piątek, 2 września 2016

Czarna wdowa – w odcinkach (4)

Paweł Pollak

PLAN DNIA

ze zbioru „Czarna wdowa”

odc. 2 (ostatni)


Dwa puknięcia zwaliły szantażystę na podłogę.
Wyszedł zza biurka i pochylił się nad leżącym. Oba strzały trafiły w pierś, ranny dogorywał. Przystawił mu do głowy lufę pistoletu, żeby skrócić tę agonię, ale wpatrzone w niego oczy sprawiły, że nie potrafił się przemóc, by nacisnąć spust.
– Dla… czego…? – wycharczał umierający.
– To chyba jasne.
– Nie… Dla… czego…opi…sałeś… wy…
Nie dokończył pytania. Otwarte oczy przestały cokolwiek widzieć.
Saryan podniósł się z przyklęku. Patrzył na zwłoki, układając sobie w głowie plan ich usunięcia i obliczając, ile mu to zajmie. Zrozpaczony stwierdził, że nie ma szans zmieścić się w czasie przeznaczonym na nadzwyczajne wydarzenia. Nie dość, że za życia łobuz przeszkodził mu w pracy – te trzy godziny oczekiwania zmarnował, był zbyt poirytowany, żeby pisać – to jeszcze zawadzał po śmierci.
Najpierw musiał upozorować jego odjazd. Obszukał Chrisa, z kieszeni spodni wyłuskał komórkę oraz kluczyki do samochodu. Zszedł na dół, ale ponad pół godziny trwało, zanim odnalazł zaparkowany wóz. Dopiero dwie przecznice dalej stara toyota tundra zareagowała na wciśnięty przycisk i błysnęła światłami. Widocznie Chris nie znalazł bliżej wolnego miejsca, ale miało to swoje dobre strony: nikt z sąsiadów nie zobaczy, że wsiada do nie swojego samochodu.
– No to do Bronksu.
Po powrocie, zły, że przejazd metrem zajął mu znacznie więcej czasu, niż planował (nie wziął taksówki, bojąc się, że kierowca go zapamięta), zaciągnął trupa do łazienki i z pewnym trudem umieścił w wannie. Przebrał się w stare ciuchy i zrobił sobie coś w rodzaju ochronnej kominiarki z folii. Wyłożył też folią łazienkę. Ze skrzynki z narzędziami wyjął piłę i zabrał się do kawałkowania zwłok. Szybko zorientował się, że piłowanie ludzkich kości jest trudniejsze niż piłowanie drewna. Nie umiał rozstrzygnąć, czy przez swą konsystencję faktycznie stawiały większy opór, czy pracę spowalniał wstręt, jaki przy tym odczuwał. Muszę to sprawdzić, pomyślał. Wykorzystam w następnej książce.
Próbował sobie powiedzieć, że patolodzy kroją zwłoki, więc wstręt nie jest żadną naturalną barierą psychiczną, bierze się z braku doświadczenia. Nie przyśpieszyło to jednak piłowania. Może faktycznie kości są twardsze. Uświadomił sobie, że o dotrzymaniu pierwotnego harmonogramu nie ma co marzyć, nie tylko nie nadrobi spóźnienia, które już miał, ale będzie się grzebał długo w noc. A jeszcze potem musiał posprzątać. Przecież nie zostawi tego Mildred.
Mildred! Rany boskie! Musi ją odwołać. Nawet jeśli wyrobi się przed jej przyjściem, to jak wyjaśni, że wyszorował łazienkę do czysta? Co tam łazienka! Gdzie niby ma schować przed nią zwłoki? Pucowała przecież w każdym zakamarku.
Zrzucił w drzwiach zakrwawione ubranie, w samych slipach przeszedł do pokoju i sięgnął po komórkę.
– Mildred? Słuchaj, coś mi wypadło i nie jesteś mi jutro potrzebna.
– Panu coś wypadło? – w akcencie na słowie „panu” kryło się niepomierne zdziwienie.
