poniedziałek, 24 listopada 2014

Front Obrońców Grafomanii

Z jakichś nieprzeniknionych dla mnie względów ostatni wpis poświęcony grafomańskiemu utworowi czy raczej reakcjom na ten utwór wywołał większą niż zwykle wściekłość obrońców grafomanii. Ale dzięki temu, analizując komentarze, mogę pokusić się o podsumowanie, jakimi metodami zwolennicy grzebulatury starają się mnie zdyskredytować.

Metoda pierwsza: zarzut pisania dla podniesienia sobie statystyk.
Zarzut, jak zresztą wszystkie inne, bez żadnego uzasadnienia, dowód, że jest inaczej, ma przeprowadzić oskarżony. Wredność tego zarzutu polega na tym, że taki dowód nie istnieje. Ale interesujące jest co innego: większość blogerów dąży do tego, by mieć jak najlepsze statystyki, przy czym to dążenie jest powszechnie uznawane za naturalne - skoro człowiek pisze, to zrozumiałe, że chce mieć jak najwięcej czytelników. W internecie można natknąć się na szereg porad, jak zwiększyć liczbę odwiedzających bloga i nikt nie traktuje tych porad jako pomagających osiągnąć coś niegodnego. A tymczasem okazuje się, że mnie nie wolno. Że Paweł Pollak ma pisać tak, by mieć tych czytelników jak najmniej. Jeśli wybrał temat wpisu, który potencjalnie przyciągnie czytających, to zrobił coś karygodnego, powinien wybrać taki, żeby pies z kulawą nogą się nie zainteresował. A kiedy pytam stawiającego podobny zarzut, co dla samego wpisu wynika z tego, że piszę dla podniesienia statystyk, to durnieje, bo nie potrafi odpowiedzieć, nie spodziewał się takiego pytania, zakładał, że będę zaprzeczał i tym samym się pogrążał, skoro wiarygodnie takiemu oskarżeniu zaprzeczyć się nie da.

Metoda druga: dowodzenie, że jestem słabym pisarzem.
Tu wyjątkowo jest jakieś uzasadnienie (choć zdarzają się komentarze, gdzie jest to formułowane jako prawda objawiona), komentujący wyciąga albo negatywne recenzje moich utworów, albo jakieś rzeczywiste bądź wydumane błędy z moich książek. Ponieważ nie ma książek z samymi dobrymi recenzjami i nie ma książek bezbłędnych, tą metodą da się udowodnić każdemu pisarzowi, że słabo pisze. Ale jej wredność polega na czym innym: otóż sięgający po tę metodę sugeruje (i to skutecznie), że tak właściwie piszę tylko trochę lepiej od krytykowanych autorów. Że mówimy o trochę lepszym i trochę gorszym pisarzu, a nie o osobie umiejącej i nieumiejącej pisać. Że to jest różnica poziomów, a nie przepaść.
Czego stawiający ten zarzut nie potrafi wyjaśnić, mimo że jest przeze mnie pytany, to jaki związek zachodzi między poziomem tekstów moich a krytykowanego autora. Pytanie zbywa zawsze milczeniem, bo musiałby przyznać, że czepianie się mojej twórczości implikuje, że stanowi ona z twórczością grafomana naczynia połączone. Że swoimi zarzutami postawił tezę: im gorsza moja twórczość, tym krytyka tekstu grafomana mniej uzasadniona. Z tego jednak by wynikało, że krytykować cudze teksty mogą tylko ci, którzy piszą dobre książki, więc i ja miałbym prawo takiego krytyka zapytać, jaką dobrą książkę, uprawniającą go do krytykowania mojej, napisał.
Drugim końcem tego kija, którym tak poręcznie się mnie bije, jest twierdzenie, że jako pisarz (tutaj w domyśle: dobry) nie powinienem zajmować się grafomanami, tylko swoją twórczością. Najwyraźniej w tym względzie też mam jakieś mniejsze prawa niż np. taki Stanisław Barańczak, który z upodobaniem rozbierał na czynniki pierwsze utwory grafomanów, a nikomu nie przyszło do głowy twierdzić, że to niegodne wybitnego poety.

