miałby na to najmniejszych szans. To nie Zielke jest hipokrytą, są nim odbiorcy i dziennikarze, których powieść bez sensacyjnej otoczki nie interesuje. A nie ma takiego przykazania, że reklamowa historyjka sprzedająca książkę ma być prawdziwa. Co oceniam negatywnie, to bezmyślność, naiwność i całkowity bezkrytycyzm tych, którzy tę jego nietrzymającą się kupy i niepopartą żadnymi dowodami historię cytują z pełnym przekonaniem, że to cała i święta prawda.

PS. Poczytałem sobie trochę o okolicznościach wydania pierwszej powieści Zielkego i wychodzi mi na to, że ma on para… bogatą wyobraźnię, naprawdę wierzy, że ktoś próbuje blokować jego twórczość, podczas gdy te demaskatorskie książki zdemaskowanym latają koło pióra. Ale to też dobrze, pisarz powinien mieć bogatą wyobraźnię.

12 komentarzy:

  1. Opis tego dzieła jest wspaniały i to z kilku powodów. Ale patrząc na jakość książek wydanych przez podobno renomowane wydawnictwa, też mam czasem wrażenie, że wiele z nich powinno wpisywać sobie w stopce redakcyjnej "redakcja: zabroniono, korekta: niedozwolono".

    OdpowiedzUsuń
  2. Tu wszystko wyjaśniam: https://www.youtube.com/watch?v=AkahxjAO8x8
    Nie mam pretensji do tekstu, rozumiem wątpliwości, ale z bardziej otwartą polemiką muszę poczekać na odpowiedni moment, inaczej mogę dużo przegrać. Mam nadzieję, że na filmie choć trochę wyjaśniam. Moja "najciekawsza sprawa kryminalna" nie dotyczy Iwony Wieczorek, dotyczy zupełnie innej sprawy związanej z porwaniem członka rodziny biznesmena (bez trudu można ją znaleźć w internecie, bo była bardzo głośna, było kilka reportaży w gazetach i w tv na jej temat, ale żaden z nich nie dotykał najciekawszych wątków związanych z tą sprawą). W sprawie tej pojawił się wątek działania w Polsce zorganizowanej grupy przestępczej specjalizującej się w porwaniach (na pewno) i w innych ciężkich przestępstwach (nie ma dowodów), kierowanej przez innego milionera (który już nie żyje), który być może pośredniczył lub kierował zleceniami zabójstw i porwań (są tylko poszlaki na to). Ten człowiek został zamordowany. Bardzo ważne: ja nie jestem dziennikarzem, nie wyjaśniam tej sprawy, nie próbuję jej nagłośnić, żeby została wyjaśniona (przez 10 lat policja jej nie potrafiła wyjaśnić, to co ja mogę?). Nie chcę jej wyjaśniać. Ja się tylko zainspirowałem tą historią, nie wiem, czym się naraziłem i dlaczego nie mogę wydać książki (słuszna uwaga, że mam prawa i niby mogę wydać, ale wydawcy naprawdę nie chcą się pchać w takie rozgrywki i ja ich nie mogę zmuszać do tego, mogę wydać sam - ale jak dostanę sądowy zakaz to po prostu strasznie dużo pieniędzy stracę, których nie mam zresztą, więc wolałem udostępnić książkę za darmo). W niektórych miejscach pokazywałem kilka dokumentów potwierdzających moje obawy, można je znaleźć w sieci, ale uznałem, że do czasu otrzymania pozwu, nie będę ich eksponował. Pozew zapowiedział prawnik (telefonicznie przekazał taką informację Czarnej Owcy; do mnie wysłał mailem zapowiedź skierowania sprawy do sądu). Prawniczka w Polskim Radiu powiedziała mi (zresztą wcześniej też), że sąd może podjąć decyzję o zabezpieczeniu powództwa (zakazie publikacji jakichkolwiek książek nawiązujących do tej sprawy) bez wysłuchania mnie. Będę miał co prawda możliwość zaskarżenia takiej decyzji, ale wolałem na to nie czekać, stąd cała akcja, uważam, że robiona zgodnie z prawem i nie krzywdząca nikogo. Kwestia zaliczki: gdyby biznesmen zgodził się na wydanie w Czarnej Owcy, dostałby zwrot zaliczek (zgodziłem się nawet na oddanie mu 100 proc. moich tantiem). Problem w tym, że zażądał takich zmian w książce, że tę książkę musiałbym napisać od nowa (więc dlaczego mam zwracać cokolwiek, jeśli wykonałem dzieło zgodnie z umową ustną?). W związku z żądaniami, zerwałem umowę z Cz.O. i przekazałem zamówioną książkę do biznesmena-wydawcy. Czekam na umowę wydawniczą. Ponieważ jednak zapowiedziano mi jakiś dziwaczny proces, a nie mogę w tej sprawie zbytnio ufać polskiemu prawu, to zareagowałem jak zareagowałem. Nie jestem w tej sprawie bez winy. Nigdy więcej żadnych umów (ustaleń) z milionerami. Nigdy nie wezmę zaliczki na napisanie książki (by nie mieć już podobnych problemów). Jakoś sobie będę radził. Swoją drogą policzyłem, ile wychodzi mi na godzinę pracy z tych zaliczek, co dostałem: wyszło 11,75 zł. Chyba nie tak dużo.







