poniedziałek, 8 czerwca 2015

O plagiacie i winie okradzionego

Autor bloga i10 odkrył, że jego wpisy stanowią treść książki Franciszka Kacyniaka pt. „Osiem”, wydanej przez Agencję Reklamowo-Wydawniczą Vectra.

Porównanie tekstów jednoznacznie dowodzi, że plagiat miał miejsce. Kacyniak starał się wprawdzie ukradzione teksty modyfikować, ale po modyfikacji nie ma żadnej nowej myśli, odmiennej fabuły czy innej pointy. Zmieniony jest tylko nieistotny sztafaż, czasami Kacyniak przerabia oryginał tak nieudolnie, że gubi dowcip czy pointę:

Wersja oryginalna:
Widać było, że powinienem się zainteresować.
– Czego znowu? – zrobiłem to co powinienem.
– Jest pewien problem ojcze – nazywa mnie tak gdy czegoś chce. Odłożyłem laptopa.
– Co cię nurtuje córko?
– Widzisz, pojedziemy razem do Łodzi, prawda?
– Prawda.
– I ja tam nie mam koleżanek, prawda?
– Prawda.
– Więc, można by rzec, będę się tam czuła nieco samotna, prawda?
– Nieprawda. Będziesz miała mnie.
– Dziecko w moim wieku... – na co dzień Róża uważa się za dorosłą, więc jeśli sama się nazywa „dzieckiem”, coś knuje. Skupiłem uwagę.
– ...dziecko w moim wieku potrzebuje towarzystwa rówieśników, których mi nie zastąpisz... – zastanowiła się i postanowiła dokończyć – ...kochany ojcze.
– Niby racja. ale o co chodzi?
– Więc będę się czuła samotna.
– Tylko dopóki nie poznasz rówieśników.
– To może potrwać, tato. Bądźmy szczerzy, nawiązywanie kontaktów w dzisiejszych czasach nie jest takie łatwe.
Róża zrobiła przygnębioną minę mającą wizualizować ból jaki jej sprawiają dzisiejsze czasy z całą ich trudnością w nawiązywaniu kontaktów.
Zastanawiałem się dokąd ta rozmowa zmierza.
– Powiedzmy, że nie jest łatwe, choć biorąc pod uwagę możliwości jakie daje internet, moim zdaniem jest łatwiejsze niż w innych czasach.
– Nie ojcze, nie jest łatwe – pokiwała ponuro głową. – I dlatego, ponieważ będę czuła się samotna, pozbawiona towarzystwa rówieśników, skazana na twoje towarzystwo... – spojrzała na mnie - ...dość miłe, ale jednak dzieli nas conajmniej jedno pokolenie...
– Ja ci zaraz dam conajmniej.
– ...dobrze, DOKŁADNIE jedno pokolenie. Więc widzę jedno rozwiązanie problemu.
– Jakiego problemu?
– Problemu mojej samotności tato! Nie słuchasz mnie!
– Słucham, słucham, przepraszam. Jakie widzisz rozwiązanie problemu swej głębokiej i ponurej samotności, córko?
– Kupisz mi jeża!

Wersja plagiatora:
Widać było, że powinienem się zainteresować.
– Czego ty znowu chcesz? – zapytałem, jak zazwyczaj w podobnych sytuacjach.
– Jest pewien problem, tatku – nazywała mnie zawsze tak, gdy czegoś chciała. Odłożyłem wędkę.
– Bo widzisz, przyjeżdżamy razem do ciotuni, prawda?
– Prawda.
– I ja nie mam tutaj koleżanek.
– To też się zgadza.
– Więc mam prawo czuć się nieco samotna?
– Nieprawda. Masz przecież mnie.
– Dziecko w moim wieku... – na co dzień uważała się za dorosłą, ale kiedy sama nazywała się „dzieckiem”, niewątpliwie coś knuła. Skupiłem więc uwagę podwójnie. – ...potrzebuje towarzystwa rówieśników, których mi nie zastąpisz, tatku.
– Niby racja.
– Więc mogę się czuć samotna?
– Tylko dopóki nie poznasz rówieśników.
Zrobiła przygnębioną minę, mającą wyrażać ból, jaki jej sprawiały trudności w nawiązywaniu kontaktów. Zastanawiałem się, dokąd ta rozmowa zmierza. Pokiwała ponuro głową.
– I dlatego, ponieważ czuję się samotna, pozbawiona towarzystwa rówieśników, skazana na ciebie... – spojrzała na mnie – ...chociaż dzieli nas co najmniej jedno pokolenie...
– Ja ci zaraz dam co najmniej – zamachnąłem się w jej kierunku, ale uskoczyła.
– Dokładnie jedno pokolenie. Teraz lepiej?
– Owszem – roześmiałem się.
– Widzę rozwiązanie tego problemu.
Zawsze była rezolutna jak na swój wiek. Być może właśnie dlatego rówieśnicy jej nie rozumieli.
– Jakiego problemu?
Spośród wielu przymiotników, jakich można użyć na określenie mojej córki, szczególnie niepasującym byłby „nierozgarnięta”.
– Mojej samotności, przecież mówię. Tatku, nie słuchasz mnie.
– Ależ słucham – w wodzie coś zabulgotało. – Więc jakie widzisz rozwiązanie tego problemu?
– Złowisz mi złotą rybkę!

