piątek, 23 września 2016

Czarna wdowa – w odcinkach (7)

Paweł Pollak

FAIR PLAY

ze zbioru „Czarna wdowa”

odc. 1


Skupione, wręcz zacięte twarze szachistów pokazywały, że rozgrywki o mistrzostwo stanu Nowy Jork wkroczyły w decydującą fazę. Pochyleni nad kwadratami 64-polowych szachownic gracze walczyli zaciekle o każde pół punktu, żeby zająć jak najlepsze miejsce. Choć na zwycięstwo w turnieju szansę miało jeszcze tylko dwóch. Obrońca tytułu Jefferson Snider i, również zaliczany do faworytów, Kendrick Lange.
Snider podniósł się od stolika, a jego przeciwnik, jeden ze średniaków, usiłował dociec, dlaczego zamiast spodziewanej rejterady zaatakowanego hetmana, nastąpił ruch skoczkiem.
– Możesz nie wysilać mózgownicy – złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy Snidera. Uwielbiał wygrywać, ale zwycięstwo bez wsadzenia rywalowi szpilki było dla niego niczym nieskonsumowane małżeństwo. – Wpadłeś w pułapkę jak Fetterman w dolinie Peno. – Snider pasjonował się historią Indian, a wybicie do nogi żołnierzy kapitana Williama J. Fettermana przez wojowników pod wodzą Szalonego Konia było epizodem, do którego chętnie porównywał porażki swoich rywali.
Zostawił pokonanego, który najwyraźniej potrzebował jeszcze czasu, by uświadomić sobie, że zostało mu jedynie wygłoszenie formuły „poddaję partię”, i podszedł do szachownicy Kendricka. Przeanalizował układ figur i z zadowoleniem stwierdził, że jego główny konkurent nie zdoła zrealizować posiadanej przewagi piona, jeśli przeciwnik – brodacz o wyglądzie bardziej zapaśnika niż szachisty – nie popełni jakiegoś rażącego błędu.
I widocznie Kendrick Lange doszedł do wniosku, że na taki błąd nie ma co liczyć, bo wyciągnął rękę, mówiąc „zgoda” – brodacz musiał po swoim posunięciu złożyć propozycję remisu.
Snider niemal podskoczył z radości. To oznaczało, że ostatnią partię, w której mieli zmierzyć się bezpośrednio, Lange musiał wygrać, by prześcignąć go w klasyfikacji. A że w rankingu Elo zajmowali miejsca koło siebie i Snider grał białymi, uznał, że mistrzostwo ma w kieszeni. Piąte z rzędu. Bardziej mu nawet zależało na osiągnięciu tej okrągłej liczby niż na stu pięćdziesięciu tysiącach dolarów nagrody dla zwycięzcy turnieju. No, może nie bardziej, ale przynajmniej tak samo.
Klepnął Kendricka w ramię, przyjaźnie usposobiony do praktycznie pokonanego rywala. Zwłaszcza że ten sprawił mu przyjemną niespodziankę. W pojedynku z Henrym Pillsburym – tak nazywał się brodacz – był bowiem zdecydowanym faworytem. Najwyraźniej nie wytrzymał turnieju kondycyjnie. Tę diagnozę potwierdzały blada twarz Langego i cienie pod oczami.
– Jutro nasz mecz. Życzę powodzenia. Kiedy ostatni raz ze sobą graliśmy, bo nie pamiętam?
– Ostatniego razu też nie pamiętam – powiedział Lange. – Pamiętam pierwszy.
– Naprawdę? To musiało być wieki temu.
– Ze dwadzieścia lat. Jeszcze byliśmy juniorami. Dla mnie pierwszy duży turniej z dużą nagrodą. I też zagraliśmy w finale.
– O! I kto wygrał?
– Ty.
Snider uśmiechnął się z triumfem.
– Nie obraź się, ale zamierzam jutro to powtórzyć.
