Paweł Pollak
FAIR PLAY
ze zbioru „Czarna wdowa”
odc. 2 (ostatni)
A tutaj, jak opowiadanie zostało przełożone przez "fachowca" na angielski: Rycerz pojmał biskupa.
Paweł Pollak
FAIR PLAY
ze zbioru „Czarna wdowa”
odc. 2 (ostatni)
A tutaj, jak opowiadanie zostało przełożone przez "fachowca" na angielski: Rycerz pojmał biskupa.
Na smartfona, bo potrzeby posiadania tabletu dotąd nie odczułem. Kolejność nie ma znaczenia, bo są z różnych parafii.
1. Runkeeper
Aplikacja przydatna, kiedy uprawia się jogging (lub inne sporty, w których człowiek przemieszcza się od punktu A do punktu B, jest nawet pływanie i jazda na wózku inwalidzkim). Mierzy przebytą odległość (z tego, co sprawdziłem, całkiem dokładnie), czas, liczbę spalonych kalorii, średnie tempo, a pokonaną trasę rysuje na mapce. Podaje też te parametry na bieżąco, można sobie ustawić, w jakich przedziałach czasowych i/lub po jakim dystansie głosowo o nich poinformuje (ja mam co 15 minut i co 500 metrów). Próbowałem też Endomondo, ale mi nie podpasował (choć obiektywnie nie jest gorszy, zdaje się, że Runkeeper ma więcej opcji bezpłatnych, ale szczegółowo tego nie analizowałem). Minusem Runkeepera jest, że kiedy zgubi satelitę, po prostu kasuje bieżący trening, podczas gdy Endomondo go wznawia po odnalezieniu satelity. Gubienie satelity to w ogóle największa bolączka tych aplikacji, ale winę, jak się dowiedziałem, ponosi smartfon, podobno mało który ma mocny GPS, więc zgłaszam prośbę o polecenie takowego. Bo choć sytuacja znacznie się poprawiła, odkąd zainstalowałem apkę GPS Status wzmacniającą GPS-a i przeniosłem smartfona z biodrówki na ramię, to i tak czasami na końcu biegu pozostaje mi sprawdzić czas na zwykłym stoperze.
Dla niektórych minusem Runkeepera może być brak języka polskiego, ale trudno, żeby filolog na to narzekał :-)
2. Google Maps
A konkretnie wersja samochodowa do nawigacji (skoro jesteśmy przy GPS-ach). Dla mnie całkowicie wystarczająca, nie widzę sensu płacenia za profesjonalne nawigacje, a zwłaszcza za takie, gdzie samodzielnie trzeba pilnować aktualizacji map.
3. Pogoda&Radar
Niestety, nie podaje temperatury odczuwanej, więc korzystam z jeszcze jednej apki pogodowej (Pogoda – Weather MacroPinch), ale poza tym jest okej, bieżąca pogoda i prognoza na najbliższy tydzień. Też służy mi głównie do joggingu, kiedyś biegałem bez względu na temperaturę (co raz skończyło się zasłabnięciem), teraz powyżej 30 stopni sobie odpuszczam.
4. Anti Uciążliwość
Ponieważ naszym prawodawcom nie zależy na tym, by ukrócić nękanie ludzi przez upierdliwych akwizytorów, konieczna aplikacja blokująca niechciane połączenia i SMS-y. Niestety, mocno niedoskonała, z czego najmniejszym problemem jest polszczyzna à la Evanart. SMS-y spływają, tyle że bez sygnału Ale lepszej nie znalazłem, w innych blokady w ogóle nie działały, stąd znowu prośba o polecenie skuteczniejszej.
5. Sudoku Free
Sudoku to gra polegająca na tym, by na planszy składającej się z dziewięciu kwadratów, podzielonych z kolei na dziewięć pól, wpisać cyfry od 1 do 9, tak by nie powtarzały się w żadnym kwadracie i w żadnej linii. Doskonała do każdej kolejki. Minus jest taki, że wcześniej do tej kolejki brałem książkę, a teraz łamigłówkę.
6. ShareTheMeal
Za 40 eurocentów, czyli niecałe dwa złote fundujemy posiłek dziecku w regionie zagrożonym głodem (i wbrew twierdzeniom niektórych nie jest to Polska), za 2,80 euro (12 zł) dostanie od nas obiady przez cały tydzień. Aplikację udostępnia agencja ONZ Światowy Program Żywnościowy (World Food Programme, WFP). Zapłacić można przez PayPal albo kartą kredytową. Warto to zrobić, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że więcej dajemy kelnerowi napiwku w restauracji.
