wtorek, 21 lipca 2015

...i horyzont bezkresny

Dzisiaj druga (i ostatnia) część akcji Przyślij opowiadanie. Zainteresowanie było znikome i nie znalazł się żaden tekst, którego omówienie na blogu coś by wniosło. Za bardzo dobre i warte zamieszczenia uznałem opowiadanie pt. „…i horyzont bezkresny”.


KAMILA PERCZAK

...I HORYZONT BEZKRESNY


(Wszelkie podobieństwa są najzupełniej przypadkowe)

Usiadłam na łóżku z książką w ręce. Zanim włosy mi dobrze wyschną, minie mniej więcej godzina – wystarczy na przekartkowanie wydawniczej nowości, którą ze sobą wzięłam, żeby dostać autograf jej autora i bohatera zarazem. W telefonie znalazłam pliki muzyki, wybrałam folder „Ulubione” i moją ukochaną piosenkę „Horyzont”, po czym otworzyłam średniej grubości tom w twardej, lakierowanej okładce.

Gdy się ciągną szare dni,
kiedy nie do śmiechu ci,
gdy na niebie tęcza nie chce się pokazać,
gdy za ciosem spada cios,
gdy wyciągasz pusty los,
kiedy wszystko dookoła ci przeszkadza,
co to będzie – kto wie?

Matowy alt szemrał cichutko, podczas gdy ja oglądałam zdjęcie ubranego na biało, króciutko ostrzyżonego kilkulatka dzierżącego w prawej ręce ogromną świecę. Zwisający z szyi malucha łańcuszek z medalikiem sięgał niemal żołądka. Pierwsza komunia mojego idola. Zdjęcia z debiutanckich występów. Dalej ślubne – wpatrywał się na nich jak urzeczony w zjawiskowo piękną brunetkę, której śniada cera efektownie kontrastowała z białą koronkową suknią. Claire Gable, właścicielka matowego altu, największe szczęście i największa tragedia jego życia. Trzydzieści lat temu Toni i Claire zaczęli robić na światowych estradach furorę przepięknymi, melodyjnymi piosenkami o miłości. Ich własnej, widocznej w każdym ich geście, spojrzeniu, uśmiechu. Uchodzili za wzorowe małżeństwo i przykładnych rodziców, a Toni prowadził ponadto intensywną działalność charytatywną, pomagając dzieciom z patologicznych środowisk. Dlatego początkowo mało kto dawał wiarę plotkom o coraz większych problemach z ich najstarszą córką Eleną – niemożliwe przecież, żeby dziecko TAKICH rodziców ćpało. Doniesienia szmatławców były tym bardziej niewiarygodne, że dwójka młodszych potomków słynnego duetu, Marco i Cristina, nie sprawiała absolutnie żadnych kłopotów. Marco studiował nawet, z sukcesami, architekturę w Rzymie. Aż któregoś dnia – był marzec 1999 roku – świat obiegła wiadomość, że Elena Cattaldi zaginęła. Kiedy jej ojciec obudził się rano, nie było jej już w domu. Claire i Cristina poprzedniego dnia wyjechały do stolicy, żeby odwiedzić Marca. Gosposia nie mieszkała z Cattaldimi – przyjeżdżała codziennie na parę godzin, a po południu wracała do siebie, do odległego zaledwie o trzy kilometry kilkutysięcznego Cerano. Nikt nie widział, kiedy Elena wyszła z domu i w którym kierunku się udała. Późnym wieczorem wciąż nie było jej w domu, nie znalazła się też u nikogo ze znajomych, więc Toni zgłosił policji zaginięcie. Rok poszukiwań nie dał najmniejszego efektu – dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. I wtedy mit runął: Claire złożyła pozew o rozwód, obwiniając Toniego o narkomanię i ucieczkę Eleny, nad którą – jak twierdziła – od lat się znęcał. Proces toczył się przy drzwiach zamkniętych, więc nie wiadomo, co odpowiedziała na pytanie, które musiało paść, dlaczego ona – matka – pozwoliła mężowi maltretować własne dziecko i dlaczego samo dziecko – w chwili zaginięcia dwudziestotrzyletnie – nie wyprowadziło się z domu, w którym tak źle je traktowano. Wprawdzie ostatecznie sąd orzekł rozwód bez wskazywania winnego, ale Claire jeszcze długo publicznie obrzucała byłego już męża oskarżeniami. Co wraz z wyprowadzką Cristiny, która tymczasem dorosła, i ochłodzeniem stosunków z synem doprowadziło tego tryskającego niegdyś radością mężczyznę do depresji i myśli samobójczych. Bo jak żyć, kiedy człowiek, który jest całym twoim światem, obraca się przeciw tobie?

