poniedziałek, 20 czerwca 2016

Nie ta ustawa, panie dzieju, czyli jak abderyta wyroki odczytywał

Jako były belfer odczułem niemałą satysfakcję, kiedy w końcu udało mi się do redaktora Pawła M. przebić z komunikatem, że dyskusja polega na tym, że na argument musi przedstawić kontrargument, a nie domagać się od oponenta innych argumentów, jeśli na dany nie potrafi odpowiedzieć. Długo to trwało, ale satysfakcja tym większa, bo wytłumaczyć coś uczniowi zdolnemu, który chwyta w pół słowa, to żadna sztuka, prawdziwym wyzwaniem jest sprawić, by ten tępy włączył mózg.

Zdjęcie © WoGi

Oczywiście uczeń specjalnej troski nie wskoczy od razu na poziom piątkowy, ocena mierna będzie zadowalająca, więc nie ma co się czepiać, że redaktor swój merytoryczny wpis rozpoczął od personalnego ataku, w którym strzela ślepymi nabojami. Usiłuje mnie zdyskredytować, nazywając pisarczykiem i wskazując, że obserwuję swój własny blog. Ponieważ obserwowanie własnego bloga żadnych korzyści nie daje, łatwo się domyślić, że kliknąłem coś przez przypadek, a że na swój profil nie wchodzę, bo i po co, to nie jestem tego świadom, ale akurat myślenie nie jest mocną stroną naszego redaktorka. O właśnie, określenia „pisarczyk” i „pisarzyna” są odwetem za „redaktorka” i „redaktorzynę”. Różnica polega na tym, że te drugie są konkluzją po dokonanej ocenie redaktorskich predyspozycji Pawła M., a te pierwsze wyłącznie epitetem.

Ale przejdźmy do meritum, bo to jest znacznie ciekawsze. Najpierw ogólnie. Przypomnijmy, że szanowny pan redaktor lansował tezę, że strony mogą sobie umową wyłączyć postanowienia ustawy. Konkretnie, że chociaż ustawa o prawie autorskim mówi o niezbywalności osobistych praw autorskich i nakazuje dać autorowi tekst do korekty autorskiej przed publikacją, to regulaminem danej gazety czy danego serwisu można zadecydować inaczej. Wygląda na to, że Paweł M. z tego stanowiska się wycofał, bo już nie udowadnia, że regulamin sprzeczny z ustawą jest wiążący, tylko że regulamin pozwalający redaktorowi decydować o ostatecznym kształcie tekstu wcale z ustawą sprzeczny nie jest. Mimo że nasz redaktorek najwyraźniej porzucił swoje pierwotne stanowisko, że aktem prawnym niższego rzędu można wyłączyć postanowienia aktu prawnego wyższego rzędu, bardzo się pilnuje, żeby wprost nie przyznać, że nie miał racji. Jakie w ten sposób niweluje kompleksy, nie jest już naszą sprawą, o tym powinien porozmawiać w innym miejscu.

Zdjęcie © Trueffelpix

Przejdźmy teraz do cytowanego przez Pawła M. orzecznictwa:
1) Orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 29 października 1997 roku (sygn. akt I ACa 477/97):
Nie każda zmiana dowolnego elementu treści lub formy utworu narusza prawo do jego integralności (art. 16 pkt 3 Prawa autorskiego), lecz tylko taka jego zmiana, która „zrywa” lub „osłabia” więź twórcy z utworem, usuwa lub narusza więź między utworem a cechami indywidualizującymi jego twórcę. Tak oznaczonych cech naruszenia prawa do integralności utworu nie spełniają drobne zmiany elementów jego treści lub formy, które nie uchylają atrybucji utworu.
2) Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 14 marca 2006 roku (VI ACa 1012/2005):
zakres czynności potrzebnych do usunięcia skutków naruszenia praw autorskich powinien być adekwatny do rozmiarów i skutków naruszenia.

Nie przypominam sobie, bym w jednym czy drugim przypadku twierdził coś przeciwnego, więc może szanowny pan redaktor zechciałby zacytować moje słowa sprzeczne z tymi orzeczeniami i wyjaśnić, co usiłuje nimi udowodnić. Bo nie stanowią one dowodu na to, że od korekty autorskiej można odstąpić, żadne z tych orzeczeń nie odnosi się do dyspozycji art. 60 ustawy o prawie autorskim, na który wskazywałem. Co więcej, powiedziałbym, że one w ogóle nie mówią o redakcji, gdyż redakcja obejmuje coś więcej niż drobne zmiany (o czym pisałem w swoim tekście).

3) Opinia prawnika (adwokata Jarosława Góry) o zgodzie z góry na zmiany w dziele:
W literaturze dopuszcza się również możliwość umownego udzielenie takiej zgody na przyszłość, pro futuro. Problem pojawia się jednak w kwestii zakresu zmian, tj. czy twórca może wyrazić zgodę na wprowadzenie konkretnej zmiany przez konkretną osobę, czy może udzielić zgody blankietowej, na wprowadzanie wszelkich zmian? W tej kwestii w literaturze również nie panuje zgoda. Znajdziemy liberalne podejście do tej kwestii, które dopuszcza możliwość zezwolenia na dokonywanie wszelkich zmian, związanych z korzystaniem z utworu. Znajdziemy również restrykcyjne podejście, opowiadające się za możliwością udzielenia zgody tylko na dokonanie konkretnych zmian. Zdaje się, iż większe poparcie ma drugie stanowisko, zgodnie z którym twórca może udzielić zezwolenia tylko na dokonanie dokładnie określonych zmian w przyszłości. Zgodnie z nim udzielenie zgody na dokonywanie w przyszłości wszelkich zmian jest nieskuteczna.
Paweł M.: Jak widać nie ma zgody co do zakresu, jest zgoda, że ogólnie takowej zgody udzielić można.