Poza kompletnie spieprzoną pointą praktycznie każda poprawka Kacyniaka spłyca tekst i gubi jego sens („rozwiązanie tego problemu” zamiast „rozwiązanie problemu swej głębokiej i ponurej samotności”, ból sprawiają nie dzisiejsze czasy, tylko trudności w nawiązywaniu kontaktów), rozwala jego spójność (np. dodanie passusu, że rówieśnicy nie rozumieją córki, co pokazuje, że córka rzeczywiście jest samotna, tymczasem ta samotność jest przecież rzekoma, czego Kacyniak najwyraźniej nie załapał) czy wprowadza jakiś błąd („ale” zamiast „więc” w zdaniu „więc jeśli sama się nazywa dzieckiem”). Tekst plagiatora jest po każdym względem gorszy (wyłączywszy interpunkcję, ale to pewnie zasługa redaktora, nie Kacyniaka), ale tak będzie zawsze, bo plagiator nie skupia się na tym, by napisać coś dobrego (czego zresztą nie potrafi), tylko na tym, by zatuszować plagiat.

Tłumaczenie się z plagiatu jest zadaniem karkołomnym, więc nie za bardzo wyszło to i Kacyniakowi:

Plagiator pomniejsza swoją winę („zapożyczenia dosłownie kilku opisów”), składa warunkowe przeprosiny („jeśli uraziłem”), implikujące, że tak do końca to wcale nie jest pewne, że wyrządził komuś krzywdę, przy jednoczesnej „zmianie kwalifikacji czynu” z karalnej kradzieży na piętnowane jedynie towarzysko urażenie. Podobnie do Kacyniaka, wielu czytelników odkrywa, że jakiś pisarz formułuje ich myśli, że wyraża dokładnie to, co sami chcieliby powiedzieć. Takie odkrycie nie skutkuje jednak zwykle wydawaniem książek tego pisarza pod swoim nazwiskiem, lecz polecaniem jego twórczości znajomym i przyjaciołom. „Jego opowieści stanowiły dla mnie niedoścignione natchnienie, którego mi brakowało”. To zdanie po prostu rozwala. Nie miałem natchnienia, więc opowieści tego blogera natchnęły mnie, żeby je splagiatować. Ciekawe w tym kontekście są też wynurzenia Kacyniaka, że nie czytuje książek, przez co nie kopiuje stylu innych autorów. Kopiuje gotowe teksty.

Modelowo zachowało się wydawnictwo: natychmiast ogłosiło, że książkę wycofuje z obrotu, wyjaśniło, że Kacyniak wprowadził je w błąd co do swojego autorstwa, i skontaktowało się z rzeczywistym autorem, w celu, jak rozumiem, polubownego załatwienia sprawy. Bo chociaż wydawnictwo nie ponosi winy w sensie etycznym, to prawnym tak. Czyjeś prawa autorskie można naruszyć świadomie bądź nieświadomie, w przypadku Vectry mamy do czynienia z tą drugą sytuacją. Pojawiają się głosy, że Vectra powinna sprawdzić tekst przed wydaniem, są programy wychwytujące plagiaty, stosują je uczelnie. Tyle że na uczelniach plagiaty są masowe, w literaturze to pojedyncze przypadki. Składa się na to kilka przyczyn. Powieści piszą wyłącznie ludzie, którzy chcą je napisać, i powieść jest też celem samym w sobie. Praca magisterska jest niekoniecznie mile widzianym obowiązkiem i tylko etapem prowadzącym do dyplomu. Powieść jest zawsze oryginalna, więc przy wpadce widać jak na dłoni, że plagiat. Praca magisterska jest podsumowaniem tego, co napisali inni, więc można iść w zaparte, że to uprawnione cytowanie, tylko zapomniało się podać źródła. Powieść będzie czytana, toteż wpadka jest pewna jak amen w pacierzu (stąd na plagiat decydują się tylko dzieci albo idioci), w przypadku pracy magisterskiej istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że nikt więcej nigdy do niej nie zajrzy. No i wreszcie student nie podpisuje (a przynajmniej kiedyś nie podpisywał) oświadczenia, że praca jest wynikiem jego oryginalnej twórczości i w razie gdyby było inaczej, poniesie wszelkie konsekwencje, a autor tak, i czasami takie przypomnienie może mieć otrzeźwiające działanie.