Metoda trzecia: zarzucanie braku kultury i oskarżanie o obrażanie autora.
Rzucanie na kogoś potwarzy jest przejawem braku kultury, ale ten dysonans obrońców grafomanii bynajmniej nie razi. Wezwani do udowodnienia oskarżenia, wskazania cytatów zawierających niekulturalne czy obraźliwe wobec autora sformułowania, po prostu kulturalnie zabierają dupę w troki. I dobrze jeśli na tym się skończy, bo obrońcy kultury nie mają żadnego problemu z tym, żeby zamieścić na moim blogu wulgarny komentarz albo zwyzywać mnie na przykład od psychicznych.
Wśród obrońców grafomanii świadomość, że atak na tekst nie jest personalnym atakiem na autora, nie istnieje. Krytykowanie, że stół ma nierówne nogi, jest dla nich równoznaczne z nazwaniem stolarza debilem. Pewnie sami tak robią, że przy krytyce rzucają epitetami, więc argumentować mogę sobie do woli, że to nonsens, dla nich jest dogmatem, że obraziłem autora. Nie potrafią powiedzieć, jak, czym, w jaki sposób, ale wiedzą, że obraziłem.

Metoda czwarta: zarzut, że forma krytyki niewłaściwa.
Pytam dlaczego niewłaściwa, ale się nie dowiaduję, bo obrońcy grafomanii uznali, że najporęczniej będzie obsadzić mnie w roli dziada, który gada do obrazu. Mogę więc się tylko domyślać, że niewłaściwa, bo prześmiewcza. Jak rozumiem, zamiast śmiać się z czyjegoś tekstu, należałoby sucho wyliczyć, może jeszcze w tabelce, jakie błędy się w nim znalazły. Barańczak to miał szczęście, że nie było internetu, kiedy pisał „Książki najgorsze”.

Metoda piąta: zarzut obsesyjnego zajmowania się tematem.
Tutaj obrońcom grafomanii idealnie podpasował tytuł wyśmiewanej książki, więc błyskotliwie wskazywali, że zajmowanie się grafomanią i Martą Grzebułą świadczy o mojej obsesji. Na dwieście osiemdziesiąt postów przynajmniej dwieście pięćdziesiąt jest o czymś innym niż grafomania, co łatwo sprawdzić, bo archiwum jest dostępne, ale obrońców grafomanii fakty nie interesują. Także ten, że „Obsesja” była drugim tekstem Grzebuły, którym się zająłem. Na piętnaście przez nią napisanych. Czyli jeśli przyjąć zarzut, wyjdzie na to, że obsesję na punkcie danego autora ma się wtedy, jeśli pisze się jedną recenzję na siedem wydanych przez niego książek. Wolno pisać jedną na dziesięć.
Tutaj znowu najwyraźniej obowiązują mnie jakieś ograniczenia nieznane innym użytkownikom internetu, gdyż inni mogą prowadzić blogi tematyczne i cały czas pisać o jednym, a ja nie. Nie wolno mi poświęcać zbyt wielu tekstów wydawnictwom ze współfinansowaniem, bo zaraz przylatuje jakiś obrońca grafomanii i krzyczy, że mam obsesję.