Smaczne. Dominuje stanowisko, że można „udzielić zezwolenia tylko na dokonanie dokładnie określonych zmian w przyszłości”, co według Pawła M. oznacza, że ogólnie można udzielić zgody na zmiany w przyszłości. Do tego Paweł M. zapomniał dodać, że ten spór dotyczy zmian, które nie naruszają prawa do integralności utworu, nie ma takiego stanowiska, że twórca może się zgodzić na zmiany w przyszłości, którym mógłby się słusznie sprzeciwić. No i Paweł M. nie potrafi prawidłowo zakwalifikować wypowiedzi, którą cytuje. Nieumiejętność rozpoznawania rodzaju tekstu byłaby czymś obojętnym na przykład u hydraulika, u pana redaktora musiałaby dziwić, gdyby pan redaktor nie dostarczył już wcześniej dowodów, że tak się nadaje na redaktora jak Stephen Hawking na hydraulika. Adwokat Jarosław Góra nie wyraża żadnej opinii, tylko referuje, jak kształtują się stanowiska w tej kwestii. Jego opina jako szeregowego prawnika, zamieszczona nie wiadomo gdzie (pewnie gdzieś w internecie), byłaby bezwartościowa. O wadze opinii rozstrzygają tytuły przed nazwiskiem i miejsce publikacji. Licząca się opinia w tej kwestii powinna być zacytowana następująco:
Prof. dr hab. Marian Kępiński: twórca może się zgodzić tylko na konkretne zmiany proponowane przez nabywcę praw. Nie może natomiast skutecznie pozwolić nabywcy na dokonywanie wszelkich zmian w przyszłości („System prawa prywatnego”, t. XIII, Prawo autorskie, red. J. Barta, Warszawa 2003, s. 444).

4) Wyrok Sądu Najwyższego z 31 października 1975 roku (I CR 624/75):
Wydawca, który wbrew żądaniu twórcy nie umożliwił mu wypowiedzenia się co do redakcyjnych, merytorycznych zmian w opublikowanym utworze, narusza autorskie dobra osobiste twórcy.
Paweł M.: Jeszcze raz: wbrew żądaniu twórcy. To przerzuca piłeczkę na pole autora – to on powinien wystąpić o korektę autorską.

Tak. Na mocy ustawy z 1952 roku, która mówiła, że twórca ma prawo żądać udostępnienia mu tekstu do korekty autorskiej. Obecna ustawa z roku 1994 zobowiązuje korzystającego z utworu do udostępnienia twórcy tekstu do korekty autorskiej. Powoływanie się na wyrok z 1975 r., bazujący na uchylonej ustawie i przepisie, który w nowej ustawie się nie znalazł, dość dobitnie pokazuje żenujący poziom wiedzy Pawła M. Facet usiłuje udawać oblatanego w orzecznictwie z zakresu ustawy o prawie autorskim, chociaż o jej istnieniu dowiedział się dwa miesiące temu. Wypowiada się „ze znawstwem” o interpretacjach tej ustawy, choć nawet nie raczył spojrzeć, kiedy ją uchwalono. Daje to pewne pojęcie o tym, jak sprawdza fakty w poprawianych przez siebie tekstach.

Jak widzimy, orzecznictwo przytoczone przez Pawła M. obala moje stanowisko, że twórcy należy udostępnić tekst do korekty autorskiej, w takim samym stopniu, jak wyroki w sprawie wchodzących w szkodę krów. Ale przypomnę, na razie cieszymy się z faktu, że Paweł M. w ogóle jakiekolwiek orzecznictwo przytoczył, gdyż świadczy to o uruchomieniu procesu, którego się u niego nie spodziewaliśmy:

Za okoliczność łagodzącą należy też uznać, że Paweł M. wcale nie chce ustalić, jaki jest stan faktyczny, jakie uprawnienia ustawa daje autorowi, a jakie redaktorowi. Za wszelką cenę dąży do wykazania, że ustawa nie wyznacza mu podrzędnej roli, bo ze swoim ego bardzo chce rządzić i nie może się pogodzić z faktem, że wybrał sobie zawód, w którym nie on podejmuje ostateczne decyzje. Z tym że w tej kwestii też muszę uznać się za niewłaściwego partnera do rozmowy.

Poza orzecznictwem szanowny pan redaktor przytacza argumenty „na chłopski rozum”. Posługiwanie się chłopskim rozumem w dyskusji o prawie jest de facto oświadczeniem, że nie ma się o prawie bladego pojęcia. Nic dziwnego, że redaktor ignorant wygłasza pogląd, jakoby prawo nie obowiązywało, jeśli nie ma czasu na przewidziane nim procedury. Wygłasza zresztą po raz kolejny, chociaż na bezsens tego poglądu wskazałem, ale najwyraźniej Paweł M. uważa, że przez powtarzanie jego argumenty nabiorą sensu. Ponieważ też mu napisałem, że tak nie jest, rodzi się pytanie:

Skoro nie, to nie wiem, dlaczego do Pawła M. pewne rzeczy nie docierają. Nowinką jest twierdzenie, że jak prawnicy wielkiej firmy coś napiszą, to ex definitione jest to zgodne z prawem. Nasz redaktor powinien stanąć koło tej babuni, która dokładała drewienek Husowi do stosu, bo prawnicy wielkiej firmy kierują się interesem tej firmy, a prawo mają tam, gdzie słabszy kontrahent firmy może im skoczyć. W przypadku zastrzeżenia, że redakcja może dokonać zmian i skrótów w nadesłanym tekście, jest to standardowa formułka jeszcze z czasów PRL-u. I nawet wtedy nie miała ona takiej mocy, jaką przypisuje jej Paweł M., który by o tym wiedział, gdyby raczył przeczytać cytowany przez siebie wyrok Sądu Najwyższego w całości, bo jest tam mowa o tym, że zastrzeżenie redakcji czasopisma o prawie skracania materiałów niezamówionych nie upoważnia do naruszania prawa do integralności utworu.