7. Viber / WhatsApp
Aplikacje, dzięki którym można bezpłatnie rozmawiać przez komórkę. Niepotrzebne w kraju, jeśli ktoś ma rozmowy bez limitu w abonamencie, ale na zagranicę jak znalazł.
8. iMPK
Rozkład jazdy wrocławskiej komunikacji miejskiej, ale bez funkcji, którą ma wersja stacjonarna: wskazania połączeń dla wybranej trasy. Ponieważ głównie z tej funkcji korzystałem, duże rozczarowanie, kiedy okazało się, że aplikacja jej nie ma.
A państwo z jakich aplikacji korzystacie? Co ciekawego lub przydatnego byście polecili?
Paweł Pollak
FAIR PLAY
ze zbioru „Czarna wdowa”
odc. 1
Fatalnie przetłumaczonego „Marsjanina” Andy’ego Weira postanowiłem zareklamować. Od dawna głoszę tezę, że książka jest takim samym produktem jak każdy inny i jeśli jest wadliwa, powinna podlegać reklamacji. Przy czym przez wadliwość należy rozumieć nie tylko usterki technicznie, jak na przykład niezadrukowane strony, ale również niezachowanie wydawniczych standardów, czyli właśnie złe tłumaczenie albo brak redakcji. Jest oczywistym, że nie mogę reklamować powieści dlatego, że wydawca zapowiadał ciekawą, a mnie znudziła, bo to kwestia subiektywnego odbioru, ale w mojej opinii prawo zezwala mi na reklamowanie powieści, w której jest cała masa błędów ortograficznych, gdyż można je ustalić i policzyć. Ponieważ jednak zwracania źle przetłumaczonych czy źle zredagowanych książek się nie praktykuje, byłem ciekaw, czy mi się to uda.
„Marsjanina” zakupiłem w wersji elektronicznej w Publio i w wersji papierowej w Empiku. Z książką z Empiku był ten problem, że procedura reklamacyjna wymagała odesłania jej do sklepu, a ja nie chciałem się tej książki pozbywać, gdyż miałem w niej pozaznaczane błędy w tłumaczeniu. Z reklamacją mailową zwróciłem się więc tylko do Muzy (gdzie zażądałem zwrotu pieniędzy za obie wersje) i do Publio. Nie chciałem oczywiście wycyganić podwójnego zwrotu, byłem ciekaw, kto i w jaki sposób zareaguje. Muza w ramach poszanowania klienta mnie olała, Publio odpisało mi natychmiast, że reklamację przekazuje do wydawnictwa Akurat (bo to Akurat wydało „Marsjanina”, Akurat jest imprintem Muzy, ja pisałem do Muzy dlatego, że e-maila Akurat nigdzie nie znalazłem, natomiast w książce były dane adresowe Muzy).
W kolejnym mailu Publio przekazało mi odpowiedź redaktora naczelnego Akurat Arkadiusza Nakoniecznika, która brzmiała: „Dziękuję za uwagi dotyczące przekładu książki. Z przykrością muszę przyznać, że w ogromnej większości są całkowicie uzasadnione”. Jednocześnie samo uchyliło się od odpowiedzialności: „Księgarnia Publio w której nabył Pan publikację jest jedynie dystrybutorem. I podobnie jak inni sprzedawcy na rynku książki, nie ponosi odpowiedzialności za treść merytoryczną poszczególnych pozycji. / Dokładamy najwyższej staranności, aby pliki były przygotowane poprawnie od strony technicznej. / Jednak za stronę edytorską ponosi odpowiedzialność wydawca”.
Było mi oczywiście wszystko jedno, czy pieniądze zwróci mi księgarnia (sprzedawca), czy wydawca (producent). Ponieważ jednak wydawca, chociaż przyznawał mi rację, że tłumaczenie jest źle wykonane, nie deklarował zwrotu pieniędzy, a adresu mailowego do Akurat nadal nie miałem, napisałem do Publio, że od odpowiedzialności uchyla się bezprawnie:
Zgodnie z prawem sprzedawca ponosi odpowiedzialność z tytułu rękojmi „w sytuacji, gdy rzecz sprzedana ma wadę fizyczną lub prawną. Wada fizyczna polega na niezgodności rzeczy sprzedanej z umową. W szczególności wada fizyczna występuje w sytuacji, gdy rzecz:
1) nie ma właściwości, które rzecz tego rodzaju powinna mieć ze względu na cel w umowie oznaczony albo wynikający z okoliczności lub przeznaczenia” (cytat za Miejskim Rzecznikiem Konsumentów z Poznania).
