piątek, 24 kwietnia 2015

Political fiction

Self-publisherzy nie tylko piszą, nie tylko udzielają wywiadów, lecz także – jakby zakładali, że wytrzymałość czytelników jest nieograniczona – żywo komentują recenzje swoich książek, w czym celuje niejaka Stefania Jagielnicka-Kamieniecka.

Chociaż Jagielnicka-Kamieniecka, zidentyfikowana przez autorkę bloga Upolowane stronice jako self-publisherka (co się blogerce chwali, bo większość recenzująca grafomańskie wypociny, nie wydaje się świadoma faktu, że zostały one opublikowane za pieniądze grafomana), zgłasza protest: „to nie jest selfpublishing, tylko książka wydana w dobrym wydawnictwie”.

Owo „dobre wydawnictwo” to Psychoskok, czyli firemka wydająca każdego autora, którego Bozia pokarała brakiem talentu literackiego i przemożną chęcią dzielenia się swoimi przeżyciami i przemyśleniami w formie literackiej, jeśli tylko ten autor wysupła odpowiednią sumkę. To nie tylko jest self-publishing, to jest self-publishing najgorszego rodzaju, bo vanity press.

Ktoś mógłby zwrócić uwagę, że powyższy protest zgłosiła wcale nie autorka, tylko niejaka Pola Solecka. Wysuwająca następujące żądanie: „Powinna Pani usunąć tę recenzję, bo wprowadziła Pani w błąd wiele czytelniczek, które z pewnością byłyby książką zachwycone” (podkreślenie moje). Identyczne żądanie z niemal identycznym uzasadnieniem formułuje Jagielnicka-Kamieniecka wobec blogerki Artemis-Shelf: „Byłabym Pani wdzięczna, gdyby usunęła Pani tę recenzję, bo straciłam przez nią wiele czytelniczek, które z pewnością byłyby książką zachwycone” (podkreślenie moje). Poszukiwania w sieci ujawniają, że Poli Soleckiej poza twórczością Jagielnickiej-Kamienieckiej żadne inne książki nie interesują. Może dlatego, kiedy już dorwie powieść tej autorki, to wystawia tejże powieści na stronie Empiku od razu trzy opinie, oczywiście wszystkie trzy na pięć gwiazdek. A Jagielnicka-Kamieniecka chwali się potem tymi opiniami na Facebooku. I posługuje nimi jako argumentem w dyskusjach z recenzentkami: „mnóstwo czytelników czerpie przyjemność z tej lektury, o czym mogą świadczyć ich opinie w księgarniach internetowych”. Żenada.

Domaganie się, by autor negatywnej recenzji ją usunął, bo zniechęca potencjalnych czytelników, którzy „z pewnością” byliby zachwyceni, gdyż są takimi idiotami, że bez negatywnej recenzji nie odkryją, że książka jest do kitu, to kolejne ciekawe rozwiązanie w nowych porządkach, jakie grafomańska klika usiłuje zaprowadzać na literackiej scenie.

Nie jest za to niczym nowym, że self-publisher takiej ewentualności, że książka recenzentowi może się zwyczajnie nie podobać, nie bierze pod uwagę. Ani tym bardziej, że książka rzeczywiście jest zła. Wiadomo, że napisał arcydzieło, przecież pięć wydawnictw chciało je wydać (za opłatą), rodzina była zachwycona, przyjaciołom się podobało, to jak może się nie podobać krytykowi? Na pewno jakieś niecne pobudki skłoniły go do zjechania książki. Z tym że Stefania Jagielnicka-Kamieniecka jest oryginalna, jeśli chodzi o rodzaj tych pobudek. Nie chęć zaistnienia krytyka, nie jego frustracja, nie zazdrość, tylko zwalczanie wrogów politycznych: „Wydaje mi się, że [recenzja] została napisana na zamówienie wrogów autorki, ponieważ walczyła ona z komuną i była internowana”. „Moja dawna działalność polityczna spowodowała, że mam wielu wrogów. Na szczęście nie recenzują oni mych książek. Jednak znalazła się wśród nich jedna osoba, która nie mając pojęcia o literaturze zdobyła się na to”. „Nie twierdzę, że jet Pani moim osobistym wrogiem, a jedynie przeciwnikiem politycznym, o czym świadczy Pani pokrętna recenzja. Trzeba było wprost napisać, że nie podoba się Pani krytyka PRL-owskiej, a może nawet w ogóle wszelkiej bezpieki”. Za to, że Jagielnicka-Kamieniecka była w Solidarności i przeszła przez internowanie, moje szczere wyrazy szacunku. Jednak wygłaszanie poglądów, że blogerki, które na ogół mają góra po dwadzieścia kilka lat, negatywnie oceniają książkę, bo są powiązane z PRL-owską bezpieką, jest przejawem ciężkiej paranoi.

Jak wiadomo, w SB pisywało się raporty, a nie teksty krytyczno-literackie, więc Jagielnicka-Kamieniecka wskazuje na fakt, że recenzentka książki „Zdeptana róża” nie ma opanowanego warsztatu: „Powinna Pani przeczytać poniższą recenzję innej mej powieści Więcej niż szczęście, by zobaczyć na czym polega różnica między Pani nieudolną recenzją a tą poniższą profesjonalną”. Przeczytałem obie recenzje i jedyna różnica między nimi, jaką dostrzegam, polega na tym, że pierwsza jest krytyczna, a druga pochwalna. Podobnie do porządku przywoływana jest Artemis Shelf: „Proszę sobie przeczytać poniższy link, by zrozumieć, jak pisze się recenzje z namysłem, ze znajomością tematu, bez histerycznej napastliwości na autora”. Czytam więc recenzję Artemis Shelf po raz drugi, bo za pierwszym razem nie dopatrzyłem się „napastliwości na autora”, o histerycznej nie mówiąc, ale teraz wiem, na co zwracać uwagę, więc może natrafię. Nic z tego. Jeśli coś można zarzucać Artemis, to cackanie się z autorką i tekstem. Mimo że blogerka wyraźnie pisze o powieści, która jej się nie spodobała, to niemal na siłę szuka usprawiedliwień, że książka wcale nie jest taka zła, i stara się wskazywać pozytywne punkty. A jak wygląda recenzja, którą Jagielnicka-Kamieniecka stawia za wzór? Spory fragment powieści, sporo o autorce, reklama wydawnictwa, analiza treści na uboczu, żadnej spójnej oceny, tylko wyrywkowe informacje, że autorka ostro opisuje seks, kocha Wiedeń i że problemy bohaterki biorą się z traum dzieciństwa.

Jak widać z powyższego, Jagielnicka-Kamieniecka stosuje bardzo proste kryterium oceny recenzji: jeśli pozytywna, to rzetelna i profesjonalna, jeśli negatywna, to nieporadna i nieudolna.

(Teraz muszę przeprosić za powtarzanie się, bo poniższy akapit zamieściłem już jako komentarz pod wpisem Czara gorczycy).
Ciekawie brzmi argument Jagielnickiej-Kamienieckiej, że książka jest dobra, bo się świetnie sprzedała. Świetnie, czyli w nakładzie… 400 egzemplarzy. Self-publisherzy regularnie się chełpią, że ich książki schodzą jak ciepłe bułeczki, ale unikają podawania konkretów. Tu widzimy, że za świetną uznają sprzedaż 400 egz., choć przy normalnym wydaniu taki wynik to zwyczajna klapa. Nawiasem mówiąc, nie wierzę, że zeszło nawet te 400, prędzej 40, a self-publisherka podaje liczbę, która w jej mniemaniu świadczy o popularności książki.

Podsumowując: Stefania Jagielnicka-Kamieniecka nie zdaje sobie sprawy, jaki jest jej status na pisarskiej scenie, nie zdaje sobie sprawy, przy jakim nakładzie można mówić o dobrej sprzedaży, nie zdaje sobie sprawy, że nie ma prawa domagać się usuwania negatywnych recenzji, nie zdaje sobie sprawy, że nie wszystkim jej utwory muszą się podobać, nie zdaje sobie sprawy, że jej odczucia nie decydują o poziomie recenzji, i nie zdaje sobie sprawy, że SB nie ściga już solidarnościowych opozycjonistów. Jak można napisać z sensem jakąkolwiek powieść, będąc tak oderwanym od rzeczywistości?

PS. Coby Jagielnickiej-Kamienieckiej oszczędzić domysłów: tak, jestem pułkownikiem SB w stanie spoczynku.

99 komentarzy:

  1. Panie Pawle, od początku śledzę polemikę z "publikującymi za pieniądze grafomana" wydawnictwami self-publishing. Jako skromny debiutant mogę powiedzieć, że nie widzi Pan drugiej strony medalu. Sama przez długi czas szukałam kogoś, kto opublikuje moje opowiadania. Wysyłałam do najbardziej szacownych wydawnictw - i co się działo? Od czasu do czasu otrzymywałam odpowiedź: "Dziękuję za propozycję wydawniczą. Na chwilę obecną możemy zaproponować Pani wydanie książki wyłącznie w trybie współfinansowania autorskiego, co oznacza, że autor ponosi koszty, związane z procesem wydawniczym." Pana szczęśliwie to nie dotyczy - ale może się Pan nie łudzić, taka jest sytuacja na rynku książki. wydawnictwa zwalają koszty na pisarza. Self-publishing przynajmniej się do tego przyznaje. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Jeśli wydawnictwo proponuje wydawanie ze współfinansowaniem, to nie jest szacowne niejako z definicji.

      Usuń
    2. Proszę wybaczyć, ale nie widzę powodu do chwalenia kogoś za jawne stosowanie niedopuszczalnych praktyk, dlatego że te praktyki po cichu są przejmowane przez dotychczasowych uczestników rynku. Gdyby nie wydawnictwa ze współfinansowaniem, w normalnych nikt nie wpadłby na to, że można od autora wołać pieniędzy. Jeszcze jeden powód, żeby z tą patologią walczyć.
      Poza tym jeśli autor ma dobry tekst, prędzej czy później normalnego wydawcę znajdzie. Czasami trwa to lata, czasami trzeba zaczekać, aż powstanie nowe wydawnictwo (jak tak miałem z „Gdzie mól i rdza”, książka powstała dużo wcześniej niż Oficynka), ale jeśli chce się być pisarzem, to trzeba umieć patrzeć w perspektywie lat, nie miesięcy. Ze szczęściem ma to niewiele wspólnego, dużo więcej z cierpliwością i umiejętnością pisania. Bo brutalna prawda może być taka, że Pani opowiadania są po prostu za słabe. Poza tym próba debiutu ze zbiorem opowiadań w formie książkowej to skazywanie się na porażkę na własne życzenie. Opowiadania należy publikować w prasie, a wydawcom dać większą formę, jednocześnie posługując się tą publikacją prasową jako argumentem, że warto nas wydać.

      Usuń
    3. Oczywiście można powiedzieć że są słabe te opowiadania - ale z drugiej strony znalazłam wydawnictwa "tradycyjne" które chciały je firmować - tyle że za współfinansowaniem. Prawda jest taka że autorzy o tym nie mówią. cieszą się jeżeli ktoś chce ich w końcu wydać, przełykają te parę tysięcy, liczą, że się zwróci. Tak to jest niestety. Pozdrawiam

      Usuń
    4. Do ilu wydawnictw się Pani zgłosiła? Ile propozycji współfinansowania dostała Pani od tradycyjnych wydawnictw? Jakie były pozostałe odpowiedzi? Skąd ma Pani informacje o innych autorach płacących za wydanie? Jak to się dzieje, że takie informacje do Pani docierają, a o tych, którzy debiutują normalnie, nie?
      Jakie wnioski wyciągnęła Pani ze swoich doświadczeń? Że należy rozłożyć ręce, narzekać i dowodzić, że nie da się normalnie zadebiutować? Próbowała Pani publikować te opowiadania pojedynczo w prasie? Pisze Pani kolejną rzecz czy machnęła ręką? Jeśli Pani pisze, to znowu opowiadania czy powieść?