Przejdźmy teraz do regulaminu Biblionetki, który tę dyskusję sprowokował. Przypomnijmy, że Biblionetka odmawiała autorowi recenzji właśnie prawa do korekty autorskiej. Odmawiała, bo po tekstach na blogu Koczowniczki i moim uznała, że działa niezgodnie z prawem, i regulamin zmieniła. Tę okoliczność Paweł M. dyskretnie pominął, bo to, że serwis przyznał mi rację, średnio wspierałoby jego tezę, że racji nie mam.
Recenzent Biblionetki nie miał wpływu na to, co redaktor mu zmieni, mógł zareagować dopiero post factum:
Jeśli autor tekstu uzna ingerencję za zbyt daleko posuniętą, może poprosić redakcję o usunięcie tekstu z serwisu w terminie 7 dni od pojawienia się tekstu w BiblioNETce.
Samo sformułowanie „ingerencja zbyt daleko posunięta” wskazuje, że mowa o zmianie zdefiniowanej w przytoczonym przez Pawła M. orzeczeniu Sądu Apelacyjnego jako tej, która „zrywa” lub „osłabia” więź twórcy z utworem, usuwa lub narusza więź między utworem a cechami indywidualizującymi jego twórcę. Czyli Biblionetka chciała wprowadzać zmiany, co do których zakładała, że autor słusznie może się z nimi nie zgadzać. I pozwalała mu na reakcję, tyle że taką, jakiej ustawa nie zna, do tego cokolwiek spóźnioną. Bo autor ma prawo żądać, by jego teksty były publikowane w takiej postaci, w jakiej on chce, a nie do żądania (i to w określonym terminie), by wycofywano jego teksty spreparowane przez redaktora.

Jakie zmiany wprowadzała Biblionetka, referuje nam Paweł M., cytując recenzentkę:
Kiedy tydzień temu dodałam do Biblionetki swoją recenzję, pani redaktor poczyniła w niej kilka zmian – opisuje Koczowniczka. – Na pytanie, co znowu napisałam źle, otrzymałam odpowiedź, że w dwóch kolejnych zdaniach aż trzy razy pojawiło się „i”.
I nasz znawca komentuje:
Z tego wnoszę, że redaktorka po prostu zamieniła jedno lub dwa „i” na „oraz”. Nie sądzę, żeby jakikolwiek biegły uznał to za naruszenie integralności utworu lub pogorszenie jego jakości.

I ja się z Pawłem M. całkowicie zgadzam. Pomijając kwestię, że zmiana była najprawdopodobniej bezsensowna, bo trzykrotne „i” w dwóch zdaniach normalnie nie razi, o naruszeniu prawa do integralności utworu trudno mówić. Co najwyżej o manierze pań redaktorek i panów redaktorów, którzy na siłę poprawiają dobry tekst i wykazują swoje zaangażowanie, pracowitość i głęboką wiedzę przez zmienianie „i” na „oraz”. Ale Koczowniczka pisała też o innych zmianach:

Gdyby biblionetkowy redaktor ograniczał się do poprawiania błędów, nikt rozsądny by nie narzekał. Ale zmiany pojawiają się również w miejscach, gdzie błędów nie było. Podam przykłady:
– z prawidłowo zbudowanego przeze mnie zdania redaktor usunęła jedyny czasownik i nie zastąpiła go innym,
– przerobiła zdanie Mieszka samotnie, pracuje dorywczo i zachowuje się inaczej niż większość jej rówieśniczek, bo nie marzy o koncie bankowym, ślubie i dzieciach, tylko chce być „dzika, wolna, szalona” na Mieszka samotnie, pracuje dorywczo i zachowuje się inaczej niż większość jej rówieśniczek, bo nie marzy o koncie bankowym, ślubie i dzieciach, tylko chce być dzika, szalona i wolna.
(…) Redaktorka usunęła cudzysłów, nie pytając mnie, co on oznacza. A mógł to być cytat, wypowiedź ironiczna, przytoczenie, ważne słowa zrozumiałe jedynie dla tych, którzy przeczytali książkę. I wreszcie ustawiła przymiotniki w innej kolejności.

Paweł M. w swoim wywodzie w żaden sposób się do tego nie odniósł, co wyraźnie świadczy o jego przekonaniu, że jeśli pominie treści, na które nie potrafi odpowiedzieć, te niewygodne dlań fakty i argumenty znikną. Zmusza nas to po raz kolejny do zadania mu pytania:

Hm. Skoro jednak nie, to znaczy, że Paweł M. za głupich ma czytelników mojego bloga i bloga Koczowniczki. Najwyraźniej uważa, że to tępaki niezdolne do zauważenia, jak manipuluje i pomija te wypowiedzi i argumenty, które obalają jego tezy, a których nie jest w stanie zanegować. (Trzy razy „i” w dwóch zdaniach, nie trzeba zmieniać na „oraz”). W odpowiedzi na jego pytanie, na czym opieram swoją opinię, że ma się za geniusza, który nie robi błędów, wskazałem dwa cytaty (w komentarzach pod wpisem o redagowaniu). Paweł M. odniósł się tylko do jednego, dopisując zresztą swojej wypowiedzi nową treść (nie ma w niej mowy o działaniu z braku czasu), drugi pominął milczeniem. Ale najwyraźniej uznał, że udowodnił w ten sposób, że żaden z cytatów nie wspiera mojej opinii. No cóż, dyskutowania w szkole nie uczą, a szkoda. Paweł M. orłem intelektu nie jest, ale myślę, że gdyby w szkole poćwiczył, to od biedy jakąś sensowną dyskusję zdołałby przeprowadzić.