No tak, mógł staranniej wymyślić kłamstwo. Chociaż właściwie po co? Od złapania na kłamstwie do założenia, że kogoś zamordował, była daleka droga. Jeśli Mildred będzie go o coś podejrzewać, to o seksualne ekscesy. Od czasu jego rozsądnej przecież propozycji uważała, że jest zboczeńcem. Zboczeńcem nieszkodliwym, bo się do niej nie dobierał ani się przed nią nie obnażał, ale jednak zboczeńcem. I pewnie sobie myśli, że jej chlebodawca planuje jakąś orgię.
– W czwartek zresztą też będę zajęty, więc przychodzisz dopiero w przyszły poniedziałek.
– Ale…
– Nic się nie martw. Zapłacę ci normalnie, jakbyś przyszła. To na razie.
Odłożył słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.
Wrócił do łazienki i westchnął na widok godny zakładu rzeźnickiego. Czy człowiek nie mógł się po śmierci zamieniać w strużkę dymu ulatującą estetycznie do nieba? Kolejna niedoróbka. Bóg może i stworzył świat w ciągu sześciu dni, ale żeby przedtem pomyślał przez chociaż jeden, to naprawdę trudno utrzymywać.
Pracował do świtu. Kiedy usłyszał gazeciarza na klatce schodowej, wkładał właśnie ostatnią reklamówkę ze szczątkami Chrisa do zamrażarki. Nie miał nawet siły, by zabrać „New York Timesa” spod drzwi. Niech leży, gazety nikt nie ukradnie.
Mimo że był wykończony – ostatni raz zarwał noc, mieszkając jeszcze w Seattle – z irytacji nie mógł zasnąć. Cała niedziela zmarnowana, teraz poniedziałek, bo jak wstanie o pierwszej czy drugiej, to już nic nie zrobi. Będzie dobrze, jak pozbiera się około środy. A jeszcze musiał włączyć w plan dnia wynoszenie zwłok, w kawałkach, po to je ciął. Na raz nie mógł ich wziąć, sąsiedzi mogliby zaobserwować, że ukradkiem pozbywa się z domu podejrzanie dużego przedmiotu. W mieszkaniu nie mogły zostać nie tylko ze względu na Mildred. Chociaż dawało to gwarancję, że nikt ich nie znajdzie – po wyniesieniu praktycznie było pewne, że ktoś na nie natrafi – zaginionego Chrisa policja też by szukała, szukałaby w Nowym Jorku, bo tu odnalazłaby jego porzucony samochód i tu jego komórka logowała się w stacjach bazowych. A ten trop prowadził wprost do mieszkania pewnego pisarza. Nie miał szans zaprzeczyć, że Chris go odwiedził: znali się z przeszłości, rozmawiali przez telefon, też w dniu zaginięcia, kiedy to Chris usprawiedliwiał spóźnienie, BTS-y wskazywały, że przyjechał do tej dzielnicy. Wskazywały też, że odjechał, ale oczywiście podejrzenie, że odjechała sama komórka, policjantom by się nasunęło, skoro później już nikt go nie widział. Dowodu by nie mieli, na szczęście zimowa pora uzasadniała opatulenie głowy, tak że na ewentualnych zdjęciach nie dałoby się rozpoznać, kto siedział za kierownicą toyoty, ale poszlaki do nakazu przeszukania były wystarczające.
*
– Głupia cipa! – Trzasnął za nią drzwiami.
Spóźniła się równe pięć minut i dwadzieścia dwie sekundy, a nawet nie miała tyle przyzwoitości, by grzecznie wysłuchać pretensji i się pokajać. I co z tego, że powtarzał je przez cały wieczór? Dziwkom płaci się nie tylko za seks, również za to, by wysłuchiwały, co facet ma do powiedzenia. I jeszcze pyskuje, że wcześniej do pięciu minut też się spóźniała i to akceptował, a od półtora miesiąca zdziwaczał do reszty i czepia się o pół minuty. Jakby kiedykolwiek tolerował niepunktualność! Człowiek albo jest punktualny, albo nie, nie można być punktualnym częściowo. Poza tym, co znaczy do pięciu minut? Pięć minut i dwadzieścia dwie sekundy to jest ponad pięć minut. Ponad!
Opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach, wściekłość przeszła w rozżalenie. I co teraz zrobi? Znalezienie drugiej takiej jak Jessica będzie nie lada problemem. A już układało się wręcz idealnie. Czego nie dało się powiedzieć o pierwszych trzech tygodniach po zabiciu Chrisa. Najpierw pisanie mu nie szło, bo przed snem, zamiast słuchać muzyki, wynosił zwłoki. A muzyka była częścią składową jego natchnienia. Jednak nie puszczona w tle, wtedy nie różniła się niczym od hałasów przeszkadzających mu w pisaniu, wymagała pełnej uwagi, podążenia za rytmem dźwięków, oddania się jej całkowicie. Muzyka nie służyła mu, jak innym, do zagłuszania ciszy. Albo jej słuchał, albo robił coś innego. Rozważał wprawdzie, czy nie kupić jakiegoś przenośnego urządzenia grającego – ich nazw nawet nie znał, bo nigdy z nich nie korzystał – ale uznał tę myśl za przejaw zdesperowania. Ulubione tonacje, docierające do niego ze słuchawek przy wyrzucaniu kolejnych członków Chrisa do East River, nie mogły zbudować nastroju, jakiego potrzebował do pisania.
Potem, kiedy obie golenie z przyległościami znalazły się w rzece – jak zawsze był systematyczny, zaczął od głowy, a skończył na stopach – nagle pojawiły się nerwy. Strach, że policja wpadnie na jego trop. Każdy telefon czy dzwonek do drzwi powodował palpitacje serca, po których przynajmniej z godzinę nie mógł dojść do siebie. A kiedy za drzwiami rzeczywiście zobaczył policjanta, poczuł, że nie może złapać oddechu. Jakby nagle spadła na niego mukowiscydoza.
I funkcjonariusz pytał o Chrisa. Ale, paradoksalnie, to go uspokoiło. Bo z pytań wynikało, że chociaż znaleziono zwłoki – czy raczej ich część, brakowało jakiejś ręki lub nogi – policja dreptała w miejscu.
Tak, Chris go odwiedził. Nie, nie miał żadnego interesu, chciał pogawędzić o starych dobrych czasach. Nie, nie wie, o której dokładnie wyszedł, przy ciekawej rozmowie traci się rachubę czasu. Nie, nie wie, czy Chris planował odwiedzić kogoś jeszcze w Nowym Jorku, nic nie wspominał. Nie, nie mówił, że jedzie do Bronksu, a co? Aha, tam znaleziono jego samochód, no tak, niebezpieczna dzielnica. Nie, skąd miałby wiedzieć, gdzie go zamordowano, zwyczajnie jak każdy nowojorczyk skojarzył Bronx z miejscem, gdzie lepiej nie chodzić po zmroku. Ale chyba nie jest absurdalne założenie, że Chrisa napadnięto, obrabowano i zabito w Bronksie, skoro właśnie tam znaleziono jego samochód? Że pokawałkowane zwłoki wyłowiono w okolicach East Village? Prąd rzeki potrafi przenosić przedmioty nie na takie odległości (zauważył, że tym stwierdzeniem dał policjantowi do myślenia). Tak, ma broń. Nawet świeżo kupioną. Nie, nie miał specjalnego powodu, by ją nabywać, pewnie wpadł w sidła konsumpcjonizmu, pan policjant kupuje rzeczy tylko niezbędnie mu potrzebne? No właśnie, a równie dobrze jak tablet można nabyć pistolet. Tak, oczywiście, że może pokazać, legalnie zarejestrowany, jest praworządnym obywatelem. Oczywiście, że z niego strzelał. Jak pan policjant kupił ten tablet, to go wypróbował czy schował na lepsze czasy do szuflady? No właśnie. Nie, nie na strzelnicy, popukał trochę w lesie. No dobrze, trochę wbrew przepisom. Chyba go za to nie zamkną? A łatwo sprawdzą, że nie strzelał do Chrisa, wystarczy przeprowadzić test balistyczny, kula (z rozmysłem użył liczby pojedynczej) wyjęta z jego ciała z pewnością będzie różniła się od kul wystrzelonych z tego pistoletu, gotów jest się z panem policjantem założyć, może o ten tablet? Pan policjant nie chciał się zakładać, wiedział, że w ciele Chrisa nie ma żadnych kul, że zabójca je usunął.