Dziś Hawaje mi się śnią,
jak marynarz jestem, co
się przeprawia sam przez morze betonowe.
Świat na głowę wali się,
wszystko w życiu idzie źle,
kto pocieszy, kto zrozumie wreszcie mnie?

Do altu dołączył piękny, potężny tenor Toniego. Pocieszycielka się znalazła (do duchowego wspierania sławnych i bogatych zwykle jest wielu chętnych). Vanessa Leoncino, podobno projektantka ogrodów, tyle że żadnej z gazet interesujących się sławnymi i bogatymi nie udało się znaleźć choćby jednej zaprojektowanej przez nią rabatki. Gazety dotarły za to do dokumentów mówiących, że nie miała na imię Vanessa, lecz Federica (a i tak wszyscy z przyzwyczajenia w dalszym ciągu nazywali ją pretensjonalnym imieniem, które sobie przywłaszczyła), i zdjęć pokazujących, jak nie całkiem trzeźwa tańczy na barze w jakiejś spelunie. Do Toniego zaś zaczęli docierać ludzie, od których Federica-Vanessa wyłudziła pieniądze, obiecując, że zainwestuje je w przedsiębiorstwo „narzeczonego”, złożone z luksusowego hotelu (w nim się właśnie znajdowałam) i winnicy produkującej słynne w całej Europie primitivo Villa Antonio Cattaldi. Po wizycie któregoś kolejnego kandydata na wspólnika Toni wystawił walizki Vanessy za drzwi. Oszukanym przez nią ludziom zwrócił wszystko co do grosza. Sporo tego było – plotkarskie gazety i portale internetowe mówiły o pięćdziesięciu tysiącach – ale dobre imię Toni cenił sobie wyżej. Od tamtego czasu nie widziano go w towarzystwie kobiety (na jego miejscu też bym miała uraz…), a czas wolny od koncertów i pilnowania interesu spędzał nie na imprezowaniu, jak wcześniej, tylko na samotnych rozmyślaniach na ulubionej, niemal zawsze pustej kamienistej plaży, położonej o pięć minut spaceru od domu. Pięć minut spaceru… Dom mojego ukochanego piosenkarza znajdował się po drugiej stronie winnicy. Skoro on ma do swojej świątyni dumania pięć minut, to z hotelu jest góra piętnaście. Piętnaście minut do spotkania z człowiekiem, w którego głosie, uśmiechu i wyrazistych rysach jestem obłąkańczo zakochana od trzydziestu lat. Tylko piętnaście minut…

Muszę wierzyć, że
będzie znów
miłość zawsze szczęśliwa i bajka na żywo.
Będzie znów
niebo bardziej niebieskie i horyzont bezkresny.
Będzie znów
twoja twarz roześmiana, kieliszek szampana.
Będzie znów
kilka słów, by powiedzieć wprost, że kocham ciebie
jak nikt.

„Będziesz miał niebo bardziej niebieskie i horyzont bezkresny, Toni” – pomyślałam. Włosy były już suche.