Wróćmy do wskazanych przez Koczowniczkę zmian. Co do pierwszej, nie mamy szczegółów, ale jeśli przyjmiemy, że tak to rzeczywiście wyglądało, to wprowadzenie błędu w miejsce poprawnego zdania jest jednoznacznym pogorszeniem jakości utworu. A może uważasz inaczej, szanowny panie redaktorze? Przy czym ingerencja tego rodzaju wcale nie jest nieprawdopodobna, też się z taką zetknąłem, bierze się ona pewnie stąd, że redaktor skreśla jakieś słowo, chcąc je zastąpić innym, ale potem zapomina to zrobić (bo coś go na moment oderwało od tekstu albo dlatego, że pracuje w pośpiechu).

Druga zmiana jest jednoznaczna. Cytat z omawianej książki, zgrabnie wpleciony w tekst recenzji, został przerobiony na tekst odautorski. Jeśli to nie jest naruszenie prawa do integralności utworu, to co nim będzie, panie dwumiesięczny znawco prawa autorskiego i orzecznictwa?

48 komentarzy:

  1. A czy usunięcie cudzysłowu nie zmienia czasem cytatu na zwykły, pięknie w ustawie opisany plagiat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden niezaznaczony cytat to chyba jeszcze nie plagiat, poza tym został zmieniony.

      Usuń
    2. CHYBA jest coś takiego, jak prawo cytatu. Bo inaczej, wszyscy bylibyśmy recydywistami. :O Poza tym jeśli tak króciutki tekst podpadałoby pod ochronę prawem autorskim, to nie rozumiem, dlaczego sam cudzysłów miałby ją w magiczny sposób wyłączać. Myślę, że powinien być cudzysłów oraz odsyłacz do źródła wymienionego w stopce. Tylko że wtedy, redaktor raczej by cudzysłowów nie usunął... .

      Usuń
  2. Nie mam chęci na dyskusję z tobą pisarzyno, więc tylko nieśmiało przypomnę, że poszedłeś do sądu pieniaczyć się właśnie w takiej sprawie. I dostałeś po tyłku - przerżnąłeś po całości.
    Dla mnie koniec dyskusji, bo z takim pieniaczem można się tylko przerzucać bluzgami do usranej śmierci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A od kiedy pan Paweł Pollak "rzuca bluzgami"? Chyba, że "bluzgi" to nowy synonim "kontrargumentów", zwracam honor.

      Usuń
    2. @historyk, zarzucanie komuś pieniactwa tonem... pieniacza to hipokryzja.

      Usuń
    3. K.
      Ależ wielokrotnie - bluzga, przekręca cudze wypowiedzi, wymyśla rzekome intencje rozmówcy. Typowa rozmowa z pieniaczem. A swoje filozofie przetestował praktycznie - przerąbał w sądzie z kretesem. Biedny pisarzyna, wszyscy przeciwko niemu: redaktor, wydawca, sąd... Ale za to im pokazał, dowalił na blogu, na pewno to nimi wstrząsnęło :D

      Anonimowy
      Pisarzyno, nie wstyd ci tak z lewych kont komentować?

      Usuń
    4. Ależ emocje. Nie trzeba szukać adrenaliny w sporcie...!

      Usuń
    5. Niech Pan zapozna się z definicją "bluzgania" i "pieniactwa". Pan Paweł Pollak wymienił jedynie błędy w Pańskim rozumowaniu, sprostował je, użył takich figur stylistycznych i retorycznych, jakich chciał, ramen. Czy to podchodzi pod bluzgi i pieniactwo? Pieniacz to ktoś, kto Pana by już dawno pozwał i z Panem za pośrednictwem adwokata rozmawiał. Bluzgami natomiast były stwierdzenia "Paweł M. to debil, idiota, śmiejmy się".

      Usuń
    6. *byłyby, ach te literówki.

      Usuń
    7. K.
      Być może dla Ciebie pisanie o rozmówcach per "abderyta", "uczeń specjalnej troski" itp. jest normą, dla mnie jest bluzganiem.

      Pieniacz to z kolei osoba, która nie umie skończyć, awanturuje się do końca, musi mieć ostatnie słowo. Jak Pollak sprawę - właśnie będącą świetną ilustracją dla jego poglądów wyrażonych wyżej - przerżnął w sądzie, to chociaż jeszcze błotem porzucał na blogu - miał ostatnie słowo. Tu masz definicję osobowości pieniaczej, moim zdaniem jak ulał:

      >>Ten typ osobowości cechuje się nadmierną podejrzliwością, brakiem tolerancji na krytykę, zawziętością, skłonnością do interpretowania neutralnych lub przyjaznych zachowań otoczenia jako wrogich, obraźliwych, pogardliwych i małą tolerancją na niepowodzenia. Opaczna interpretacja danych i odnoszenie rozmaitych wydarzeń do siebie, łączy się z zaburzeniem oceny rzeczywistości i podejrzeniami istnienia spisków. Często spostrzega się nadmierne poczucie własnej wartości, objawiające się przecenianiem własnych możliwości, postawą wyższościową i nieustępliwość w obronie własnych praw, bezwzględność w realizowaniu swoich celów, prowokowanie do walki.<<

      Usuń
    8. @K. Chyba za wysoko stawia Pani poprzeczkę, już mu usiłowałem wytłumaczyć, co znaczy „pieniacz”, ale pan redaktor najwyraźniej nie posiadł jeszcze wiedzy, że słowa mają obiektywnie jakieś znaczenie, niekoniecznie takie, jakie on im przypisuje. A z powyższego komentarza wynika, że lekcja o nacechowaniu stylistycznym wyrazów dopiero przed nim.

