Wydawnictwo E-bookowo nas zachęciło:
Oto jest! Najluźniejszy horror tego stulecia! Powieść autorstwa znanego już pisarza Przemysława Kałaski od której wręcz nie sposób się oderwać. Przeżyj przygodę swojego życia pozwalając by uwiódł cię; Wróg z Przeszłości.
Stulecie jak na razie nie jest nawet piętnastoleciem, ale i tak nam to zaimponowało, ostatecznie w kategorii „luźny horror” trwa zażarta walka autorów o palmę pierwszeństwa. I ze wstydem przyznajemy się, że chociaż pasjami czytujemy luźne horrory, to znany pisarz Przemysław Kałaska pozostawał dla nas pisarzem nieznanym. Postanowiliśmy więc ten skandaliczny stan rzeczy zmienić. Nie ukrywamy też, że mieliśmy ochotę na przygodę życia i uwiedzenie.
Książka którą masz przed sobą wiele przeszła a jej kształt zmienił się znacznie względem pierwowzoru. Powieść rozwinąłem od czasu ukończenia pierwotnej wersji dodając nowe rozdziały dzięki którym poznający historię zaszczutej Dorotki, heroicznego Przemka oraz tajemniczego i budzącego grozę Roberta będą w stanie w pełni zasmakować w klimacie Wroga z Przeszłości.
Coś nas ogromnie raziło w tym fragmencie i z początku nie wiedzieliśmy co, ale potem dotarło do nas, że brak konsekwencji w programowym nieużywaniu przecinków, po słowie „Dorotki” jeden się zaplątał.
Ten nowy chłopak... chyba Robert, tak to było jego imię. Zmienił jej życie diametralnie. Boże ! Była zakochana.
Ludzie generalnie nie mają pamięci do imion osób, w których się zakochują i które diametralnie zmieniają im życie.
Opieka nad babcią dobiła Dorotę. Mimo to lubiła staruszkę, zawsze pogodną pomimo choroby. Potem nadszedł sądny dzień. W niedzielę o 8 rano zaszokowana dziewczyna znalazła ciało babki w salonie.
Ergo: babcia chorowała na coś śmiertelnego. Na co konkretnie zeszła, można sobie przeczytać w akcie zgonu.
Jest przystojny, umięśniony i ma dużo pod sufitem
Nie wiemy, czy autor jest przystojny i umięśniony, a na temat tego pod sufitem nie będziemy się wypowiadać.
(…) nakładała na twarz delikatny makijaż. Nie chciała aby był zbyt wyrazisty lub wyzywający bo nazwano by ją wtedy dziwką (…) zbliżał się czas doboru sukienki, która nie mogła być za zwyczajna bo wówczas nazwano by ją oberwańcem
Dzisiaj w tramwaju widzieliśmy trzy dziwki i pięciu oberwańców.
Przy jej pozycji nie ma się zbyt wielu możliwości, a wpadnięcie w oko chłopakowi graniczy z cudem. Musiała celować jak snajper (…)
Chłopakowi w oko.
Zbliżała się godzina wyjścia a łóżko jeszcze nie pościelone, książki nie spakowane i brzuch dopomina się o swoje.
Jeść, proszę państwa, jej się chciało.
Trzeba się śpieszyć, tego to mogła być pewna. Czasu było coraz mniej. Jednak zdążyła. Już szła szerokim chodnikiem prowadzącym ją ku przeznaczeniu. Dotarła do celu acz nie spotkała Roberta tam gdzie mogła się go spodziewać. Nie było go na placu, ani z kolegami. Wpadła na niego w piwnicy i tego się nie spodziewała (…)
W piwnicy się go nie spodziewała, do uczelnianej piwnicy poszła po ziemniaki. Autor o tym nie napisał, bo nie zdążył przy tym błyskawicznym tempie akcji, ale innego być nie może, skoro bohaterowie chodzą po chodnikach prowadzących ku przeznaczeniu.
Robert stał tam, ale jego usta wmieszane w usta jego ex dziewczyny ukrywały taniec ich języków.
Czyż grafomania nie jest piękna?
Jeden z nauczycieli oświadczył ze smutkiem w głosie, że uczennica została pogryziona przez psa wilczura i przebywa teraz na ostrym dyżurze w szpitalu. (…) Na gardle biedaczki pozostały cztery krwawiące ślady więc nie należy spodziewać się jej w najbliższym czasie.
