poniedziałek, 9 marca 2015

Dyskutuj, człowieku!

Bez większej nadziei, że wpis dotrze do tych, do których jest skierowany:

Wszedłeś na jakiegoś bloga i przeczytałeś tekst, który podniósł ci ciśnienie, z którym głęboko się nie zgadzasz, czemu chcesz dać wyraz. Niestety, chodziłeś do polskiej szkoły, gdzie nie zauważono, że wiek XXI już na dobre trwa, ba, nie zauważono, że Polska nie jest już pod pruskim zaborem i można model nauczania zmienić. Walisz więc w klawiaturę, wciskasz „Enter”, poszło, pokazałeś palantowi, który śmie wypisywać takie herezje, gdzie raki zimują, możesz się odprężyć. No więc nie, nie pokazałeś. Pokazałeś, że nie masz bladego pojęcia, na czym polega dyskusja. Pozwól więc, że ci to wytłumaczę. Oczywiście musisz prezentować pewien poziom inteligencji, by moje rady zrozumieć. Nie bój się, poprzeczka wcale nie jest ustawiona wysoko. Jeśli tylko twoi rodzice nie byli spokrewnieni, powinieneś ją przeskoczyć. Ale to wymaga dobrych chęci i wysiłku, by moje rady zastosować. Jeśli je olejesz, dalej będziesz sprawiał wrażenie, że masz zatkane synapsy.

Zacznijmy od tego, że autor tekstu, który cię drażni, nie jest twoim wrogiem, nie jest palantem, gnojem ani idiotą. Ma po prostu inne poglądy niż ty. Ma do nich prawo. Zastanów się nad tym, kiedy następnym razem, słysząc w telewizji polityka, którego nie wybierasz, krzykniesz „Co za idiota!”. Wyobraź więc sobie, że tekst napisał twój dobry przyjaciel. Przyjmij, że się schlał, nagle mu odbiło, uderzył się mocno w głowę. Nie przestałeś go przecież z tego powodu lubić i nie masz powodu, żeby atakować personalnie.

Nie dopatruj się na przykład u autora tekstu niecnych motywów. Nie naskakuj na niego, że napisał tekst, żeby zyskać popularność. Taki zarzut zazwyczaj jest nieprawdziwy, bo jednak większość blogerów pisze o tym, co ich naprawdę interesuje. A nawet gdyby był prawdziwy, to nic w ten sposób nie udowodniłeś, nie obaliłeś żadnych tez artykułu. Bo z niecnych motywacji też można pisać sensowne rzeczy. Nie utrzymuj, że darzy swego adwersarza niechęcią, nienawiścią i najchętniej utopiłby go w łyżce wody, tylko dlatego, że ty nie jesteś w stanie pojąć, że można krytykować czyjeś działania czy efekty jego pracy, mając do danej osoby obojętny stosunek. Nie staraj się twierdzić, że autor jest beztalenciem w swojej dziedzinie. Jeśli tak jest, a tekst dotyczy jego dziedziny, wykażesz to, obalając jego argumenty. Jeśli napisał na temat niezwiązany ze swoją pracą, nic w ten sposób nie wykażesz. Z faktu, że ktoś jest kiepskim motorniczym, nie wynika wcale, że artykuł o pszczołach jego autorstwa będzie do dupy.

Jak znam internet, zdołałeś też wyrazić zdziwienie, że autor poświęcił tekst tak błahemu tematowi, skoro wiele poważniejszych czeka na omówienie, zatroszczyłeś się o to, że swój czas marnuje na duperele, zaproponowałeś, by wziął się za jakieś sensowniejsze zajęcie. Albo przynajmniej podreperował zdrowie i zamiast ślęczeć nad komputerem, poszedł na spacer. Przyjmij więc do wiadomości, że każdy bloger decyduje sam, o czym chce pisać, jeśli poświęca swój czas na pisanie bloga, to widocznie ma na to ochotę, on cię z tego, czy ty w jego mniemaniu sensownie spędzasz czas, nie rozlicza. Jeśli interesują cię poważniejsze tematy, na przykład wojna na Ukrainie czy epidemia AIDS w Afryce, poszukaj na innych blogach, z pewnością znajdziesz taki, gdzie te problemy są omawiane*.