To były metody, teraz pytanie, dlaczego ten front w ogóle istnieje. Wielokrotnie wspominałem o czołowej niemieckiej grafomance Simone Kaplan. Kobieta zbiera regularnie cięgi, jej utwory są przedmiotem drwin, powstają parodie jej tekstów. Nie znalazłem żadnego głosu oburzenia na to „obrażanie”, na tę „niewłaściwą krytykę”, nikogo nie razi utworzenie prześmiewczego określenia „kaplatrystyka”, przeciwnie, wszyscy są oburzeni, że autorka za twórczość niespełniającą żadnych standardów chce brać od czytelników pieniądze. W Polsce fuszer jest pod ochroną. Zamiast oburzenia, że ktoś chce zarabiać na gniocie, że oszuści wciskają tego gniota czytelnikom jako pełnoprawną książkę, jest bagatelizowanie zjawiska i dezawuowanie krytyka. Na zasadzie, może i ma rację, ale przecież nie ma specjalnie o co kruszyć kopii, a facet na dodatek jest brudny, zezowaty i w ogóle jakiś nienormalny. Zamiast zdumienia, że ktoś, kto ewidentnie nie potrafi pisać, chwali się piętnastą wydaną książką, zdumienie, że ktoś śmiał to skrytykować. I tępienie ostrza krytyki, oczywiście nie przez polemikę z tekstem i zarzutami, bo tej nikt nie podejmuje, tylko przez atakowanie krytyka, wściekłych napaści nie wyłączając.

Moje pytanie, dlaczego tak się dzieje, dlaczego Polacy hołubią fuszerów, zamiast ich zwalczać. Bo w większości sami nimi są i żywią obawy, że jeśli zezwoli się na zwalczanie, w pewnym momencie przyjdzie kolej też na nich?

piątek, 21 listopada 2014

W Spodku

Jutro i pojutrze będę na Targach Książki w Katowicach. W sobotę będę na stoisku Sztukatera (nr 8) w godz. 13-15 i 16-17, a w niedzielę w godz. 11-13 i 15-16. Serdecznie zapraszam.

środa, 12 listopada 2014

Zamiast meczu

W najbliższy piątek o godz. 18.00 będę miał spotkanie autorskie w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu (Rynek 58). Sala American Corner, II piętro, pok. 20. Jeśli ktoś nie chce patrzeć, jak nasi będę się męczyć z Gruzją, to zapraszam.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Jak kobra w najczulszy punkt, czyli zachwyt nad bolącym umysłem

Do tanga, jak wiadomo, trzeba dwojga, a do trójkąta trojga. Oprócz grafomanów, niestrudzenie przelewających na papier bezładny tok swoich myśli, i wydawnictw ze współfinansowaniem, które te wypociny publikują, mamy jeszcze blogerów zachwyconych bełkotem. I dzisiaj będzie o tych, którzy grafomańskie płody zachwalają nam jako znakomite powieści

Wybraliśmy recenzje „Obsesji” Marty Grzebuły, gdyż ta książka zebrała sporo pozytywnych opinii, a tymczasem, żeby dostrzec, że jej autorka nie potrafi pisać, wystarczy ukończyć liceum z oceną dobrą z języka polskiego. Z fragmentem powieści można się zapoznać, pobierając go ze strony „wydawnictwa” E-bookowo (z działu "Pliki"), a dla tych, którzy z polskiego mieli trójkę i nie potrafią sami rozpoznać, że to bełkot, kilka uwag do tekstu:

(…) wszystko to, co może ofiarować nam miłość. Zarówno piękno emocji, jak i ogromną tęsknotę oraz to, czego boimy się najbardziej; zdradę, upokorzenie, czy odrzucenie.

Ofiarować można wyłącznie coś, co obdarowanemu potencjalnie sprawi radość. Nie można ofiarować zdrady, upokorzenia czy odrzucenia. Zdradą można zranić, na upokorzenie można narazić, ale nie są to rzeczy, które się ofiarowuje.

Główny bohater Aleks i one kobiety; romans i miłość

One kobiety.

Rozczarowanie, zdrada, poniżenie i porzucenie, to również jest składowa tego uczucia. Uczucia miłości.

Co jest tą składową? Rozczarowanie, zdrada, poniżenie czy porzucenie? Czy też chodzi o to, że rozczarowanie, zdrada, poniżenie i porzucenie są składowymi tego uczucia?