– A ja zamierzam ci w tym przeszkodzić – odciął się Lange, ale w tej replice nie było wielkiej siły.
– Prędzej wygrałbyś z Anandem.
*
– Tata!
Dziesięciolatka rzuciła łopatkę i wiaderko i biegiem ruszyła ku ojcu. Przytuliła się do niego, ale zaraz potem uniosła w górę zatroskaną twarzyczkę.
– Nie mogę znaleźć Chloe – poskarżyła się. – Nie przychodzi na wołanie i nie ma jej tam, gdzie normalnie się chowa.
– Znajdzie się – pocieszył ją Snider. – Przecież wiesz, że to stara dekowniczka.
– Stara co? – Lyla nie zrozumiała tego słowa.
– No, taka, co się lubi chować – wyjaśnił.
– Rzeczywiście lubi – przyznała poważnie dziewczynka. – Kotka schowka.
I wymyślone słówko tak jej się spodobało, że zaczęła powtarzać:
– Schowka, schowka, schowka!
– Jak ją znajdziemy, będzie znajdka. A że znajdziemy, to ci obiecuję. Najpóźniej do kolacji. A teraz mnie puść, muszę sobie zrobić kanapkę, bo padnę z głodu. Na turnieju były tylko chipsy i paluszki, gdybym to jadał, miałabyś ojca ważącego sto kilo. Też chcesz kanapkę?
Dziewczynka pokręciła jednak głową, więc zostawił ją w ogrodzie i wszedł do domu.
Przyrządziwszy sobie przekąskę, usiadł przy biurku, otworzył laptop i ściągnął pocztę. Wykasował spam, który przeniknął przez filtr, i zaczął przeglądać pozostałe wiadomości. Carolynn pisała, że musi zostać dłużej w pracy i kolację mają zjeść sami z Lylą. Rozzłoszczony zaczął jej odpisywać, co jednak chwilę trwało i gdy skończył, był już spokojniejszy. A kiedy przeczytał swojego maila, uznał go za zbyt ostry i skasował, zanim uświadomił sobie, że postępuje dokładnie według oczekiwań żony. Dlatego nie dzwoniła: chciała uniknąć spontanicznych pretensji, wyrzutów i niewygodnych pytań. Od jakiegoś czasu dawał jej do zrozumienia, że przestał wierzyć w pracoholizm, a zaczął wierzyć w kochanka. Od początku wiedział, że te zawodowe ambicje nic dobrego nie przyniosą. A przecież zarabiał na szachach tyle, że Carolynn mogła zająć się dzieckiem i domem. Bez żadnego uszczerbku dla ich poziomu życia.
Przeszedł do kolejnych maili: zaproszenie na turniej do Albany (sprawdził w kalendarzu, miał wolny termin, a pula nagród była kusząca, odpisał więc, że przyjedzie), potwierdzenie z księgarni internetowej, że zamówione książki zostały wysłane, newsletter z USCF-u. Przebiegł go wzrokiem, ale nie natrafił na nic ciekawego. Otworzył więc czwartego maila, przekonany – mimo innego nadawcy – że też dostał go od rodzimej federacji szachowej, że to jakaś jej akcja reklamowa, bo temat brzmiał „W szachy można zagrać też o życie”. Trochę się zirytował, gdyż, zapisując się do newslettera, starannie odznaczył wszystkie opcje zezwalające na przysyłanie mu reklam. Do maila dołączone było dziwne czarno-białe zdjęcie przedstawiające rycerza w kolczudze, który nad szachownicą wyciąga jedną rękę zamkniętą w pięść, a drugą otwartą w stronę zakapturzonego mnicha – losowanie kolorów do mającej rozpocząć się partii szachów. Rozgrywanej nad brzegiem morza, na przybrzeżnych głazach.