      Usuń
    5. Panie Pawle, przypuszczam, że nie ma potrzeby, abym zwierzała się tak szczegółowo. W każdym razie ma Pan rację, że informacje o "sponsorowanym" debiucie wyciągam z własnych doświadczeń. Pozwoliłam sobie na uogólnienie - wydaje mi się, że jest to niemożliwe, aby "tradycyjne" wydawnictwa roszczenia w sprawie współfinansowania rezerwowały li i jedynie dla mnie. W każdym razie nie machnęłam ręką. Pisarz pisze. Pozdrawiam

      Usuń
    6. Pani przykład raczej nie jest reprezentatywny, dlatego że oferuje Pani de facto niesprzedawalny tekst. Czytelnicy nie chcą zbiorów opowiadań. Diabli wiedzą dlaczego, ale tak jest. Po wydaniu opowiadań „Między prawem a sprawiedliwością” dostałem ofertę od zachwyconego wydawcy, że jeśli napiszę mu powieść w tym stylu, to on ją od ręki wydaje. Opowiadań nie chciał. Niestety, ale przykra prawda jest taka, że na pisanie opowiadań to mogą sobie pozwalać jedynie tacy giganci jak Tokarczuk czy Huelle.

      Usuń
    7. Wiem, że ma pan rację, ale i tak mam nadzieję, że opowiadania ujrzą światło dzienne. W literaturze piękna jest jej nieprzewidywalność. Pańskie "Między prawem a sprawiedliwością" dobrze się sprzedawały? Poza tym jestem zdania, że mój przykład niekoniecznie jest "niereprezentatywny." Jeżeli wydawca nie wierzy w książkę, powinien zwyczajnie napisać: "Pani już dziękujemy" a nie mówić o współfinansowaniu. Pozdrawiam

      Usuń
    8. Tutaj pełna zgoda: bierze albo nie, a nie każe autorowi bulić. Zgoda też, że „ciężko” nie znaczy „niemożliwe”. „Między prawem a sprawiedliwością” się nie sprzedało, ale było to wynikiem tego, że wydawca mnie oszukał i wypuścił nakład pięciokrotnie niższy od przewidywanego umową. Trudno powiedzieć, jak byłoby w normalnej sytuacji. W każdym razie starałem się trochę zbliżyć te opowiadania do powieści, są bardzo długie i część bohaterów pojawia się we wszystkich. Ale i tak pod pozytywnymi recenzjami natykałem się na komentarze „nie przeczytam, bo opowiadania”.

      Usuń
    9. Sam Pan widzi, że nawet "tradycyjny" wydawca nie zawsze się jawi jako "uczciwy." W sprawie self-publishing nie mam wyrobionego zdania, ale wydaje mi się, że i tam czegoś dobrego można by się dogrzebać. Nie ma co stosować zasady "winny niewinny bij bracie po kolei." Moje opowiadania też łączą się ze sobą, ci sami bohaterowie pojawiają się w dwóch - trzech historiach. Może to wystarczy, by wzbudzić zainteresowanie. Pozdrawiam i obiecuję kupić jakąś Pana pozycję w najbliższym czasie.

      Usuń
    10. Nie twierdziłem nigdy, że tradycyjne wydawnictwa są uczciwe. Zasady, na jakich mają działać, są uczciwe. Czy się tych zasad trzymają, to inna para kaloszy. Ale jeśli nawet się nie trzymają, to jest świadomość, że dochodzi do łamania zasad. Z tego względu np. nie przyznają się publicznie, że wzięły pieniądze od autora. Wydawnictwa ze współfinansowaniem z założenia działają według nieuczciwych zasad.

      Usuń
    11. Działają na zasadzie popyt rodzi podaż. Jak taka np. prostytucja. Człowiek idzie do lokalu, płaci za coś, co w idealnym swiecie powinno być gratis, dostaje to czego mu trzeba - i tyle. Podobnie z self-publishing. Autor chce widzieć swoją książkę, przerzucać strony, rozdawać znajomym - nie chcą go wydawać, więc płaci i ma. Obydwie rzeczy (prostytucja i self-publishing) mają wiele wad, ale jak to zawsze bywa - można się doszukać plusów. Gdyby nie pracowite panie, żądni seksu panowie mogliby czaić się w krzakach i napastować przechodniów. Self-publishing czyni zadowolonym niejednego pisarza, daje mu coś, czego potrzebuje... A że te książki są okropne? Trzeba robić jak bułhakowski Mistrz. Pamięta Pan słynny dialog: "Nie podobają się panu moje wiersze? - zapytał zaciekawiony Iwan.
      - Strasznie mi się nie podobają.
      - A które z nich pan czytał?
      - Nie czytałem żadnych pańskich wierszy! "
      Pozdrawiam

      Usuń
    12. No tak... zamtuzy chronią nas przed gwałtem w wykonaniu żądnych seksu panów, a vanity publishing chroni nas przed gwałtem przez uszy w wykonaniu żądnych sławy/poklasku grafomanów. Oczyma wyobraźni już widzę tę scenę: wieczorne przemykanie słabo oświetlonym parkiem i rozglądanie się na boki, czy aby zza krzaków nie wychynie archetypiczna Grzebuła i nie zacznie recytować fragmentów najnowszego dzieła... :)

      Swoją drogą, panie Pawle, słyszał pan o "polskiej J. K. Rowling" w osobie panny Kurek - nomen omen Marty? To też całkiem ciekawe zjawisko, choć akurat większą szkodę robi tu, moim zdaniem, "otoczka marketingowa" niż sama twórczość autorki...

      Na wszelki wypadek podrzucam link: http://pl.blastingnews.com/kultura/2015/04/szal-vandy-niezwykla-powiesc-fantasy-uczennicy-krakowskiego-liceum-00362647.html

      JS

      Usuń
    13. Wydawnictwa tradycyjne "po cichu" wydając ze współfinansowaniem postępują nieetycznie, ponieważ nie przyznają się do tego. Zdecydowanie mniej razi mnie informacja, że X oferuje wydanie ze współfinansowaniem niż jej brak i stosowanie takiej praktyki niejako po kryjomu.

      Usuń
    14. Vanity press w przeciwieństwie do prostytucji nie zapobiega żadnym niepożądanym zjawiskom. Trudno też uznać dawanie grafomanom ułudy, że są pisarzami, za coś pozytywnego. Demaskacja, jeśli nastąpi, jest chyba dużo bardziej przykra niż odmowa z wydawnictwa. Poza tym to jest obraźliwe dla czytelnika, że mu się wypociny jakiegoś chłopka roztropka prezentuje jako głębokie przemyślenia pisarza. Miś o bardzo małym rozumku świetnie nadaje się na bohatera literackiego, w żadnym razie na twórcę bohaterów literackich. Nie czytać? Te książki nie są w żaden sposób oznaczone. Równie dobrze mogłaby Pani twierdzić, że w sklepach powinna być skażona żywność, wystarczy jej nie kupować. Niech klient sam ustali skład albo dowie się uprzednio, jacy producenci dostarczają skażone produkty.
      Pani broni zresztą zjawiska, które zalezie Pani za skórę, jeśli Pani zadebiutuje. Teraz się Pani wydaje, że publikacja to będzie koniec drogi, tymczasem to będzie początek. I kiedy Pani książka zginie w tej masie grafomańskich śmieci, wtedy będzie się Pani żalić, że inni wyrabiali sobie nazwisko w czasach, gdy na portalach książkowych i blogach prezentowano i omawiano książki wyłącznie tych, którzy potrafią pisać. Kiedy będzie miała Pani obok siebie setkę „debiutantów” z Psychoskoka, WFW i Białego Pióra, to żaden czytelnik się do Pani nie doklika.

      Panie Jacku, widziałem, śmieszne to jest, mama i kolega z liceum oceniają, że dziewczę napisało arcydzieło.

      Anonimowy. Czyli złodziej, który wstydzi się, że kradnie, jest gorszy od złodzieja, który się tym chełpi i nie uważa, że robi coś złego? Jest jeszcze jeden aspekt, który państwo wydają się pomijać: wydawnictwo tradycyjne, nawet jeśli chce pieniędzy od autora, to od takiego, który napisał coś z sensem. Marta Grzebuła ze swoim „Jokerem” zostałaby pogoniona w każdym, bez względu na to ile kasy by przyniosła. Ale żeby była jasność: piszę o tym wyłącznie, żeby był pełen obraz, samą praktykę uważam za skandaliczną i niedopuszczalną.

      Usuń
    15. Panie Pawle, pobił mnie Pan argumentem w sprawie "doklikania" do debiutanta, który ginie w masie produktów z Psychoskoka. O tym nie pomyślałam, choć z drugiej strony złe książki zawsze istniały, tak samo jak niedobra zywność w sklepach. Ja zawsze czytam, co jest na opakowaniu. Ostatnio np. znajoma dała swoim dzieciom i moim gumę do żucia. Z ciekawości rzuciłam okiem, czego tam ponapychali i włos mi się zjeżył na głowie. Przypuszczam, że skład chemiczny chińskich trampek jest podobny do tego z gumy do żucia. Także zawsze trzeba wybierać. Pozdrawiam

      Usuń
    16. Pani nie rozumie, co ja piszę, ignoruje to czy zapomina? Więc po raz n-ty: w przypadku „dzieł” z Psychoskoka, WFW itd. nie mówimy o złych książkach, które istniały od zawsze. Mówimy o stricte grafomańskich utworach jak „Joker”, pozbawionych kawałka sensownej fabuły, w których błąd językowy goni za błędem. A takie książki pojawiły się w obiegu publicznym dopiero wraz z wydawnictwami ze współfinansowaniem.
      I prosiłbym o odpowiadanie na argumenty, a nie obok. Co innego żywność nafaszerowana chemią, a co innego żywność skażona. Pisałem o tej drugiej. Oczywiście, że nikt nie wybierze za konsumenta. Tylko że wchodząc do sklepu, ma Pani zagwarantowane, że wybiera Pani spośród produktów, które spełniają pewne określone minimalne normy. I do niedawna taką gwarancję miała Pani również w księgarni. Mogła Pani wziąć na chybił trafił powieść z półki i może by się ona Pani nie spodobała, ale wiadomo było, że akcja generalnie będzie miała ręce i nogi, a tekst od strony językowej nie będzie zbiorem humoru zeszytów. Teraz Pani takiej gwarancji nie ma. Musi Pani wiedzieć, jakie wydawnictwa wydają grafomańskie śmieci, by ich uniknąć.

      Usuń
    17. Panie Pawle, wreszcie zrozumiałam. Ma Pan rację... TYLKO Pan ma rację. Nie podejmuję się dyskusji z tak niezbitymi argumentami. Pomimo wszystko pozdrawiam.

      Usuń
    18. Ogłaszanie, że nie będzie się dyskutowało, bo kontrdyskutant jest tak nieprzyjemnym człowiekiem, że chce wykazać, że ma rację (Pani oczywiście absolutnie nie chce wykazać, że ma rację), nie jest moralnym zwycięstwem w dyskusji, jak się Pani i innym regularnie stosującym ten żałosny chwyt wydaje, tylko świadczy o niemożności obalenia argumentów kontrdyskutanta i nieumiejętności przyznania się do tego.