*

Idąc z hotelu w kierunku morza, mijało się winnicę i ogród otaczający dom Toniego. Zaraz potem wąska, nieco zaniedbana droga stawała się gruntową ścieżyną kończącą się na klifie, który opadał w kierunku zatoczki dwoma zboczami. Zamykały one wąski pasek plaży niczym obejmujące go ramiona. Żeby zejść na brzeg, trzeba było zsunąć się po którymś ze zboczy. Nic dziwnego, że nigdy nikt tu się nie pojawiał – dostęp trudny, a do opalania się, gry w siatkówkę plażową czy zabaw dzieci to miejsce zdecydowanie się nie nadawało. Stałam u podnóża urwiska, patrząc na rozciągający się przede mną Adriatyk. Niebo bardziej niebieskie i horyzont bezkresny…
– Czego chcesz?! Co miał znaczyć ten SMS?! – Z zadumy wyrwał mnie głos nie do pomylenia z żadnym innym.
– Dokładnie to, co napisałam – odpowiedział zdarty sznapsmezzosopran. – Znalazłam Elenę.
„Ożeż...” – to było wszystko, na co mój umysł potrafił się zdobyć w obliczu rewelacji. Urwisko było wysokie na dwa albo trzy piętra, w dodatku zapadał zmrok, ale wolałam nie ryzykować, że zostanę zauważona, więc najciszej jak umiałam podeszłam do skalnej ściany pełnej wyrw i szpar wyrytych przez wodę i wiatr. Jedna była akurat takiej wielkości, żeby mnie pomieścić.
– Gdzie jest? – Toni mówił spokojniej, ale w jego głosie dało się wyczuć napięcie.
– Tam, gdzie ją zostawiłeś.
– Co ty bredzisz? – Te słowa nie zostały powiedziane, tylko wysyczane.
– Bredzę? No, to spójrz… Powiedziałam „spójrz”, nie „weź do ręki”.
– Co to niby ma być?
– Twoja córka. A właściwie to, co z niej zostało. I ze szlafroka, w który była ubrana. Mankiet z wyszytymi inicjałami zachował się wyjątkowo dobrze. Nie trzeba długo kombinować, żeby się domyślić, że nie zaginęła, tylko zginęła. W domu, bo trudno przypuszczać, że wyszła z niego w szlafroku. Potem ktoś ją tu przetransportował i schował w jednej z tych dziur w ścianie klifu, takiej, żeby ciała nie było widać od strony plaży i żeby z niej nie wypadło nawet przy silnym wietrze. Ten sam ktoś rzucił na ziemię obok zwłok kilka ciuchów. Pewnie wiedział, że policja przed rozpoczęciem poszukiwań zawsze pyta, jak zaginiony był ubrany. Claire albo Cristina zaczęłyby wtedy przeszukiwać szafę Eleny, żeby sprawdzić, których ubrań brakuje, i mogłyby odkryć, że nie brakuje żadnych.
Nieciekawie się poczułam na myśl, że nieboszczka może być na wyciągnięcie ręki. Dosłownie.
– Znasz to miejsce od urodzenia. Schowanie na tej plaży czegokolwiek tak, żeby nikt poza tobą nie potrafił tego znaleźć, to dla ciebie bułka z masłem. Wczoraj tu przyjechałam, bo nie odbierasz moich telefonów ani nie odpowiadasz na esemesy, więc pomyślałam, że może cię tutaj spotkam, pogadamy jak ludzie, wyjaśnimy sobie to i owo… Może pamiętasz, że po południu padał deszcz. Przelotny, ale wolałam się przed nim schować, więc weszłam do jednej z tych nisz. Dopiero po chwili zauważyłam, że skała tworzy jakby przepierzenie, które dzieli wnękę na dwie części. W tej drugiej ktoś stał. W pierwszej reakcji powiedziałam „przepraszam”, ale zaraz się zorientowałam, że już żadne przeprosiny