Ale najwyraźniej dał się przekonać, że Robert Saryan o tym nie wie. Przeszukanie wprawdzie zarządzono, nie mogło być inaczej, skoro trop dochodził właśnie tutaj, ale potwierdziło ono tylko niewinność Saryana. Nie na darmo był autorem kryminałów, wiedział, jak zatrzeć ślady na miejscu zbrodni. A ślady zacierania śladów skutecznie usunęła Mildred. Nie mogli nic mu udowodnić. Tak był już tego pewien, że na zakończenie przeszukania oczekiwał nie z obawą, że coś znajdą, tylko z irytacją, że pętają mu się po mieszkaniu i uniemożliwiają pisanie. Z utęsknieniem czekał, by się w końcu wynieśli.
A potem nastąpiły trzy idealne tygodnie. Nie myślał, że to możliwe, ale okazało się, że potrafi zorganizować swój dzień z jeszcze większą precyzją niż dotąd, złapać tu i ówdzie jedną czy dwie minuty, które dotąd mu uciekały, marnując się bezpowrotnie. Uszczelnienie, jak sobie to nazwał, przełożyło się na liczbę pisanych każdego dnia słów. Z rozpaczą przypominał sobie teraz lata spędzone w Seattle i wręcz fizycznie bolały go stracone tam godziny. Zawsze był zorganizowany i wszystko planował, ale jeśli porównywał siebie z Seattle i z Nowego Jorku bez przesady mógł powiedzieć, że przed sprowadzeniem się do Big Apple był rozwichrzonym bałaganiarzem.
No ale oczywiście, kiedy wszystko układa się perfekcyjnie, przyciąga to uwagę Wielkiego Złośnika, który natychmiast patrzy, co by tu człowiekowi spieprzyć. I spieprzył mu z Jessiką. Szukanie nowej dziewczyny będzie mordęgą, w agencji nie potrafią zrozumieć, że jak zamawia call girl na szóstą, to ta ma stawić się o szóstej, a nie kwadrans po. Raz mu nawet bezczelnie powiedzieli, że to nie jest start promu kosmicznego, żeby odbywał się co do sekun…
Dzwonek do drzwi przerwał mu te przykre wspomnienia. Poderwał się. Jessica! Opamiętała się! Chce go przeprosić. Powinna wprawdzie zadzwonić, a nie się wracać, ale już jej wybaczy, niech będzie, że to nie jest niezapowiedziana wizyta, tylko dokończenie poprzedniej. Skoro poszła po rozum do głowy, okaże się wspaniałomyślny.
Ale za drzwiami, zamiast Jessiki, zobaczył dwóch umundurowanych policjantów.
Jeden machnął mu jakimś papierem przed nosem, a drugi powiedział:
– Pan Robert Saryan? Jest pan aresztowany pod zarzutem zamordowania Chrisa Morgana.
*
Adwokat się roześmiał. Nie wystudiowanym śmiechem mającym pokazać pani prokurator, co myśli o jej oskarżeniu, tylko szczerze rozbawiony. I nie mógł się opanować, za pierwszą falą śmiechu przyszła następna, a potem kolejne.
– Ha, ha, ha… nie mogę… – Owen Ford ocierał płynące mu z oczu łzy.
Ellen Gamsby z niewzruszoną miną czekała, aż mecenas się uspokoi. Spojrzała na aresztanta, ale ten nie podzielał rozbawienia swego obrońcy. Kręcił się na krześle i coś nerwowo mruczał pod nosem. Nie wyglądało jednak, by ta irytacja miała związek z wcześniejszymi słowami prokurator albo z reakcją jego prawnika.
– Chce… chcecie oskarżyć mojego klienta o zabójstwo, bo zmienił swój plan dnia? Ha, ha…
Gamsby musiała przeczekać kolejny atak śmiechu.
– …oskarżcie prezydenta, zdaje się, że wczoraj odwołał zapowiedzianą konferencję prasową.