Gruba warstwa śniegu pokryła uliczki, szczelnie otulając dachy domów.

Chodzi oczywiście o domy krasnoludków.

Jej piękne spojrzenie odbijające się w lustrze, zdradzało stanowczość i pewność.

Jak wygląda piękne spojrzenie?

Nigdy też nie był na tak szaleńczej imprezie, jaką zorganizował kolega. Śmiech, muzyka, kulig, petardy, zimne ognie i lejący się strumieniami alkohol, było to w takim samym stopniu fascynujące, co niebezpieczne.

Ponieważ śmiech, muzyka, petardy, zimne ognie i lejący się strumieniami alkohol to składowa… znaczy się składowe każdego sylwestra, więc rozumiemy, że o szaleńczym charakterze przesądza kulig. Kulig jest też niebezpieczny, bo można z sań wylecieć i fizjonomią w zaspę zaryć.

Zwłaszcza alkohol.

Aha, jednak nie kulig jest niebezpieczny, tylko alkohol. Tak, setki milionów ludzi na sylwestrowych balach nie mają świadomości, w jakim niebezpieczeństwie się znajdują. Można powiedzieć, że cała planeta jest zagrożona.

Śnieg skrzył się równie mocno jak gwiazdy na granacie nieba. (…) – Grace. – Kobieta niemal wyszeptała swoje imię, podając mu rękę. (…) On wiedział, że nie tylko podmuchy porywistego wiatru kołyszą nim na boki. Alkohol robił swoje.

Parka rozmawia sobie spokojnie na tarasie, słysząc nawet słowa wypowiadane niemal szeptem, ale szaleje taka wichura, że facetem kołysze na boki. Nie podrywając przy tym tumanów śniegu, który spokojnie się skrzy.

(...) zrozumiał, że alkohol zaczyna rządzić także jego umysłem, siejąc w nim spustoszenie.

Tak. Liczba neuronów niszczonych w mózgu przez alkohol jest potworna.

Widział przepływające przed oczami obrazy, rozmyte kształty, wirujące kolory,

Na nasz gust ktoś mu do szampana prochów dosypał.

Dziewczyna otworzyła drzwi wozu. Nakazała, skinieniem głowy, by wsiadł. Nie protestował, o nic nie pytał, był jej posłuszny. A może nie? Może czuł, jak alkohol obezwładnia nie tylko jego ciało, ale i w pełni przejmuje władzę nad umysłem?

Spustoszył, a potem przejął władzę.

Dojechali pod jej dom. Wokół, las, cisza, i śnieg aż po kolana. Z nieba już nie pojedyncze płatki, a niemal ściana śnieżnych gwiazd płynęła ku Matce Ziemi. A on siedząc w ciepłej, małej kuchni pił gorącą kawę.

Z samochodu do kuchni się teleportował i w ten sposób sforsował ścianę śnieżnych gwiazd płynącą ku Matce Ziemi.

Wielkie łóżko, ciepła pościel (…) Zapadła głęboka noc. Gdy otworzył oczy, dostrzegł na kominku, w którym wesoło hasały płomienie (…) Wychodząc do łazienki, spojrzał jeszcze raz w jej kierunku. (…) Tulił ją do siebie, jakby miał zamiar jej rozgrzanym ciałem stłamsić wędrujące po swoim ciele miliony szpilek zimna. Zima tego roku była wyjątkowo mroźna.

Podsumujmy: facet wypił gorącą kawę, przespał parę godzin w ciepłej pościeli w sypialni z kominkiem, na którym buzował ogień, po czym po wyjściu do łazienki musiał się ogrzać przy babce, bo zima była wyjątkowa mroźna. Czy ta łazienka znajdowała się pod gołym niebem?

Teraz, leżąc obok Grace mógł w pełni się rozgrzać, a ona niebywałą namiętnością umiała skutecznie wzniecić w nim płomień. Żar, jakże mu teraz miły. Ogień ten pochłaniał go i jednocześnie unosił na końcówkach swoich metaforycznych języków aż pod sam granat nieba.