nie są potrzebne… Zaświeciłam telefonem i od razu wiedziałam, kto to jest. Ciało całkiem nieźle się zachowało, identyfikacja będzie formalnością. W najgorszym wypadku prokurator nakaże badanie DNA. Kiedy Elena zniknęła, poza nią byłeś w domu tylko ty. Odczekałeś, aż będziecie sami, i zabiłeś ją, a potem tu przywiozłeś. Groziła ci oskarżeniem o przemoc domową czy miałeś dość jej ćpania – teraz to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że na razie tych zdjęć nikt nie widział i nie zobaczy, jeżeli w tym tygodniu wprowadzę się do ciebie, a do końca roku weźmiemy ślub. To chyba uczciwa oferta?
– Bzdury wygadujesz. Po takim czasie nikt nie będzie w stanie udowodnić, w jaki sposób umarła. W najgorszym razie powiem, że to był wypadek. Bo był. To nie ja się nad nią znęcałem. To ona dostawała ataków agresji po tych syfiastych prochach. Wtedy też była naćpana od bladego świtu. Kiedy rano wszedłem do kuchni, rzuciła we mnie deską do krojenia. Trafiła w głowę. Z bólu nie wiedziałem, co robię. Odruchowo uderzyłem, a ona upadając, trafiła głową w granitowy blat. Zresztą, równie dobrze mogła upaść sama – teraz nikt już nie ustali, jak było naprawdę. Spanikowałem, bałem się reakcji Claire, więc ją tu ukryłem. Nawet jeżeli w zwłokach nie da się już stwierdzić śladów narkotyków, to znajdę świadków, którzy zeznają, że brała ich coraz więcej i coraz częściej. Za odpowiednie wynagrodzenie powiedzą wszystko, co im każę. Jedyne, o co mnie będzie można oskarżyć, to ukrycie... Ty suko, nagrywasz?! Oddawaj to!
Chwila szamotaniny, krótki, przeraźliwy krzyk i przed moim nosem spadło bezwładne ciało. Vanessa. Cholera, za chwilę będzie tu Toni. W żadnym wypadku nie może mnie zobaczyć. Na szczęście w sytuacjach podbramkowych mój umysł działa jeszcze sprawniej niż zwykle, więc po mniej więcej dwóch minutach stałam już przyczajona w innej skalnej wnęce, kilkanaście metrów od miejsca, w którym leżała Leoncino. Niedługo potem pojawił się Toni.
– Vanessa! Vanessa, odezwij się! Vanessa! Porca Madonna!
Ja już chwilę wcześniej wiedziałam, że Vanessa nie odezwie się nigdy więcej. Toni rozglądał się dookoła. Zmiana kryjówki była dobrym pomysłem – gdybym została tam, gdzie stałam poprzednio, musiałby mnie zauważyć, a że wyraźnie nie panował nad nerwami, mogłoby się to dla mnie skończyć nie lepiej niż dla nieboszczki Leoncino. Podniósł z kamieni strzaskany telefon Vanessy. Zajrzał jeszcze w porastające ścianę klifu niezbyt gęste zarośla. Wreszcie – najwyraźniej przekonany, że poza nim nikt nie widział śmierci byłej ukochanej – szybkim krokiem wrócił w kierunku zbocza, którym przedtem zszedł na plażę. Uff. Odczekałam jeszcze jakieś dwadzieścia minut, przywarta do skały – gdybyśmy się spotkali na drodze prowadzącej do jego posiadłości i dalej do hotelu, z miejsca zgadłby, skąd wracam. Kiedy wreszcie zdecydowałam się opuścić to cmentarzysko kobiet życia Antonia Cattaldiego, wzięłam z ziemi spory kamień – było już ciemno, a okolica odludna. Na szczęście nie musiałam użyć tej broni, ale nocy i tak nie przespałam.