      Usuń
    19. O nie, nigdy nie twierdziłam, że się Pan myli. Razi mnie co innego - metoda "panny Rottenmeier" którą tu zalatuje. Ta zacna Niemka miała monopol na prawdę. Wbijała ją do głowy mniej wyszkolonym do siebie. To co pan napisał powyżej: "Pani nie rozumie, co ja piszę, ignoruje to czy zapomina? Więc po raz n-ty" - tak to własnie wyglada. Trzeba zrozumieć to, co Pan pisze w jeden należyty sposób, nie ma co oglądać sytuacji z jakiejś innej strony. Wspomniałam o żywnosci nafaszerowanej chemią - błąd. Pan wspomniał o tej "skażonej." Cóż to oznacza? Napromieniowanej? Spryskanej odchodami? chciałoby sie wierzyc, że czegoś takiego nie dostanie się w sklepie. Twierdzi Pan, że zanim self-publishing zanieczyścił oblicze prozy, czytelnik miał gwarancję, że książka będzie mieć ręce i nogi. Co Pan powie o takiej np. awangardowo nieczytelnej "antypowieści" gdzie autorzy pisali cyframi lub rzucali na papier niemające sensu słowa i frazy? W przeciwieństwie do autorów o których Pan u siebie wspomina, ci "moderniści" doczekali się wielu pochwał krytyków. Czas jednak zrobił swoje, odeszli w niepamięć. Nigdy nie stanowili konkurencji dla dobrych pisarzy. Moim skromnym zdaniem najlepsze co można zrobić dla literatury, to stworzyć genialną powieść, która przyciągnie czytelników, zamiast się pastwić nad gniotem. Pozdrawiam

      Usuń
    20. Oczywiście, że to, co piszę, należy rozumieć w jeden sposób, wyrażam jedną myśl, nie kilka naraz. Sytuację może sobie Pani oglądać nawet z dziesięciu stron, ale jeśli Pani te oglądy sytuacji wkłada mi w usta, a potem z nimi polemizuje, to się nie da dyskutować. Napisałem, że przeciwko słabej literaturze nic nie mam i że utwory self-publisherów to coś znacznie gorszego. Oczywiście, może się Pani z taką diagnozą nie zgadzać i z nią polemizować, twierdzić, że te utwory mieszczą się w definicji słabej literatury. Wtedy będzie rozmowa. Ale Pani polemizuje z twierdzeniem, którego nie wygłosiłem, że słaba literatura nie ma racji bytu. Nie dość tego: parę razy wskazywałem Pani, jaką stawiam tezę, a Pani powtarza swój kontrargument do twierdzenia, którego nie wygłosiłem. Stąd pytanie, czy Pani nie rozumie, co piszę, ignoruje to czy zapomina.
      Tak, żywność skażona to żywność napromieniowana albo spryskana odchodami. Oczywiście, że tego w sklepie się nie dostanie, ale na tym właśnie opiera się moje porównanie i mój argument. I skoro dotąd ich Pani nie zrozumiała, to ja się poddaję, nie wiem, jak można to Pani wytłumaczyć.
      Literatura awangardowa to nie jest zła literatura, to jest literatura eksperymentalna. Można pisać bez sensu, można pisać z błędami, jeśli stoi za tym artystyczny zamysł, świadome odejście od reguł (podawałem przykład blogerki, która tak pisze). Grafoman usiłuje napisać coś z sensem i bez błędów, ale mu nie wychodzi. Tu jest zasadnicza linia podziału. Antypowieść nie udaje powieści, się od niej odcina, wypociny grafomanów udają powieści. Tak więc istnienie literatury eksperymentalnej nie obala mojego twierdzenia, że do niedawna mogła Pani sięgnąć w księgarni po cokolwiek i dostałaby rzecz spełniającą określone normy, bo literatura awangardowa określone normy spełnia.
      Co do ostatniej sugestii, to stworzyłem parę dobrych powieści, szkopuł w tym, że Pani nie chce ich czytać, woli Pani czytać recenzje gniotów.

      Usuń
    21. Panie Pawle, czemu nie, przeczytam te dobre powieści. Postów na temat słabej literatury chyba rzeczywiście nie rozumiem, skoro teraz Pan pisze, ze nigdy nie wygłosił tezy, że takowa nie ma racji bytu. Choć z drugiej strony pan ją stopniuje - słaba, słabsza, najsłabsza. Awangardowi autorzy, którzy pisali cyframi albo zlepkami bezsensownych fraz mogliby się obrazić za stwierdzenie, ze ich książki mieszczą się w normach. Oni je obalali, czyż nie tak? Pozdrawiam

      Usuń
    22. Nie stopniuję, piszę o innej kategorii. O książkach, w których zagęszczenie błędów na centymetr kwadratowy przekracza wszelkie normy, a autor nie wie nawet tego, że między podmiotem a orzeczeniem musi występować związek zgody. O akcji, której nie da się nawet zarzucić konkretnych nieprawdopodobieństw czy nielogiczności, bo cała jest pozbawiona sensu. To nie jest trzeciorzędna proza, to w ogóle nie jest proza, tylko grafomański bełkot, który – gdyby jego autorzy nie zapłacili za wydanie – nigdy nie zostałby opublikowany przez żadne wydawnictwo. Na tle „Jokera” te wszystkie powieści milicyjne, z których naśmiewał się Barańczak, to są bardzo sprawnie napisane kryminały.
      Może i autorzy awangardowi by się obrazili, ale faktem pozostaje, że to są artystycznie przemyślane rzeczy. A zatem dostałaby Pani w księgarni dzieło stworzone przez świadomego artystę, który wyraził to, co chciał, a nie efekt grafomańskich mąk, gdzie rezultat jest całkowicie odmienny od zamierzonego, podsunięty Pani przez cynicznego „wydawcę”, który doskonale wie, że wpycha odbiorcom śmieci.

      Usuń
  2. Też pan zauważył, panie Pawle, że wśród pseudoselfów mamy prawdziwy wysyp przypadków osobowości wielorakiej? Jak nie Stefania "SB mnie ciemięży" Jagielnicka-Kamieniecka, to Aleksander "18 książek w 5 lat" 2.0 Sowa, a pewnie co drugi autor vanity pisze sobie laurki na lubieczytac.pl czy podobnych portalach.

    Jacek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Ci ludzie domagają się szacunku, a są zwyczajnie nieuczciwi.
      Nieznającym sprawy wyjaśniam, że Aleksander Sowa też miał taką swoją Solecką, niejaką Malwinę, na „Lubimy czytać” zachwycała się jego książkami, pisząc identycznym co on stylem, a kiedy zjechałem jego poradnik, nagle zainteresowała się moimi i powystawiała im negatywne noty.

      Usuń
    2. Ano właśnie, opinie w miejscach takich jak "Lubimy czytać" są często nic nie warte, albo wręcz szkodliwe. Spora część blogosfery to słitaśne laurki wystawiane z powodów, które lepiej przemilczeć. Rzetelnych blogów też trochę jest, ale trzeba sobie zadać trud, aby je odszukać. Może by o tym napisać? Gdzie warto w necie zaglądać, bo nie samym hejtem na grofomanów człowiek żyje;)

      Pozdrawiam Miszka

      Usuń
    3. A, jeszcze zapomniałem; Aleksander 2.0 Sowa. Przepiękne;)

      M.

      Usuń
    4. Sama ostatnio przyłapałam jedną autorkę (tomik wierszy w zupełnie symbolicznym nakładzie) na wystawianiu sobie samej maksymalnych ocen w dwóch serwisach. Chyba nie widziała w tym nic złego, gdyż podpisywała się nickiem, który podawała również na okładce książek. Zagadnięta o to, wpadła w dziki szał...

      Usuń
    5. To oburzające, że nie raczył Pan odwołać podstawowej tezy swego felietonu, to znaczy, że ja nie istnieję i że Pani Jagielnicka sama pisze pozytywne recenzje o swoich książkach. Wszystkie komentarze na ten temat to gnojowisko. Jak można opluwać kogoś i tak bezczelnie kłamać. Jak ja mam panu udowodnić, że istnieję? Jest mnówstwo śladów w internecie.Komentuję też książki innych autorów jako Leopolda. Mój adres emailowy: polasolecka@gmail.com. Wyjaśniłam już, że przed laty byłam wierną czytelniczką mądrych artykułów pisanych przez Panią Stefanię Jagielnicką w "Dzienniku Zachodnim", a potem w "Solidarności Jastrzębie". Ucieszyłam się, gdy po latach znalazłam na rynku wydawniczym jej powieści. Komentuję je, bo są bardzo ciekawe. Jeśli nie odwoła Pan tych wszystkich kalumni pod jej adresem, zrobię wszystko, by Pana blok został zlikwidowany. Jest wiele powodów, dla których uda mi sią to osiągnąć.

      Usuń
    6. Pan Paweł, jako administrator bloga, ma chyba możliwość "podejrzenia" IP komentujących z poziomu panelu. Może ich porównanie w przypadku "Stefanii" i "Poli" okaże się wystarczająco przekonującym dowodem na przypadek osobowości wielorakiej? Bo z każdym kolejnym wpisem, udowadniającym z uporem godnym lepszej sprawy, że to dwie różne osoby, cała ta szopka robi się coraz bardziej żenująca...

      Oczywiście w drugą stronę to nie działa - dwa różne IP nie muszą równać się dwu różnym osobom, za to identyczne (bądź prawie identyczne)... no, chyba że obie panie mieszkają razem albo korzystają, dziwnym zrządzeniem losu, z tego samego komputera bądź dostawcy.

      Tak tylko głośno myślę...

      JS

      Usuń
    7. Niestety, blogspot nie umożliwia podejrzenia numerów IP komentujących.