Coś było w tym zdjęciu niepokojącego, fatalistycznego, co przyprawiło go o dreszcz zgrozy. Zgrozy, która spotęgowała się, kiedy przeczytał treść wiadomości:
Witaj!
Jestem Śmiercią i wylosowałem czarne. Stawką w tej partii jest Twoje życie. Jeśli wygrasz bądź zremisujesz, będziesz żył dalej. Jeśli przegrasz, zabiję Cię.
Poniżej następowała instrukcja: miał wejść na stronę www.chess_online.com i przystąpić do gry z uczestnikiem o loginie Döden.
Otrząsnął się. Przecież to jakiś niesmaczny żart, który przestraszył go tylko dlatego, że niesamowite zdjęcie zbudowało taką a nie inną atmosferę. Pewnie Kendrick próbuje go zdekoncentrować przed jutrzejszą rozgrywką. Nie byłby pierwszym, który starał się wytrącić przeciwnika z równowagi. Psychologiczne wojny poza szachownicą zdarzały się nawet w meczach o mistrzostwo świata, żeby wspomnieć pamiętne starcie Korcznoja i Karpowa na Filipinach w siedemdziesiątym ósmym.
I nie ma co się dziwić, że Lange posuwał się do niesportowych zachowań, byleby zająć pierwsze miejsce. Na drugim jest się zawsze przegranym. Bądź na przykład drugi w wyścigu o kobietę. I zgodnie z tą filozofią nagroda za wicemistrzostwo stanu była daleko mniejsza od tej przewidzianej dla zwycięzcy.
Snider uśmiechnął się, całkowicie już rozluźniony. Akcja Kendricka nie tylko spaliła na panewce, ale jeszcze ujawniła, że przeciwnik nie widzi większych szans na pokonanie go w uczciwej walce.
Sygnał nadchodzącej wiadomości rozwiał obraz, na którym Snider widział się już z pucharem w ręku.
E-mail z tego samego adresu: doden@gmail.com. Jeszcze jedna rozpaczliwa próba zdenerwowania go, żeby nie mógł skupić się na obmyślaniu szachowej strategii?
Jeśli myślisz, że stroję sobie żarty albo usiłuję przeszkodzić Ci w zdobyciu mistrzostwa, zajrzyj do szafy w sypialni. I pamiętaj, że jest jeszcze jej właścicielka.
Właścicielka szafy? Co on bredzi? Carolynn? Co ma do tego Carolynn? A może to jej gachowi przestało wystarczać, że doprawia mu rogi, i postanowił wyżyć się na mężu, którego Carolynn nie chce opuścić. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Jego żona przestała go kochać, ale nie przestała kochać pieniędzy, za które również wyszła. Zarabiała nieźle, ale to było nic w porównaniu z premiami za turnieje. A przy rozwodzie ze swojej winy nie dostałaby ani centa.
Mimo wszystko poszedł sprawdzić, co z tą szafą. Ot, żeby upewnić się, że ma do czynienia z niegroźnym wariatem. Widok normalnie wiszących ubrań utwierdził go w tym przekonaniu.
Dopóki nie zobaczył kałuży krwi na dnie. Gwałtownym ruchem rozsunął wieszaki. Do tylnej ścianki ktoś przybił kremową angorę – na poderżniętym gardle zaschła krew, migdałowate oczy patrzyły niewidzącym wzrokiem. Chloe.
Cofnął się zaskoczony i przerażony. Czy ten Kendrick oszalał? Zabijać kota, żeby wygrać mistrzostwa? I skąd oczekiwanie, że śmierć kota przesłoni mu szachownicę? Nie był starą panną, dla której zwierzak stanowił sens życia. Jeśli zabicie kota mogło kimś potężnie wstrząsnąć, to przecież nie nim, tylko Lylą. To ona była właścicielką…
Jezu! Ten bandyta groził jego córce.
Poczuł, jak spływa po nim zimny pot.
– Lyla! Lyla!