W tej sytuacji standardowe zabezpieczenie, w postaci tego właśnie oświadczenia autora, jest dla wydawnictwa wystarczające i poza nielicznymi przypadkami skuteczne. Trudno wymagać, by podejmowało ono ponadstandardowe działania, niewarta skórka za wyprawkę. Kwestią jest, jak zachowa się, kiedy okaże się, że autor skłamał. Czy będzie próbowało kombinować jak Bellona, czy od razu odetnie się od plagiatora i wycofa książkę z rynku jak Vectra. Jeśli to drugie, to wszystko jest w porządku.

Autor bloga złożył na razie zawiadomienie do prokuratury przeciwko Kacyniakowi. Z jednej strony słusznie, bo przywłaszczenie sobie cudzego autorstwa jest przestępstwem na podstawie art. 115 ustawy o prawie autorskim, z drugiej strony jak znam polską prokuraturę, którą usiłowałem np. nakłonić do ścigania złodziei z Chomikuj, to zrobi ona wszystko, by sprawę umorzyć, i jeśli autor nie będzie gotów na wniesienie prywatnego aktu oskarżenia, to nic nie wskóra. Ale chciałbym się mylić, bo niewiele rzeczy bardziej by mnie ucieszyło niż wyrok dla plagiatora. Są tacy „fachowcy”, którzy twierdzą, że autor poszedł do prokuratury, bo musi mieć wyrok w ręku, by móc dochodzić swoich praw na drodze cywilnej, co jest bzdurą. W ogóle zastanawia mnie, że cały tłum ludzi wypowiada się, jakie są możliwości działania w tym przypadku, przy czym prezentuje wiedzę ze źródeł „słyszałem”, „wydaje mi”, „znajomy znajomego miał podobną sytuację”, a nikt nie zajrzy do ustawy, gdzie wszystko jest wprost napisane.

Art. 78 ustawy o prawie autorskim mówi: „Twórca, którego autorskie prawa osobiste zostały zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania”. – To już nastąpiło, książka została wycofana z rynku, a Kacyniak usunął z fejsa profil książki i swój jako jej autora.
„W razie dokonanego naruszenia może także żądać, aby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności aby złożyła publiczne oświadczenie o odpowiedniej treści i formie”. – Wydawnictwo takie oświadczenie złożyło, od autora zależy, czy mu wystarczy (bo może chciałby np. nie tylko w internecie, ale i w prasie), o oświadczeniu plagiatora trudno powiedzieć, by miało odpowiednią treść i formę.
„Jeżeli naruszenie było zawinione, sąd może przyznać twórcy odpowiednią sumę pieniężną tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę (…)”. – W tym przypadku tego zadośćuczynienia autor może dochodzić tylko od plagiatora, bo wydawnictwo też zostało przez niego oszukane i nie miało świadomości, że autorem książki jest ktoś inny.

Artykuł 79, mówiący o naruszeniu majątkowych praw autorskich, przewiduje, że naruszający musi oddać autorowi to, co zarobił na książce (w tym przypadku pewnie jeszcze nic), ale też autorowi należy się dodatkowo odszkodowanie albo podwójne (jeśli naruszenie było niezawinione) lub potrójne wynagrodzenie (jeśli naruszenie zawinione).