To, że rzecz (książka) nie ma właściwości, które powinna mieć (powinna być przetłumaczona na poziomie przyjętym przy publikacji tego rodzaju utworów w formie książkowej), wydawca niżej przyznaje, więc ta kwestia jest poza dyskusją.
Państwo sprzedają książki, a książki to również, a może przede wszystkim, warstwa edytorska. Twierdzenie, że odpowiada za nią wyłącznie wydawca (producent), a księgarnia (sprzedawca) nie, jest w świetle powyższej opinii nieuprawnione.
Na to przywołanie przepisów (art. 556 kodeksu cywilnego) Publio zastosowało taktykę „spierdalaj, kliencie”, czyli w ogóle nie raczyło mi odpowiedzieć. Smaczku owemu podejściu do klienta dodaje fakt, że nie ma takiej firmy jak Publio, jest to tylko nazwa księgarni prowadzonej przez spółkę Agora S.A. Tę samą, która wydaje „Gazetę Wyborczą”, gdzie dzień w dzień lecą (słuszne) gromy na PiS, że nie podporządkowuje się bezwzględnie prawu. Czyli PiS nie może sobie uznawać, że jakichś przepisów nie będzie przestrzegało, a Publio najwyraźniej tak. Jak się ten gość nazywał, który analizował, kiedy kradzież krów jest dobra, a kiedy zła?
W tej sytuacji wysłałem pismo z żądaniem zwrotu pieniędzy listem poleconym do wydawnictwa Akurat. Tym razem Arkadiusz Nakoniecznik uznał, że mnie zignoruje. Przypomnę, wcześniej przyznał, że sprzedał mi bubla. Swego czasu kupiłem na Allegro od jakiegoś szemranego biznesmena chińskie badziewie. Badziewie nie działało, więc je zareklamowałem. Szemrany biznesmen nie chciał uznać reklamacji, twierdząc, że badziewie działa, tylko ja nie potrafię go obsługiwać. Dostrzegają państwo różnicę? Szemrany biznesmen nie był tak bezczelny jak kulturalny redaktor naczelny książkowego wydawnictwa, by przyjąć postawę „no tak, nie działa, a ja ci nie oddam kasy i co mi zrobisz?”.
Zrobiłem to, że napisałem do miejskiego rzecznika konsumentów z prośbą o interwencję. Bardzo szybko odezwała się do mnie miła urzędniczka (sprawa tyle się ciągnęła z mojej winy, bo po wysłaniu poleconego do Akurat nie miałem czasu, by do tego wrócić). Dowiedziałem się od niej, że odpowiedzialność za wadliwy produkt ponosi wyłącznie sprzedawca, który z kolei może później dochodzić zwrotu pieniędzy od producenta. Czyli ona nie ma podstaw prawnych, by interweniować w wydawnictwie, może się jedynie zwrócić do księgarni, a ponieważ w Empiku nie złożyłem reklamacji, tylko do Publio. I tak zrobiła. Sprokurowała bardzo ładne pisemko, którego kopię mi przesłała. Jaki był efekt? Ano taki:
Victoria, proszę państwa! Można zareklamować książkę z tego powodu, że została źle przetłumaczona, i dostać za nią zwrot pieniędzy.
Paweł Pollak
PERFEKCJONISTA
ze zbioru „Czarna wdowa”
odc. 2 (ostatni)
Poza „Perfekcjonistą” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).
Mariusz Zielke udostępnił bezpłatnie swój najnowszy kryminał pt. „Dla niej wszystko”. Informacja do mnie dotarła i mnie nie zainteresowała. Nie jestem czytelnikiem Zielkego, a nie ściągam sobie książek tylko dlatego, że są za darmo. Nagle jednak sprawa zrobiła się głośna, wszyscy o niej piszą i proszą, żeby powieść pobierać, bo w ten sposób ocali się wolność słowa, tyłek autora i da prztyczka w nos łobuzom. Ponieważ ciągle domagam się prawdziwej wolności słowa, jako autor może kiedyś sam poproszę o ratowanie tyłka, a łobuzów nie lubię, wszedłem na stronę, na której Zielke opisuje dzieje powstania i opublikowania rzeczonego kryminału.