Nie pamiętał, jak zbiegł po schodach i wpadł do ogrodu. Wszelkie myśli, odczucia, wrażenia wyparła czysta panika. Jedynym motorem napędowym jego ruchów stała się adrenalina.
Chwycił córkę w ramiona i zaczął nieprzytomnie ściskać.
– Zostaw! – usiłowała mu się wyrwać. – Udusisz mnie.
– Widziałaś dzisiaj kogoś obcego? W domu albo tutaj?
Zastanowiła się – miała to po nim, najpierw pomyśleć, a potem dopiero mówić albo działać – i odrzekła:
– Tylko listonosza. Ale on chyba nie jest obcy?
Świadomość, że Lyla jest na razie bezpieczna, pozwoliła mu uporządkować myśli. Analitycznym umysłem szachisty dostrzegł od razu, że spanikował niepotrzebnie: dopóki jednoznacznie nie odmówił zagrania z wariatem, małej nic nie groziło. Zrozumiał też, że za dziwnym mailem nie kryje się Lange: nie posunąłby się do zabijania kota, nie mówiąc o skrzywdzeniu Lyli. Gra nie fair to jedno, a popełnianie przestępstwa to drugie.
Wrócił na górę i niewidzącym wzrokiem wpatrzył się w ekran, na którym ramki programu pocztowego zastąpiły pływające szachowe figury wygaszacza.
Jeśli nie Lange, to kto?
Uderzył w klawisz spacji, przywracając obraz, i wpisał w odpowiedzi:
Kim jesteś?
Tamten musiał siedzieć przy komputerze, bo zwrotny e-mail przyszedł po minucie:
Już Ci napisałem: Śmiercią.
No tak, na co liczył? Że świr się przedstawi? Ale może ujawni swoje motywy?
Dlaczego chcesz mnie zabić? Dlaczego mam grać o życie?
Ze zdumieniem przeczytał cytat ze Starego Testamentu:
Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony.
No pięknie, nie dość, że niebezpieczny wariat, to jeszcze religijny fanatyk. Ale może tu kryło się wyjaśnienie. Jakiś arabski terrorysta wziął sobie na celownik nie akurat jego, tylko po prostu wybrał dowolnego Amerykanina. W odwecie na przykład za zabicie Osamy. Bo przecież on nikogo nie okaleczył, nie mówiąc o pozbawieniu życia. Nie był lekarzem, któremu mógł zdarzyć się tragiczny w skutkach błąd, ani słabym adwokatem, po którego kiepskiej obronie skazany trafił na krzesło elektryczne. Nie spowodował żadnego wypadku samochodowego z ofiarami śmiertelnymi, nie był nosicielem HIV, nie mógł więc nikogo zarazić, uprawiając seks bez zabezpieczenia (czego zresztą przy swych nielicznych skokach w bok unikał), nie handlował narkotykami, a zatem nie wciągnął nikogo w zgubny nałóg, zakończony złotym strzałem.
O czym ty piszesz? Nikogo nie zabiłem!
Okazało się jednak, że nie ma zapłacić za zlikwidowanie bin Ladena:
Owszem. Przyczyniłeś się do śmierci mojej matki.
Usiłował odszukać w pamięci wydarzenie, które można by dopasować do tej tezy, ale nawet uwzględniając oderwanie chorego umysłu od rzeczywistości, nic takiego nie znalazł. Nie zdążył jednak poprosić o bliższe wyjaśnienia, bo zaraz przyszedł kolejny e-mail:
Dość tych pogaduszek. Gramy. Czas 2,5 godziny na pierwsze 40 posunięć i 5 godzin na kolejne 40. Jak w meczu Capablanca – Alechin. Trudno o życie rozgrywać partię błyskawiczną :-)
Ten szubieniczny humor jakoś go nie rozbawił. Zwrócił uwagę, że rozmówca doskonale zna historię szachów. Takie szczegóły, jak czas przewidziany na partię w meczu o mistrzostwo świata rozgrywanym w 1927 roku między kubańskim arcymistrzem Josém Raúlem Capablanką a rosyjskim pretendentem Aleksandrem Alechinem, nie były znane każdemu. No tak, musiał przecież być szachistą, i to bardzo dobrym, skoro liczył na pokonanie czterokrotnego mistrza stanu Nowy Jork. Chyba że…
Zaraz. Jaką mam gwarancję, że będziesz grał osobiście, a nie korzystał z pomocy komputera? I że kiedy wygram, dasz mi spokój?