Generalnie całkiem sporo kasy można dostać i jeśli ktoś padnie ofiarą plagiatora, to warto, by o nią powalczył. Raz, że mu się takie zadośćuczynienie zwyczajnie należy, a dwa, że w przypadku tak oczywistego plagiatu jest duża szansa, że winni zapłacą odszkodowanie dobrowolnie, woląc sprawy sądowej uniknąć. Przy czym za naruszenie praw majątkowych odszkodowania należy dochodzić też od wydawnictwa, ono z kolei, na podstawie zawartej umowy, będzie mogło później zażądać jego zwrotu od plagiatora. Wydawnictwo nie może się tą umową zasłaniać przed poszkodowanym, mówiąc, plagiator nas okłamał, więc roszczenia wobec nas ze strony autora są bezpodstawne. Poszkodowany przez plagiat nie jest stroną umowy wydawniczej. Jak napisałem wyżej, umowa ze stosownym oświadczeniem (rzekomego) autora nie wyłącza prawnej odpowiedzialności wydawnictwa, usprawiedliwia je tylko w sensie moralnym.

Są dowody na plagiat potwierdzone przyznaniem się do winy, wydawałoby się, że sytuacja jest jasna. Niestety, istnieje taki gatunek ludzi, a w Polsce liczniejszy chyba niż gdzie indziej, którego przedstawiciele uważają, że motorem działań współbliźnich jest wyłącznie chęć zysku i że dla tego zysku dopuszczą się każdej podłości. W związku z tym, jeśli ktoś został okradziony, należy się najpierw zastanowić, jaki mógł mieć w tym interes, że dał się okraść. Na profilu "Czytamy polskich autorów" tę mentalność prezentują panie Monika Morhan („Ale coś mi w tej aferze śmierdzi. Bo i pozycja byle jaka, i mało znane wydawnictwo. Jakby sztucznie nakręcano aferę, żeby sprzedać kiepską powieść”.) i Beata Głąb („Też mnie to frapuje (że cała akcja jest zaplanowana), bo wystarczy że wydawnictwo w ramach "przeprosin" wyda powieść pod nazwiskiem prawdziwego autora a reklamę ma już gotową”.). Morhan na swoje obrzydliwe sugestie nie ma żadnych dowodów, Głąb ma dwa: że wydawnictwo przecież mogło odkryć przed wydaniem, że to plagiat (dlaczego wcale nie musiało, wyjaśniłem powyżej) oraz że bloger pewnie teraz wyda w Vectrze swoją powieść. Tak, dobrze państwo czytają: dla Głąb dowodem na to, że okradziony kombinuje, jest zdarzenie, które być może nastąpi w przyszłości (jest to tak genialne rozwiązanie prawne, że Głąb powinna je opatentować). I które na dodatek wcale niczego nie dowodzi, bo byłoby to naturalne usunięcie skutków plagiatu, choćby w ten sposób, że Vectra mogłaby zorganizować wymianę sprzedanych egzemplarzy książki Kacyniaka na właściwe, inne wydawnictwo raczej nie będzie się w to bawić. Już sam brak dowodów nakazywałby przyzwoitemu człowiekowi zamknąć buzię, a nie dodatkowo pluć na tego, kogo przed chwilą właśnie opluto (nie padłem nigdy ofiarą plagiatora, ale pozwolę sobie antycypować, że tak właśnie czuje się autor, którego utwór został pokancerowany i wydany pod cudzym nazwiskiem). Ale w tej sprawie wystarczy włączyć mózg na pięć sekund, by dostrzec, jaki to absurd. Dlaczego autor miałby przerabiać swój tekst na dużo gorszy, gdyby to była mistyfikacja? A Franciszek Kacyniak, postać przecież realna, to tak z dobrego serca zgodził się na rolę wroga publicznego numer jeden? I dlaczego wydawnictwo nie ma przygotowanej właściwej wersji do wypuszczenia, żeby skorzystać na największym szumie? A i10 zawiadamia prokuraturę o przestępstwie, którego nie było, bo to wcale nie jest karalne, tylko taka forma zabawy?

Dla przeciwwagi odnotujmy fantastyczną reakcję internautów, bo praktycznie wszędzie, gdzie o książce pisało się w internecie, pojawiło się stosowne sprostowanie, że Kacyniak nie jest autorem, tylko plagiatorem (choć część epitetów można by sobie darować).

I tak dotarłem do końca tekstu, a nie wyłoniła się żadna pointa. Idę sobie kupić jeża.

