poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Zawód pośrednika

Mam swój prywatny ranking zawodów, które uważam za godne szacunku albo wręcz przeciwnie. Do pierwszych zaliczam m. in. lekarza, nauczyciela, rakarza, scenarzystę i prostytutkę, do drugich rzecznika prasowego, telemarketera, akwizytora, księdza i właściciela biura tłumaczeń. Chociaż tak do końca nie wiem, czy właściciel biura tłumaczeń to zawód, gdyż definicja „fachowe, stałe wykonywanie jakiejś pracy w celach zarobkowych” w ogóle do tego zajęcia nie przystaje. To znaczy zgadza się, że w celach zarobkowych, ale o pracy trudno mówić, raczej o żerowaniu na cudzej.

Żerowanie na cudzej pracy jest zajęciem nieetycznym. Etyka wprawdzie w naszym kraju ustąpiła miejsca katolicyzmowi, więc można postępować nieetycznie, byleby powołać się na wyznawanie katolicyzmu, bo zdaniem wyznawców tegoż z definicji uświęca to naruszanie międzyludzkich norm, ale pewni ludzie do zachowań etycznych zobowiązani są prawem. Do takich należy tłumacz przysięgły, bo to jest zawód zaufania publicznego. Toteż nieźle się zdziwiłem, kiedy dostałem zapytanie w sprawie przetłumaczenia dokumentu z języka szwedzkiego na polski od właścicielki biura tłumaczeń, która przedstawiała się jako tłumacz przysięgły języka angielskiego. Dlaczego się zdziwiłem? Bo rolą tłumacza przysięgłego jest tłumaczenie dokumentów, a nie sprzedaż cudzych tłumaczeń. Posługiwanie się prestiżowym tytułem w dosyć mętnej działalności jest nie do przyjęcia Pośrednictwo tłumacza przysięgłego języka angielskiego między osobą chcącą przetłumaczyć dokument z języka szwedzkiego a tłumaczem przysięgłym języka szwedzkiego jest całkowicie zbędne. Tłumacz angielskiego nie wnosi żadnej wartości dodanej, niczego klientowi nie ułatwia, nie ma ani uprawnień, ani wiedzy, żeby korygować moje tłumaczenie (tym bardziej, jeśli przekład jest w drugą stronę). Bierze prowizję de facto za zatajenie przed klientem, że ten mógłby udać się bezpośrednio do tłumacza języka szwedzkiego. Nazywając rzecz po imieniu, jest to albo kradzież zlecenia i oddanie go za odpowiedni okup, jeśli prowizja zostanie wykrojona z normalnej stawki tłumacza szwedzkiego, albo naciągnięcie klienta, jeśli prowizja zostanie do tej stawki doliczona.

Zgłasza się do mnie sporo osób z dokumentami angielskojęzycznymi. Bierze się to stąd, że angielski w Szwecji praktycznie funkcjonuje jako drugi język urzędowy, Szwedzi zakładają, że tak jest też w innych krajach, i dokumenty wystawiają często po angielsku w przekonaniu, że w tym języku zostaną przez urząd zagraniczny przyjęte. Klienci z kolei zakładają, że dokumenty ze Szwecji są po szwedzku i w ogóle na nie nie patrząc (takie musi być wyjaśnienie, bo nie wierzę, by było aż tylu ignorantów niepotrafiących rozpoznać, że dokument jest po angielsku), przychodzą z nimi do mnie. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że mógłbym wykorzystać tę sytuację, znaleźć sobie jakiegoś tańszego tłumacza angielskiego, jeszcze takiego, który mi tłumaczenie przywiezie (ostatnio w jednym biurze tłumaczeń usłyszałem, że są tacy, kiedy na pytanie, czy przywiozę im tłumaczenie, odparłem, że to chyba żart) i zarabiać na tym, że klient jest nieprzytomny. Po pierwsze czułbym się mocno niekomfortowo, bo to tak, jakbym brał od ludzi pieniądze za udzielenie odpowiedzi na pytanie o godzinę albo o drogę, a po drugie uważam, że cwaniackie zachowania tłumaczowi przysięgłemu nie przystoją. Zamiast tego informuję klienta, że na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości ma kompletną listę tłumaczy przysięgłych, gdzie znajdzie właściwego pod kątem swoich potrzeb (na przykład blisko jego miejsca zamieszkania), i odradzam udanie się do biura tłumaczeń, wskazując, że podroży mu to znacznie usługę, a w zamian nic dokładnie nie dostanie, bo przecież bez różnicy, czy zadzwoni i pojedzie do biura, czy zadzwoni i pojedzie do tłumacza.