Mój wzrok najpierw przykuło hasło na okładce POWIEŚĆ ZAKAZANA – NIGDY NIE UKAŻE SIĘ OFICJALNIE. I poczułem do Zielkego pewną niechęć, bo bardzo nie lubię, jak się obraża moją inteligencję. O ile mi wiadomo, zarówno cenzura, jak i drugi obieg to już w Polsce odległa przeszłość. Może też nieodległa przyszłość, ale jak na razie PiS poza telewizją publiczną cenzury jeszcze nie wprowadził.
Czytam dalej i dowiaduję się, że to „historia niemal jak z pierwszego tomu Millennium Stiega Larssona”. „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” przeczytałem dopiero niedawno, więc mam książkę świeżo w pamięci, ale poza zleceniem od milionera nie widzę żadnej paraleli między losami Blomkvista a Zielkego. Widzę za to, że porównanie do „Millennium”, nazwiska Larsson i Salander przyciągają uwagę. Jeszcze bardziej sceptyczny się robię, kiedy czytam „To nie jest dmuchana marketingowo opowiastka cwaniaka, który sprzedaje naiwnym swoje książki”. Na taką wygląda, ale wystarczy napisać, że to złudne wrażenie, i naiwni uwierzą? Ale patrzę, że jest rubryka „Szczegóły”. W porządku, czyli to był ogólny opis, konkrety będą dalej, klikam na link w przekonaniu, że w „Szczegółach” znajdę fakty, dowody, że to prawdziwa historia, a nie marketingowa sztuczka. Nie muszą być to przecież dowody do obrony w sądzie, zwykle z informacji, które autor przedstawia, dość łatwo zorientować się, czy pisze o prawdziwych wydarzeniach. Tyle że w „Szczegółach” faktów i konkretów jak na lekarstwo, za to dużo egzaltacji i gołosłowne zapewnienia „wszystko, co tu napisałem jest prawdą” i „wszystko, o czym piszę, mogę udowodnić”.
A sama historia taka, że z całym szacunkiem, ale uczniowie piątej klasy podstawówki potrafią lepiej wciskać kit (wiem, bo uczyłem).
We wrześniu 2015 r. bogaty biznesmen (posiadający własne wydawnictwo) zamówił u mnie powieść, która m.in. opisywałaby sprawę ataku bandytów na niego i porwania członka jego rodziny.
Milioner posiadający wydawnictwo, któremu porwano członka rodziny. Czy taka sprawa nie powinna wzbudzić zainteresowania mediów? Szukam i z opisywanych porwań nie znajduję nic, co by tutaj pasowało. Nie wzbudziła czy zaistniała jedynie w głowie Zielkego? Z recenzji autorki bloga Kag in the books (która, jako jedna z nielicznych, nie dała sobie wcisnąć kitu, szacunek) wynika, że autor skupia się na sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek, a z tego, co wiem, żaden milioner wydawca się tam nie przewijał.
W 11 miesięcy stworzyłem powieść kryminalną, która bardzo podobała się pierwszym jej recenzentom i wydawcy. I wtedy prawnik biznesmena zaproponował mi umowę, która umożliwiłaby wydawcy przetrzymanie pierwszego wydania tej powieści przez 25 lat (a umawialiśmy się na wydanie w listopadzie 2016).
„Zaproponował umowę”, a nie „zmianę umowy”, czyli umowy nie było. A zatem Zielke oczekuje, że uwierzymy, że bogaci biznesmeni i doświadczeni autorzy, to są tacy ludzie, którzy pokładają zaufanie w umowach ustnych, bo w ciągu swoich karier przekonali się, że kontrahenci są bardzo uczciwi, a pisemne umowy zbędne. Pan biznesmen na słowo uwierzył pisarzowi, że ten mu książkę napisze, i uznał zabezpieczenie swoich interesów za niepotrzebne, a pan autor nie widział przeszkód, by poświęcić blisko rok pracy, nie mając żadnej gwarancji, że ktokolwiek mu za nią zapłaci.