Odpowiedź w sumie mógł przewidzieć.
Żadnej. Moje słowo, że będę przestrzegał reguł fair play. Kiedyś nie byłem taki skrupulatny pod tym względem, ale Ty przekonałeś mnie, że nie można postępować inaczej.
Domyślił się, że ostatnie słowa stanowiły aluzję do sytuacji, która doprowadziła do tego ponurego wyzwania. Znowu jednak na próżno szukał w pamięci incydentu, do którego dałoby się je przypisać. Komu mógł tak bardzo nadepnąć na odcisk, a jednocześnie w ogóle tego nie zauważyć?
Uznał, że przynajmniej na razie nie ma szans na rozwiązanie zagadki. Wszedł na wskazaną stronę, umożliwiającą grę przez internet, założył sobie konto i odszukał czekającego użytkownika Döden. Skąd on wziął taki dziwaczny login?
Wykonał pierwsze posunięcie, pionem królewskim dwa pola do przodu.
Przeciwnik odpowiedział pionem na c5. Obrona sycylijska.
Snider na ogół w partii sycylijskiej grywał gambit Morra, ale tym razem się na niego nie zdecydował. Poświęcenie piona prowadziło do ostrej wymiany ciosów, pod którymi zwykle jedna ze stron padała. A skoro wystarczał mu remis, nie było sensu prowadzić ryzykownej gry. Przesunął wirtualną bierkę na c3. Wariant Ałapina.
Po kilku ruchach napięcie wywołane zabiciem kota, strachem o Lylę i tym morderczym wyzwaniem nieco opadło, wciągnęła go potyczka. Szachy były nie tylko jego dyscypliną sportu, zawodem, ale też przyjemnością, hobby, odprężeniem. I nawet w tak drastycznej sytuacji objawiło się to ich kojące działanie, co pozwoliło mu na obmyślanie strategii nie tylko szachowych posunięć.
Rozważył wezwanie policji. Zbir skądś łączył się z internetem i nie mógł się stamtąd ruszyć przez cały czas trwania partii. Namierzenie go i zatrzymanie nie powinno nastręczyć kłopotu. Tamten jednak był szachistą. A szachy polegają na przewidywaniu ruchów przeciwnika i szukaniu na nie odpowiedzi. Musiał takie zagrożenie przewidzieć i się przed nim zabezpieczyć. Jak? Pewnie da się tak przekierować połączenie, żeby prowadziło do pustego miejsca przed komputerem w kafejce internetowej. Jeśli nie, może jednak znajdował się w ruchu i łączył z siecią przez różne hotspoty. Tak, to chyba było wyjaśnienie. W każdym razie musiał czuć się pewnie, skoro nawet nie zabronił wzywania policji i nie zagroził sankcjami.
Mimo tej konkluzji Snider sięgnął po komórkę. Szachiści popełniają błędy, inaczej nie byłoby przegranych. Prognozy Capablanki, że czołowi zawodnicy dojdą do takiej perfekcji, że wszystkie partie będą kończyły się remisem, nigdy się nie ziściły. Nic nie stało na przeszkodzie, by policja sprawdziła, czy rzeczywiście nie da się do niego dotrzeć. Ostatecznie mieli na szukanie ładnych parę godzin.
Kiedy zaczął wybierać numer, otworzyło się jednak okienko czatu.