20 komentarzy:

  1. Ta hipoteza MM rzeczywiście jest wyjątkowo niedorzeczna, ale poszkodowany autor już się do niej ustosunkował. Na forach internetowych często znajdują się tacy "fachowcy" od wszystkiego, którzy mają coś (przeważnie byle co) do powiedzenia na każdy temat. Jakiś czas temu MM zarzekała się, że wyłączy się na 3 miesiące z dyskusji na CPA, ale niestety obietnicy nie dotrzymała (nie żeby te dyskusje były specjalnie wartościowe, swoją drogą). Nie wprowadza IMO nic sensownego do dyskusji poza atmosferą plotki i sensacji, dlatego nie traktuję żadnych jej wypowiedzi poważnie. Zresztą nie da się ich traktować inaczej jak tylko z pobłażliwym uśmiechem na ustach, a czasem, jak to ma miejsce w tym przypadku, ze zwyczajnym niesmakiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niechże się Pan Szanowny z łaski swojej ciut uspokoi i luźnych dywagacji tudzież spekulacji nie bierze za prawdy objawione czy pewniki. Każdy kij ma dwa końce jak powszechnie wiadomo, a i babka na dwoje wróżyła. Przy okazji, bardzo nieładną manierą jest pisanie o kimś wyłącznie z nazwiska (to jakaś taka dziwaczna maniera, kojarząca mi się z czasami, gdy do innych zwracano się per obywatelu jakiś tam). Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniała Pani dodać, że "prawda leży pośrodku", "w każdej plotce jest ziarno prawdy" i jeszcze ze dwie-trzy podobne brednie zastępujące prostemu ludowi myślenie. Rozumiem też, że Wielce Szanowna Madame jest bezpaństwowcem, skoro obywatelstwo to taka ciężka obelga.

      Usuń
    2. W obliczu bezpodstawnego obrzucenia kogoś gównem, te pretensje o "nieładne maniery" są doprawdy rozczulające...

      Usuń
    3. Pani Beata jest kobietą atrakcyjną, więc pewnie dorabia sobie pod dworcem. Z pisania trudno wyżyć, więc takie dorabianie z finansowego punktu widzenia ma sens. Oczywiście nie jest to żaden pewnik ani prawda objawiona, tylko taka luźna dywagacja tudzież spekulacja. Ale jak spotkam panią Beatę koło dworca po zmierzchu, to będę miał dowód. No chyba, że pani Beata wykaże, że wszystkie wieczory spędza w domu. Wtedy będzie jasna sytuacja: nie zarabia pod dworcem.

      Pierwsze słyszę, że używanie samego nazwiska, gdy mówi się o osobie trzeciej, jest nieładną manierą. Dotąd wydawało mi się, że nazwisko jest neutralnym określeniem danej osoby.

      Usuń
  3. "Jakby sztucznie nakręcano aferę, żeby sprzedać kiepską powieść”. - to jest, niestety, typowe dla naszego społeczeństwa zamiłowanie do spiskowych teorii dziejów.Nieważne o co chodzi, trzeba znaleźć drugie dno..Dobrze, że plagiat się wydał i jest po sprawie.
    Podobał mi się Pana wywód o pracach magisterskich.
    Idę sobie kupić jeża.
    "Znalazłem ja jeża, do kieszeni włożył
    Com ja się namęczył, gdy się jeż rozmnożył"
    (K.Daukszewicz)

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Lepiej złowić złotą rybkę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo trafna analiza (oczywiście, że przeglądam sieć i czytam opinie innych! :) ),

    za którą dziękuję.
    Jak napisał jeden z Czytelników #Epizodów: "takie są skutki, gdy przygodę z książką zaczyna się od jej napisania". :/
    W kwestii pojawiających się "podejrzliwych" komentarzy - tak naprawdę jestem w stanie zrozumieć konsternację i podejrzenia, że "coś jest na rzeczy", już wyjaśniam dlaczego:
    Specyfika bloga jest taka, że żarty i niedomówienia dotyczące występujących w nim postaci wręcz go wypełniają. Między innymi, a może przede wszystkim dlatego, że teksty piszę pod pseudonimem, nigdy nie ujawniając ani swojego nazwiska, ani nawet zdjęć.
    W pewnym momencie pojawiły się sugestie, że bloga pisze Zmora (pies!).
    Jak mówię - wynika to ze specyficznego humoru prezentowanego na blogu przeze mnie i przez Czytelników.
    Dlatego pomysł, że kwestia plagiatu jest "jakąś akcją promocyjną" pojawić się musiał - tak się stało i nie mam do osób stawiających takie pytania pretensji. Mają wyobraźnię!
    Tylko, że sie mylą.
    To nie jest żadna "akcja", plagiat miał miejsce i to w ilości... na blogu opisałem czubek góry lodowej :(
    To, że nie informuję publicznie o podjętych krokach wynika z planów

    przeprowadzenia ataku bez ostrzeżenia.
    Chcę zrzucić atomówkę i powiedzieć "a to za Pearl Harbor".