      Usuń
    9. Jak widzimy, pan redaktor podtrzymał swoją opinię, że czytelnicy mojego bloga to debile, bo tylko debile uwierzą, że brak odpowiedzi na ten wpis będzie podyktowany panaredaktorową niechęcią do dyskusji ze mną (obwieszczaną zresztą już wielokrotnie), a nie tym, że na zdemaskowanie jego ignorancji, bezmyślności i manipulacji nie potrafi znaleźć pół zdania sensownej repliki.
      Zresztą owej rzekomej niechęci nasz redaktor natychmiast zaprzecza, bo podejmuje dyskusję, tyle że nie odpowiada na argumenty w moim wpisie, ale jako takowy wyciąga niekorzystny dla mnie wyrok sądowy. Dlaczego nie? Wyrok sądowy może być argumentem, tyle że pan M. albo znowu nie rozumie, co czyta, albo świadomie serwuje półprawdy, bo wiadomo, że on ma rację, a jeśli fakty są inne, to tym gorzej dla faktów.
      Rzeczony wyrok w ogóle nie odnosi się do dyskutowanego zagadnienia. Powinien się odnosić, bo pozew dotyczył naruszenia osobistych praw autorskich przez dopisanie do tytułu „Niepełni” podtytułu „O miłości wbrew przeciwnościom losu”. Wydawnictwo przyjęło jednak linię obrony, że nie jest to podtytuł, lecz hasło reklamowe i choć później, widząc, że przegrywa, tę linię obrony zmieniło, sąd właśnie z takim uzasadnieniem oddalił pozew. Czyli w ogóle nie wypowiedział się w kwestii, czy zmiany naruszają moje prawo do integralności utworu, bo po prostu uznał, że żadnych zmian w utworze nie było. Kto chce zweryfikować i wyrobić sobie własny pogląd, może przeczytać opis procesu i analizę uzasadnienia wyroku pod poniższymi linkami.
      http://pawelpollak.blogspot.com/2013/06/niepeni-sprawa-sadowa.html
      http://pawelpollak.blogspot.com/2013/06/jesli-to-b-czyli-logika-pani-sedzi.html
      Co do braku apelacji (z czego Paweł M. kpi sobie na blogu Koczowniczki), to zwyczajnie nie miałem na nią środków.

      Usuń
    10. I po raz kolejny prośba o niezamieszczanie anonimowych komentarzy. Chcą państwo dobrze i przywołują redaktorka do porządku, a dla niego, jak widać powyżej, to woda na młyn i okazja do formułowania gołosłownych (o dowody na poparcie swoich twierdzeń pan redaktor jak zwykle się nie martwi) dyskredytujących mnie oskarżeń.

      Usuń
    11. Tak, oczywiście panie Pollak - redaktor pana skrzywdził, wydawca, sąd... Słusznie im pan dowalił na blogu, na pewno w pięty im poszło. NI ma sprawiedliwości w tym kraju, antypollakowy spisek :D

      Usuń
    12. Panie Pawle M., w jaki sposób "skrzywdzenie Pana Pollaka przez sąd" dowodzi słuszności Pańskiej argumentacji?

      Usuń
    13. Pieniacz to z kolei osoba, która nie umie skończyć, awanturuje się do końca, musi mieć ostatnie słowo.
      Pomijając kwestię, że to autorska definicja Pawła M., która ze słownikową nie ma nic wspólnego, wyjaśnia ona, dlaczego Paweł M., chociaż nie potrafi odpowiedzieć na argument, że wyrok nie odnosi się do dyskutowanego zagadnienia, musiał zamieścić komentarz o skrzywdzeniu mnie przez sąd. I dlaczego ciągle ogłasza, że dyskutować ze mną nie będzie, bo go to mierzi.

      Usuń
    14. K.
      W taki, że Pollak poszedł do sądu z dokładnie tą samą filozofią, którą tu głosi. I okazało się, że sąd to nie blog - nie przyjmuje każdego jego wymysłu.

      Paweł Pollak
      Nie odnoszę się, bo przeczytałem powyższy wpis do drugiego zdania, czyli pierwszych bluzgów. Po co mam czytać wypociny pajaca, którego sensem życia jest wojowanie i obrażanie? Dla mnie w tym temacie sąd wykazał dostatecznie pańskie kompetencję, czy raczej ich brak.

      Tak na marginesie o pieniactwie, ilu to już swoich wydawców pan do sądu oddał? Dwóch na pewno, o tylu wiem. Na pańskim miejscu zainwestowałbym w jakąś terapię.

      Usuń
    15. Ale w jaki sposób "skrzywdzenie przez sąd" odnosi się do Pańskiej tezy odnośnie praw autorskich? Jestem ukrywającą swoją tożsamość, pajacującą babą, która nie rozumie, w jaki sposób przygody skrzywdzonego Pollaka-pieniacza powiązane są z Pańskimi tezami. No nie rozumiem Panie no, Pan wyjaśni.

      Usuń
    16. Hmmmm. Powyższa wypocina dotyczy rzekomego łamania praw autorskich przez pozbawienie twórcy wpływu na ostateczny kształt dzieła (i zdaniem Pollaka, nie ma znaczenia, że twórca się na to godził). Otóż Pollakowi podobno - tak twierdzi - zmieniono tytuł książki. Poszedł do sądu. Przegrał, nie złożył apelacji, sędzię zbluzgał na blogu od idiotek i niedouków. Jeszcze nie zauważyłaś, że dla Pollaka każdy kto się z nim nie zgadza to idiota i niedouk?

      Inna rzecz, że jak widzę w jego zakładce wydał dotąd 5 książek w 3 wydawnictwach. Dwóch spośród tych trzech wydawców ciągał potem po sądach. To też Ci powinno wiele powiedzieć o tym, z kim masz do czynienia...

      Usuń
    17. >>Ale w jaki sposób "skrzywdzenie przez sąd" odnosi się do Pańskiej tezy odnośnie praw autorskich?<<

      W taki, że filozofie Pollaka zostały przetestowane praktycznie. Okazało się, że sąd ich nie podziela :D

      Usuń
    18. A jak ktokolwiek wyrazi tu opinię inną, niż zgodną z jedynie słusznym myśleniem autora blogu, to jest ona usuwana pod preteksem anonimowości. Jeśli jest podpisana, usuwana jest z powodu rzekomego *chamstwa, wulgaryzmów, braku kultury (*niepotrzebne skreślić). Najbardziej żałosne jest to, że większość czytelników nie widzi, jaki Pollak to pieniacz o malutkim rozumku, rozbuchanym ego, a do tego zazdrośnik, manipulant i krzykacz, który nic jako autor oraz tłumacz nie osiągnął, poza prowadzeniem tego rynsztokowego blogu.