Załapałeś? Wszystkie powyższe uwagi czy zarzuty wobec tekstu nie są argumentami, są próbą pozamerytorycznego zdezawuowania wpisu. To są triki. Oczywiście, możesz je stosować, jeśli nie umiesz podjąć rzeczowej polemiki, a tekst nie daje ci spokoju, ale ja mam wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy, że to nie są argumenty, że przytaczasz je w przekonaniu, że prowadzisz merytoryczną dyskusję. No więc nie. Do merytorycznej dyskusji dopiero przejdziemy i to będzie już nieco trudniejsze. Ale sprawdzamy, że masz czworo dziadków, a nie dwoje, co napawa nas optymizmem.

Najpierw musisz przeczytać tekst. Nie na niego popatrzeć, nie przelecieć oczami, tylko przeczytać. W całości. Jeśli w połowie krew zalała ci oczy, nie łap za klawiaturę i nie odpowiadaj, tylko policz do dziesięciu, napij się zimnej wody, ochłoń. Potem się zastanów, co autor napisał. Bo masz polemizować z tym, co napisał, a nie z tym, co ci się wydaje, że napisał. W tym celu musisz sobie odpowiedzieć na dwa pytania. Pierwsze: Jaka jest teza artykułu? Drugie: Jakie argumenty na jej poparcie autor przedstawił? Nie zawsze zidentyfikowanie tezy i argumentów będzie proste, autor, zwłaszcza inteligentniejszy, często nie stawia tezy wprost, nie wylicza argumentów w punktach. Ale bez tego nie da rady. Przemyśl sobie tekst na spokojnie, prześpij się z nim, wróć do niego na drugi dzień. Internet wcale nie wymaga takiego pośpiechu, jak ci się wydaje, bloger ci nie ucieknie, na drugi dzień też będzie i twój komentarz przeczyta.

Siadasz i piszesz polemikę. Dobrze. Napisałeś i wysyłasz. Niedobrze. To, co napisałeś, musisz przeczytać i przeanalizować. Nie chce ci się? Uświadom sobie, że ludzie, którzy piszą mądre rzeczy, parę razy czytają to, co napisali, i się nad tym zastanawiają, zanim tekst upublicznią. Co musisz sprawdzić? Przede wszystkim, czy prawidłowo zidentyfikowałeś tezę albo wnioski autora. Przykładowo, autor skrytykował organizację linii tramwajowych w twoim mieście. Ty mu odpisałeś, że przesiadanie się na samochody nie jest żadnym rozwiązaniem. Polemizujesz z nim czy ze swoimi wnioskami, które wyciągnąłeś z jego tekstu? Poszukaj cytatu, który by wskazywał, że autor postuluje zmniejszenie ruchu tramwajowego lub zwiększenie samochodowego? Znalazłeś? Nie? No, właśnie. Autor chce jedynie, by tramwaje jeździły sprawniej, a nie rzadziej. Ty się z jego diagnozą nie zgadzasz, uważasz, że MPK stanęło na wysokości zadania i lepiej już być nie może. I w tym duchu odpisujesz: tramwaje kursują u nas bez zarzutu. Wiesz, czego brakuje w tej wypowiedzi? Słówka typu „bo”, „ponieważ”, „albowiem”, „gdyż” itd. Dopiero to, co znajdzie się za tym słówkiem, będzie argumentem, wszystko przed nim to teza. Gołosłowna teza. Którą dopiero musisz udowodnić. W dyskusji muszą padać argumenty, nie tezy. A kiedy zaczniesz uzasadniać swoje tezy, wtedy sam dostrzeżesz, że część z nich jest nie do obrony, i nie będziesz się ośmieszał ich wygłaszaniem. Oczywiście argumenty muszą dowodzić tezy. Obiektywnie dowodzić. Argument, że szwagier Kolaska słyszał o przekrętach w komisji wyborczej na jego osiedlu, nie dowodzi, że wybory samorządowe sfałszowano. A nawet jeśli to, co szwagier Kolaska słyszał, jest prawdą, egzemplifikacja nie stanowi dowodu. Egzemplifikacja, czyli jeden bądź kilka niereprezentatywnych przykładów. Teza: Szwedzi nie znają języka polskiego. Kontrargument obalający tezę: a ja znam trzech Szwedów, którzy mówią po polsku. Dostrzegasz absurd takiej argumentacji? Tak? To jej nie stosuj.