*

Następny dzień spędziłam w Lecce. To kilkanaście kilometrów od Cerano i hotelu Toniego, ale moje skołatane nerwy potrzebowały ukojenia, a nic nie robi mi tak dobrze jak zwiedzanie zabytków, których w tym mieście jest całkiem sporo. Koło piętnastej stwierdziłam, że odwiedziłam już wszystkie miejsca, w których powinnam być, więc wróciłam autobusem do Cerano, a z miasteczka podreptałam do hotelu. Prysznic, makijaż, obiad w eleganckiej hotelowej restauracji. Wróciłam do pokoju, zabrałam książkę i kilka drobiazgów, po czym wyruszyłam w kierunku willi Toniego.
– Pani do kogo? – ponury osiłek warknięciem osadził mnie w miejscu, zanim zdążyłam dotknąć przycisku dzwonka.
– Do pana Cattaldiego – odpowiedziałam z całą uprzejmością, na jaką potrafiłam się w tej sytuacji zdobyć.
– Pan Cattaldi organizuje specjalne spotkania dla fanów. Terminy i miejsca podaje na swojej stronie internetowej. W domu nie przyjmuje.
– Myślę jednak, że mnie zechce widzieć. Proszę powiedzieć panu Cattaldiemu, że mam wiadomość od pani Leoncino.
Osiłek spojrzał na mnie uważniej.
– Pani Leoncino nie żyje. Dwie czy trzy godziny temu znaleziono ją martwą.
– To bardzo przykre, ale pan Cattaldi jako katolik wierzy chyba w życie pozagrobowe?
– Że co…? – Tym razem mina osiłka mówiła „rany boskie, wariatka”.
– Mam wiadomość od pani Leoncino, mimo że ta pani zmarła. Wiem, że trudno to zrozumieć, ale mimo wszystko proszę powiedzieć panu Cattaldiemu, że chciałabym się z nim widzieć. Tym bardziej, że się chmurzy i zaraz chyba zacznie padać, a ja bardzo nie lubię moknąć.
– Co się dzieje, Giorgio? – Dyskutując z ochroniarzem, nie zauważyłam, że za jego plecami pojawił się Toni.
– Ta pani mówi, że ma dla pana wiadomość. Od pani Vanessy.
– Vanessa nie żyje – powtórzył Toni informację przekazaną mi kilka minut wcześniej przez jego ciecia.
„Wyobraź sobie, że wiedziałam o tym wcześniej niż ty” – z trudem powstrzymałam się, by nie powiedzieć tego na głos.
– Niemniej mam panu coś do powiedzenia na jej temat. Coś ważnego. To – z kieszeni spodni wyciągnęłam pendrive’a – wyjaśni panu wszystko.
Mój idol zrobił taki ruch, jakby chciał wyrwać mi pendrive’a z ręki, ale w porę się pohamował i spojrzał z ukosa na Giorgia, jakby chciał sprawdzić, czy ochroniarz zauważył jego reakcję. Tępy wyraz twarzy osiłka nie wskazywał, by zauważał on cokolwiek.
– W porządku, proszę wejść. Dziękuję, Giorgio, możesz wrócić do dyżurki.
Giorgio odszedł, zapewne zadowolony, że nie musi dłużej użerać się ze świruską, a ja podreptałam za Cattaldim w kierunku okazałej willi. Gdy znaleźliśmy się w salonie, Toni starannie zamknął drzwi i okna. Wprawdzie zaczęło padać, ale chyba nie deszczu się przestraszył.
– O co chodzi z tym pendrive’em? – zapytał.
– Chciałabym pokazać panu kilka plików, które są na nim zapisane. Ma pan komputer, prawda?
– Oczywiście, ale nie tu. Muszę przejść do gabinetu.
– Chętnie poczekam – mojej odpowiedzi towarzyszył uśmiech numer pięć.
Toni wyszedł, nie mówiąc ani słowa. Po chwili wrócił. W rękach trzymał laptop niewiele grubszy od kartki papieru. Uruchomił go, a w któryś z licznych portów USB włożył mój pendrive. Kilka razy przesunął palcem po touchpadzie i wcisnął jego lewy klawisz. Nawet nie odetchnął głośniej przez cały ten czas.
– Co to jest? – zapytał wreszcie.
– Nieboszczka Vanessa, widok ogólny i zbliżenie na rękę, w której trzyma łańcuszek z medalikiem. Pana łańcuszek i pana medalik, maestro. Ten, który pan dostał na pierwszą komunię i którego nigdy pan nie zdejmował. Na zdjęciu w książce – stuknęłam palcem w lakierowaną okładkę – widać go całkiem dobrze. Vanessa zerwała go, próbując bronić się przed upadkiem z klifu. Kolejne dwa zdjęcia to pana świętej pamięci córka. Przegrałam je z karty pamięci w telefonie pani Leoncino.
– Więc to ty. – Z tonu głosu mojego idola trudno było wywnioskować, jakie wrażenie zrobiły na nim te wyjaśnienia.