      --

      Janek Wiśniewski: wisniewski_janek@gmx.net

      Usuń
    19. Czyli mamy jednak w Polsce common law? Czego to się człowiek nie dowiaduje...

      Usuń
    20. Za to niektórym wyraźnie brakuje common sense.

      Usuń
    21. Przecież to jest kompletnie bez znaczenia, czy zasada common law w Polsce obowiązuje, czy nie, skoro wyrok nie odnosił się do dyskutowanej kwestii. Gdyby sędzia orzekła, że wydawnictwo miało prawo dopisać mi podtytuł bez mojej zgody, byłby to argument na korzyść Pawła M., gdyby orzekła, że nie miało takiego prawa, byłby to argument za moim stanowiskiem. Ale sędzia w ogóle się w tej sprawie nie wypowiedziała, tylko uznała, wbrew faktom i logice, że wydawnictwo nie dopisało podtytułu, a jedynie zamieściło na okładce i stronie tytułowej hasło reklamowe. Prawo zamieszczania haseł reklamowych przez wydawnictwo jest bezdyskusyjne, więc sprawa w kwestii interpretacji praw autorskich dokładnie nic nie wniosła.

      Usuń
    22. @Paweł M.
      Paweł Pollak Nie odnoszę się, bo przeczytałem powyższy wpis do drugiego zdania, czyli pierwszych bluzgów.
      Myślałem, że pan ze mną nie dyskutuje, a tu zwraca się pan do mnie bezpośrednio. W ogóle liczba pańskich komentarzy na blogu człowieka, z którym pan nie dyskutuje, jest imponująca. Podziwiam pańskie niezmienne przekonanie, że czytelnicy mojego bloga to idioci, którzy uwierzą, że nie przeczytał pan inkryminowanego wpisu, ale zadał sobie trud, by do jego dezawuowania znaleźć opis sprawy, zamieszczony przeze mnie trzy lata temu. Jakby to panu wyjaśnić? Średnie IQ czytelników mojego bloga rzeczywiście drastycznie się obniżyło, odkąd pan się tu pojawił, ale cały czas pozostaje na tyle wysokie, by nie łykali oni głodnych kawałków, którymi chce pan zatuszować swoją indolencję.

      Po co mam czytać wypociny pajaca
      No tak, biedny ten Pawełek M., on taki kulturalny, a ten wredny Pollak ciągle na niego bluzga.

      Dla mnie w tym temacie sąd wykazał dostatecznie pańskie kompetencję, czy raczej ich brak.
      Wskazywany przez pana wyrok nie odnosi się do przedmiotu dyskusji.

      Tak na marginesie o pieniactwie, ilu to już swoich wydawców pan do sądu oddał? Dwóch na pewno, o tylu wiem.
      Szanowny panie redaktorze, do sądu nie oddałem ani jednego wydawcy. Chciałem, bo myślałem, że mają tam w podziemiach lochy, w których mogliby trzymać wydawców oszustów, ale powiedzieli, że nie przyjmują. Natomiast jeśli pan pyta, ile spraw oddałem do sądu albo ilu wydawców podałem do sądu, to, jeśli dobrze liczę, pięć spraw/pięciu wydawców. Z czego raz przegrałem, trzy razy wygrałem, a w ostatniej sprawie jak dotąd wygrałem w pierwszej instancji. Czyli jeśli przyjąć pańską kretyńską wykładnię, że o tym, czy mam rację w dyskusji, czy nie, decydują wyroki, które z tematem dyskusji się nie wiążą, byleby pozwanym było wydawnictwo, to przy 80% wygranych spraw wychodzi na to, że „sądy wykazały dostatecznie moje kompetencje”.

      sędzię zbluzgał na blogu od idiotek i niedouków
      Szanowny panie redaktorze, ja oczywiście rozumiem, że pan utożsamia się z rzeczoną sędzią, skoro oboje tak się nadajecie do wykonywania swojego zawodu, jak kury do polowań, ale nie nazwałem rzeczonej sędzi idiotką ani niedoukiem, co łatwo pan stwierdzi, jeśli przeczyta pan tekst ponownie, trochę dokładniej wycierając krew, zalewającą panu oczy.

      Usuń
  3. Precyzyjniej. Pollak i sądy:
    1. Poszedł do sądu przeciwko swojemu wydawcy Prószyńskiemu i S-ce. Przerąbał.
    2. Poszedł do sądu przeciwko swojemu wydawcy Bernikle. Wygrał.
    3. Straszył sądem wydawnictwo Czarna Owca za zmiany w tekście Kanalii - oficjalnie go przeprosili, żeby się nie użerać.
    4. To samo wydawnictwo straszył sądem za zmiany w dwóch książkach przez niego tłumaczonych - nie wiem jaki był finał.

    Trochę się tego nazbierało, co? Właśnie takie straszenie sądami, łażenie po sądach jest jednym z kryteriów diagnostycznych przy ustalaniu, że ktoś ma osobowość pieniaczą.
    Dziwi mnie, że jakikolwiek wydawca chce jeszcze z nim współpracować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwi mnie, że jakikolwiek wydawca chce jeszcze z nim współpracować

      Z tego wynika, że jego książki są tak dobre, że wydawca podejmuje ryzyko współpracy. A inni autorzy, mniej zdolni, podlizują się do wydawców na wszelkie sposoby, ale nic nie uzyskują; lądują w Psychoskoku, w Czarnej Kawie...