Jeśli już pani tłumaczka musi sobie dorabiać przez kradzież zleceń kolegom po fachu, to powinna mieć na tyle wstydu, by robić to po cichu. To znaczy nie afiszować się ze swoim tytułem przysięgłego, bo pośrednicząc między klientem a tłumaczem nie w tej roli występuje. Czy jak pójdzie dorobić sobie do agencji towarzyskiej, to będzie przedstawiała się jako tłumacz przysięgły, licząc, że przez to złapie więcej klientów, których będzie rajcowało, że prześpią się z tłumaczką? Nie. Chociaż akurat w tym przypadku wykonywałaby uczciwą pracę, więc przeciwwskazania byłyby jakby mniejsze.

12 komentarzy:

  1. Interesująca interpretacja rynku usług oraz etyki zawodu tłumacza przysięgłego. Mam 2 pytania:1) który punkt powołanej etyki zawodu tłumacza przysięgłego mówi o tym, że tłumacz nie może, bądź nie powinien prowadzić równolegle z wykonywaniem zawodu tłumacza przysięgłego, działalności gospodarczej, a szczególnie takiej, która polega na sprzedaży usługi tłumaczenia tekstu? 2) Czym istotnie różnie się pośrednictwo w sprzedaży usługi tłumaczenia tekstu od posrednictwa w sprzedaży usługi medycznej, fryzjerskiej bżdź usługi profesjonalnej prostytutki? Nie przywołuję przykładu księdza, bo jak rozumiem, zaspokajanie potrzeb duchowych jest nieetyczne- w przeciwieństwie do cielesnych, Twoim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się nad tym swego czasu zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że pośrednictwo w tłumaczeniach nie jest tak zupełnie zbędne. Wydaje mi się, że przydaje się np. firmom, które często zlecają dużą ilość tłumaczeń i zależy im zawsze na dostępności usługi. Gdyby nie było biur tłumaczeń, taka firma musiałaby za każdym razem prowadzić (mozolne czasem) poszukiwania tłumacza - bo ten, co tłumaczył ostatnio, akurat wyjechał na wakacje, ma już dużo zleceń i wolny termin dopiero za miesiąc albo zwyczajnie nie ma teraz ochoty tłumaczyć. O wiele wygodniej jest zgłaszać się zawsze do jednego i tego samego biura tłumaczeń, które przejmuje na siebie poszukiwanie tłumacza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tłumaczę od wczoraj, a jeszcze nie miałem ani jednego zlecenia z biura tłumaczeń, które pochodziłoby od firmy zlecającej tak dużo, że musi zlecać biuru, by w razie czego biuro znalazło jej innego tłumacza. Pan miał? Bo ja bym typował, że to margines rynku, zwłaszcza że takie firmy tłumaczą papiery często we własnym zakresie. Poza tym tłumacz mający takiego klienta, jeśli nie jest samobójcą, nie zostawi go w razie czego na lodzie, tylko załatwi zastępstwo.

      Usuń
    2. W zasadzie nie wiem, ile tłumaczeń zlecają firmy, z których pochodzą moje tłumaczenia. Wiem jednak, że są to często tłumaczenia dla kancelarii prawnych specjalizujących się w transgranicznych sporach sądowych - zgaduję, że tam tłumaczy się całkiem sporo. Co do tego zostawiania na lodzie to też się nie zgodzę. Tak się składa, że wykonuję tłumaczenia głównie dla biur tłumaczeń - z mojej perspektywy takie biuro jest klientem zlecającym mi dużo tłumaczeń. Za samobójcę się nie uważam, a jednak siłą rzeczy muszę niekiedy odmawiać przyjęcia zlecenia, bo akurat przyjąłem duże tłumaczenie z innego biura i nie mam mocy przerobowych. Gdyby biur nie było, a zgłaszałyby się do mnie bezpośrednio firmy czy też kancelarie, to obawiam się, że postępowałbym identycznie: musiałbym czasem powiedzieć, że zwyczajnie nie dam rady. Skończyłoby się więc na tym, że firma musiałaby mieć u siebie dział tłumaczeń, który szukałby dalej (czytaj: wykonywałby pracę biura tłumaczeń). Najwyraźniej jednak "outsourcing" jest lepszy, skoro firma woli dzwonić do biura. I jak Pan sobie wyobraża wykonywanie tłumaczeń poświadczonych przez firmę "we własnym zakresie"? Tego nie można przecież robić w ramach umowy o pracę, bo nie można by prawidłowo prowadzić repertorium (a konkretnie rubryki "pobrane wynagrodzenie").