Nie zgodziłem się i wtedy zaczęła się moja katorga. Błagalnymi mailami doprowadziłem do telefonicznej "ugody", na mocy której biznesmen m.in. zgadzał się, żebym swoją powieść wydał w Czarnej Owcy.
Nie było umowy, to co biznesmen miał do gadania, gdzie książka może się ukazać? To po pierwsze. A po drugie, biznesmen chce zablokować książkę na ćwierć wieku, ale zgadza się, żeby opublikowało ją inne wydawnictwo, bo go autor błagał? Bo, jak wiadomo, w biznesie do milionów dochodzą ludzie, którzy podejmują decyzje, kierując się litością, a nie własnym interesem. Biznesmen był pijany, kiedy wyrażał tę zgodę, czy Zielke, kiedy wymyślał tę bajeczkę?
Podpisałem umowę z tym wydawcą, bo książka mu się podobała. Po kilku dniach biznesmen wystąpił do mnie z niezrozumiałymi żądaniami (takich zmian w książce, że praktycznie musiałbym ją napisać od nowa oraz częściowego zwrotu pobranych za napisanie książki zaliczek, które wydałem na bieżące potrzeby). Nie miałem pieniędzy, by mu oddać zaliczki, musiałem więc zerwać umowę z Czarną Owcą.
Aha. Czyli biznesmen zgodził się, żeby Zielke wydał książkę w Czarnej Owcy, ale nie zażądał zwrotu zaliczek, które zapłacił za napisanie tej książki. Najwyraźniej człowiek o złotym sercu, który po prostu postanowił zasponsorować Zielkego. Czego zresztą można było się spodziewać, skoro wypłacał te zaliczki na gębę bez żadnej umowy. Następnie biznesmenowi się odwidziało i zażądał zmian w książce, do której z pewnością nie miał już żadnych praw, no bo skoro Zielke podpisał umowę z Czarną Owcą, to musiał w niej złożyć oświadczenie, że jest wyłącznym dysponentem praw do tekstu. Czyli jedno z dwojga: albo Zielke złożył fałszywe oświadczenie w tej umowie, albo mydli nam teraz oczy.
Powstaje też pytanie, dlaczego Zielke nie oddał biznesmenowi kasy z zaliczki od Czarnej Owcy. Z pewnością nie zdążył jeszcze wydać jej „na bieżące potrzeby”, bo Czarna Owca (ani żadne inne wydawnictwo) nie wypłaca zaliczki w terminie kilku dni od podpisania umowy.
Biznesmen nie ma żadnych praw do książki, nie ma pisemnej umowy, a jeśli nawet przyjmiemy, że ustalenia ustnej da się udowodnić, to najpierw było ustne zamówienie, a potem ustna rezygnacja z tego zamówienia (zgoda na wydanie w Czarnej Owcy), ale autor jest zmuszony przekazać książkę biznesmenowi, za to pisemną umowę z wydawnictwem to może sobie tak po prostu bez żadnych konsekwencji zerwać. No ludzie, kto tu kogo ma za idiotę?
Zrobiłem to i przekazałem mu powieść do wydania.
Z tymi zmianami czy bez?
Wtedy jego prawnik napisał, że już nie jest zainteresowany wydaniem powieści i że ja nie mogę jej nigdzie indziej wydać. (…) Próbują zablokować książkę sądownie, wydzwaniają do mojego wydawcy.
Czyli do kogo, bo już się pogubiłem? I jeśli prawnik miał podstawy, by zakazywać Zielce publikowania powieści, to jak to się stało, że autor opublikował ją w internecie? Przecież z prawnego punktu widzenia taka samodzielna publikacja niczym nie różni się od publikacji w wydawnictwie.
Próbują zablokować książkę sądownie (…) Jak tylko dostanę pozew, to go pokażę, że to nie ściema.
Dobre. Próbują zablokować książkę sądownie, ale nie wnieśli jeszcze pozwu, który autor mógłby pokazać jako dowód, że nie plecie jak Piekarski na mękach. Czy też Zielke dostał pismo przedsądowe wzywające go do spełnienia roszczeń i na tej podstawie zakłada, że zostanie wniesiony pozew? Skoro tak, to dlaczego nie pokaże tego pisma na dowód, że „to nie ściema”? Skoro może pokazać pozew, to tym bardziej może pokazać to pismo.