    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadal żadnych dowodów (za to w stylu Kaczyńskiego informowanie, że gdzieś są i w odpowiednim czasie zostaną pokazane), tylko mętne i sprzeczne wyjaśnienia. Utwierdzam się w przekonaniu, że albo Pan wymyślił sobie strategię reklamową, słusznie przyjmując, że do Polaków przemawiają nie dowody i logiczne argumenty, tylko półsłówka, insynuacje i teorie spiskowe, albo jest Pan paranoikiem, który sam w spisek przeciwko sobie wierzy.

      Pozew zapowiedział prawnik (telefonicznie przekazał taką informację Czarnej Owcy; do mnie wysłał mailem zapowiedź skierowania sprawy do sądu).
      Co ma Czarna Owca do pozwu, skoro zerwał Pan z nią umowę? Kto grozi tym pozwem? O co ma być ten pozew? I przepraszam bardzo, ale kto przy zdrowych zmysłach podejmuje znaczące decyzje na mailową czy telefoniczną groźbę złożenia pozwu, kiedy w znakomitej większości przypadków są to puste groźby?

      nie wiem, czym się naraziłem i dlaczego nie mogę wydać książki (słuszna uwaga, że mam prawa i niby mogę wydać, ale wydawcy naprawdę nie chcą się pchać w takie rozgrywki i ja ich nie mogę zmuszać do tego
      Przecież Czarna Owca chciała wydać książkę, to Pan zerwał umowę. Poza tym niemożność wydania a zakaz wydania to dwie różne rzeczy, więc robi Pan ludziom wodę z mózgu tymi hasłami reklamowymi.

      Prawniczka w Polskim Radiu powiedziała mi (zresztą wcześniej też), że sąd może podjąć decyzję o zabezpieczeniu powództwa (zakazie publikacji jakichkolwiek książek nawiązujących do tej sprawy) bez wysłuchania mnie.
      I co z tego? Uzyskanie zabezpieczenia powództwa w postaci zakazu publikacji jest obecnie dosyć trudne, dlatego że wnioskodawca musi wykazać, że zakazowi publikacji nie sprzeciwia się ważny interes publiczny. Do tego taki zakaz może obowiązywać maksymalnie przez rok.

      Będę miał co prawda możliwość zaskarżenia takiej decyzji, ale wolałem na to nie czekać
      Na jakiej podstawie uznał Pan z góry, że sąd zgodzi się na zabezpieczenie i że przy ewentualnym zabezpieczeniu nie uzna pańskiego zażalenia? Przecież Pan twierdzi, że w książce nie ma prawdziwych postaci, więc nie ma w ogóle podstaw do procesu o naruszenie dóbr osobistych.

      stąd cała akcja, uważam, że robiona zgodnie z prawem i nie krzywdząca nikogo.
      Nikt nie stawiał zarzutu, że Pana akcja jest niezgodna z prawem bądź dla kogoś krzywdząca.