– Co „ja”? – nie zrozumiałam.
– To ty wyjęłaś kartę z telefonu. Myślałem, że chociaż zwykle miała w telefonie kartę, to tym razem z jakiegoś powodu jej nie włożyła. Bo przecież nie widziałem przy zwłokach nikogo, kto mógłby ją zabrać. Brak łańcuszka spostrzegłem dopiero w domu, ale myślałem, że wpadł między kamienie na plaży. Dlaczego cię nie zauważyłem?
– Dobrze się schowałam. Ta skała to naprawdę świetna meta. Aż dziwne, że nie próbowałeś wetknąć Vanessy w któryś z tych załomów.
– Starość nie radość. Pewnie wiesz, że w młodości ciężko pracowałem fizycznie. Jakiś czas temu kręgosłup zaczął się za to na mnie mścić.
– A skoro już o tym mowa, jak to się stało, że tak szybko ją znaleźli na tym odludziu?
– Była dziś w południe umówiona z jakąś koleżanką. Nie zjawiła się, więc tamta dziewczyna próbowała do niej się dodzwonić. Kiedy po godzinie telefon Vanessy ciągle był poza zasięgiem, zaniepokoiła się i zaalarmowała policję. Dzięki… związkowi ze mną Vanessa stała się celebrytką, więc policjanci na sam dźwięk jej nazwiska rzucili się do poszukiwań i szybko ustalili, że jej telefon po raz ostatni logował się w pobliżu mojego hotelu. Samochód zaparkowała niedaleko, pies podjął trop i doprowadził funkcjonariuszy na sam klif.
– Byli u ciebie? – zaniepokoiłam się.
– Oczywiście. Stąd wiem, że została znaleziona.
– I…
– I nic. Wersja dla policji jest taka, że nie widziałem jej od trzech miesięcy, nie mam pojęcia, skąd się wzięła na plaży. Nękała mnie telefonami i esemesami, a ponieważ nie odpowiadałem, być może przyjechała w miejsce, o którym wiedziała, że często tam bywam, bo miała nadzieję, że mnie spotka. Weszła na urwisko, gdyż ominąć się go nie da, potknęła się o jakiś kamień czy wystający korzeń – tym bardziej to prawdopodobne, że zapadał zmrok – i zleciała w dół. Nawet im pokazałem rejestr połączeń mojego telefonu na dowód, jak usilnie próbowała się ze mną skontaktować. SMS o Elenie, rzecz jasna, wcześniej skasowałem. Tragiczny wypadek, z którym nie mam nic wspólnego, i tyle. Zresztą nie miałem powodu, żeby ją zabijać. Wręcz przeciwnie, dopóki żyła, mogłem ją ścigać sądownie o pieniądze, które musiałem zwracać oszukanym ludziom. Teraz mogę na tych pięćdziesięciu patykach położyć krzyżyk.
– OFICJALNIE nie miałeś powodu. O powodzie nieoficjalnym, jak dotąd, wiemy tylko my dwoje.
– Mówisz o tych zdjęciach Eleny? W żaden sposób nie da się na ich podstawie udowodnić zabójstwa ani nawet nieumyślnego pozbawienia życia. Najwyżej ukrycie zwłok.
– Zagrożone karą do trzech lat pozbawienia wolności. Cwani adwokaci, na których cię stać, mogliby wykukać karę znacznie niższą i pewnie jeszcze w zawieszeniu – przecież jesteś powszechnie szanowanym i wzorowym obywatelem, nie byłeś dotąd karany – ale nie uchroniliby cię przed społecznym ostracyzmem. Liczba amatorów twoich płyt, twojego hotelu i twojego wina mogłaby się bardzo zmniejszyć, gdyby wyszło na jaw, że zwłoki własnego dziecka potraktowałeś jak nielegalne odpady. A już tego, że latami udawałeś zrozpaczonego ojca szukającego zaginionej córki i robiłeś idiotów z połowy ludzi na świecie, którzy się tym przejmowali, nie wybaczyliby ci na pewno. Śmierć cywilną miałbyś jak w banku. Możliwe, że również fizyczną, z ręki Claire, która by ci tego – jak słusznie przypuszczasz – nie darowała. O tym, że Marco i Cristina raz na zawsze zerwaliby z tobą kontakty, nawet nie wspominam. Te zdjęcia są dla ciebie śmiertelnym zagrożeniem i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Co zrobiłeś z telefonem Vanessy?
– Zniszczyłem do reszty i wyrzuciłem. Początkowo nawet chciałem położyć go z powrotem przy jej zwłokach, ale nie wiedziałem, czy nie da się odtworzyć zawartości pamięci, a diabli wiedzą, co w niej było. Nagranie naszej rozmowy na pewno, możliwe, że zapasowe kopie zdjęć Eleny, niewykluczone, że coś jeszcze. Brak telefonu da się wytłumaczyć – mógł jej wypaść podczas upadku, mogła go zmyć jedna większa fala...