      Usuń
    2. Jak podałem wyżej, miałem pięć spraw, czyli albo używa pan słowa „precyzyjnie” w złym znaczeniu, albo nie potrafi zebrać publicznie dostępnych informacji. Na szczęście dla pana umiejętność posługiwania się właściwymi słowami i sprawdzania faktów w źródłach jest w zawodzie redaktora kompletnie niepotrzebna.
      Podziwiam pańskie zaangażowanie, ale cała pańska para idzie w gwizdek, bo ani przez moment nie protestowałem przeciwko nazywaniu mnie pieniaczem, wskazywałem jedynie, że używa pan tego słowa w złym znaczeniu. Do ilu słów muszę skrócić moje zdania, by pan rozumiał, co piszę? Oczywiście, że jestem pieniaczem. Jeśli to pana uszczęśliwi, dodam również, że mam krzywe zęby, nie kłaniam się sąsiadce z dołu, a w dzieciństwie wyrywałem muchom skrzydełka. I teraz, kiedy już doszliśmy do zgody, że jestem jednostką obrzydliwą, moralnie naganną i ogólnie ohydną, czy potrafi pan obalić dowody przedstawione w moim wpisie, że pańska wiedza w kwestii praw autorskich dorównuje tej, jaką ma mój taboret?

      Usuń
    3. Panie Pollak, proponuję panu wizytę u okulisty, kurs czytania ze zrozumieniem lub psychoterapię, po której np. przestanie pan przekręcać cudze wypowiedzi. Bo przykładowo "precyzyjniej" - jak napisałem, to nie to samo co "precyzyjnie" - jak raczył mi pan przypisać. Naprawdę jest pan takim młotkiem, czy takim manipulantem? Bo jeśli młotkiem, to mogę panu przystępnie wyjaśnić różnicę, a jeśli manipulantem, to szkoda mojego czasu :D

      Usuń
    4. Młotkiem? Widzę, że panu zwiera… to jest hamulce, chciałem powiedzieć, kompletnie już puściły. Nic lepszego nie ma pan na tezę, że przekręcam pańskie wypowiedzi? To trochę kiepskawo, bo do pańskiego researchu słowo „precyzyjniej” również nie pasuje, wziąwszy pod uwagę, że z pięciu spraw zdołał pan zgodnie z faktami zreferować jedną, a o dwóch nie ma pan bladego pojęcia, chociaż (wyłączywszy wynik jednego procesu) szczegółowe informacje są publicznie dostępne o wszystkich. Mój komentarz pozostaje więc ten sam. A fakt, że z zacytowania w formie podstawowej przysłówka użytego w stopniu wyższym stara się pan zrobić zbrodnię stulecia i rzuca z zajadłością amstaffa na sterydach, pokazuje, jak bezradny jest pan wobec moich argumentów i do jakiego stopnia to panu doskwiera (do takiego, że należy to uznać za chorobę). Gdyby znalazł pan choć drobną nieścisłość, już dawno by pan na nią wskazywał i darł japkę, że skoro walę takie byki, to przecież nie mogę mieć racji.

      Usuń
  4. Panie M., można wiedzieć, gdzie pan robił specjalizację z psychiatrii?

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę Państwa. Czyżby przemawiała przez mnie naiwność i nieznajomość rzeczy, jeśli uważam, że autor powinien WSPÓŁPRACOWAĆ z redaktorem, a redaktor z autorem. We wzajemnym, dobrze pojętym interesie? Jeżeli bowiem, zamiast współpracować, autor i wydawnictwo ze sobą walczą, to moim skromnym zdaniem, mamy do czynienia z ciężka patologią.

    Nie jest niczym niezwykłym, jeśli wszyscy członkowie zespołu, od scenarzysty po aktorów, biorą czynny udział we wszystkich etapach i aspektach produkcji filmu. Scenarzysta pracuje z reżyserem i aktorami na planie. Reżyser aktywnie uczestniczy w montażu filmu i pieczołowitym doskonaleniu ostatecznej wersji filmu. Częstokroć, końcowa wersja jest dodatkowo wyświetlana publicznościom testowym, aby wysondować ich reakcje i nanieść ewentualne ostatnie poprawki przed publikacją filmu dla szerokiej publiczności. Dlaczego z tekstem w wydawnictwie nie może być podobnie?

    Produkcja beletrystyki powinna być łatwiejsza, niż produkcja filmu. Bo do opracowania jest tylko i wyłącznie sam tekst. Nie trzeba się mizdrzyć do producentów, ani szukać sponsorów. Aktorzy są posłuszni. A efekty specjalne, lokacje i dokrętki nic nie kosztują!

    P.S. Jeżeli chodzi o tamtą sprawę o podtytuł, to moim zdaniem, Paweł Pollak miał rację. Ale nawet gdyby jej nie miał, to w polskim systemie prawnym, inaczej niż w Ameryce, każda sprawa, nawet bardzo podobna do poprzedniej, rozpatrywana jest osobno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinni współpracować! Mądra wypowiedź, bardzo przyjemnie się ją czyta.

      Usuń
  6. Następny, któremu chce się użera z Pollakiem. Ciekawe kiedy, jak wszyscy jego poprzednicy, nabierze rozumu i odpuści użeranie się z frustratem strzykającym jadem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam frazę o jadzie. Jest taka rustykalna :)
      Na tym blogu dowiedziałam się o drukarniach vanity i self. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy o wydawnictwach. Poznałam nazwiska "oryginalnych twórców". Jak dla mnie, bomba.

      Usuń
  7. Uwielbiam, kiedy Pan Pollak masakruje kolejną zacietrzewioną, irracjonalną, pyszną, niezdolną do jakiejkolwiek dyskusji osobę swoją prostą, rzeczową argumentacją i nawoływaniem (na puszczy) do odniesienia się do konkretnych, podjętych wcześniej kwestii.
    Z drugiej strony przeraża mnie ta patologiczna a wszechobecna niezdolność dorosłych i wydawałoby się sprawnych (czy też mieszących się w normie) intelektualnie osób do zwyczajnej wymiany zdań.