    Jeszcze raz dziękuję za celne zabranie głosu, zaś zakup jeża zdecydowanie odradzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że Pan zajrzał, życzę puszczenia tego łobuza w skarpetkach.

      Usuń
  6. No dobrze. Wszystko rozumiem. A może mi się tylko tak wydaje? No bo po co ktoś chce kupić jeża ? Ja na przykład, sprzedawać się nie chcę. jeż.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jedna uwaga. Obecnie na UW student podpisuje oświadczenie:

    "Świadom odpowiedzialności prawnej oświadczam, że niniejsza praca dyplomowa została napisana przeze mnie samodzielnie i nie zawiera treści uzyskanych w sposób niezgodny z obowiązującymi przepisami. Oświadczam również, że przedstawiona praca nie była wcześniej przedmiotem procedur związanych z uzyskaniem tytułu zawodowego w wyższej uczelni. Oświadczam ponadto, że niniejsza wersja pracy jest identyczna z załączoną wersją elektroniczną."

    Promotor zaś:

    "Oświadczam, że niniejsza praca została przygotowana pod moim kierunkiem i stwierdzam, że spełnia ona warunki do przedstawienia jej w postępowaniu o nadanie tytułu zawodowego."

    OdpowiedzUsuń
  8. Kawałek o jeżu świetny. Będę musiał zajrzeć na bloga i10.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wielki spór o dzieło. Ale jakie czasy - takie dzieła. Jak dla mnie - grafomania w czystej postaci. Z błędami ortograficznymi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bezczelna kradzież czyjegoś tekstu jest oczywiście absolutnie karygodna, mnie jednak zastanawia, jak daleko potrafią się posunąć osoby pragnące wydać swoją książkę przy jak najmniejszym wkładzie własnym pracy, czasu i zaangażowania. Więcej! Przecież Franciszek Kacyniak nie tylko zerżnął swoją powieść od kogoś innego, ale jeszcze w sposób tak bezczelny, że poziomem swej bezczelności aż zatykający dech "broni się" przed uznaniem siebie za plagiatora. Czasem myślę sobie, że mimo swoich lat jestem strasznie naiwny, sądząc, że plagiatorzy pokroju Franciszka Kacyniaka czują w podobnych sytuacjach wstyd i poczucie winy. Choć przecież zdarzają się wyjątki. Jakiś czas temu głośna była sprawa plagiatu dokonanego przez Jacka Hugo-Badera. On przynajmniej zachował się w sposób przypominający zachowanie człowieka rozumiejącego powagę sytuacji. Potrafił z pokorą uznać, że przekroczył standardy i przeprosić. Bezwarunkowo. Choć ze słowem plagiat chyba do końca się nie zgadzał. Wiem, wiem, pewnie zbyt często przykładam tu swoja miarkę. Ale jaką mam przykładać?
    Podobnie jak Franciszek Kacyniak mam na koncie jedną, średnio udaną powieść, ale mimo, że nie cieszy się ona zbytnią popularnością, ja cieszę się, że jest wyłącznie moja. Od początku do końca. I że ominął ją "splendor" jaki przypadł w udziale powieści "Osiem". Szczerze mówiąc wolę być autorem miernym niż plagiatorem, bo to jednak stanowczo mniejszy wstyd.
    Pozdrawiam Pana, Panie Pawle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Największa satysfakcja przy wydaniu powieści, zwłaszcza pierwszej, bierze się z faktu, że ta wydrukowana książka jest MOJA, więc jaki sens ma plagiat? Czysta aberracja.

      Usuń
  11. Nienawidzę plagiatorów, a ostatnio się plenią obficie. Np znany kopper!!! Mial proces nawet o plagiat i przegrał.
    Jedyne wyjscie - piętnować. Na stos - i tak dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziwne to wspieranie ze strony padadeszczu. Trochę podejrzane...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kolejny, co we wszystkim widzi podejrzane zachowanie.
      skad sie biora te chorobliwe sklonnosci?!

      Arek

      Usuń
  13. Hmmm, nie mam 100% pewności ale czy to nie ta sama pani Monika?
    http://www.goodomens.fantastyka.art.pl/go-szerg.html

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.