– A ochroniarz? Widział, że wychodzisz z domu?
– Nie. Po przeciwnej stronie ogrodu jest furtka, którą można wyjść tak, żeby nikt cię nie zobaczył. Nad morze zawsze idę tamtędy, bo to znacznie krótsza droga.
– Jednym słowem, o tym, co się wydarzyło, wiemy tylko my dwoje. Tylko od ciebie zależy, czy tak zostanie. Pendrive możesz zniszczyć. Karta pamięci z telefonu Vanessy razem z moimi zdjęciami, które na nią przegrałam, i twój łańcuszek są w tej chwili daleko od Włoch, ale wrócą tu w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, jeżeli stanie mi się coś złego. No, wiesz, samobójstwo, wypadek, śmiertelna choroba… albo jeśli po prostu przez trzy dni nie dam znaku życia. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, do kogo trafią i jakie będą konsekwencje. Przed wyrokiem za zabicie Vanessy nie uchronią cię ani pieniądze, ani popularność, ani filantropia.
– Skoro uważasz mnie za mordercę, to dlaczego tu przyszłaś? – W głosie Toniego po raz pierwszy dało się usłyszeć irytację. – Dokąd w ogóle zmierza ta rozmowa? Czego chcesz?
– A, tam, zaraz mordercę – wzruszyłam ramionami. – Musiałam się ubezpieczyć, bo kobietom, z którymi jesteś związany, dziwnie często przytrafiają się wypadki. Śmiertelne.
– Więc jestem z tobą związany. Po pół godzinie znajomości. Masz mi do zakomunikowania jeszcze jakieś rewelacje? – Irytacja ustąpiła miejsca sarkazmowi.
– Jeszcze nie jesteś, ale chyba coś mi się należy za to, że próbuję cię uchronić przed konsekwencjami twoich… no, powiedzmy, błędów, i daję ci szansę, choć jesteś damskim bokserem, i to zdecydowanie za mocno bijącym. Pomyślałam, że twoje nazwisko będzie doskonale brzmieć w połączeniu z moim imieniem. Kamila Cattaldi – czyż to nie piękne zestawienie?
Wyraz twarzy mojego idola mówił, że nie podziela on mojego entuzjazmu.
– W zamian gwarantuję, że nie będę cię kompromitować jak Vanessa, niech jej ziemia lekką będzie. No, i kilka udziałów w twoim hotelu i winnicy też mi się należy. Przecież nie pozwolisz, żeby ukochana żona nie była zabezpieczona finansowo – ciągnęłam niezrażona. Toni chyba zaczął zastanawiać się, czy ujawnienie organom ścigania zdjęć martwej Vanessy nie byłoby jednak mniejszym złem, kiedy zadzwonił telefon.
– Tak właśnie myślałem. To był po prostu nieszczęśliwy wypadek. Dziękuję, Enzo – Toni odpowiedział zwięźle na niesłyszalny dla mnie kilkuminutowy wywód swojego rozmówcy. Wyłączył telefon i spojrzał na mnie triumfalnie.
– Patolog wykluczył udział osób trzecich – usłyszałam.
– Tak szybko?
– Mówiłem ci, że Vanessa była znana. Tylko dzięki mnie, ale jednak. W takich przypadkach wszystkie czynności śledcze wykonuje się możliwie najszybciej, bo dziennikarze dobijają się o informacje. Enzo właśnie pisze komunikat dla prasy.
– Kto to jest ten Enzo? – zainteresowałam się.
– Syn brygadzisty z mojej winnicy. Jest policjantem, rzecznikiem komendy regionalnej. Zadzwonił, żeby mnie uprzedzić, że zaraz zaczną do mnie wydzwaniać te cholerne pismaki.
– Na szczęście dostałeś urzędowy stempelek na swojej wersji: to był wypadek, nikt do śmierci Vanessy ręki nie przyłożył – podsumowałam nie całkiem szczerze. Bo co do tej ręki, to było tak, że osoba trzecia zdecydowanie rękę przyłożyła, ale dbała przy tym, żeby nie zostawić śladów. Łańcuszek wyjęłam jej z ręki przez chusteczkę, a jedyną częścią jej ciała, z którą miałam kontakt, były włosy. Nie dotykałabym ich, gdybym nie musiała, ale dopóki żyła, zagrażała Toniemu. A kiedy podeszłam do niej po tym, jak spadła z urwiska, jeszcze żyła...
Przez okno wpadły promienie zachodzącego słońca.
– Przestało padać – powiedziałam pogodnie. – Znów jest niebo bardziej niebieskie i horyzont bezkresny.

