Dotąd utrzymywałem, że autor, niepłacący za wydanie swojej książki i publikujący w tradycyjnym wydawnictwie, z definicji zasługuje na miano pisarza, gdyż musiał przejść selekcję, podczas której grafomański tekst zostałby odrzucony. Grafomański w sensie „napisany nie po polsku”, a nie „pozbawiony wartości artystycznych”. Niniejszym wycofuję się z tego twierdzenia. Skłoniła mnie do tego m.in. lektura fragmentów twórczości Doroty Milli, autorki opublikowanej przez wydawnictwo Lucky, ale fragmentów pochodzących nie z książki, lecz ze strony internetowej Milli:
Codzienność płynie swoim nijakim i wyplutym trybem, gdy w przypływie mdłości, jakby w konwulsjach, Lena postanawia wszystko zmienić i przed ostatecznym umieszczeniem się w trumnie (…)
Czyli przed self-pogrzebem. Wypluty tryb codzienności sprawia po prostu, że człowiek ma ochotę położyć się do trumny. A nie każdy ma takie szczęście jak Lena, że dostaje mdłości i konwulsji, które zmieniają jego życie.
Lenę dopadły znajome czarne myśli, które szybko rozbestwiły się w jej wizjach przyszłości, zwiastując jedynie upadek.
Te bestyjki to tak zwane wizje katastroficzne.
Chyba naprawdę przesadzam – rzekła Lena, powoli łamiąc swoje ciężkie na duszy kompleksy.
Jak widać, duszom nie tylko grzechy, lecz także kompleksy ciążą.
Tym razem zamknęła drzwi w ciszy, mocno zapierając się o drzwi i kilka razu pchając je na siłę, jakby chcąc wepchnąć do środka.
Scena walki (z drzwiami) napisana tak, że Sapkowski mógłby się uczyć.
(…) krzyczało nowe „ja”, które nie wiadomo z skąd miało siłę (…)
Ze skąd miało? Aha, nie wiadomo.
Pędząc niczym struś pędzi wiatr, pruła swoim niewielkim zdezelowanym autkiem (…)
No, proszę, a myśmy od zawsze żyli w przekonaniu, że strusie pędzą nie wiatr, lecz bimber.
Wydawało jej się, że minęło kilkanaście lat świetlnych, a tu mija niecały rok (…)
Aha, rok świetlny to taki dłuższy rok? 500-dniowy?
DUPA – to jedno słowo określa mnie całą. Dupa charakter. Dupa wygląd. Dupa osobowość. Dupa, dupa, dupa! Po prostu jedna wszechogarniająca dupa!!!
Nie tylko o bohaterce, lecz także o całym tekście można powiedzieć, że jedna wszechogarniająca dupa.
Lena również znieruchomiała, ale w głowie szybko pstryknęła szare komórki, które energicznie ożyły.
Ten passus wyjaśnia nam poziom tekstu pani Milli: przed pisaniem zapomniała pstryknąć szare komórki.
Właśnie, oprócz tego, że jestem dupowata to jeszcze jestem oszczędna. Chociaż jeden plus tego mojego cipowactwa.
Pisarz nie może bać się neologizmów. To przejaw cipowactwa.
Niewiele się zmieniłam od tamtego czasu, jedynie noszę inne ubrania – w końcu mój rozmiar i oprawki okularów również przeszył totalną metamorfozę.
Podobną metamorfozę przeszyła polska gramatyka i leksyka w dziele pani Milli.
Kocham pisać i przelewać na papier swoje historie, które oprócz rozkwitającej miłość wnoszą (…). Wydałam swoją debiutancką powieść "Płomień wspomnień" wydawnictwo Lucky.
Czekamy na debiutancką powieść Kalego „Jak my ze Staś i Nel Afryka przemierzać”.
Był lekko przygarbiony, przez co sprawiał wrażenie człowieka wątłego, choć to całkowicie kłóciło się z rzeczywistością nie będąc prawdą.