Bo kto chciałby pokazywać się z czterema krwawiącymi śladami na gardle?
O ile w ogóle zdoła wrócić na uczelnię.
Uczennica na uczelnię? A nie do szkoły?
Lekarze bardzo źle wróżą ofierze tego jakże fatalnego wypadku.
My się tak zastanawiamy, czy autor nie jest po jakimś wypadku.
Psa – sprawcy nie udało się jeszcze ująć ale poszukiwania trwają. Profesor prosi o zachowanie szczególnej ostrożności na terenie uczelni. Pies jest prawdopodobnie wściekły.
Aha. Dlatego ofiara może nie przeżyć. Czy ten profesor to jest ów nauczyciel ze smutkiem w głosie? I kto usiłuje ująć „psa – sprawcę”? Policja czy, ze względu na wściekliznę, jednostki antyterrorystyczne?
W pewnej chwili źrenice ich spotkały się mówiąc głosem namiętności.
– Cześć, źrenico Doroty, napalona jestem.
– To dobrze, źrenico Roberta, bo mam mokro w majtkach.
Szli za rękę do sali pulsując wręcz od uczuć. Podczas zajęć byli zainteresowani jedynie sobą a nie słuchaniem nudnego ględzenia profesora. Ich bliska znajomość wywołała niebywały wyraz na twarzach większości osób z grupy.
Czy ta bliska znajomość była w sensie biblijnym, że innych tak zszokowała?
Resztę lekcji (…)
Myśleliśmy, że są na zajęciach na uczelni.
Tydzień później wróciła Magda; była dziewczyna Roberta.
Ta pogryziona przez psa. Jednak przeżyła. Czy „psa – sprawcę” ujęto, nie wiadomo.
Jej wściekłość objawiła się przy pierwszym spotkaniu z Dorotą.
Ale wścieklizny dostała.
Tak padły szamocąc się. Dalej poszły w ruch zęby i paznokcie. Za trzy szramy na swej twarzy Dorota odpowiedziała krwawiącym obficie zadrapaniem na czole napastniczki.
Szramy, bo rany Doroty zdążyły się w czasie bójki zabliźnić.
Nie wiadomo jak skończyła by się ta scena gdyby nie wkroczenie jednej z asystentek profesora, która wezwała ochronę do pomocy
Ochronę z pobliskiego supermarketu.
i po chwili obie poobijane i podrapane szły do gabinetu dziekana dysząc ze zmęczenia i wściekłości. (…)
– Hmm, znów bójka, która zaczęła ? – zapytał groźnie.
– Ona –
– Ona – padły sprzeczne odpowiedzi
Tak, sprzeczność jest niewątpliwa.
– Zabrała mi chłopaka gdy byłam w szpitalu, a kiedy wróciłam zaatakowała mnie – zaczęła Magda.
– Co ?! Jak możesz jeszcze tak kłamać ?! – Dorota była oburzona.
– Czy ty w ogóle nie masz sumienia ?! – ciągnęła.
– To ona napadła na mnie w ubikacji bo jej były chłopak kocha mnie –
– Nieprawda, to tylko chwilowe zauroczenie ! –
– Więc przyznajesz, że Dorota jest z nim – zabrał głos dziekan
Mamy tutaj do czynienia z powieścią realistyczną. Ochrona prowadzi dorosłe studentki do dziekana, ten zwraca się do nich per „ty” i pomaga jednej z nich udowodnić, że ma większe prawa do chłopaka niż konkurentka.
– Proszę zawołać mi tu Rawnicza i to zaraz – dodał pokrótce dziekan. Drzwi się zatrzasnęły (…)
Poszły szukać Rawnicza.
Potem do pokoju wszedł Robert.
– Te dwie młode damy pobiły się o ciebie chłopcze. Chyba czas więc byś jedną wybrał lub obie odrzucił – rzekł dziekan
Realizmu ciąg dalszy.
– Ma pan rację panie dziekanie. Doszło tu do incydentu, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Cała ta wasza kłótnia była bezsensowna choć przyznaję to moja wina, bo nie wyjaśniłem z tobą do końca wszystkiego droga Magdo – zakończył Robert
Dobrze, że w E-bookowie nie ma redakcji, bo każdy redaktor na taką kwestię dialogową strzeliłby sobie w łeb. Albo autorowi.