– To nie prezydent ostatni widział Chrisa Morgana. A świadkowie zeznali, że pan Saryan wręcz chorobliwie przestrzega swoich nawyków, tymczasem w dniu zaginięcia Morgana odwołał sprzątaczkę i to na cały tydzień, a potem przez kolejne dni odbywał dodatkowe nocne spacery, jak się domyślamy, nad rzekę w celu pozbycia się zwłok.
– A ja się domyślam, że nie macie żadnych dowodów. Ktoś go nad tą rzeką widział? Zaobserwował, że coś tam wrzuca?
– Nie, ale wedle zeznań sąsiada pana klient wychodził z wyładowanym plecakiem, a wracał z pustym.
– Ciekawe, jak ten sąsiad to zobaczył.
– Wyprowadza swojego psa przed snem, mijał się z Saryanem.
Adwokat przeanalizował tę sytuację.
– Psa przed snem wyprowadza się na krótko, nawet jeśli zobaczył mojego klienta, jak idzie w stronę rzeki, na pewno nie czekał na jego powrót.
– Zgadza się, tylko że sąsiad pana Saryana nie jest tak zafiksowany jak on, by robić wszystko dokładnie o tej samej godzinie. Jednej nocy widział, jak Saryan szedł nad rzekę z wyładowanym plecakiem, innej, jak wracał z pustym.
– Czyli nic nie widział. Bo mój klient pierwszej nocy mógł wrócić z pełnym, a drugiej wyjść z pustym.
– Aha. A spacery z plecakami po nocy są ulubioną rozrywką nowojorczyków.
– Zabronione nie są. I nie dowodzą morderstwa. Jeśli twierdzicie, że mój klient wynosił zwłoki w częściach, musiał je w swoim mieszkaniu pokawałkować. Ale nie znaleźliście żadnych śladów, które by to potwierdzały.
– Bo je usunął.
– Ciekawy dowód: utrzymuję mieszkanie w czystości, więc jestem mordercą – zauważył z przekąsem adwokat.
– O czystości ciężko mówić, ono było sterylnie wysprzątane.
– Super. Jeszcze lepszy dowód. Zamknijcie więc za to morderstwo personel jakiegoś szpitala.
– No cóż, sędzia wydał nakaz aresztowania pańskiego klienta, a nie salowych z Downtown Hospital.
Ford sięgnął po leżący na stole dokument i popatrzył na podpis sędziego.
– Paul Faimon. Znany zwolennik zamordyzmu i surowego karania. Nikt inny by tego nie podpisał.
– Ale ten zamordysta poprowadzi też posiedzenie w sprawie kaucji. A skoro uznał, że pański klient jest zasadnie podejrzany o morderstwo, za kaucją go nie wypuści. Pan się dopiero uczył pisać, kiedy Faimon ostatni raz zwolnił podejrzanego o morderstwo za kaucją.
Adwokat wzruszył ramionami.
– I co z tego? No to pan Saryan posiedzi sobie do rozprawy, nic mu nie będzie. Kiedy go przysięgli uniewinnią, Wuj Sam wypłaci mu jeszcze odszkodowanie. Koniec rozmowy.
Ford podniósł się.
– Ja bym jednak wysłuchała propozycji ugody. Dwadzieścia lat.
Adwokat przechylił się przez stół.
– Niech pani posłucha. Nie przyjęlibyśmy nawet dwudziestu miesięcy w zawieszeniu. Nie macie żadnych dowodów, żadnego motywu, nic. Dwóch świadków, którzy zeznają, że człowiek tydzień obywał się bez sprzątaczki i chodził na dodatkowe spacery…
– Trzech świadków. Inny sąsiad spostrzegł, że dzień po morderstwie pana klient nie zabrał gazety spod drzwi. Zwrócił na to uwagę, bo kiedyś był świadkiem awantury ze spóźnionym gazeciarzem. Pan Saryan krzyczał na cały dom, że musi mieć „New York Timesa” do określonej godziny i ani minuty później.
Tym razem Ford nie zareplikował, tylko zaczął rozglądać się po sali widzeń, w której odbywała się rozmowa.
– Czego pan szuka?