      Usuń
  3. Nie ma Pani racji. Są wydawnictwa (np. Genius Creations),. które pomagają się rozwijać debiutantom i nie biorą za to pieniędzy. Jeśli chce Pani poddać się surowej ocenie zanim Pani teksty zostaną wydrukowane i nie boi się Pani tego, zapraszam na Ocenarium na fb. Zaproponowałbym również swoją osobę jako beta-readera (od 20 lat zawodowo zajmuję się literaturą), ale nie mogłem znaleźć Pani na fb. Jeśli poda Pani tutaj namiar na siebie, skontaktuję się. NIe mam bloga, więc nie mam w tym interesu, czasem robię coś charytatywnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli adresował Pan do mnie te słowa, jestem zainteresowana profesjonalną oceną beta-readera. Namiary (adres email) jest na moim blogu. Jestem też na fb. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Panie Pawle, po pierwsze nie może Pan określać książek wydanych w wydawnictwie jako selfpublishing, bo oznacza to wydanie na własny koszt i własnym sumptem. Po drugie: wydawnictwo Psychoskok wydaje nie tylko książki finansowane przez autora, lecz w przypadku dobrej książki na własny koszt, jak w moim i innych wyjątkowych przypadkach. Wydaje w ilości 500 egzemplarzy, a nie czterystu. Mnie cieszy, jeśli moją książkę przeczyta 200, 300 osob, bo to chyba lepiej niż gdyby jej nikt nie wziął do ręki. Najbardziej oburzające w Pana artykule jest posądzenie mnie, że Pola Solecka to ja, tylko dlatego, że użyłam jednego tego samego słowa, co ona, to znaczy "zachwycone". Tak, powtórzyłam to za nią bezwiednie, ponieważ - trudno ukryć - jej sympania i dobre opinie sprawiają mi przyjemność. Poza tym mogłabym tu przytoczyć mnóstwo bardzo pozytywnych recenzji na portalach księgarni internetowych innych czytelników i czytelniczek. Zupełnie nie rozumiem Pańskiego oburzenia z powodu mojej reakcji na napastliwe recenzje. To znaczy, że autor, Pana zdaniem, nie ma prawa zareagować na napastliwość, nie ma prawa się bronić przed recenzentkami, które piszą bez namysłu, byle by tylko rozładować swoją frustrację, podobnie jak Pan. Te młode Panie blogerki piszą je, by się popisać, podobnie jak Pan, pazurem krytyki, a potem przepraszają, co mam nadzieję również Pan uczyni, a przynajmniej sprostuje fałszywe informacje. Cytuję wiadomość, którą otrzymałam ostatnio na facebooku od pewnej blogerki, która zdruzgotała moją powieść "Namiętność niejedno ma imię: Szanowna Pani Stefanio! Ostatnio miałam okazję przeczytać Pani książkę i ją zrecenzować. Muszę przyznać, że może nie przypadła mi jakoś bardzo do gustu, lecz doceniam Pani bardzo ładny styl i konstrukcję bohaterów, która jest dopracowana do perfekcji! Gratuluję sukcesów i bardzo by mi zależało, żeby nie poczuła się Pani w żaden sposób dotknięta moją opinią. Z ogromnymi i gorącymi pozdrowieniami - Zasypana Książkami.
    Myślę, że jeśli ma Pan za grosz kultury, to uczyni Pan to samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie podałem, że nakład był 400 egz., tylko że wedle Pani informacji sprzedała Pani 400 egz. Zanim Pani sprostuje, proszę się upewniać, czy Pani zrozumiała, co napisałem. Nakład 500 egz. świadczy jednoznacznie o tym, że Psychoskok nie wydaje książek na własny koszt, bo nawet przy założeniu, że cały nakład się sprzeda, byłoby to przedsięwzięcie deficytowe. Poza tym „wydawała” Pani też w Papierowym Motylu i Warszawskiej Firmie Wydawniczej. Naprawdę chce Pani nam wmówić, że choć model działania wszystkich tych firm opiera się na braniu pieniędzy od autorów, Pani jest rodzynkiem, który nie płaci?
      Jeśli chodzi o sprzedany nakład, to kwestią nie było to, czy lepiej sprzedać coś niż nic, tylko przy jakiej liczbie można mówić o wysokim nakładzie. Pani ma wyraźne kłopoty z identyfikowaniem faktów i tez w czytanym tekście, co jak na osobę mającą się za pisarkę, jest co najmniej dziwne, bo taką umiejętność powinna dawać już matura.
      Bardzo ładnie okroiła Pani poszlaki wskazujące na to, że Pola Solecka to Pani alter ego, do jednego słowa, ale to nie jest jedno słowo, tylko cała identyczna fraza, to samo kuriozalne żądanie (wysłane zresztą w jednym czasie) i brak innych śladów egzystencji Soleckiej. O, przepraszam, jest komentarz do wyników Konkursu Chopinowskiego. Pani zainteresowania? Fortepian i muzyka poważna.
      Recenzje, do których się Pani odnosiła, nie są w najmniejszym stopniu napastliwe (jeśli Pani twierdzi inaczej, to proszę wskazać cytaty świadczące o napastliwości). Przeciwnie, są bardzo oględne. I blogerki nie napisały ich, żeby rozładować swoją frustrację. Jest to obraźliwe stwierdzenie wzięte przez Panią z powietrza, bo Pani jest sfrustrowana, że ktoś negatywnie ocenia Pani książkę. Nie mam nic przeciwko temu, żeby autor polemizował z recenzentem, mam coś przeciwko temu, że self-publisher histeryzuje po przeczytaniu negatywnej recenzji, bo takie zachowania idą na konto wszystkich pisarzy. I jeszcze raz, skoro Pani niewiele pojęła z tego, co napisałem: pieklenie się o negatywną recenzję jest żenujące, dowodzenie, że została napisana z pobudek politycznych jest żenujące, pokazywanie pozytywnych recenzji w odpowiedzi na negatywną jest żenujące, domaganie się usunięcia negatywnej recenzji jest żenujące.
      Apelowanie do mojej kultury nie bardzo ma sens, bo ja znanym chamem jestem. A jeśli już, to trzeba robić to poprawną polszczyzną. Nie można „mieć czegoś za grosz”, bo tego zwrotu używamy wyłącznie w przeczeniach, np. „Jagielnicka-Kamieniecka nie ma za grosz kwalifikacji na pisarkę, bo nie wie, jak należy obchodzić się z krytyką”.

      Usuń
    2. Ręce opadają. Gdzie i kiedy podałam, że jakaś moja książka sprzedała się w 400 egzemplarzach? Mnie wystarcza 200, 300 czytelników, co nie oznacza, że z biegiem czasu nie sprzeda się więcej egzemplarzy którejś z moich powieści. Nie wiem, jak obchodzić się z krytyką, bo nie mam w tym względzie doświadczenia. Po dziesięciu latach wydawania książek (mam na myśli też Niemcy) nigdy jej nie doświadczyłam. Może jestem zbyt wrażliwa, lecz to jest chyba zaleta, jeśli się jest pisarzem.

      Usuń
    3. Jeśli idzie o Solecką, to sprawdziłam. Są ślady. Skomentowała parę innych książek. zorientowłam sią, że jest to starsza osoba (w moim wieku), która przypadkowo wpadła na jakąś moją książkę i mnie polubiła. Sądzę tak na podstawie tego, że wyraziła niezbyt pochlebną opinię o wielu współczesnych książkach, jak na przykład "Trafna decyzja" czy "Morfina". Jeszcze coś tam było, ale już nie pamiętam. to, że nie chwali się w internecie przeczytanymi książkami, nie znaczy, że ich nie czyta. W każdym razie zapewniam Pana, że istnieje, inaczej nie mogłaby pisać ocen na portalu empiku. Kiedyś spróbowałam, ale okazało się, że musi się podać swój adres e-mailowy.

      Usuń
    4. I jeszcze jedno. Musiałabym być milionerką, by wydać na swój koszt tyle książek. Jestem skromną rencistką i nie mam męża, który mógłby finansować wydawanie moich książek. Chętnie wydałabym w jakimś renomowanym wydawnictwie, lecz jestem za stara na to, by czekać na wydanie książki przeszło rok, bo w tych wydawnictwach nawet na jakąkolwiek odpowiedź czeka się pół roku, a Psychoskok wydaje w ciągu trzech miesięcy.

      Usuń
    5. Na przykład na portalu Granice zainteresowałam się Leopoldą, która wychwala moje książki. Okazało się, że te same opinie znalazłam na innych portalach, podpisane Pola Solecka. Na "Granicach" skomentowała 22 książki.

      Usuń
    6. Stefania Jagielnicka

      "Ręce opadają. Gdzie i kiedy podałam, że jakaś moja książka sprzedała się w 400 egzemplarzach?"

      Już służę pomocą.

      W tym zdaniu: "Ciekawie brzmi argument Jagielnickiej-Kamienieckiej, że książka jest dobra, bo się świetnie sprzedała." Pan Pollak podaje źródło (proszę kliknąć w link 'bo się świetnie sprzedała' (http://moznaprzeczytac.pl/zgwalcona-stefania-jagielnicka-kamieniecka/) Tam, w komentarzach, znajduje się pani wypowiedź:

      "Jak dotąd jedynie na tym portalu znalazły się dwie osoby, którym książka się nie podoba. Dziwne, że na innych powieść jest wysoko oceniana. Została już sprzedana w czterystu egzemplarzach i w dalszym ciągu doskonale się sprzedaje, a opinie czytelników są entuzjastyczne."

      Pozdrawiam serdecznie,
      Grzegorz.

      Usuń
    7. Wrażliwość pisarska a przewrażliwienie z powodu krytyki to dwie różne rzeczy. Jeśli chce się być pisarzem, to trzeba się nauczyć obchodzić z krytyką. I półtora roku to jest wystarczający czas (zwłaszcza przy Pani tempie publikowania), by to zrobić, a taki właśnie przedział czasowy dzieli Pani pierwsze napaści na recenzentów od ostatnich. Poza tym, o ile jeszcze można zrozumieć emocjonalną reakcję debiutanta, to pisarza, który z definicji powinien być inteligentny, całkowicie dezawuuje sięganie po argumenty, które dowodzą wyłącznie tego, że posługujący się nimi nie jest zbyt lotny i nie potrafi podjąć merytorycznej dyskusji. Bo to jest Pani główny grzech. Niech się nawet pisarz wkurzy i pojedzie ostro po recenzencie, ale z sensem, wskazując braki czy absurdy w recenzji, a nie formułując bzdurne oskarżenia, że go bezpieka przysłała.

      Śmiem wątpić, żeby na przykład Luiza Dobrzyńska była milionerką, a stać ją na płacenie za wydawanie swoich książek, więc myślę, że wiedeńską rencistkę tym bardziej. A wolniejsze tempo wydawania by Pani nie zaszkodziło, skoro sama Pani informuje, że daje czytelnikom niedopracowane książki („W dalszym ciągu nie dają mi spokoju kolejne pomysły. Czasami nie wychodzi to na dobre, gdyż pisaną aktualnie książkę staram się jak najszybciej skończyć, bo dręczy mnie już następna fabuła” – portal Autorzy365), a w recenzjach wytyka się Pani (i ten zarzut się powtarza) powierzchowne traktowanie tematu.

      Pola Solecka nie krytykowała „Morfiny”, to ta Leopolda. Ale wierzę, że Leopolda to ta sama osoba, co Pola Solecka. Inny adres mailowy nie świadczy o tym, że kryje się za nim inna realna osoba. Oczywiście, że Pola Solecka nie musi pisać o wszystkich przeczytanych przez siebie książkach. Sęk w tym, że czytelnicy, którzy piszą praktycznie o książkach jednego autora, są nimi tak zachwyceni, że praktycznie tylko je wstawiają na portalach, dają super noty i posługują się tymi samymi frazami co autor, w naturze nie występują. Dla mnie dodatkową poszlaką, że Pani jest Solecką i Leopoldą, jest ta irytacja negatywnymi recenzjami. Bo autor mający taką tarczę w postaci tylu rzeczywistych pozytywnych opinii, negatywne zwyczajnie miałby gdzieś. A tak musi do niego docierać, że coś z jego twórczością nie najlepiej.

      Usuń
    8. To oburzające, że nie raczył Pan odwołać podstawowej tezy swego felietonu, to znaczy, że ja nie istnieję i że Pani Jagielnicka sama pisze pozytywne recenzje o swoich książkach. Wszystkie komentarze na ten temat to gnojowisko. Jak można opluwać kogoś i tak bezczelnie kłamać. Jak ja mam panu udowodnić, że istnieję? Jest mnówstwo śladów w internecie.Komentuję też książki innych autorów jako Leopolda. Mój adres emailowy: polasolecka@gmail.com. Wyjaśniłam już, że przed laty byłam wierną czytelniczką mądrych artykułów pisanych przez Panią Stefanię Jagielnicką w "Dzienniku Zachodnim", a potem w "Solidarności Jastrzębie". Ucieszyłam się, gdy po latach znalazłam na rynku wydawniczym jej powieści. Komentuję je, bo są bardzo ciekawe. Jeśli nie odwoła Pan tych wszystkich kalumni pod jej adresem, zrobię wszystko, by Pana blok został zlikwidowany. Jest wiele powodów, dla których uda mi sią to osiągnąć.