Kałaska jest mało interesujący. Najwyraźniej licealista, któremu wydaje się, że studia są przedłużeniem liceum, i który ubzdurał sobie, że jest pisarzem. Znacznie ciekawsza jest osoba Katarzyny Krzan, która go w tym przekonaniu utwierdza i te grafomańskie wypociny udostępnia światu. Według oficjalnych informacji na stronie E-bookowa, Krzan to redaktor naczelna tego wydawnictwa, ale z udzielanych wywiadów można wywnioskować, że jest jego twórczynią i właścicielką. Sama o sobie w jednym z tych wywiadów mówi tak: „jestem autorką. Moje opowiadania zostały wydane jako pierwsze, gdy jeszcze nie miałam żadnych tekstów”. Czyli opowiadania zostały wydane, zanim Krzan je napisała. Przez jakie wydawnictwo? Ano przez E-bookowo (a w każdym razie katalog Biblioteki Narodowej o żadnym innym nie wie). Autorka jednego zbioru opowiadań, „wydanego” we własnym wydawnictwie, napisała dwa poradniki dla adeptów pisarstwa: „Praktyczny kurs pisarstwa” i „Zacznij pisać”. Pierwszy wydany przez Złote Myśli, które opublikowały też parodię (niezamierzoną) poradnika dla chcących zarabiać na książkach, napisaną przez Aleksandra Sowę, drugi przez E-bookowo. Ale powiedzmy sobie uczciwie, że Krzan nie jest pierwsza ani jedyna, która chce uczyć innych pisania przy nikłym czy żadnym dorobku. Znacznie gorsze jest to jej pseudowydawnictwo, w którym bez żenady wciska ona czytelnikom kompletną grafomanię jako znakomite książki i bierze za to pieniądze. Przy czym nie mamy tutaj do czynienia z burakiem, który zwietrzył dobry interes i uznał, że wydawnictwo e-bookowe będzie świetnym uzupełnieniem jego serwisu porno i sklepu z dopalaczami, a coś takiego jak literatura to mu szczerze wisi i powiewa. Katarzyna Krzan to doktor nauk humanistycznych o specjalności literaturoznawstwo. A doktor nauk humanistycznych o specjalności literaturoznawstwo po pierwsze potrafi odróżnić tekst napisany z sensem od grafomańskiego bełkotu, a po drugie powinno mu chyba zależeć, by tego drugiego nie propagować. Nie mówiąc o tym, że ktoś, kto mieni się humanistą, powinien mieć w sobie tyle przyzwoitości, by nie zarabiać na życie w sposób oparty na podwójnym kłamstwie: na utwierdzaniu grafomanów w przekonaniu, że są pisarzami, a ich teksty warte publikacji, i na sugerowaniu czytelnikom, że oferuje im się pełnoprawne powieści.
Ktoś mógłby w tym momencie zwrócić uwagę, że przy książce Kałaski widnieje adnotacja „wydawnictwo Self-Publishing”, a w sekcji Dla autorów można dowiedzieć się, że w E-bookowie są dwie ścieżki wydawnicze. Jedna normalna, gdzie teksty są selekcjonowane, druga zaś to opcja self-publishingu: „Jesteś self-publisherem, a my jedynie Twoim dystrybutorem. (…) W tym przypadku tylko Ty odpowiadasz za treść tego, co stworzyłeś”. Czyli niby wydawnictwo E-bookowo nie bierze odpowiedzialności za treść oferowanej książki. Problem w tym, że czytelnik jest na stronie wydawnictwa E-bookowo, a nie księgarni czy platformy dystrybucyjnej i automatycznie przyjmuje, że są to książki firmowane marką tego wydawnictwa. Nawet jeśli zwróci uwagę, że widnieje inny wydawca, nie ustali, na czym to polega, bo przecież informacje dla autorów go nie interesują. I wreszcie to rozróżnienie, że raz wydawcą jest E-bookowo, a raz nie, obowiązuje tylko na stronie E-bookowa, kiedy przejdzie się dalej, do innych księgarń, to tam książka Kałaski widnieje już jako publikacja E-bookowa albo jest wprost kojarzona z Katarzyną Krzan. Zresztą nie musimy pozostawać przy „Wrogu z przeszłości”, tak samo grafomańskie Obsesja i Joker Marty Grzebuły są książkami wydanymi przez E-bookowo, co każe domniemywać, że o ścieżce publikacji wcale nie decyduje jakość tekstu, tylko życzenie autora, którą formę woli. Skoro utwory Grzebuły zostały uznane za wystarczająco dobre do opublikowania przez E-bookowo, to znaczy, że Krzan weźmie każdy bełkot, bo gorzej od Grzebuły już pisać nie można, a w każdym razie trudno to sobie wyobrazić.