– Ukrytej kamery. To jakieś kpiny są. Nieprzeczytanie gazety dowodem na zabójstwo. Przejdzie pani do historii kryminalistyki.
Sarkazm nie wytrącił Ellen Gamsby z równowagi.
– Może jednak przedyskutowałby pan propozycję ugody ze swoim klientem, a nie decydował za niego?
– Uważa go pani za idiotę? Gdybym z nim to dyskutował, to tak, jakbym powiedział: rozważ ugodę, bo proces zawsze możesz przegrać. I rzeczywiście każdy proces można przegrać. Z wyjątkiem tego.
Chociaż rozmowa dotyczyła Saryana, ten nie przejawiał żadnych chęci, by wziąć w niej udział. Ale nie tyle respektował zasadę, że w imieniu oskarżonego ma się wypowiadać obrońca, ile po prostu nie wydawał się tą potyczką szczególnie zainteresowany. Dopiero kiedy mecenas po swoich ostatnich słowach podszedł do drzwi i wezwał strażnika, a prokurator, widząc, że nic nie wskóra, zaczęła składać przyniesione dokumenty, odezwał się:
– Przepraszam, ale dlaczego mnie nie poinformowano?
Gamsby uniosła głowę.
– O czym pana nie poinformowano? O pańskich prawach? – dopadł ją koszmar każdego amerykańskiego prokuratora.
– O tym spotkaniu.
– Strażnik nie powiedział, do kogo pana prowadzi?
– Powiedział, ale ja muszę wiedzieć dzień wcześniej! Zaplanowałem sobie pisanie i mi w tym przeszkodziliście!
– Przykro mi, ale pan jest więźniem, panie Saryan, a nie dyplomatą, do którego terminarza będziemy się dostosowywać.
Pisarz spojrzał na swojego obrońcę, ale ten nie miał zamiaru stawać w szranki.
– No niech pan coś powie! Tyle pan gadał, a jak przychodzi do czegoś istotnego, to nabiera pan wody w usta?
Mecenas Ford nie pierwszy raz miał klienta z zaburzoną hierarchią wartości – bronił już takich, którzy uważali, że niesprawiedliwie odpowiadają za morderstwo, skoro dokonali go na przykład w odwecie za obelgę – powiedział więc spokojnie:
– Trudno, ale więzienie to rzeczywiście nie luksusowy hotel, więc musi się pan liczyć z pewnymi niewygodami. Tylko do procesu. To znaczy, jeśli sędzia nie zgodzi się na kaucję, czego wcale nie uważam za przesądzone. Przeciwnie, jestem zdania, że przy takich dowodach – adwokat wykonał gest pokazujący, że bierze to słowo w cudzysłów – nawet przy sędzim Faimonie skończy się na posiedzeniu w sprawie kaucji.
– A kiedy ono będzie?
– Na dniach.
– Co znaczy „na dniach”? Wy macie jakieś kalendarze, zegarki w tym waszym wymiarze sprawiedliwości?
– Nie ma jeszcze wyznaczonego terminu.
– O Boże!
Strażnik wyprowadził Saryana przeklinającego kompletny brak organizacji w amerykańskim sądownictwie, a Gamsby popatrzyła za więźniem i pewien pomysł zaczął kiełkować jej w głowie. Dający szansę na wygranie tej beznadziejnej sprawy. Bo adwokat miał rację: z takimi dowodami nie miała co stawać do procesu, ośmieszyłaby się tylko przed przysięgłymi. Nawet Faimon kręcił nosem na jej nakaz aresztowania, ale dał się przekonać, że wszystkie poszlaki wskazują na winę Saryana, potrzeba tylko środka nacisku, by się do morderstwa przyznał. A psycholog twierdził, że wyrwany ze swej rutyny powinien łatwo się poddać. To psycholog zresztą wskazał, że takie odstępstwa od utartego planu dnia w przypadku człowieka chorego, jakim niewątpliwie był Saryan, musiały wynikać z jakiegoś niesłychanego zdarzenia. W wypadku rzeczy mniejszej wagi dopasowałby bowiem zdarzenie do planu, a nie odwrotnie. Niestety, rachuby spaliły na panewce. Saryan do niczego się nie przyznał, nie wydawał się też specjalnie poruszony przeprowadzką z własnego domu do więziennej celi. Aż do teraz. Coś go jednak uwierało.