      Usuń
  5. By nie być gołosłowną, tak jak Pan, podaję parę przykładów recenzji, które znalazłam na portalach Empik i Gandalf. Mogłabym przytoczyć ich dużo więcej, lecz wolę poświęcić czas na pisanie książki.
    Kaja 18 wrzesień 2014
    Zabierając się za tę książkę nie wiedziałam, czego się spodziewać - romans, kryminał, powieść psychologiczno - obyczajowa? Okazuje się, że " Zabójstwo z urojenia" to trochę 3w1, ale jest to moim zdaniem mix o doskonałych proporcjach. Połknęłam tę ksiażkę błyskawicznie - zafascynowała mnie historia, ale też warsztat autorki. Naprawdę chapeau bas!
    Zaskakująca historia, którą zaskakująco dobrze się czyta
    Zaskakująca historia, którą zaskakująco dobrze się czyta :-)Świetna książka, jedna z najlepszych, jakie wyszły spod pióra autorki - czytając nie mogłam się od lektury oderwać. Super pomysł na fabułę, która mogłaby stać się również scenariuszem do myślę bardzo fajnego filmu. Cieszę się, że kupiłam tę powieść, bo już miałam z niej zrezygnować, a to byłby największy błąd czytelniczy. Przeczytajcie i oceńcie. Ja jestem zauroczona każdą stroną.
    Czy ta recenzja była przydatna? TAK (0) NIE (0)
    Czytelnik 13 wrzesień 2014
    Jest to fascynująca powieść psychologiczna. Autorka tworzy doskonałe portrety osobowościowe występujących w niej postaci, dzięki czemu czytelnik może poznać ich wnętrze. Wprowadza czytelnika w świat schizofrenii, w najciemniejsze zakamarki opanowanego przez psychozę umysłu. Wspaniale opisuje siłę miłości i namiętności. Z pasją kreśli wciągającą i intrygującą opowieść, którą czyta się jednym tchem.
    Edyta 29 październik 2014
    Boska pozycja, naprawdę bo w życiu nawet skrajne emocje i postawy potrafią tak bardzo się ze sobą poplątać, że granica dosłownie się zaciera. Bo czasem tylko krok prowadzi do diametralnej zmiany
    4/5
    Psychologiczny portret zagubionej kobiety
    Zabójstwo z urojenia to moja pierwsza książka autorki. Miałam mnóstwo obaw, bo wiadomo, swojego rodzaju zobowiązanie (pierwsza współpraca!), polska pisarka (jak to będzie?), tytuł intrygujący (czy to jakiś kryminał, czy psychoza?), okładka smutna... Ale z zapałem zabrałam się za czytanie. "Połknęłam" książkę w (praktycznie) jeden dzień i świeżo po lekturze, śpieszę, by coś więcej o niej powiedzieć.
    Od książki nie można się oderwać. Jak tylko wpadnie się w jej sidła; średnią objętość, lekki, prosty styl autorki, krótkie, treściwe zdania - nie można się od niej uwolnić. Naprawdę wciąga każde słowo. Szczerze mówiąc, na początku wydawało mi się, że ta publikacja jest właśnie za prosta, za dosadna, czasem wręcz obcesowa, jednak już pod sam koniec musiałam zmienić zdanie. Długa droga głównej bohaterki do znalezienia celu w swoim życiu, jej poświęcenie i chęć zmiany ukazują, jak wiele wartości niesie z sobą ta książka. Dla każdego jest już coś przewidziane w zaświatach, ważne, by tego szukać i dojść do wyznaczonego zamiaru. Jedynym minusem są tylko (moim zdaniem) przesadne odniesienia do wiary w diabła, modlitw do szatana (gdy Brygida chce zabić męża), a później zwrot o 180 stopni w stronę Boga, religii chrześcijańskiej itp. Mimo wszystko, polecam ;).

    Czy sądzi Pan, że to ja je napisałam? Przecież te wszystkie osoby podają do wiadomości portalu swój adres e-mailowy, tak samo zresztą jak Pola Solecka.Gdybym to ja je pisała, to nie miałabym czasu na pisanie kolejnych powieści, a napisałam już ich dwadzieścia, licząc te, które wydałam w Niemczech

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co, mam paść na kolana? To padam i z klęczek pytam: czego te recenzje mają dowodzić? Że Pani książki są tak genialne, że wykluczone jest, by ktoś miał o nich złą opinię, a zatem negatywna recenzja będzie z definicji polityczną napaścią frustrata?

      Usuń
    2. I znów mija sią Pan z prawdą, bo tylko jeden jedyny raz, i to dość dawno, posądziłam recenzentkę o polityczną napaść, co zrozumiałe, gdyż w moim długim życiu wiele z tego powodu przecierpiałam. Jednak w przypadku ostatniej recenzji, o której Pan pisze, nie posądziłam o to recenzentki, a co napisała Pola Solecka, której nie znam,, to już jej sprawa.

      Usuń
    3. Przesyłam Panu jeden z dowodów na to, że akceptuję negatywne opinie. Proszę przeczytać mój komemtarz pod tą recenzją
      http://wirtualnaksiazka.blogspot.co.at/2015/04/namietnosc-niejedno-ma-imie-stefania.html

      Usuń
    4. Pani ma mnie i czytelników mojego bloga za głupich czy za leniwych, przedstawiając dowód w postaci komentarza, który został zamieszczony po tej krytyce?

      Nawet jeśli z dwóch przykładów na poparcie mojej tezy został jeden (co zresztą dyskusyjne), to nadal teza jest prawdziwa. Nie ma znaczenia, kiedy zarzucała Pani recenzentce polityczne motywacje, faktem jest, że Pani to robiła, a więc nie mijam się z prawdą. Ani tym bardziej znowu. I nie, Pani reakcja wcale nie jest zrozumiała, bo żeby kogoś o coś oskarżyć, to trzeba mieć do tego podstawy, a paranoja taką podstawą nie jest. Jeśli pisarz chorował na raka, opisze to, a recenzent zarzuci mu, że opis jest nierealistyczny i nieprzekonujący, to świadczy jedynie o tym, że recenzentowi nie podoba się opis, a nie, że uwziął się na chorych na raka.

      Usuń
    5. To oburzające, że nie raczył Pan odwołać podstawowej tezy swego felietonu, to znaczy, że ja nie istnieję i że Pani Jagielnicka sama pisze pozytywne recenzje o swoich książkach. Wszystkie komentarze na ten temat to gnojowisko. Jak można opluwać kogoś i tak bezczelnie kłamać. Jak ja mam panu udowodnić, że istnieję? Jest mnówstwo śladów w internecie.Komentuję też książki innych autorów jako Leopolda. Mój adres emailowy: polasolecka@gmail.com. Wyjaśniłam już, że przed laty byłam wierną czytelniczką mądrych artykułów pisanych przez Panią Stefanię Jagielnicką w "Dzienniku Zachodnim", a potem w "Solidarności Jastrzębie". Ucieszyłam się, gdy po latach znalazłam na rynku wydawniczym jej powieści. Komentuję je, bo są bardzo ciekawe. Jeśli nie odwoła Pan tych wszystkich kalumni pod jej adresem, zrobię wszystko, by Pana blok został zlikwidowany. Jest wiele powodów, dla których uda mi sią to osiągnąć.

      Usuń
  6. P.S.
    Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego nie zajmie się pan pisaniem kolejnej powieści, zamiast tracić czas na zwalczanie wydawnictw, które mimo braków spełniają pozytywną rolę na rynku wydawniczym, wzbogacając go i urozmaicając. Nazywanie ich książek pogardliwie selfpublishing świadczy o nieznajomości znaczenia tego określenia. Nawet jeśli ukaże się bezwartościowa książka, to jeśli znajdzie choćby kilkudziesięciu czytelników, to przecież też przyczynia się do rozwoju czytelnictwa. Renomowane wydawnictwa są tak zasypywane propozycjami, że czasami wybierają najgorsze z nich. I też nic złego się nie dzieje. Naprawdę powinien się pan poważnie zastanowić nad swoją publicystyką. Przecież taki rozgłos, jaki Pan przez nią osiągnął, jest po prostu żenujący. Powinien Pan raczej zająć się pisaniem powieści. Chyba, że nie ma Pan pomysłu na kolejną książkę, co stanowi powód Pańskiej frustracji i zgryźliwości, którą może się Pan udławić.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oho, kolejna, która zamierza rozliczać mnie z tego, jak spędzam czas, i dyktować mi, czym mam się zajmować. A jeśli ja, pani Jagielnicka, nie chcę pisać kolejnej powieści, to co? Gdzieś jest nakazane, że jak napisałem pięć, to mam napisać szóstą? Czy ja jestem Pani pracownikiem albo na Pani utrzymaniu, żeby rozliczała mnie Pani z tego, na co „tracę” swój czas? Rozumiem, że pisanie pozytywnych recenzji Pani książek i zachwalanie pseudowydawnictw, nie jest marnowaniem czasu, ale ich krytyka już tak? Te pseudowydawnictwa wzbogacają i urozmaicają rynek grafomańskimi śmieciami, które nigdy nie powinny wejść do obiegu wydawniczego. Bezwartościowa książka nie sprzyja rozwojowi czytelnictwa, tylko je niszczy: czytelnicy przesiąkają kulawą polszczyzną i zrażają się do polskich autorów.

      Usuń
    2. Po pierwsze: nie czytał Pan wszystkich książek Psychoskoku, by nazywać je śmieciami, a po drugie nie jest Pan zawodowym recenzentem. Niektóre książki tego wydawnictwa są bardzo ciekawe, jak na przykład Pani Jolanty Kalety.

      Usuń
    3. Spytam się bo to bardzo interesujące: jak można stać się zawodowym recenzentem na swoim własnym blogu? Kończy się jakiś kurs, zdaje egzamin państwowy, wpisują na listę?

      Usuń
    4. Nie muszę czytać wszystkich książek Psychoskoku, by ocenić, że to grafomańskie śmieci, wystarczą mi reprezentatywne przykłady i wiedza, na jakich zasadach działa ta firemka. Wyimki z książki Kalety widziałem i to nie jest polszczyzna kwalifikująca ją na pisarkę.

      Usuń
  7. Szkoda, że nie zna Pan angielskiego, bo wówczas wiedziałby Pan, że słowo selfpublishing nie oznacza "samofinansowanie" lecz "samowydawanie" i tylko w tym sensie można go używać.
    Głupio mi, że dałam się sprowokować i poświęciłam tak wiele czasu na przeczytanie tego artykułu i odpowiedź, bo powinnam była zignorować te brednie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie Pani problem polega na tym, że dla Pani wszystko, co nie jest chwaleniem Pani dokonań, to brednie. Dziękuję za objaśnienie mi znaczenia słowa „self-publishing”. Dotąd rzeczywiście byłem przekonany, że „publishing” znaczy „finansować”, a „finance” to „fajans”. Trochę mnie tylko dziwi, że tak wybitny filolog, który wie, co znaczy „publishing”, nie zetknął się z tym, że zapożyczone słowa czasami mają inny zakres znaczeniowy niż w języku pochodzenia.

      Usuń
    2. Nie w tym przypadku. Słowem selfpublishing określa się jedynie książki wydane własnym sumptem.Tylko w Polsce niespełnieni pisarze, którzy nie mają pieniędzy, z powodu resentymentu nazywają tak książki z połowicznym finansowaniem,

      Usuń
    3. Niestety muszę się zgodzić z autorką - Psychoskok czy inne podobne mu twory to nie jest self-publishing per se, a vanity publishing, czyli coś znacznie gorszego.

      Za Wikipedią (która, z czego świetnie zdaję sobie sprawę, nie jest najlepszym źródłem do cytowania, ale była akurat na górze wyników w Google; bez problemu można jednak znaleźć tysiące podobnych definicji na innych stronach): "Wydawcy typu vanity oferują profesjonalny druk, oprawę i składanie każdemu, kto jest gotowy zapłacić więcej niż wynoszą koszty produkcji. Oferują oni także załatwienie numeru ISBN i wysłanie kopii publikacji do bibliotek. Wydawcę typu vanity nie interesuje zupełnie zawartość merytoryczna publikacji, nie przeprowadza on żadnej selekcji tego co wydaje i zazwyczaj nie zajmuje się w ogóle promocją swojej produkcji. Dochód wydawcy typu vanity pochodzi niemal w całości z tego co mu zapłaci autor. (...) Za wydawcę typu vanity uważa się takiego, który stosuje celowo rozmaite techniki psychologiczne mające rozbudzić i wykorzystać miłość własną swoich autorów-klientów".

      Oczywiście świetnie rozumiem skrót myślowy (tym bardziej, że ta sama Wikipedia traktuje vanity jako rodzaj samopublikowania), ale jednak optowałbym za rozróżnieniem tych dwóch kategorii; w przeciwnym razie niejako wrzucamy do tego samego worka autorów pokroju S. J-K i Sowy z uznanymi nazwiskami typu Cory Doktorow czy Jack Kilborn aka Joseph Conrad.