Radzę odłożyć ten telefon.
Niemal podskoczył. Nie wiedział, że gracze mogą ze sobą rozmawiać, a nawet gdyby wiedział, nie spodziewałby się takiego komunikatu. Okazał się słabszy, nie przewidział posunięcia tamtego. A powinien. Ten człowiek przybijał u niego w domu kota do tylnej ścianki szafy. Logiczne, że wykorzystał tę wizytę także do zamontowania podglądającej ofiarę kamery.
Rozejrzał się po pokoju, ale nie udało mu się dostrzec, gdzie została ukryta. Zaraz zresztą kątem oka zarejestrował przesuwającego się czarnego gońca i skupił się na obmyślaniu kontrposunięcia. Nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu. Tylko początkującym graczom wydaje się, że dwie i pół godziny na czterdzieści posunięć to cała wieczność. Nawet przy tak dużym limicie zawodnicy niejednokrotnie wpadali w niedoczas, i bynajmniej nie dlatego, że w trakcie partii czytali wpisy na Twitterze czy Facebooku.
A lepiej, żeby wygrał lub zremisował i w ten sposób wyszedł z tego cało, niż doprowadził do przegranej, obmyślając – zamiast skupić się na partii – jak zażegnać niebezpieczeństwo, które pojawiało się dopiero z przegraną. Czy rzeczywiście? – zastanowił się. Czy mógł zakładać, że bandyta dotrzyma słowa? Że jeśli przegra, nie będzie go więcej niepokoił? Liczyć na honor kogoś, kto w charakterze argumentu rozpruwa kota, jednak trudno. Ale jeśli tamten chciał go zabić bez względu na wynik partii, to po co ją rozgrywał? Mógł przecież za jednym zamachem poderżnąć gardło i Chloe, i jemu. Bez zbędnych ceregieli. Musiał mieć jakiś cel, jakiś powód, żeby kazać mu grać o życie. Chciał go przedtem przestraszyć? Umrzeć nagle a umrzeć, wiedząc wcześniej, że się umrze, to inne rodzaje śmierci. Ale wtedy ten sam efekt oprych mógł osiągnąć, związując go i odwlekając chwilę zadania ciosu. Mniej zachodu, a rezultat jakby pewniejszy, bo łatwiej przerazić człowieka, przykładając mu nóż do szyi, niż przysyłając maila, że się go zabije, kiedy przegra proponowaną partię.
A może ten ktoś był pewien, że wygra? Bo nie dotrzymał swej drugiej obietnicy i wcale nie grał samodzielnie, tylko posiłkował się komputerem. Ale przecież to niczego nie przesądzało. Nie każdy miał dostęp do Deep Blue, programu, który pokonał Kasparowa. Kiedy od debiutu przeszli do gry środkowej, Snider mógł ocenić, że po drugiej stronie znajdował się nie zdecydowanie silniejszy, lecz równorzędny przeciwnik, już bez względu na to, czy był nim człowiek, czy maszyna, i wynik partii pozostawał otwarty.
Czyli wszystko wskazywało na to, że z jakichś niezgłębionych motywów tamten rzeczywiście dał mu możliwość ratunku i nie zamierzał prześladować swej ofiary, jeśli udałoby się jej wymknąć przez uchyloną furtkę. Rodzaj chorej zabawy. A może o to tu chodziło? Wcale tego człowieka nie spotkał, w żaden sposób nie skrzywdził, tylko został przypadkowo wybrany przez psychopatę do jego perwersyjnych gierek.
Ta konkluzja z jednej strony była pocieszająca, wygrawszy, ratował skórę, ale z drugiej strony przegrana oznaczała bardzo realne zagrożenie.