7 komentarzy:

  1. Heh, jak tekst jest dobry i nie ma się do czego przyczepić to nie komentujemy, tak? Nie lubimy/umiemy chwalić?
    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę sobie zauważyć, że pani również nie skomentowała tekstu.

      S.

      Usuń
  2. Ewa Rajska do Beaty Kajtanowskiej: Pani profesor są wakacje,
    ale sama może pani powiedzieć "co autor miał na myśli", chociaż ocena bardzo dobra, wystawiona przez pana Pollaka, powinna panią satysfakcjonować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba się koniecznie zgadzać z moją oceną?

      Usuń
    2. Nie napisałam, że zgadzam się z Pana oceną. Uśmiechnęłam się tylko w kierunku psychofanki z opowiadania. Nie szukałam czegokolwiek co byłoby złe, nie szukałąm błędów, nie oczekiwałam literatury z najwyższej półki na poziomie Lagerkvista.
      Pozostaje mi tylko podziękować i życzyć miłego wypoczynku.
      Ewa Rajska.

      Usuń
  3. Jeśli stwierdzenie, że tekst jest dobry i nie ma się do czego przyczepić nie jest komentarzem (oceną), to doprawdy nie wiem, co mogłoby nim być. Nie zamierzam rozbierać tekstu na czynniki pierwsze - jest tak napisany, że zadowala mnie jako całość i niczym nie prowokuje do szukania dziur/błędów/potknięć. Po prostu jest dobry: zarówno pod względem konstrukcji, jak i języka.
    Uwaga o wakacjach mnie zaskoczyła. Cóż, każdego dnia internety uczą mnie czegoś nowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Beato, bardzo Panią przepraszam , ale nie pomyślałam,
      że poważnie Pani odczyta mój wpis. Przypomniałą mi pani profesora, który mówił"i co mili państwo nie mamy nic do powiedzenia?" Życzę miłego dnia!

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.