      Jacek Slay

      Usuń
    4. W każdym razie dziękuję Panu za znalezienie w internecie komentarza Poli Soleckiej na temat konkursu chopinowskiego, (czego ja nie znalazłam), bo to mi wyjaśnia jej pozytywny stosunek do moich powieści, których ja nie oceniam tak wysoko jak ona.Po prostu jest melomanką, podobnie jak i ja, więc ujęły ją odniesienia do muzyki w moich książkach.

      Usuń
    5. Pani Stefanio, zjadła pani jedną sylabę w ostatnim zdaniu... ;)

      JS

      Usuń
    6. Stefania Jagielnicka: Pani logika jest porażająca. Ja pani piszę, że słowo zapożyczone do polszczyzny nie musi mieć w niej takiego samego znaczenia jak w angielskim, a pani odpowiada mi, że w przypadku „self-publishingu” taka sytuacja nie występuje, bo tylko w polszczyźnie ma ono inne znaczenie niż gdzie indziej. I z powodu jakiej urazy niespełnieni pisarze używają określenia „self-publishing”?

      Jacek Slay. De facto zgadza się Pan ze mną, a nie z autorką, bo ja napisałem, że to vanity press, a autorka twierdzi, że normalne wydanie. Pana zastrzeżenia przypominają trochę udowadnianie, że „telenowela” to złe słowo na określenie tasiemcowego serialu, bo nowela to krótki utwór. Tymczasem takie słowo się przyjęło i metodami „administracyjnymi” się tego nie zwalczy. I podobnie jest z „self-publishingiem”. To pojęcie przyjęło się w Polsce na określanie wszystkich form wydania, kiedy autor płaci. Jest to rzeczywiście niesprawiedliwe, bo na równi stawia pisarzy publikujących własnym sumptem i grafomanów z vanity press, ale język akurat sprawiedliwością się nie kieruje. Też jestem za tym, żeby precyzować i rozróżniać, ale nie można zarzucać blogerce czy komukolwiek, kto użył ogólniejszego określenia bez precyzowania i rozróżniania, że pisze nieprawdę czy nie rozumie używanego słowa.

      Usuń
    7. No dobrze, może wyraziłem się trochę (albo nawet nieco bardziej) nieprecyzyjnie. Z autorką się zgadzam, że nie jest to self-publishing w wąskim znaczeniu (co wcale nie stawia utworu w lepszym świetle). Z panem zgadzam się jeszcze bardziej, że nie jest to - pod żadnym pozorem - "normalne wydanie".

      I, broń Boże, nie zarzucam panu ignorancji ani nie próbuję niczego udowadniać. Zwróciłem tylko uwagę, że wsadzanie do jednego worka typowych self-publisherów i vanity jest krzywdzące dla tych pierwszych, ale oczywiście ma pan rację - używanie ogólniejszego pojęcia w żaden sposób nie świadczy o nieznajomości tematu.

      Przepraszam, jeśli znów wyszło chaotycznie. Generalnie jesteśmy po tej samej stronie, przynajmniej jeśli chodzi o stosunek do TFUrczości vanity. :)

      JS

      Usuń
  8. A mnie w całej tej historii najbardziej zadziwia brak pokory u osób piszących.
    Osobiście uprawiam twórczość mniej wzniosłą - na drutach sobie dziergam i nawet się tym na blogu swoimi wyrobami chwalę. A co! Kto bogatemu zabroni? Tym niemniej do głowy by mi nie przyszło obrażać się, gdy komuś mój sweterek (tudzież szalik albo czapka) nie przypadnie do gustu. Ba! Nawet jeśli nazwie moje dzieło "koszmarnym" nie dopatruję się w tym ani ataku osobistego, ani prześladowania politycznego. Zachwytów oczekuję jedynie od mojej Mamy, bo taki już jej rodzicielski obowiązek - zachwycać się dziecięciem.
    Po pierwsze, wystawiając swe dzieło na widok publiczny zgadzam się na publiczną ocenę. A wiadomo jak to jest z "degustibusami".
    Po drugie, za moich czasów "skromność" była cechę pozytywną. Obecnie zmieniła się w "brak pewności siebie" i nabrała znaczenia pejoratywnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, mnie też ten brak pokory - czy też może umiejętności przyjęcia krytyki bardzo mierzi. Uważam, że dobrze jest być pewnym siebie, znać własne atuty, ale to powinno łączyć się ze świadomością słabości. Osoba, która jest naprawdę pewna siebie, nie zareaguje histerycznie na nieprzychylną recenzję, bo przecież wie, na co ją stać, przeciwnie, przemyśli, czy recenzent nie ma racji i czy czegoś nie warto byłoby się douczyć.

      Usuń
    2. Otrzymałam od Pani e-mail, na który odpowiedziałam. Niestety w żaden sposób, mimo usiłowań nie potrafię pruesłać tej odpowiedzi.

      Oto wymieniony e-mail i moja odpowiedź:

      MayKasahara89 . Pola Solecka • 11 hours ago
      Autorka bloga faktycznie nieco miesza pojęcia, co może wywoływać trochę zamieszania, co do istoty zjawiska ma jednak rację.
      Klasyczny selfpublishing faktycznie polegał na tym, że autor był jednocześnie wydawcą i dystrybutorem swoich książek.
      Pani Jagielnicka-Kamieniecka natomiast, skorzystała z usług firmy wydawniczej która za opłatą może wydać każdy tekst, który im się podeśle, jakość ich zupełnie nie interesuje, bo zarabiają raz, inkasując pieniądze od autora. Mówimy tu więc raczej o vanity press. To również dość mało prestiżowa forma wydania się, a o niskim standardzie usług świadczonych przez Psychoskok mowa była nie raz. Akurat ta firma wydawnicza jest mi dobrze znana i szczerze mówiąc każdemu bym odradzała publikowanie tam...
      Zaznaczam, że książki nie czytałam, więc nie wiem, czy jest dobra, piszę jedynie o formie publikacji.
      Poza tym, można próbować prostować nieprecyzyjne informacje, ale żądanie od autorki, by usunęła krytyczną recenzję, jest zdecydowanie w złym guście.
      o
      o •
      o Reply

      Nie rozumiem, dlaczego Pani do mnie napisała i dlaczego odmawia mi Pani prawa do żądania usunięcia głupiej, krzywdzącej recenzji. Przecież z jej powodu wiele osób nie kupi książki, a to jest nieuczciwe, gdyż jest to bardzo dobra powieść. Pisze Pani, że jej nie czytała. Gdyby ją Pani przeczytała i porównała z recenzją, zrozumiałaby Pani moje żądanie. Jeśli idzie o wydawnictwo to też nie zgadzam się z Panią, bo czytałam dwie książki Jolanty Kalety, która również wydaje w tej oficynie i bardzo mi się podobały. Czy autorzy muszą płacić za wydanie swej pozycji, tego nie wiem i nie interesuje mnie to. Najważniejsze, że piszą dobre książki, które ukazują się na rynku.
      Leopolda Solecka

      Usuń
    3. To oburzające, że nie raczył Pan odwołać podstawowej tezy swego felietonu, to znaczy, że ja nie istnieję i że Pani Jagielnicka sama pisze pozytywne recenzje o swoich książkach. Wszystkie komentarze na ten temat to gnojowisko. Jak można opluwać kogoś i tak bezczelnie kłamać. Jak ja mam panu udowodnić, że istnieję? Jest mnówstwo śladów w internecie.Komentuję też książki innych autorów jako Leopolda. Mój adres emailowy: polasolecka@gmail.com. Wyjaśniłam już, że przed laty byłam wierną czytelniczką mądrych artykułów pisanych przez Panią Stefanię Jagielnicką w "Dzienniku Zachodnim", a potem w "Solidarności Jastrzębie". Ucieszyłam się, gdy po latach znalazłam na rynku wydawniczym jej powieści. Komentuję je, bo są bardzo ciekawe. Jeśli nie odwoła Pan tych wszystkich kalumni pod jej adresem, zrobię wszystko, by Pana blok został zlikwidowany. Jest wiele powodów, dla których uda mi sią to osiągnąć.

      Usuń
    4. Mam nadzieję, że po tylu moich wpisach ktoś z zaperzonych dyskutantów zwróci wreszcie uwagę na to, że Pan Pollak skłamał pisząc, iż Pani Jagielnicka sama komentuje swoje książki jako Pola Solecka. Proszę też przyjąć do wiadomości, że to ja poprosiłam o usunięcie krzywdzącej recenzji o bardzo dobrej książce, a nie ona, jak twierdzą wszyscy na tym blogu. Czy mam po raz drugi podać swój adres e-mail? polasolecka@gmail.com. Moje komentarze, także o iinych autorach i innych wydarzeniach można znaleźć pod imieniem Leopolda.
      Leopolda Solecka.

      Usuń
    5. Nie uważa Pani, że likwidacja mojego bloku to trochę zbyt drastyczna sankcja? Ostatecznie nie wysadziłem się w powietrze w siedzibie Psychoskoku, zabijając Pani ulubioną autorkę. Jeśli to Pani nie przekonuje, to proszę się zlitować przez wzgląd na inne rodziny zamieszkałe w moim bloku.

      Pan Pollak przedstawił poszlaki świadczące o tym, że Pola Solecka to de facto autorka. Poszlaki układające się w logiczny i nierozerwalny ciąg. Wnioski czytelnicy mogą sobie wyciągnąć sami, biorąc pod uwagę również Pani zaprzeczenia.
      Żądania usunięcia negatywnej recenzji były dwa (niemal identyczne), drugie pod nazwiskiem autorki, więc nawet jeśli uwierzymy w Pani zaprzeczenia, to twierdzenie, że autorka domagała się usunięcia recenzji, pozostaje prawdziwe.
      Co do bezczelnych kłamstw, to akurat pani Jagielnicka-Kamieniecka robi nam wodę z mózgu, twierdząc na przykład, że w płatnych wydawnictwach nie płaci za wydawanie swoich książek, albo usiłując wcisnąć jako dowód komentarz zamieszczony po fakcie, pewnie licząc na to, że nikt nie zwróci uwagi na datę. Mam zresztą inny dowód, że pani Jagielnicka-Kamieniecka lubi mijać się z prawdą. Otóż nie pamiętała ona o tym, że, jak twierdziła, sprzedała 400 egz. jednej ze swoich książek. Z podanych przez nią danych wynika, że taka sprzedaż byłaby rekordowa, a żaden autor nie zapomni swojego rekordowego nakładu. Nasuwający się wniosek? Kłamała, pisząc o tych 400 egz.

      Usuń
  9. Panie Pawle, co jest do wygrania w walce, którą Pan prowadzi?

    Marcin Dolecki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwa kilo kartofli i ucho od nocnika.

      Usuń
    2. Szanowny Panie Marcinie, jestem Pana pytaniem skonfundowany. Dotąd wydawało mi się, że pisanie recenzji, omawianie trendów wydawniczych i komentowanie wypowiedzi pisarzy to jest udział w debacie krytyczno-literackiej, a tu się okazuje, że to jakaś walka jest. Z nagrodami. Ale też nie wiem, jakie to nagrody. Zresztą niespecjalnie mnie to interesuje, bo książki czytam dla przyjemności, a nie dla nagród. A że odkryłem nowych wspaniałych pisarzy, to ich czytam i dzielę się wrażeniami. Bo wie pan, tak szczerze powiedziawszy, to kolejne książki Stasiuka, Tokarczuk czy Myśliwskiego zwyczajnie mnie nudzą. Nic nowego w nich nie odkrywam, za to od Nasiłowskiej dowiedziałem się, że autobus miejski na mnie zaczeka, kiedy pójdę buty zmienić, a od Wołoszyka, że z pomocą Jezusa można od razu wejść na ostatni stopień drabiny. Nie uważa Pan, że to wspaniałe? Czemu nie chce Pan, żeby o tych fantastycznych odkryciach pisać, bo nutkę takiego sprzeciwu w Pana komentarzu wyczytuję? Co prawda, ci pisarze też nie za bardzo chcą, żeby o nich pisać, co trochę dziwne jest, bo jak człowiek książki wydaje, to raczej dąży do tego, żeby było o nim głośno, ale za tę skromność właśnie ich cenię.

