poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Viva Panthers!

Wrocławscy futboliści wygrali Ligę Mistrzów. Nie, nie chodzi o Śląsk Wrocław, tylko o drużynę futbolu amerykańskiego Panthers Wrocław. W poprzedni weekend na stadionie przy ul. Oporowskiej został rozegrany turniej finałowy. W pierwszym półfinale zmierzyły się turecki zespół Koç Rams z włoskim Milano Seamen. Widzowie przybyli na mecz tak tłumnie, że postanowiłem to uwiecznić na zdjęciu:

Ci, co nie przyszli, mogą żałować, bo spotkanie było zacięte (ostatecznie Seamen wygrali 17:14), a sporo zagrywek sięgało poziomem amerykańskiej NFL. Między innymi włoski zawodnik próbował kopnięcia na bramkę z 52 jardów i niewiele brakowało, by trafił. W drugim półfinale Pantery zmierzyły się z austriackim Danube Dragons (widzów było już więcej, prasa podaje, że dwa tysiące). Wrocławianie swego czasu już z wiedeńczykami grali (choć wrocławski zespół nosił wtedy inną nazwę) i że dostali baty, to mało powiedziane, bo schodzili z boiska pokonani 84:0. To niechlubna, ale jednak przeszłość, bo w futbolu amerykańskim udało nam się to, czego nie potrafimy osiągnąć w piłce nożnej: zbudować zespół europejskiego formatu. I Panthers pewnie pokonali Dragons 49:34.

Finał z Milano Seamen był bardziej nerwowy, wrocławianie przez sporą część meczu prowadzili z dużą przewagą, ale Włosi zaczęli odrabiać straty i niewiele brakowało, by je odrobili. Skończyło się na 40:37, a potem była feta :-)

Na hasło „futbol amerykański” większość czytelników będzie miała przed oczami wpadających na siebie i kotłujących się bez sensu zawodników. Tak jest zazwyczaj, kiedy się czegoś nie rozumie. Kotłowanie bierze się stąd, że drużyna atakująca próbuje zablokować obrońców, by nie dopadli biegnącego z piłką, a broniąca stara się go właśnie dorwać. A atakującym chodzi o to, żeby w ciągu trzech prób przenieść piłkę do przodu o 10 jardów. Można to zrobić również przez podanie. Jeśli się uda, atakujący mają trzy nowe próby na pokonanie z piłką 10 jardów i tak aż do końcowego pola punktowego, którego osiągnięcie daje przyłożenie (touchdown) i 6 punktów. Przy czym wbrew nazwie zawodnik nie musi położyć na nim piłki, wystarczy, że ją w nim złapie albo przeniesie nad linią końcową. Efektowne szczupaki, jakie można zobaczyć na meczach, nie mają na celu położenia piłki, tylko zawodnik, który nie ma szans na wbiegnięcie na pole punktowe, stara się do niego doskoczyć.

Jeśli trzy próby się nie powiodą, drużyna atakująca ma do wyboru: próbować po raz czwarty, ale przy fiasku przeciwnicy zaczną atak z tego miejsca, odkopnąć piłkę, by przesunąć punkt, z którego przeciwnicy rozpoczną atak, lub, jeśli jest odpowiednio blisko, kopać na bramkę (tzw. field goal). Piłka musi przelecieć nad poprzeczką między słupkami, co daje 3 punkty.

Po przyłożeniu jest szansa na zdobycie dodatkowych punktów, jednego przez podwyższenie, czyli kopnięcie na bramkę, lub dwóch przez ponowne dotarcie z piłką na pole punktowe z odległości kilku jardów (dokładna odległość jest zależna od ligi).

Różne możliwości zdobywania punktów, wybór między grą biegową a podaniową powodują, że w grze jest wiele taktyki, co czyni ją znacznie ciekawszą (przynajmniej dla mnie) od piłki nożnej. I w ogóle się te punkty zdobywa, nie ma meczów, które kończą się wynikiem zero zero. Przecież można kipnąć z nudów, kiedy piłkarze stoją i podają sobie piłkę pod własną bramką albo do bramkarza, bo nie mogą przejść dalej i przez 90 minut nie pada żadna bramka. Po odpadnięciu naszych z Euro kibicowałem dalej Niemcom, bo w państwie Kaczyńskiego to ja zawsze będę opcja niemiecka, i to nie ukryta, a jawna, i ziewałem podczas meczu z Włochami, a potem się zirytowałem, kiedy o wyniku przesądziło przypadkowe zagranie ręką w polu karnym przez Boatenga. Przy czym nie było groźnej sytuacji, Włosi nic by nie wskórali, a tak praktycznie dostali w prezencie bramkę. Karny to może miał sens w latach 50., kiedy wyniki były 5-2, 7-3 czy 6-4, przy obecnych, gdzie o zwycięstwie najczęściej decyduje przewaga jednego gola, powinien być strzelany z szesnastu metrów.

W futbolu amerykańskim zdecydowanie bardziej emocjonujące są też końcówki. W piłce drużynie prowadzącej pod koniec spotkania jedną bramką w praktyce przegrana nie grozi, w futbolu przewaga siedmiopunktowa nie daje żadnej gwarancji, przeciwnicy mogą ją odrobić i mają na to szansę do ostatniej sekundy, bo akcja rozpoczęta w ostatniej sekundzie rozgrywana jest do końca. I nieraz odrabiają.

Kogo zainteresowałem, to może popatrzeć na jesieni na mecze w ProSieben Maxx (z satelity), gdzie co niedziela będą transmitowane po dwa spotkania NFL, futbol amerykański zaczął też pokazywać Polsat Sport News (naziemna cyfrowa). A w Gdyni, Szczecinie, Białymstoku, Warszawie i Wrocławiu można przyjść na mecze polskiej Topligi (z tym że to już na wiosnę przyszłego roku), jest bardzo sympatyczna atmosfera, żadnych kiboli.

1 komentarz:

  1. Viva las Pumas!
    W Argentynie sa las Pumas, ale oni graja w rugby.
    Ten sport ogladalem kilka lat temu, kiedy mieszkalem w Szkocji.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.