Ale przyjmijmy za dobrą monetę, że „Obsesja” i „Joker” rzeczywiście przeszły selekcję. W rzeczonym wywiadzie Katarzyna Krzan wyjaśnia: „Lubię dawać szansę autorom, którzy być może nigdzie indziej nie mogliby się wydać, bo ich tekst nie pasuje do tego, co akurat jest modne”. No tak, teksty Grzebuły rzeczywiście nijak nie pasują do panującej w wydawnictwach mody publikowania książek napisanych poprawną polszczyzną. „Lubię różnorodność, unikanie gatunków i wątków promowanych akurat przez media”. Wziąwszy pod uwagę, że „pornolowata” „Obsesja” nijak się ma do „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, a „Joker” jest (czy raczej miał być) kryminałem, czyli gatunkiem niszowym, wszystko jasne.
W tym samym wywiadzie pojawia się też krytyka autorów, których książka interesuje jedynie jako towar na sprzedaż: „nastawienie wyłącznie na zysk jest nieuczciwe wobec czytelników”. To ja tak z głupia frant zapytam: a na co jest pani nastawiona, pani Krzan, wydając i sprzedając „Wroga z przeszłości”, „Obsesję” i „Jokera”? Na promowanie dobrej literatury? I czy uczciwe wobec czytelników jest wciskanie im tych grafomańskich wypocin jako sprawnie napisanych powieści?
E-bookowo nie jest wydawnictwem ze współfinansowaniem. To, zgodnie z nazwą, wydawnictwo książek elektronicznych, większość opublikowanych książek nie ma wersji papierowej. Autor nie płaci, płatna jest redakcja, ale wykonywana tylko wtedy, „gdy Twój tekst w przysłanej przez Ciebie formie nie nadaje sie do publikacji”. „Joker” najwyraźniej nadawał się do publikacji w przysłanej formie, bo redakcji nie zrobiono żadnej, skoro bohater na przykład najpierw zapala silnik, a potem wsiada do samochodu i przekręca kluczyk, a tekstu nie przepuszczono nawet przez korektę w Wordzie, o czym świadczą takie kwiatki jak „szapit” w miejsce „szpitala”.
Jeśli autor chce książkę na papierze, płaci za druk, ale może zamówić nakład „już od jednej sztuki”, co pozwala przypuszczać, że nakłady są jeszcze niższe niż w wydawnictwach ze współfinansowaniem. Wygląda więc na to, że oferta E-bookowa to oferta dla self-publisherskich gołodupców. Jeśli jesteś forsiasty, idziesz do Poligrafu czy innego Psychoskoku, jeśli z kasą krucho, do E-bookowa.
Głównym źródłem dochodów E-bookowa jest najwyraźniej sprzedaż książek, jak w przypadku normalnych wydawnictw, a nie strzyżenie autorów, jak w tych ze współfinansowaniem. Tyle że trudno uznać je z tego powodu za wydawnictwo, skoro sprzedaje takie teksty jak „Obsesja” czy „Wróg z przeszłości”. Najwyraźniej pomysł na biznes wyglądał tak: wrzucamy tyle śmiecia, ile się da, ktoś zawsze coś kupi, a z masy tytułów już jakiś sensowny zarobek powinien być. I, niestety, ta kalkulacja chyba się sprawdza. Krzan chwali się na blogu, że E-bookowo działa już sześć lat i się rozwija, rozszerzając swoje kanały dystrybucji. Jej grafomani mogą dotrzeć do coraz większej liczby czytelników. Ale jeśli ktoś weźmie pod lupę twórczość tych grafomanów, to wtedy zlatują się moraliści z pretensjami o złośliwą krytykę, pani Katarzyna Krzan, która na grafomanii w sposób bezwstydny i cyniczny zarabia, kompletnie ich nie interesuje.
PS. Przypominam, że dzisiaj mija termin pierwszego etapu konkursu, w którym można wygrać czytnik Kindle Paperwhite (zasady i regulamin konkursu TUTAJ). Jeśli ktoś chce jeszcze wziąć udział, to musi dzisiaj zlecić przelew za zakupionego e-booka.