      Kwestia zaliczki: gdyby biznesmen zgodził się na wydanie w Czarnej Owcy, dostałby zwrot zaliczek (zgodziłem się nawet na oddanie mu 100 proc. moich tantiem).
      W porządku, wyjaśnił Pan kwestię, że zgoda na wydanie w Czarnej Owcy wiązała się ze zwrotem zaliczek, co ze „Szczegółów” nie wynikało. Ale jako powód powrotu do biznesmena podał Pan niemożność oddania mu zaliczki. I przyznaje Pan, że ma z biznesmenem wyłącznie umowę ustną, co samo w sobie jest nieprawdopodobne.

      Problem w tym, że zażądał takich zmian w książce, że tę książkę musiałbym napisać od nowa
      To już Pan pisał, nie wyjaśnia Pan, na jakiej podstawie on żądał tych zmian.

      W związku z żądaniami, zerwałem umowę z Cz.O. i przekazałem zamówioną książkę do biznesmena-wydawcy.
      Nie odnosi się Pan do mojej oceny tej sytuacji.

      Czekam na umowę wydawniczą.
      Na jaką umowę Pan czeka, skoro opublikował Pan książkę w internecie?

      Usuń
  3. Na Facebooku niejaki Krzysztof Maciejewski wykazał, że całkowicie się mylę, więc czuję się zobowiązany przytoczyć jego komentarz tutaj, żeby wszyscy mieli tego świadomość:

    O ile mogę zrozumieć ataki na zastępy grafomanów (w których zresztą znajduje Pan dziwne upodobanie - w atakach, a może i w grafomanach?), to tym razem strzały są żałośnie niecelne...

    Pan Krzysztof zastosował tutaj zdobycze cieszącej się uznaniem w świecie polskiej szkoły dyskusji: najpierw osłabiamy przeciwnika lewym sierpowym, sugerując, że jest dziwny, a może i gejem, a następnie, gdybyśmy mieli do czynienia z kimś tak dziwnym, że uznaje bycie gejem za coś niedyskredytującego, wyprowadzamy prawy prosty, obwieszczając, że zarzuty są niecelne. A kiedy przeciwnik mocno chwieje się na nogach, słówkiem „żałośnie” powalamy go na deski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może przytoczyłby Pan łaskawie całość mojego komentarza? Chyba że to taka zdobycz szkoły dyskusji, z jakiej akurat Pan lubi korzystać. Podobnie jak znajdowanie w tekście rzeczy, której tam wcale nie ma, jak np. moja rzekoma homofobia.

      Usuń
    2. Ależ oczywiście, skoro jakaś niepełnosprawność uniemożliwia Panu autocytowanie:

      Przykre jest to, że Pan nie ma wielkiego pojęcia o tym, o czym pisze. Czyżby hasło "nie znam się, więc się wypowiem" było już dziś powszechnie obowiązującą zasadą?

      Rozumiem, że w tej części przedstawił Pan argumenty, których istnienie zataiłem. Mógłby je Pan wyszczególnić, bo mimo intensywnego wpatrywania się w ten tekst nie potrafię ich znaleźć?

      W pełni zgoda, że w Pańskim komentarzu nie ma rzekomej homofobii, jest homofobia utajona.

      Usuń
    3. Bo Pan oczywiście wie lepiej, co jest zawarte w moim komentarzu, niż ja. Bo zapewne moje liczne i przyjazne kontakty ze środowiskiem LGBT są moim wymysłem. Podobnie jak w przypadku powyższego wpisu, trafia Pan po prostu kulą w płot. Gdyż nie ma Pan wiedzy, tylko mętne domysły. Nie wie Pan, jak wygląda praca dziennikarza śledczego, brakuje Panu być może ludzkiego doświadczenia i znajomości ciemnych stron rynku wydawniczego. Feruje Pan wyroki bezrefleksyjnie. I dlatego kończę tę wymianę uprzejmości - pomyśleć, że miałem Pana za sojusznika w walce o dobro literatury...