Realne, ale czy szybkie? Czy w dwie minuty po ewentualnym poddaniu partii morderca wpadnie tu do domu i wypali do niego z rewolweru? Niewykluczone. Musiał się jakoś przed tym zabezpieczyć. Tylko jak, skoro nie mógł zadzwonić na policję? Wezwanie ich po partii, kiedy szantażysta nie był już w stanie zagrozić mu, że potraktuje to jako położenie króla, nie dawało gwarancji, że dotrą na czas. Broni palnej nie posiadał. Nie dlatego, że był jej ideowym przeciwnikiem, po prostu uważał, że nie jest mu potrzebna. Teraz gorzko żałował tej oceny. Pozostawało zabarykadować się w domu, z kijem bejsbolowym pod ręką. Chociaż nie mieli specjalnego panic room, parę filmów pokazywało, że takie prowizoryczne blokady były skuteczne.
A co jeśli…? Zmroziło go. Co jeśli bandyta schował się na przykład w piwnicy?
Muszę iść do toalety.
Przeciwnik wykonał najpierw ruch, przesuwając wieżę, a dopiero potem odpisał, wykorzystując na to czas Snidera, a nie swój.
Jeśli musisz, to idź. Ale telefon zostaje tutaj. A jeśli chcesz zadzwonić z komórki małej, to dzisiaj ją zgubiła.
Wstał sprzed komputera, nie patrząc, że biegnie jego czas do namysłu, i popędził do piwnicy. Pusto. Na wszelki wypadek zamknął drzwi na klucz. Oparł się o nie, ciężko dysząc, i wtedy uświadomił sobie dwie rzeczy. Tamten nie bał się, że Snider go tu znajdzie, bał się tylko telefonu na policję, czyli nie ukrył się w domu. A skoro kazał zostawić komórkę w pokoju, gdzie indziej nie mógł go obserwować, czyli najprawdopodobniej zamontował tylko jedną kamerę.
Obszedł dla pewności cały dom, zamykając wszędzie okna. Odkrył, że w drzwiach wejściowych został przekręcony zamek, czyli Lyla wróciła już z ogrodu. Znalazł ją w kuchni przy stole.
– Głodna jestem, kiedy będzie kolacja?
– Zrób sobie sama coś do zjedzenia. Wypadła mi ważna rzecz, której nie mogę odłożyć.
Dziewczynka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale już jej nie słuchał, musiał wracać do gry.
Pokrzepiony swoimi ustaleniami, że przy ewentualnej porażce bezpośrednie niebezpieczeństwo mu nie grozi, zaczął zyskiwać niewielką przewagę pozycyjną. Był nawet bliski zdobycia wieży za gońca, a strata jakości stawiałaby czarne w niezwykle trudnej sytuacji, jednak udało im się wybronić. I od tego momentu karta się odwróciła. Jakby ta skuteczna obrona zdeprymowała atakującego, a uskrzydliła defensora. Nie był to nagły zwrot, przeciwnie, czarne mozolnie zniwelowały przewagę białych i z dużym trudem zaczęły budować własną. Także dlatego, że z niewiadomego powodu unikały wymian, nawet tych dla siebie korzystnych. Ale w końcu ją zbudowały i wtedy Snider z przerażeniem spostrzegł, że znalazł się w przegranej pozycji mimo materialnej równowagi. Uchwycił się tej myśli, że dopóki nie ma piona czy figury mniej, jest szansa na remis. Na turnieju by się poddał, mając zaufanie do umiejętności przeciwnika, że zrealizuje uzyskaną przewagę, ale na turniejach nie karano śmiercią za porażkę. Tu musiał do końca liczyć na szkolny błąd rywala. Dlatego nie zdecydował się też na poddanie partii, kiedy stracił jednego piona za darmo, a zaraz potem drugiego. Chował króla za szańcem swoich bierek tak długo, jak się dało. Ale szachy to nie warcaby, król może okazać się bezbronny, nawet jeśli ma liczną obstawę.
Szach mat. Nie żyjesz.

2 komentarze:

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.