Gamsby rozejrzała się za strażnikiem.
– Proszę zaprowadzić mnie do dyrektora więzienia.
*
– To są szykany! Torturowanie mojego klienta! Chorego człowieka!
Saryan, którego blada twarz, podkrążone oczy i drżące ręce rzeczywiście wskazywały na złe samopoczucie, na te słowa obrońcy uniósł jednak zdecydowanie głowę.
– Nie jestem chory – powiedział dobitnie. – Też coś, traktować dobrą organizację jako chorobę. Za chorych to trzeba uznać tych, którzy marnują swój czas, skoro człowiek dostał go tak mało.
– Nie wiem, o co chodzi – prokurator Gamsby odchyliła się na krześle. – Chyba pan Saryan nie oczekuje, że w więzieniu wszystko będzie szło według zegarka?
– Akurat w więzieniu zwykle wszystko idzie według zegarka. I tak było dotąd, aż nagle od naszej ostatniej rozmowy mojemu klientowi zaczęto zmieniać godziny posiłków i spacerów, budzi się go o różnych porach, za każdym razem wyznacza do innej pracy, choć pozostali więźniowie…
– Może się w danej pracy nie sprawdza. Zresztą te pretensje powinny być kierowane nie do mnie, tylko do dyrekcji więzienia. Ale naprawdę nie dostrzegam tu naruszenia konstytucyjnych praw pana Saryana. Gdyby nie dawano mu jeść czy spać, to co innego, ale, jak rozumiem, nikt go nie głodzi ani nie pozbawia snu.
– Sama pani twierdziła, że odstępstwo od utartego planu dnia jest dla niego czymś tak niesłychanym, że ma stanowić dowód, jakoby dokonał morderstwa. Czyli ciągłe zmiany są ewidentnym dręczeniem mojego klienta.
– Według jakich kryteriów? Prawa do robienia wszystkiego dokładnie o tej samej minucie każdego dnia nie ma w katalogu praw człowieka. Owszem, musielibyśmy taką potrzebę pana Saryana respektować, gdyby zdiagnozowano u niego zaburzenia i psycholog uznał, że zmiany niekorzystnie wpływają na jego zdrowie, ale, jak rozumiem, pan Saryan, twierdzi, że jest całkowicie zdrowy psychicznie.
Owen Ford spojrzał na swojego klienta, jakby chciał go przekonać, że warto skorzystać z tej furtki i w zamian za łatkę wariata odzyskać spokój ducha. Bez większej nadziei, że ten da się przekonać. Nie pomylił się.
– Bo jestem. Najwybitniejsi pisarze byli tak samo zorganizowani, poczytajcie sobie historię literatury.
– No to trudno – wbrew słowom Gamsby odetchnęła z ulgą: jej plan by nie wypalił, gdyby oskarżony wyżej od swej dumy postawił wygodę. – Jeśli w więziennym grafiku występują pewne perturbacje, musi się pan z nimi jeszcze przynajmniej do rozprawy pogodzić.
Sędzia Faimon pozostał wierny swojej zasadzie, że podejrzanych o morderstwo za kaucją nie zwalnia, a skoro dał się przekonać do wystawienia nakazu aresztowania, to po prostu okazał się konsekwentny. Przeciwko wypuszczeniu Saryana przemawiał też brak zakorzenienia we wspólnocie: nie miał rodziny, za to dość pieniędzy, by osiąść w dowolnym miejscu na świecie, przy czym przeprowadzka nie wiązała się z koniecznością zmiany zawodu.
– Jak to „jeszcze”? – zdziwił się adwokat. – Przecież właśnie na rozprawę przyszliśmy, dzisiaj miała się zacząć.
Rozmowa odbywała się w pokoiku przylegającym do sali sądowej.
– No, niestety. Sędziemu Faimonowi coś wypadło. W ostatniej chwili, dlatego też nie udało nam się odwołać konwojentów.