    Sz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wytłumacz mi na jaka okoliczność dyskutować z pajacem, który nie umie sformułować zdania bez obrażania rozmówcy, przekręcania jego wypowiedzi lub/i przypisywania mu intencji powstałych wyłącznie w chorej wyobraźni Pollaka? Po co to w ogóle czytać, o dyskutowaniu już nie mówiąc?

      Usuń
    2. Nie wiem, "po co to czytać", ale czytam. Nie wiem, "po co dyskutować", ale reaguję (acz dyskusją rzeczywiście trudno te histeryczne wrzaski nazwać). Krótko mówiąc, nie kontroluje pan własnego zachowania, a jego motywy muszą panu tłumaczyć obcy ludzie. I ma pan czelność wypowiadać się o stanie cudzej psychiki.

      Usuń
    3. Nie wiem skąd to uwielbienie dla Pollaka, ale podłapywanie jego maniery w rozmowie to nie jest dobry pomysł, bo łatwo z siebie gupka zrobić... Przykładowo, takiej maniery jak przypisywanie komuś danego zachowania bez podstaw, a następnie atakowanie jak rozwścieczony nosorożec na podstawie własnego wymysłu.

      Piszesz coś takiego: >>Nie wiem, "po co dyskutować", ale reaguję<<. Nie wiem po co reagować na pollakowe pseudomerytoryczne, rozdęte wypociny. Nie widzę powodu, żeby merytorycznie odnosić się do jego wyobrażeń, przekłamań i manipulacji. Ba, nie widzę nawet powodu, żeby to czytać. Ale to nie znaczy, że sobie nie poużywam w pyskówce. To zupełnie różne sprawy.

      Usuń
    4. @Sz Mnie z kolei przeraża coraz powszechniejsza niezdolność do przyznania braku swojej racji (który ponadto jest oczywisty dla każdego średnio rozgarniętego obserwatora dyskusji) lub przynajmniej do cichego wycofania się z już dawno przegranej wymiany zdań. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego niektórzy nie wiedzą, kiedy przestać i nieświadomie pogrążają się coraz głębiej z każdym kolejnym dennym komentarzem.

      ~ tomato

      Usuń
    5. Intencje swe Pan Pollak szanowny chyba w każdym pełnym jadu, pajacowatym wpisie wyjaśnia jasno ;)Insynuacje wszelakie to jedynie twór redaktorskiej bujnej wyobraźni ;)

      Usuń
    6. Nie przypominam sobie, żebyśmy pili bruderszaft, panie M., więc uprzejmie proszę nie zwracać się do mnie w drugiej osobie. Ani w żaden inny sposób.

      Usuń
    7. ~tomato
      Tak, to też niepokojące, choć z psychologicznego punktu widzenia może trochę bardziej zrozumiałe. Tak na marginesie, to wydaje się, że Pan M. lubi psychologizować.

      Sz

      Usuń
    8. A wytłumacz mi na jaka okoliczność dyskutować z pajacem, który nie umie sformułować zdania bez obrażania rozmówcy, przekręcania jego wypowiedzi lub/i przypisywania mu intencji powstałych wyłącznie w chorej wyobraźni Pollaka?
      Jak widzimy, pan M. w wysokim stopniu posiadł umiejętność nieobrażania rozmówcy w każdym zdaniu. Gorzej z umiejętnościami językowymi, bo z konstrukcji zdania wynika, że pajac przypisuje, co Pollak wymyśli, czyli że to dwie różne osoby, ale już zauważyliśmy, że redaktorowi M. język polski sprawia niejakie kłopoty.
      Skąd pan wie, panie M., że w swoim wpisie przekręcam pańskie wypowiedzi i nieprawdziwie przypisuję panu dane intencje? Przecież, wedle pańskich gorących zapewnień, wcale go pan nie czytał? A jeśli robiłem to wcześniej, w jakim celu zamieścił pan wpis na swoim blogu i aż dwukrotnie informował mnie o nim w komentarzach tutaj? Bo mnie się to wydaje dosyć dziwne, że staje pan na głowie, żeby pajac, z którym nie ma sensu dyskutować, nie przeoczył pańskiego wpisu. Czy też w swojej ignorancji wspieranej przez głupotę był pan święcie przekonany, że przedstawił spójną i rzeczową argumentację, która powali mnie na kolana, i doznał szoku, kiedy wykazałem, że bardziej już bredzić nie można? I stąd pańska histeria, przy której wrzaski trzylatka pozbawionego zabawki to stoicki spokój?

      Usuń
    9. >>Czy też w swojej ignorancji wspieranej przez głupotę <<

      I po co dyskutować z takim pajacem?

      Usuń
    10. Pan się skupi. Kiedy mało szarych komórek, to nie można się rozpraszać. Pajac rozumie, że pan nie chce z nim dyskutować. Pajac nie rozumie, czemu podsuwał mu pan pod nos swój wpis, skoro nie chce pan z pajacem dyskutować. Potrafi pan to wyjaśnić? Pajac nie rozumie też, dlaczego ogłaszając bezsens dyskusji, dyskutuje pan i przytacza jako argument wyrok sądowy, a potem zapomina języka w gębie, kiedy okazuje się, że ten wyrok w innej sprawie, a większość spraw sądowych pajac wygrał.

      Usuń
  8. Moim zdaniem P.P. Jest potrzebny. Uświadomił mnie, i wielu innym osobom, że polskie "wydawnictwa ze współfinansowaniem", to firmy świadczące usługi print on demand, obłudnie reklamujące się, jako wydawnictwa. Dobrze, ze P.P ma to zacięcie, które każe mu z całą brutalnością, na własnej skórze, testować ostrość haków oraz głębokość pułapek, czyhających na autora w branży wydawniczej. I dobrze, że te doświadczenia, opisuje na swoim blogu. Co do poglądów P.P. i jego prywatnych konfliktów, każdy ma przecież możliwość wyrobienia sobie własnego zdania. Tudzież, do zachowania neutralności.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.