Jeśli rzeczywiście chcesz dyskutować, musisz odpowiadać na argumenty oponenta, a nie pisać, co ogólnie ci się w temacie wydaje i kojarzy. Jeśli autor postawił tezę, że e-booki nie mogą być tańsze od książek papierowych, i przedstawił uzasadniające tę tezę argumenty, że tak wynika z kosztów, bo na e-booki jest wyższy VAT, a największa składowa kosztów – dystrybucja – jest w obu przypadkach taka sama, nie możesz odpisywać, że VAT cię nie interesuje, a ty chcesz mieć książkę elektroniczną taniej, bo jej nie kupisz. To nie jest kontrargument dowodzący, że cena e-booka powinna być niższa. Kontrargumentem byłoby np. stwierdzenie, że autor dostaje za e-booka mniejszy procent niż za książkę papierową, a więc wydawca o tę różnicę mógłby obniżyć cenę. Z kolei argument, że przy e-booku odpadają koszty przechowywania książek, dowodzi tylko tego, że nie masz odpowiedniej wiedzy, by o sprawie dyskutować. Bo przy książkach papierowych nie jest to odrębny wydatek, tylko wliczony w koszt dystrybucji. Niestety, ale żeby na jakiś temat dyskutować, trzeba być do tego merytorycznie przygotowanym, trzeba najpierw sprawdzić fakty, a nie brać je sobie z powietrza.

I na koniec: dyskusja nie musi prowadzić do przekonania oponenta ani tym bardziej nie ma być narzędziem, by go pognębić. Merytoryczna dyskusja służy wymianie poglądów, a nie ich ujednolicaniu. Możecie ustalić „protokół rozbieżności” i rozejść się w zgodzie. Ale też, jeśli oponent ma rację, nie ma nic uwłaczającego w tym, by mu ją przyznać. Tylko wtedy będziesz się rozwijał intelektualnie, jeśli będziesz otwarty na argumenty innych i gotów do przyjęcia ich racji pod wpływem tychże argumentów.

*To samo dotyczy osób opowiadających się po mojej stronie. Pod polemiką ze Stoparek jeden z komentujących zatroskał się, że zaniżam poziom, co może źle wpływać na mój wizerunek, i zalecił mi: „Proponowałbym nie brnąć w dalsze jałowe spory z internetowymi trollami”. Na moją odpowiedź, że doradców PR nie potrzebuję, wyjaśnił, że on nie ma ochoty przez miesiąc czytać analiz i polemik. Trzeba być wyjątkowo tępym albo bezczelnym, żeby pod tekstem, w którym autor wytyka oponentowi, że ingeruje w jego prawo do pisania, o czym chce, pouczać autora, o czym ma pisać. I ślepym na pokłady protekcjonalizmu, z jakich takie komentarze wypływają. Dyskusję skasowałem, bo włączył się w nią kolejny „inteligent”, który uznał, że nie dopuszczam negatywnych opinii o tekście i nie dotarło do niego, że negatywną opinią byłoby stwierdzenie „jałowy spór z internetowym trollem”, zalecenie „proponowałbym” i stwierdzanie, że na moim blogu nie ma się ochoty jakichś tekstów czytać, jest dyktowaniem mi, o czym mam pisać. I będę takie komentarze kasował też na przyszłość. Interesuje mnie wyłącznie opinia o tekście, a nie analizowanie, czy warto było go zamieszczać albo z jakich pobudek to zrobiłem. Dyskusje na ten temat nic nie wnoszą i są czystą stratą czasu, żadna „dobra rada” nie skłoni mnie do tego, bym o czymś pisał albo o czymś nie pisał. Sam sobie dobieram tematy, wyłącznie pod kątem, czy mnie dana kwestia interesuje, a jeśli kogoś tematy, które poruszam, nie ciekawią, to jest cała masa blogów, gdzie można sobie poczytać o czym innym.

16 komentarzy:

  1. "musisz prezentować pewien inteligencji"
    Zabrakło jakiegoś słowa (iloraz, poziom...?).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w głównym temacie całej afery: wiadomo już, czy p. Grzebuła złożyła pozew, czy jednak była to tylko medialna bańka, która się rozprysła? Bo zapowiadała, że w ciągu kilku dni złoży, minęły dwa tygodnie (ponad), i cisza...