      Usuń
    3. Panie Pawle,

      intryguje mnie pasja, z którą komentuje Pan teksty wybranych autorów płacących za publikacje, a także ich wypowiedzi. Byłem ciekaw, co jest przyczyną Pańskiego zaangażowania w recenzowanie tekstów, które (w większości) pozostałyby znane wyłącznie rodzinie i znajomym autorów. Słabe teksty nie są w stanie zepsuć rynku literatury, gdyż czytelnicy ani ich nie zobaczą, ani o nich nie usłyszą. Np. w USA łączna sprzedaż tysięcy książek wydanych w ten sposób jest mniejsza niż jednej powieści Kinga.

      Marcin Dolecki

      Usuń
    4. Marcin, otóż to. Całe to wydziwianie na psucie literackiego rynku to, no do diabła, jesteśmy dorośli, chyba wiadomo dlaczego autor bloga się w to bawi.

      Miszka

      Usuń
    5. Tak na dobrą sprawę, to co Pana obchodzi, dlaczego się jakimś tematem zajmuję? Zajmuję się i już. Widocznie mnie ciekawi. Co to w ogóle jest za wtrącanie się w moje suwerenne prawo do pisania, o czym chcę? Czy ja łażę po cudzych blogach i wypytuję, dlaczego bloger recenzuje książkę tego, a nie innego autora? I zgłaszam pretensje, że autor ma za małą siłę oddziaływania, by warto było o nim pisać? Czy jeśli jakieś zjawisko jest niszowe, to nie należy się nim zajmować, bo pan Dolecki uważa, że niszowe zjawiska nie zasługują na uwagę? Poza tym nie jest niszowe. Blogerki, które przeczytały i zrecenzowały książki Jagielnickiej-Kamienieckiej, nie są jej rodziną ani znajomymi. Dwadzieścia książek, które ta autorka „wydała”, po 200-300 egz. daje nakład 4-6 tys. egzemplarzy. To już jest na polskim rynku znacząca ilość. Pojedyncze tytuły może literatury nie zepsują, ale w swej masie już tak. Był Pan na targach książki w Krakowie albo Warszawie? Firemki wydające i sprzedające grafomańskie śmiecie mają już tam eksponowane stoiska.

      Usuń
    6. Panie Pawle,

      ja wspomniałem o faktach, nie zastanawiałem się nad Pana prawami (a już na pewno nad tymi "suwerennymi"), nie zgłaszałem również pretensji do tego, czym się Pan zajmuje. Pan coś ogłasza publicznie, nie powinno Pana zatem dziwić, że - jako czytelnik - pytam o to, co mnie zaintrygowało.

      Marcin Dolecki

      Usuń
    7. Każdy bloger pisze o tym, co go interesuje, i nie ma powodu, by pytać, dlaczego o tym pisze, dopóki nie chce się zdyskredytować wpisu, wtedy zaczyna się wnikać w motywacje, w domyśle niecne (Miszka nie miał kłopotu z odczytaniem Pana sugestii), i dowodzić, że temat nie jest wart, by się nim zajmować.

      Usuń
    8. Panie Pawle,

      Regularnie czytam Pana wpisy.
      Nie rozpatruję Pana działalności jako blogera w kategoriach: dobra/zła, słuszna/niesłuszna, powinien Pan/nie powinien Pan, gdyż uważam, że byłoby to jałowe.

      Opowiem Panu pewną historię na pożegnanie (to jest mój ostatni komentarz na tym blogu). Jest Pan inteligentnym człowiekiem, nie sądzę zatem, aby musiał tłumaczyć, dlaczego ją zamieszczam.
      Pewnego dnia byłem świadkiem rabanu w sklepie, jaki narobiła kasjerka, gdy przyłapała staruszka na kradzieży butelki wody mineralnej. Zachowanie ich obojga było absurdalne, dlatego nie wytrzymałem i głośno jęknąłem: o Boże, ukradł wodę! Kasjerka popatrzyła na mnie z oburzeniem i spytała, czy usprawiedliwiam kradzież. Stwierdziłem, że brzydzę się złodziejstwem i wyjaśniłem, że moja reakcja była wyrazem uznania dla jej bohaterskiego zachowania. Dodałem, że tego, co za chwilę usłyszy, nie skomentuje, aż taką bohaterką już będzie. Powiedziałem jej, że zatrułem się rzadką bakterią prawdopodobnie zawartą w produkcie z tego sklepu, co wywołało u mnie reaktywne zapalenie stawów. Przez kilka miesięcy prawie nie byłem w stanie poruszać się. Komentarza kasjerki nie doczekałem się.

      Marcin Dolecki

      Usuń
    9. Przecenia Pan moją inteligencję, nie mam bladego pojęcia, po co opowiada mi Pan historyjki o tym, że nie widzi Pan nic złego w drobnej kradzieży, bez dowodów oskarża sklep o sprzedanie Panu zatrutej żywności i posługuje się argumentacją typu „a u was biją Murzynów”. Ale nie proszę o wyjaśnienie, bo po pierwsze nie chcę Pana skłaniać do złamania danego słowa, że więcej nie będzie Pan na moim blogu komentował, a po drugie kompletnie mnie ono nie interesuje, bo wpis dotyczył reakcji self-publisherki na krytykę jej utworów, a nie kradzieży sklepowych. I jakby jednak chciał Pan dalej komentować, to byłbym wdzięczny, gdyby wypowiadał się Pan o treści wpisu, a nie o fakcie jego zamieszczenia, bo nic Panu do tego, że o czymś chcę pisać.

      Usuń
  10. Otrzymałam pewien e-mail, na który odpowiedziałam. Niestety w żaden sposób, mimo usiłowań nie potrafię pruesłać tej odpowiedzi. Może Panu sią to uda, bo jest Pan lepiej zorientowany w internecie niż ja. Co do Pańskiego felietonu, to spuszczę zasłonę milczenia. Jestem inteligentką starej daty. Nie zniżam się do tego poziomu. Mogę tylko zaspokoiś Pana ciekawość, skąd moje zainteresowanie twórczością pani Jagielnickiej. Pod tym nazwiskiem z przyjemnością czytałam przed czterdziestu laty jej artykuły w "Dzienniku zachodnim", a później w "Solidarności-Jastrzębie". Gdy zetknęłam się z jej powieściami, zaczęłam je komentować, gdyż przypadły mi do serca. Nie znam jej osobiście, nigdy się z nią nie zetknęłam. Jeżeli zależy Panu na tym, by Pana blog traktowano poważnie, powinien Pan odwołać te kalumnie pod adresem autorki
    Oto wymieniony e-mail i moja odpowiedź:

    o −
    o

    MayKasahara89 . Pola Solecka • 11 hours ago
    Autorka bloga faktycznie nieco miesza pojęcia, co może wywoływać trochę zamieszania, co do istoty zjawiska ma jednak rację.
    Klasyczny selfpublishing faktycznie polegał na tym, że autor był jednocześnie wydawcą i dystrybutorem swoich książek.
    Pani Jagielnicka-Kamieniecka natomiast, skorzystała z usług firmy wydawniczej która za opłatą może wydać każdy tekst, który im się podeśle, jakość ich zupełnie nie interesuje, bo zarabiają raz, inkasując pieniądze od autora. Mówimy tu więc raczej o vanity press. To również dość mało prestiżowa forma wydania się, a o niskim standardzie usług świadczonych przez Psychoskok mowa była nie raz. Akurat ta firma wydawnicza jest mi dobrze znana i szczerze mówiąc każdemu bym odradzała publikowanie tam...
    Zaznaczam, że książki nie czytałam, więc nie wiem, czy jest dobra, piszę jedynie o formie publikacji.
    Poza tym, można próbować prostować nieprecyzyjne informacje, ale żądanie od autorki, by usunęła krytyczną recenzję, jest zdecydowanie w złym guście.
    o
    o •
    o Reply

    Nie rozumiem, dlaczego Pani do mnie napisała i dlaczego odmawia mi Pani prawa do żądania usunięcia głupiej, krzywdzącej recenzji. Przecież z jej powodu wiele osób nie kupi książki, a to jest nieuczciwe, gdyż jest to bardzo dobra powieść. Pisze Pani, że jej nie czytała. Gdyby ją Pani przeczytała i porównała z recenzją, zrozumiałaby Pani moje żądanie. Jeśli idzie o wydawnictwo to też nie zgadzam się z Panią, bo czytałam dwie książki Jolanty Kalety, która również wydaje w tej oficynie i bardzo mi się podobały. Czy autorzy muszą płacić za wydanie swej pozycji, tego nie wiem i nie interesuje mnie to. Najważniejsze, że piszą dobre książki, które ukazują się na rynku.
    Leopolda Solecka


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie rozumiem, dlaczego Pani do mnie napisała i dlaczego odmawia mi Pani prawa do żądania usunięcia głupiej, krzywdzącej recenzji. Przecież z jej powodu wiele osób nie kupi książki, a to jest nieuczciwe, gdyż jest to bardzo dobra powieść."

      Innymi słowy można pisać tylko i wyłącznie pozytywne recenzje. Pani zwyczajnie domaga się wprowadzenia cenzury.

      Usuń
    2. Przesadza Pan. Nie wolno pisać źle tylko o książkach Jagielnickiej-Kamienieckiej, które, jak wiadomo, są doskonałe, to jaka to cenzura? Inne można spokojnie krytykować i pani Solecka daje nam przykład, pisząc o „Agencie” Gretkowskiej: „Jestem zniesmaczona. To wulgarna i pornograficzna literatura”. I tę opinię trudno przecież uznać za głupią czy krzywdzącą.

      Usuń
    3. Tak sobie siedzę i myślę, i dochodzę do wniosku, że powinnam zażądać usunięcia wszystkich twierdzących, że jestem stara, gruba i brzydka. Przecież z tego powodu może się ze mną nie ożenić Colin Firth, który gdyby nie te głupie, krzywdzące pomówienia z pewnością błagałby mnie o rękę.

      Usuń
  11. Witam, niestety obawiam się, że Autor tego wpisu jest po prostu zazdrosny, że nie ma takich czytelników jak pani Aneta, która czyta prawie każdą książkę z wydawnictwa Psychoskok i nie dość, że czyta to jeszcze każda z tych książek jej się podoba, czego dowodem są oceny 10/10 notorycznie dawane przy każdej ( prawie każdej? wszystkich nie sprawdziłem :( ) z tegoż wydawnictwa czego przykład widzimy tutaj - pod książkami same 10/10 od pani Anety: http://lubimyczytac.pl/wydawnictwo/7625/psychoskok/ksiazki?widok=okladki&kolejnosc=ocena

    Obawiam się, że pani Aneta czyta jedynie książki z tego wydawnictwa, niestety nie mam podglądy do jej profilu, ale cóż - ważne, że na pewno czyta i jestem przekonany, że nie ma z tym wydawnictwem nic wspólnego, jak i nie ma nic wspólnego z SB.