Paul Faimon zapewne przeklinał teraz „żartownisia”, który wezwał go do szpitala do zmożonej nagłą chorobą matki, ale Ellen Gamsby była pewna, że podejrzenia padną na przestępców, chcących odwlec proces i nieunikniony wyrok.
– Jak tylko sędzia wyznaczy nowy termin, damy wam znać.
*
– Pani żartuje?
Robert Saryan wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednim razem. Jakby areszt przerwał mu obfite raczenie się burbonem, powodując delirium.
– Przepraszam, zwyczajnie się pomyliliśmy. Rozprawa ma być jutro. – Postukała długopisem w notes, a potem przyjrzała się dokładniej rozpisce. – O nie, przepraszam, pojutrze. Początek o dziewiątej.
– A może za tydzień? – powiedział z sarkazmem Ford.
– I co ja teraz zrobię? – zapytał żałośnie Saryan. – Już się nastawiłem, że będę miał rozprawę. Nic już teraz nie napiszę. Zwłaszcza że w więzieniu nadal ciągle mi coś zmieniają.
– A może rozpatrzy pan ugodę? Dwadzieścia lat. Z szansą na warunkowe zwolnienie po piętnastu. Z gwarancją, że w trakcie odbywania kary będzie miał pan wszystko o jednakowych porach. Zapiszemy to jako warunek ugody. Jeśli skażą pana przysięgli, takiej gwarancji pan nie dostanie.
Saryan spojrzał na prokurator podniesiony na duchu.
– To można zapisać w ugodzie?
– Tak. Jeśli nie będziemy się tego trzymać, ugoda stanie się nieważna.
– W takim razie się zgadzam.
– Co?! Oszalał pan? – Adwokat nie wierzył własnym uszom. – Nie widzi pan, że to jest wszystko ukartowane, że specjalnie pana dręczą, żeby się przyznał?!
– I będą dręczyć dalej.
– Tylko jeszcze przez proces. Potem będzie pan wolny!
– A jeśli nie? Mówił pan, że dowody są tak śmieszne, że sędzia wypuści mnie za kaucją, ale nie wypuścił.
– Kaucja to jedno, a wsadzić niewinnego człowieka za morderstwo to drugie!
– Nie jestem niewinny i niech się pan zamknie. Zabiłem Chrisa, przyjechał do mnie…
Kiedy wszystko zostało opowiedziane i zaprotokołowane, Saryan – stojąc przy drzwiach i czekając na konwojentów – odwrócił się do prokurator i przyznał:
– Jak tylko zadzwonił, wiedziałem, że to się źle skończy.
Ellen Gamsby, składająca jeszcze podpisy na dokumentach, uniosła głowę.
– Domyślił się pan, że Morgan będzie pana szantażował tym wypadkiem?
– Nie. Ale przez niego musiałem zmienić swoje plany. A z tego nigdy nic dobrego nie wynikło.

Poza „Planem dnia” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Perfekcjonista”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).

5 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobało. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakończenie w "Czarnej wdowie" jest przewidywalne, aż do bólu. Oj, panie Pawle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam. Wrażenia mam takie same jak Chomik i Monika. Pod względem konstrukcji „Plan dnia” jest inny niż „Czarna wdowa”. Trochę przypomina opowiadania z „Między prawem a sprawiedliwością”. Pierwsza część to opis okoliczności zbrodni, druga – problemów z doprowadzeniem do skazania winnego. Zakończenia nie odgadłam. Zresztą nie próbowałam odgadnąć, bardziej interesował mnie charakter Saryana. Co za typ!... Widzę w tym opowiadaniu dużo humoru. Choćby tu:

    Stworzenie świata jest prawie tak trudne, jak napisanie powieści. A kto widział powieść napisaną w sześć dni? Nawet grafomani mówią, że potrzebują dwóch tygodni. Bóg był Wielkim Grafomanem. :)

    Czytał Pan może „Mordets Praktik” Kerstin Ekman? Opis bardzo intrygujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie. Zdobyłem już egzemplarz po szwedzku, ale rozważam, czy przed przeczytaniem nie odświeżyć sobie „Doktora Glasa”.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.