poniedziałek, 19 stycznia 2015

Efekt motyla

Efekt motyla polega na tym, że jak paź królowej zamacha skrzydłami w Singapurze, to może spowodować przejście tornada nad Kalifornią trzy dni później. Efekt motyla spowodował wojnę trojańską, bo ostatecznie żadna baba nie jest warta tyle, by w celu jej odbicia dziesięć lat oblegać miasto. I efektem motyla jest wojna polsko-niemiecka w internecie, wziąwszy pod uwagę, że rozpętało ją chamstwo dwóch osób.

Ab ovo. Wrocławska dziennikarka Magda Groń w sylwestra opisała na fejsie swoją scysję z niemieckim turystą. Scysja zaczęła się od tego, że kelner usiłował wyprosić panią Groń z kawiarni, by zwolnić miejsce dla grupy emerytów zza Odry. Kiedy mu się to nie udało, jeden z Niemców wziął sprawy w swoje ręce i zapytał dziennikarkę, po niemiecku, czy nie widzi, że jest ich dużo.

Co do dalszego przebiegu zdarzenia, oddajmy głos samej zainteresowanej:
– W Polsce mówimy po polsku więc jeżeli coś pan chce, to proszę mówić do mnie w moim języku – odpowiadam oczywiście po polsku.
Na to Niemiec na całe gardło do swoich znajomych:
– Czy ktoś rozumie, co ta bezczelna polska kurwa do mnie mówi? Oni nigdy się nie nauczą.
Normalnie, jak nigdy, nie wytrzymałam i w jednej chwili wyszła ze mnie cała ksenofobia...
– Czy byłby pan uprzejmy zabrać swoją starą esesmańską dupę z mojego kraju? Bo bezczelne niemieckie kurwy chyba nigdy się nie nauczą, że nie są u siebie – odpowiedziałam płynną niemiecczyzną z czego dumna nie jestem…
Wyszli urażeni.

Brakuje mi dwóch informacji: jakie niemieckie słowo kryje się za polską „kurwą” i z czego dziennikarka nie jest dumna, czy z treści swojej wypowiedzi, czy z przejścia na niemiecki. No właśnie. Nie pojmuję, dlaczego pani Groń nie tylko oczekuje, ale wręcz uważa za oczywiste, że niemiecki turysta ma się do niej zwracać po polsku i polski rozumieć. Argument, że akcja dzieje się w Polsce jest kuriozalny. W każdym kraju turyści posługują się tym językiem, który – wedle ich wiedzy – jest dla tubylców zrozumiały. I w żadnym kraju tubylec nie obraża się o to, że przybysz stara się z nim porozumieć w języku innym niż jego rodzimy. Zwłaszcza jeśli język tubylczy do światowych nie należy i mało kto z obcych go zna. Jestem pewien, że sama pani Groń, zwiedzając na przykład Szwecję, byłaby ciężko oburzona, gdyby Szwedzi, zamiast odpowiadać na zrozumiałe dla nich pytania zadawane im po angielsku, pouczaliby ją po szwedzku, że jest w Szwecji i w związku z tym szwedzkim ma się posługiwać. Słusznie uznałaby takie żądania za idiotyczne, bo w praktyce oznaczałoby to wymóg nauczenia się przed każdą podróżą do nowego kraju tamtejszego języka. A jak spokojnie można założyć, że w Szwecji dogadamy się po angielsku, tak założenie, że w Polsce ludzie niemiecki znają, jest uprawnione. Dowód: pani Groń zrozumiała, co Niemiec do niej mówił, i potrafiła mu w tym samym języku odpowiedzieć. Ale zamiast tak postąpić, posłać chama do diabła, bo nie miał prawa wymagać od niej, by zwolniła mu miejsce, zanim skończyła pić kawę (a nawet gdyby skończyła, to też mogła dalej siedzieć), postanowiła odegrać się za Westerplatte, okupację i obozy koncentracyjne. „Jestem Polką, jestem z tego dumna. Szanuję swoją Ojczyznę i pamiętam o tych, którzy za nią zginęli. (…) nie mówcie mi w jakim języku mam mówić w moim kraju i nie myślcie, że kiedykolwiek ustąpię wam miejsca, bo jesteście lepsi od Polaków”. Chyba ciężko dźwigać na barkach taki bagaż rodaków poległych na wojnach, zwłaszcza że trochę tych wojen było, i pilnować, by wszyscy pamiętali, że ojczyzna jest przez duże O. Nic dziwnego, że ten ciężar, że czujność ta utrudniają adekwatną ocenę sytuacji. Bo tutaj istotny był brak kindersztuby faceta, jego narodowość miała, obiektywnie rzecz biorąc, znaczenie trzeciorzędne, czyli żadne. Ale nie dla dumnej Polki. Wylazły z niej więc wszystkie polskie kompleksy, jakie w takich sytuacjach z Polaków wyłażą (vide casusy Rokity i Protasiewicza) i wyjechała z esesmańską dupą. Wedle szacunków Groń Niemiec miał około 75 lat, więc na esesmana z przyczyn biologicznych się nie łapał, nawet nie do Hitlerjugend, ale wiadomo, że jak przypomnimy Niemcom ich historię, z której wcale dumni nie są, jak w charakterze argumentu użyjemy słów „Gestapo”,„Auschwitz” i „SS”, to będziemy moralnie górą.