I czego ten rzekomy pozew dotyczy? Naruszenia dóbr osobistych? Czyich, skoro, jak zapewnia autor: „Bardzo wyraźnie zaznaczam, że nikogo prawdziwego nie opisywałem. Wszystkie postaci zmyśliłem”? A jeśli to nie te zmyślone postaci domagają się zabezpieczenia powództwa o ochronę dóbr osobistych przez zakaz publikowania książki (nawiasem mówiąc, bardzo wątpliwe, by sąd się na to zgodził), to w trybie jakich przepisów książka miałaby zostać sądownie zablokowana?
Jak ja widzę całą sytuację (oczywiście to tylko spekulacje, które opieram na swoim doświadczeniu)? Moim zdaniem Zielke normalnie napisał kolejną książkę dla Czarnej Owcy, w której regularnie publikuje. O coś się jednak z wydawnictwem pokłócił, domyślam się, że zażądał znacznie większych nakładów na promocję, a wydawnictwo odmówiło. Wtedy postanowił im pokazać, ile egzemplarzy może przy odpowiednim szumie zejść i ile stracili na tym, że nie chcieli włożyć kasy w reklamę. Pogłówkował i wyszło mu, że polski naród durny naród, wierzy bez żadnych dowodów czy wbrew dowodom w zamach w Smoleńsku, bez niczego łyknie dyrdymały o „bardzo niebezpiecznych ludziach, których interesy w jakiś sposób naruszył powieścią”. A czy może być lepszy wabik niż pisarz, za którego plecami czają się potencjalni zabójcy? „Potrzebuję pomocy w nagłośnieniu tematu, bo wtedy ci ludzie (…) będą bali się działać pozaprawnie”. Innymi słowy, jak napiszecie o mojej książce, to mnie nie pobiją ani nie zabiją. Kto może się oprzeć na takiemu wezwaniu? A Zielke, śledząc, jak informacja o jego książce się rozprzestrzenia i jak rośnie liczba pobrań, zapewne zaciera ręce i zaśmiewa się w kułak.
Żeby była jasność. Nie oceniam negatywnie akcji Zielkego. Nie robi nic złego czy nagannego. Dostosował się do czytelników, z których każdy, owszem, deklaruje, że chce dobrych książek, ale sięga niemal wyłącznie po autorów robiących wokół siebie szum. Sprawę Zielkego omówiły serwis Booklips i Polskie Radio. Pierwszy z definicji pisze o książkach, drugie ma misję publiczną polegającą na promowaniu kultury. Czy Zielke mógłby liczyć na ich zainteresowanie, gdyby zwyczajnie wydał dobrą powieść? Nie miałby na to najmniejszych szans. To nie Zielke jest hipokrytą, są nim odbiorcy i dziennikarze, których powieść bez sensacyjnej otoczki nie interesuje. A nie ma takiego przykazania, że reklamowa historyjka sprzedająca książkę ma być prawdziwa. Co oceniam negatywnie, to bezmyślność, naiwność i całkowity bezkrytycyzm tych, którzy tę jego nietrzymającą się kupy i niepopartą żadnymi dowodami historię cytują z pełnym przekonaniem, że to cała i święta prawda.
PS. Poczytałem sobie trochę o okolicznościach wydania pierwszej powieści Zielkego i wychodzi mi na to, że ma on para… bogatą wyobraźnię, naprawdę wierzy, że ktoś próbuje blokować jego twórczość, podczas gdy te demaskatorskie książki zdemaskowanym latają koło pióra. Ale to też dobrze, pisarz powinien mieć bogatą wyobraźnię.
Paweł Pollak
PERFEKCJONISTA
ze zbioru „Czarna wdowa”
odc. 1
Poza „Perfekcjonistą” zbiorek zawiera opowiadania kryminalne „Czarna wdowa”, „Plan dnia”, „Fair play” i „Czysta arytmetyka”. Książkę można nabyć w formie elektronicznej (mobi, epub i pdf), wpłacając 7,90 na mój rachunek w ING 52 1050 1575 1000 0092 0459 6432 albo przez PayPal na adres pollak[małpa]szwedzka z podaniem zwrotnego adresu mailowego, lub w księgarniach Wolne Ebooki, Legimi, Smashwords i Amazon (wersja dwujęzyczna angielsko-polska).