      Usuń
    2. Nie mam pojęcia, proszę pytać ją, nie mnie. Ale to trwa, bo pozew przecież idzie najpierw do sądu, a dopiero potem sąd prześle mi wezwanie, bym się do pozwu ustosunkował, czego przecież od ręki też nie zrobi.

      Usuń
  2. No proszę zabory rzeczywiście dawno za nami, a pan się bierze za pracę u podstaw;) Tłumaczyć, dawać przykład, nawet by i temu przyklasnął, tylko te wycieczki w stronę inteligencji jakieś takie niegramotne. Nie mądrzej z góry przyjąć, że każdy swoje co nieco pod kopułka ma (inaczej za wszelkie świętości nie czytałby blogosfery;), tylko nie zawsze zeń korzysta?

    Pozdrawiam
    Miszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ejże, wiadomo, że ofiary incestu nie mają w ogóle kopułki ;)

      Usuń
  3. Może sposobem na ominięcie zawyżonego VATu byłoby wystawienie e-booków na sprzedaż w sklepach mających siedzibę i/lub serwery, w krajach, gdzie takowy nie obowiązuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby to było możliwe, to dawno temu by to zrobili, poczytaj trochę o przepisach.

      Usuń
  4. Pawle, masz racje, niemniej taka argumentacja, jaki interlokutor; dlatego w niektorych przypadkach calkowicie popieram retoryke prezentowana np. przez Przewodasa - do niektorych inaczej po prostu nie da sie (albo nie warto) dotrzec.

    Jacek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Przewodasem to już poszedłeś po bandzie. :)

      Usuń
  5. to może jeszcze poprawi Pan tezę na hipotezę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ręce opadają. Można sobie nawoływać do czytania, zastanawiania się, sprawdzania, nie, inteligentny inaczej popatrzył na tekst, z którego nic nie zrozumiał, i poprawia. No więc jeszcze raz: SPRAWDŹ PAN NAJPIERW W SŁOWNIKU, A POTEM MNIE POPRAWIAJ.

      Usuń
    2. ale kiedyś Pani W Podstawówce powiedziała, że najpierw jest hipoteza, potem się ją udowadnia za pomocą argumentów, i wtedy staje się ona tezą. i niektórzy poza ten żelazny schemat nigdy nie wyszli, bo próba ogarnięcia większego wachlarza możliwości wprowadza straszny a niepotrzebny zamęt w procesy myślowe (u mnie w podstawówce co prawda wprowadzono też model teza-argumenty-potwierdzenie tezy, ale to elitarna podstawówka najwyraźniej była).
      i nie, własna ignorancja nie przeszkadza owym niektórym w ciągłym pouczaniu otoczenia. gdyż skoro kiedyś Pani W Podstawówce tak powiedziała, to tak jest i basta. oraz nie, nie muszą sprawdzać, czy faktycznie tak jest i w jakim stopniu. to ten sam typ Ałtorytetu, który do upadłego będzie wszystkim tłumaczył, że nie zaczyna się zdania od "więc" - a wszelkie próby wyjaśnienia mu, że kiedy sobie człowiek zdanie złożone wynikowe rozbija na dwa pojedyncze, to jak najbardziej to drugie se może zacząć od "więc", spełzają na nieodwołalnym niczym.
      jest to zdecydowanie mój ulubiony typ Ałtorytetu, <3
      A.

      Usuń
  6. Do anonima, którego komentarz skasowałem: Jak chcesz mnie umoralniać, to pod nazwiskiem.

    OdpowiedzUsuń
  7. To jeszcze raz, bo widzę, że nie dociera: nie będę odpowiadał na żadne zarzuty formułowane z anonimowych kont.

    OdpowiedzUsuń
  8. A mnie się podoba. Dużo zaangażowania, złośliwości i przecinków, a takiemu zestawieniu nie mogę się oprzeć.
    ps. Nie przeanalizowałam tego przed wysłaniem. Spontan hormonalny, że tak powiem.
    I jeszcze przytoczę motto mojego klanu: "Co się komu nie podoba w poniedziałek, może się spodobać w środę".

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.