      Usuń
    3. Pisząc o tłumaczeniach robionych we własnym zakresie, miałem na myśli tłumaczenia zwykłe, przy których biura też przecież pośredniczą.
      Pańska argumentacja jest wewnętrznie sprzeczna, jeśli najpierw pisze Pan, że końcowy klient potrzebuje pośrednika, a potem, że ten pośrednik jest klientem końcowym, a wcale Pan zastępstwa nie załatwia, kiedy nie może tłumaczyć. Firma regularnie zlecająca tłumaczenia ma zwykle zapotrzebowanie na określoną ich ilość i nie jest to ilość, która ulega jakimś gwałtownym wahaniom. Doskonale można zapewnić obsługę tych tłumaczeń, umawiając się z jednym tłumaczem czy kilkoma (a przy kilku z automatu mamy zastępcę, gdyby któryś nie mógł wziąć tłumaczenia). Tłumacz mający dużego stałego klienta będzie go preferował, na tłumaczenia będą musieli czekać inni klienci, a nie ten stały, urlopy się planuje, a tłumacz, który oświadcza, że nie ma ochoty tłumaczyć, z biur też nie będzie dostawał zleceń. W sytuacji rzeczywiście awaryjnej, tzn. tłumacz naprawdę nie może tłumaczyć, a tłumaczenie rzeczywiście nie może zaczekać, tenże tłumacz poleci kogoś innego i problem znika. A nawet jeśli nie poleci, to znalezienie tłumacza nie jest żadnym problemem i wcale nie trzeba do tego utrzymywać całego działu. Wystarczy ta osoba, która kontaktuje się z biurem tłumaczeń, bo przecież przy biurze też nie odbywa się to automatycznie, tylko ktoś w firmie się tym zajmuje. Powód istnienia biur, który Pan podał, sprowadza się do tego, że biuro jest po to, by brało ciężką prowizję za nic, by w razie, jak już się wszystko zawali, znalazło firmie innego tłumacza.

      Firma nie woli dzwonić do biura. Po prostu przyjmuje za oczywiste, że tłumaczenia zleca się biuru. Mało kto ma wiedzę i świadomość, że biuro dokładnie nic nie wnosi do tłumaczenia, że to są ludzie, których praca polega na tym, że biorą od klienta papiery, wysyłają do tłumacza, odbierają od tłumacza, wysyłają do klienta i za tę „pracę” biorą słoną prowizję.

      Usuń
    4. Dla mnie nie ma znaczenia, czy mam do czynienia z klientem końcowym czy biurem. Dla mnie jedno i drugie to po prostu klient. Biurom odmawiam, kiedy nie mogę tłumaczyć i nie szukam wtedy zastępstwa. Po prostu biuro dzwoni wtedy gdzie indziej. Gdyby zgłaszali się do mnie klienci końcowi, postępowałbym dokładnie tak samo, tyle że po mojej odmowie gdzie indziej musiałby dzwonić klient końcowy. Nie widzę tu sprzeczności w mojej argumentacji. Jednak jeżeli by przyjąć - w ślad za Pańską argumentacją - że zlecenie biuru takiego dzwonienia dalej jest dla klienta końcowego mniej korzystne niż samodzielne dzwonienie dalej, to wtedy rzeczywiście biuro nie jest potrzebne.

      Usuń
  3. Wskoczyłem na tego bloga całkiem niezamierzenie, ale okazało się, że można prowadzić go w sposób zachecający do czytania. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pollak na kogoś narzeka. A to ci nowina :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre biuro tłumaczeń medycznych reklamuje się na krzywy ryj u znanego blogera w komentarzu? :D

      Usuń
  6. A co Pan powie na taki układ rzeczy, gdy właściciel biura tłumaczeń część zadań zleca tłumaczom-podwykonawcom (pośrednik), a część wykonuje samodzielnie, zakasując rękawy u swej koszuli? Nie ma ludzi białych ani czarnych - są ludzie szarzy, więc generalizowanie jest niebezpieczne. Poza tym to kwestia indywidualnej wrażliwości ludzkiej i na nic zda się szufladkowanie zawodów. Od zawsze wiadomym było, iż dochód pasywny, czyli pośrednictwo lub inwestycje (może też tantiemy?) jest bardziej intratny niż wykonywanie pracy trudem własnych rąk.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.