    Pozdrawiam serdecznie życząc Autorowi tak oddanychh czytelników jak Pani Aneta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten wpis chyba na poważnie polemizuje z tezą, że czytelnicy zachwyceni twórczością tylko jednego autora nie istnieją.
      Pani Aneta to w rzeczywistości Agnieszka Jakimiuk Marzol, która pracuje w Psychoskoku i zajmuje się tam promocją. Dowód tutaj:
      http://pawelpollak.blogspot.com/2015/03/o-uczciwosci-przedstawicielki.html

      Usuń
  12. To że Pani Stefania nie potrafi wyciągać wniosków z recenzji i przyjmować krytyki to wiadomo wcześniej. Dobrą pointą jest jedna z odpowiedzi na jadowite komentarze Pani Stefanii, w której cytuje:
    "Nie każdemu się musi podobać Pani książka, tak jak Pani nie musi się podobać każda recenzja. Tak się składa, że to czytelnicy oceniają autora, a nie na odwrót. Na tym polega sens recenzji."
    (http://moznaprzeczytac.pl/zdeptana-roza-stefania-jagielnicka-kamieniecka/)
    Swoją drogą, Pani Stefania prowadząc taką wendetę zniechęca do czytania jej twórczości. Nie wiem czy są przypadki gdzie wymusiła usunięcie recenzji, ale całe szczęście są jeszcze miejsca gdzie nie ugięto się pod taką presją, co zostało wymienione w tekście - i słusznie bo trzeba takich miejsc bronić.

    Jednak ja nie o tym, Panie Pawle, poruszył Pan bardzo ciekawy temat. Abstrahując od pani Stefanii i jej reakcji na recenzje, na wierzch wypływa inny, bardzo zły proceder. Nie chodzi o nie umiejętność do odebrania krytyki (co też jest), ale o samych blogerów książkowych. Mianowicie chodzi o to, że tacy "domowi recenzenci" w większości (nie chce generalizować, jednak jest to zdecydowana większość) nie piszą prawdziwych recenzji, a jedynie teksty wychwalające książkę. Mnóstwo tekstów jest "pod jedno kopyto". Zawsze to samo, zawsze pozytywnie i bezrefleksyjnie na temat książki. Czasem nawet zdarzają się nie istotne informacje na temat tego "jak mi się udało upolować książkę". Jest to czasem tak perfidne, że blogerzy najpierw chwalą się przysłanymi "stosikami książek", po czym w ciągu tygodnia dodają recenzję. Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że normalny człowiek przeczyta w ciągu niecałego tygodnia 5-10 książek średnio po 300 stron, nie załatwiając potrzeb fizjologicznych. Nawet przez niektóre recenzje przedziera się myśl że recenzent nie przeczytał tej książki, lub zrobił to "po łebkach". Dziwi mnie że wydawnictwa wysyłają takim blogerom książki bo jest to nie trafiona inwestycja - po pierwsze mały ruch na takich blogach. Widać to często po licznikach które wstawiane jako gadżet na stronę. Pokazują one liczbę wyświetleń od początku istnienia strony, a nie tygodniowe/miesięczne (do tego nie unikatowych użytkowników - wartość zmienia się co odświeżenie!). Nie trzeba być analitykiem żeby stwierdzić, że jeżeli blog w ciągu roku ma nie całe 10 tys wyświetleń to ruchu na nim dużego nie ma. Druga sprawa, to jak wspomniałem rzetelność recenzji - śmiem twierdzić że za darmowy egzemplarz blogerzy po prostu jak to się mówi "sprzedają" i sugeruję nazwę nie blog tylko adblog, bo jest to miejsce czysto reklamowe, a nie z własnymi opiniami. Broń Boże żeby się tam znalazła krytyka bo nie dostanie się następnego egzemplarza. Uważam to za zatruwanie rynku i zaśmiecanie internetu. Jedyną funkcją takich miejsc to podnoszenie ego autorów i miejsce promocyjne dla wydawnictw. Parafrazując Mariusza Max Kolonko - na tych blogach "nie mówią jak jest".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy Pan oszalał? Jaką wendetę prowadzi Pani Jagielnicka? Przecież to ja żądałam usunięcia fatalnie napisanej, głupiej i krzywdzącej recenzji doskonałej książki.Przecież ten blog to jest jakieś bagno, w którym z powodu resentymentu topi się Bogu ducha winnych ludzi. Po raz kolejny podaję do wiadomości, że ja istnieję, że Pani Jagielnicka nie pisze sama swoich komentarzy. To oburzające, że autor blogu nie raczył odwołać podstawowej tezy swego felietonu, to znaczy, że ja nie istnieję i że Pani Jagielnicka sama pisze pozytywne recenzje o swoich książkach. Jak można opluwać kogoś i tak bezczelnie kłamać. Jak ja mam udowodnić, że istnieję? Jest mnówstwo śladów w internecie.Komentuję też książki innych autorów jako Leopolda. Mój adres emailowy: polasolecka@gmail.com. Wyjaśniłam już, że przed laty byłam wierną czytelniczką mądrych artykułów pisanych przez Panią Stefanię Jagielnicką w "Dzienniku Zachodnim", a potem w "Solidarności Jastrzębie". Ucieszyłam się, gdy po latach znalazłam na rynku wydawniczym jej powieści. Komentuję je, bo są bardzo ciekawe. Jeśli Pan Pollak nie odwoła tych wszystkich kalumni pod adresem autorki, zrobię wszystko, by ten blog został zlikwidowany.

      Usuń
    2. "Po raz kolejny podaję do wiadomości, że ja istnieję, że Pani Jagielnicka nie pisze sama swoich komentarzy."
      Łał! To kto jej je pisze? :)))

      Najpierw żądała Pani usunięcia recenzji, teraz grozi Pani likwidacją bloga. Jak to mówią: sytuacja jest dynamiczna, a napięcie rośnie.

      Beata

      Usuń
    3. Czuję, że następnym etapem srogiej zemsty będzie załatwienie panu Pawłowi kredytu we frankach.

      Usuń
    4. Po raz kolejny podaję do wiadomości, że ja istnieję (…)

      Tak swoją drogą, piękna deklaracja. Nadałaby się na jedno z haseł egzystencjalizmu :-)

      Usuń
    5. "Przecież ten blog to jest jakieś bagno, w którym z powodu resentymentu topi się Bogu ducha winnych ludzi."

      Przyznać się muszę, że od razu zwróciłem uwagę na resentymenty. Pani Stefania Jagielnicka też pisała o resentymentach acz jestem pewien pewien, że tak jak w przypadku słowa "zachwycone" tak i teraz jest to tylko zbieg okoliczności i bezwiedne zasugerowanie się komentarzem innego użytkownika.

      Usuń
    6. Poza tym Solecka użyła tego słowa poprawnie, a Jagielnicka-Kamieniecka nie, i to jest najlepszy dowód, że to dwie różne osoby.

      Usuń
    7. Pani Pola. O czym Pani pisze? Jakie zwariowanie? To Pani sama się przyznaje że piszę w imieniu autorki książki jakieś groźby. Ja przecież podałem tylko stwierdzenia jak Pani Stefania reaguje na krytykę i recenzję. Ale od razu nazywanie że ten blog to bagno to nadużycie. Czy rzetelny i uznany serwis MoznaPrzeczytac.pl, na który wielokrotnie powoływał się m.in. autor felietonu to również dla Pani jest bagnem bo "ośmielił" się napisać niepochlebną recenzję (na którym notabedne Pani Stefania również musiała zostawić swój niesympatyczny ślad)? Czy i tutaj Pani będzie negować kompetencje autorów? Bo akurat konkluzje z jednej jak i z drugiej strony są podobne co do książek Pani Stefanii. Naprawdę nie ma co wojować, czytelnicy sami ocenią - i oceniają. Robienie wokół siebie otoczki wielkiego pisarza nie pomogą.

      Usuń
  13. Pan Pollak zarzuca świetnej pisarce, że jest paranoiczką, a tymczasem jego blog świadczy o tym, że to on cierpi na paranoję.
    I jeszcze jedno. Ten człowiek twierdzi, że Leopolda to nie Pola. Wynika to z tego, że na niektórych portalach podają imię z adresu mejlowego, a na niektórych pełne imię, podane na portalu. Pola to zdrobnienie Leopoldy. Jednak paranoik będzie dalej upierał się przy swoim wbrew oczywistym faktom. Jak widać żadne wyjaśnienie do tej osoby nie dociera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Pollak zarzuca świetnej pisarce, że jest paranoiczką, a tymczasem jego blog świadczy o tym, że to on cierpi na paranoję.

      Siedzą dwie sowy na drzewie. Nagle jedna spogląda na drugą i mówi: „Weź mnie pocałuj w dupę”. Zaczepioną najpierw zatyka oburzenie, a potem ripostuje: „A ty mnie w… DUPĘ!”.

      Usuń
  14. W Pańskiej polemice znalazłam tylko jedno prawdziwe stwierdzenie. Chodzi mi o przyznanie się do tego, że jest Pan chamem. Tak samo prostacki jest język, którym Pan pisze, pełen fatalnych błędów stylistycznych. Więc jak Pan może arbitralnie postponować styl autorów wydających w Psychoskoku? Przecież pan nie ma o tym pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakieś przykłady tych błędów? Żebym wiedział, gdzie się poprawić.

      Usuń
  15. Szkoda na to czasu. Musiałabym przytaczać co trzecie zdanie. Nie zamierzam już więcej Panu niczego tłumaczyć, bo do Pana nic nie dociera. W każdym razie nigdy więcej już nie zajrzę na Pana absurdalną i kłamliwą stronę. Szkoda nerwów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nie musi Pani przytaczać wszystkich błędów. Wystarczą ze dwa, trzy przykłady. Uwierzymy Pani na słowo, że reszta jest równie fatalnie napisana.
      Tak, zauważyłem, że strasznie się Pani denerwuje. Całkiem tak samo, jak pani Jagielnicka. To może jej Pani doradzi, że skoro tak źle znosi krytykę, będzie wydawać egzemplarze numerowane wyłącznie dla takich miłośniczek jak Pani. Napisze książkę jako Stefania Jagielnicka-Kamieniecka i przeczyta ją jako Pola Solecka. Wtedy nie będzie się narażać na negatywne recenzje.
      To chyba oczywiste, że nie zajrzy Pani więcej na moją absurdalną i kłamliwą stronę. Przecież ją Pani zlikwiduje. Zapomniała Pani?

      Usuń
  16. Panie Pollak, prawdopodobnie dzięki Pana akcji rośnie sprzedaż książek Pani Jagielnickiej. Właśnie Empik złożył spore zamówienie na jej tytuły. DZIĘKUJEMY ZA NIENAWIŚĆ

    A tak przy okazji - proszę teraz mnie zmieszać z błotem, a w szczególności proszę jak najczęściej używać swojego ukochanego słowa, które zresztą stało się już częścią pańskiej osobowości - GRAFOMANIA. Muszę od razu Pana rozczarować - na mnie negatywne komentarze nie robią wrażenia i z mojej strony nie doczeka się Pan polemiki, ale chyba warto. Podaję link do mojej strony autorskiej - http://ryszardkrupinski.autorzy365.pl/

    PS.
    dla wiarygodności puszczam tą wiadomość także z mailowej skrzynki prywatnej

    pozdrawiam Z NADZIEJĄ

    ryszard krupiński (czyli Adolf Chrystus)

    szeregowy generał Wydawnictwa Psychoskok (czyli prezesina)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś słabo promujecie tych waszych autorów.
      Trzeba dopiero Pawła Pollaka, żeby pojawiło się jakiekolwiek zainteresowanie.
      Dziwną też ma Pan logikę - "proszę mnie zmieszać z błotem, co prawda polemiki nie będzie, ale chyba warto" - o co tu chodzi? Pseudonim Adolf Chrystus ciężko nawet jakoś skomentować, zwłaszcza na klawiaturze, bo powoduje opadnięcie rąk. No ale sam Pan tym wpisem pokazał, że liczy się tylko sprzedaż i kasa, więc nie mam więcej pytań. Życzę sukcesów i zdrowia.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.