Nam się kłóci z rzeczywistością, że Dorota Milli opublikowała powieść w normalnym wydawnictwie, co, niestety, jest prawdą.
Nie tylko Dorota Milli. Marta Grzebuła wydała powieść „Dotyk przeznaczenia” we wrocławskim wydawnictwie Astrum.
Przejrzałem ją. Do języka trudno mieć zastrzeżenia. Nagle osoba kalecząca polszczyznę na każdym kroku, wypisująca co scenę bzdury, pisze poprawnie i z sensem. Metamorfoza? Cud? Jezus nagrodził Grzebułę za to, że zamiast wytoczyć mi proces, z chrześcijańską pokorą przyjęła krytykę? Gromadzona latami wiedza w końcu się ujawniła, jak przy nauce języka obcego, kiedy człowiek z dnia na dzień zaczyna płynnie mówić? Pozwolę sobie w te wyjaśnienia nie uwierzyć. Moim zdaniem prawdziwym autorem książki jest redaktorka Jolanta Tkaczyk. Która tekst skrajnej grafomanki przerobiła na zdatny do czytania. Musiało to wymagać gigantycznego nakładu pracy, więc zasadne jest pytanie „po co?”. Czy z panem Lechem Tkaczykiem, właścicielem wydawnictwa, cieszącym się specyficzną sławą, nikt z potrafiących pisać nie chce już współpracować i musi on sięgać po grafomanów, zlecając żonie ratowanie gniotów? Może tak, o czym świadczyłby fakt, że Astrum przygarnęło również Luizę Dobrzyńską, która bezskutecznie dobijała się do różnorakich wydawnictw.
Dobrzyńska zaatakowała mnie zresztą ostatnio na fejsie:
Paweł Pollak dobrał się do „Kawalkady” i przyzwoicie ją zjechał. Ten człowiek ma zaburzenia obsesyjne – jak się już przyczepi do kogoś, każda broń dla niego dobra.
Muszę powiedzieć, że spokojniej przyjąłbym oskarżenie, że zamordowałem Dobrzyńskiej matkę. Nie morduję ludzi, więc z góry wiedziałbym, że to Dobrzyńska ma coś z głową, nie ja. Recenzje od czasu do czasu pisuję, a skoro nie pamiętałem, żebym „Kawalkadę” zjechał czy w ogóle ją czytał, mogło to stanowić mocno niepokojący sygnał, że mózgownica poważnie już mi szwankuje. Poszukiwania wykazały jednak, że z moją jest wszystko w porządku. Bo w jedynym wpisie, w którym miałem „Kawalkadę” na tapecie, analizuję jej odbiór, a nie samą powieść. Dobrzyńska nie odróżnia jednego od drugiego, co świadczy o jej głębokim wtórnym analfabetyzmie, a będę się upierał, że bez umiejętności czytania ze zrozumieniem pisarzem nikt nie będzie. Zresztą Dobrzyńska w pełni zachowała swoją grafomańską mentalność: recenzowanie jej książki (tutaj, co prawda, tylko przez nią urojone) uznaje za przejaw obsesji krytykującego, negatywną ocenę za formę zwalczania jej osoby.
(…) na granice.pl dał mi najniższą notę.
Dobrzyńska odkryła tekst sprzed ponad dwóch lat (odkryła ponownie, bo pod nim komentowała), połączyła go z oceną, przy której nie ma żadnej daty ani żadnych wskazówek pozwalających zidentyfikować oceniającego, i oskarża mnie bez cienia dowodu o jej wystawienie. Na jakiej podstawie? No cóż, każdy sądzi według siebie. Być może pani Dobrzyńska chodzi po różnych portalach i opatruje moje książki jednogwiazdkowymi ocenami, i nie mieści się jej w głowie, że inni ludzie pewnymi zachowaniami się brzydzą.