Postarajmy się obiektywnie ocenić sytuację. Mamy chama Niemca, który usiłuje wyprosić klientkę z kawiarni, by zająć jej miejsce, i bez potrzeby ją obraża. Okolicznością łagodzącą jest to, że nie obraża jej wprost, zakłada, że ona go nie rozumie, a sama go w takie przekonanie wprowadziła. Mamy klientkę, która ma prawo być zirytowana tym, że facet usiłuje ją przegonić z kawiarni. Ma prawo nawet być w reakcji niegrzeczna, odprawić go słowami „Hau ab!” czy innym zwrotem, który na polski da się przełożyć jako „Spierdalaj!”. Ale nie, bo to córa dumnego Narodu, czuje się urażona, że Niemiec ją przegania, chociaż facet nie powołuje się na to, że jest Niemcem, tylko na liczebność swojej grupy. Ze zwykłej pyskówki robi więc sprawę narodową i wypomina mu, że w jego kraju rządził kiedyś Hitler, bo wiadomo, że każdy Niemiec odpowiada za Hitlera.

Kto jest winien?

S
P
O
J
L
E
R

Winien, proszę państwa, jest kelner. Gdyby zachował się profesjonalnie i nie usiłował wyprosić klientki, żeby większa grupa i dająca napiwki w lepszej walucie mogła w kawiarni usiąść, do scysji w ogóle by nie doszło.

11 komentarzy:

  1. Brawo! To najlcelniejszy komentarz, jaki czytałam, do całej tej sprawy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszłam o tej sprawie. Oczywiście ma Pan rację, pani Groń poleciała po najmniejszej linii oporu. A kurwą była zapewne Schlampe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Schlampe” pasuje mi do pierwszej wypowiedzi, do drugiej nie, ale pewnie w ramach riposty poszło to samo słowo. Nie uważa Pani, że w tym kontekście tłumaczenie „Schlampe” słowem na k jest nieco za ostre?
      Najmniejszy jest opór, nie linia.

      Usuń
  3. Ewentualnie Niemiec mógł użyć słowa "die Hure".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mógł. „Hure” nie jest tak pojemnym słowem jak jego polski odpowiednik, ma konotacje wyłącznie seksualne i w tej sytuacji byłoby nieadekwatne, bo sytuacja była przesiąknięta nie seksem, a patriotyzmem :-)

      Usuń
  4. "W Polsce mówimy po polsku więc jeżeli coś pan chce, to proszę mówić do mnie w moim języku"

    Rozbawiła mnie ta odpowiedź i ciekaw jestem jej celowości, skoro wiadomo było, że Niemcy raczej nie znają polskiego. Czy to emocje zwyciężyły logikę, czy może był to lans przed Polakami przy sąsiednich stolikach... A może ta zgrabna riposta powstała dopiero post factum, podczas wzniecania fejsbukowego zamieszania ;)

    Robert

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem kiedyś w komentarzach internetowych więc licho wie czy historia prawdziwa.

      Cudzoziemiec próbował kupić bilet na dworcu kolejowym w jakimś mniejszym mieście i kasjerka urażona jego narodowością nie chciała biletu sprzedać. Z pomocą przyszedł inny pasażer który po wysłuchaniu turysty chciał kupić bilet z nim przy okienku. Ponoć kasjerka kategorycznie odmówiła jakiejkolwiek współpracy! Gdy usłyszała ich rozmowę w obcym języku miała krzyczeć: „To jest Polska! Tu się mówi po polsku!”

      Filip

      Usuń
  5. Cóź... wszędzie można trafić na obcego czy miejscowego chama. W czasach przedunijnych pewien niemiecki celnik (choć nie ma znaczenia, że akurat niemiecki) na próbę nawiązania kontaktu w języku angielskim odparł: "Tu są Niemcy i tu mówimy po niemiecku". Powiedział to bardzo niegrzecznym tonem i... płynną angielszczyzną. Nie napisałam o tym artykułu, nie zrobiłam z tego sprawy historyczno - politycznej. Cham i tyle - pomyślałam. Bywa...

    OdpowiedzUsuń
  6. Tych przykladow mozna mnozyc, nie jedne przezylam osobiscie podczas podrozy po Polsce w towarzystwie - chocby moich kolezanek/kolegow z pracy -obywateli Niemiec. Ogolnie mozna zauwazyc wsrod mlodego spoleczenstwa o niskim socjalnym statusie, antyniemiecka niechec.Oparta na propagandzie(?),obsessji(?) czy zwyklym braku osobistej kultury?! Nie mozna jednak generalizowac, ze to tylko w Polosce,bedac - jako obywatelka Niemiec- na urlopie we Francji, Italii czy Holandii przezylam podobne sytuacje.Przykre to ale niczym sa jak widac lata powojenne dla wielu Polakow i Europejczykow (juz az 70-siat zreszta) przezyte w spokoju i pokoju oraz dobrym sasiedztwie.
    Co do Pani Gron,nieprzyjemne to,ze jako "nowy gospodarz" tego jak najbardziej bylego niemieckiego miasta zabraklo jej wyczucia i klasy, czuc za to oportunizm i brak wiedzy historycznej.

    OdpowiedzUsuń
  7. czy my zawsze musimy rozmawiać na zasadzie "bo my, bo wy"? no kurczę blade, Anglicy i Niemcy potrafią rozmawiać normalnie bez przypominania kto zaczął a kto skończył...i jak drastyczny sposób. Można? No, kurcze, można. Tylko trzeba dobrej woli obu (OBU) stron. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.