      Usuń
    4. Bo Pan oczywiście wie lepiej, co jest zawarte w moim komentarzu, niż ja.
      Zechce nam Pan w takim razie przedstawić prawidłową interpretację passusu, że może znajduję dziwne upodobanie w grafomanach? A jakby Pan jeszcze zechciał dorzucić wyjaśnienie, co moje upodobania mają do tematu wpisu, to byłbym w siódmym niebie.

      Bo zapewne moje liczne i przyjazne kontakty ze środowiskiem LGBT są moim wymysłem.
      Jakby to Panu delikatnie napisać, żeby nie doznał Pan szoku? Z racji tego, że nie robię doktoratu z Pańskiej biografii, pozostaję w całkowitej nieświadomości, jak wyglądają Pańskie kontakty ze środowiskiem LGBT.

      Podobnie jak w przypadku powyższego wpisu, trafia Pan po prostu kulą w płot. Gdyż nie ma Pan wiedzy, tylko mętne domysły. Nie wie Pan, jak wygląda praca dziennikarza śledczego, brakuje Panu być może ludzkiego doświadczenia i znajomości ciemnych stron rynku wydawniczego.
      Rozumiem, że to wszystko w przeciwieństwie do Pana. Pan ze swoją wiedzą, doświadczeniem i znajomością ciemnych stron jest autorytetem, który obwieszcza, że zarzuty są „żałośnie niecelne” i na mocy Pańskiego autorytetu jest to stwierdzenie zamykające dyskusję. Tak dla porządku, kto Pana tym autorytetem mianował? Bo wie Pan, ja rozumiem, że przed autorytetem należy się ukorzyć, ale jednak mam z tym pewne kłopoty i jakby Pana mianowała jakaś ważna instytucja, np. Wielka Loża Masońska, to może byłoby mi łatwiej. I jakby nam Pan zechciał uchylić rąbka tej Pańskiej wiedzy o ciemnych stronach, na przykład, kto dybie na życie naszego dzielnego dziennikarza śledczego, ci sami, co zamordowali prezydenta, sorry, Prezydenta w Smoleńsku?

      Usuń
  4. Powiem szczerze, że ja całkiem w tego "biznesmena" wierzę. Kilka razy przyszło mi poznać ludzi pasujących do profilu "biznesmena" - starszych, bogatych panów, którym na starość odbija na punkcie jakichś teorii spiskowych czy czegoś podobnego. Normalnie taki dziadek pogmera coś rodzinie, jednak jak ma kasę, to może odwalić większą sprawę, jak przepieprzenie kilku tysięcy na ulotki ostrzegające przed Żydami w kościele (autentyk). Albo znaleźć jakiegoś pisarza, ciapnąć banknoty do łapy, aby napisał o Wielkiej, Zatajonej Aferze. Ale że z paranoikami się trudno dogadać, to wyszło jak wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja bym tam nie zrywał umowy z Czarną Owcą. Piękny procesik to jeszcze lepsza reklama dla książki niż ta naciągana historia. Sprawa w sądzie przynajmniej by ją uwiarygodniła. A tak mamy jakieś "wiem, ale nie powiem". Kto w to uwierzy? No i po co puszczać taki ekscytujący materiał darmo? Przecież sprzedałby się jak świeże bułki (jeśli są dowody na potwierdzenie słów autora).

    OdpowiedzUsuń
  6. Paweł, wierzę Mariuszowi. Wiem, jakie mogą być konsekwencje tego jak się komuś nieodpowiedniemu wlezie za skórę. I to nie bajka, tylko fakt, że przez jeden... powiedzmy, emocjonalny wpis, jestem w czarnej dupie, a nie na rynku. Niewiarygodne? A jednak. O szczegółach możemy porozmawiać na priv, bo już nie chcę tego publicznie wałkować. Nawet jak coś brzmi absurdalnie, może być prawdą. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może być, nie musi. I co, będziemy teraz ustalać, czyja wiara jest mocniejsza, czy może jednak oprzemy się na faktach?

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.