Na czym ta „niebywała” namiętność polegała, się nie dowiadujemy. Wcześniej Grace jest opisana jako „niesamowicie piękna kobieta”. Typowe dla grafomana posługiwanie się pompatycznymi przymiotnikami, zamiast konkretnym opisem, czyli informowanie, chociaż powinno się pokazywać. Końcówką swojego metaforycznego języka.

A ona, dziewczyna o włosach czarnych, jak bezgwiezdna noc, spojrzeniu anioła i ciele bogini posiadła go tak, jak czyni to najlepsza mistrzyni w ujeżdżaniu.

Jakieś szczegóły można prosić? Czy anielskie spojrzenie to to samo, co piękne spojrzenie? Ciało której bogini? Kali? Jak posiadają mężczyzn najlepsze mistrzynie w ujeżdżaniu?

Kochali się, czy uprawiali seks? Nie wiedział, ale nie zależało mu w tej chwili na poznaniu odpowiedzi.

Umówmy się, że nas w takiej sytuacji ta akademicka kwestia też by mało interesowała.

Zacisnęła nogi na jego biodrach. Poczuł się jak w żelaznym uścisku. Zasygnalizowała zmianę pozycji. Zwinnym ruchem przerzuciła go na łóżku.

Bo to była mistrzyni olimpijska w dżudo.

Aleks opadł niczym liść na pełne gorąca ciało dziewczyny, po którym między okrągłymi, kształtnymi piersiami spływały kropelki potu.

Piersi miała silikonowe, więc siłą rzeczy nie zaliczamy ich do ciała. A między tymi piersiami leżał mężczyzna, który posuwistym ruchem spłynął z sufitu.

Delikatnym ruchem dłoni nakazałaby położył się na brzuchu. Usłuchał. (…) Grace całując jego plecy, muskając po nich raz piersiami, to znów językiem, drugą ręką delikatnie podążała w okolice krocza.

My się za bardzo na anatomii nie znamy, więc nie będziemy się upierać, że jak człowiek leży na brzuchu, to wzdłuż pleców podążamy w okolice inne niż krocze.

Zniżając się coraz bardziej, znalazła się pomiędzy jego umięśnionymi udami. Nic nie mówiąc, rozchyliła je, a jej oddech; szybki, urywany, zdradzał napięcie i podniecenie. Aleks rozłożył odruchowo ręce, jakby jego kończyny były ze sobą sprzężone.

Chodzi o to, że górne z dolnymi.

Niczym wąż wiła się po jego rozgorączkowanym ciele. Czuł nabrzmiałe piersi, rozgrzany brzuch i lekko drapiące, pięknie podstrzyżone włoski z jej wzgórka łonowego.

To, że pięknie podstrzyżone, rozpoznał po równomiernym drapaniu.

Znów leżał na plecach. A ona raz jak wąż, raz jak kocica, pląsała nad nim, prawie rozbudzając wściekłość.

Pląsawica jedna.

Wtedy właśnie rozpoczynała ten swój osobliwy taniec węża, który trwał aż do momentu, gdy wyginając się jak kotka,

Wężokotka.

A ona dociskając się wciąż do jego podbrzusza, zagarniała każdy centymetr naprężonej męskości w siebie. (…) Widziała w jego oczach pożądanie. Dostrzegała to dzięki subtelnej łunie światła lampki nocnej.

Widocznie tych centymetrów męskości było tak subtelnie mało, że po nich nie zorientowała się, że jej pożąda.

Miał ją na wyciągnięcie ręki, a nawet języka. Odruchowo przesunął nim po swoich spierzchłych wargach.

Co za palant, ma ją na wyciągnięcie języka, a liże siebie.

Grace co rusz odsuwała tę chwilę, której szaleńczo pragnął Aleks. Bolało go nie tylko ciało, ale i umysł.

Bolący umysł to jest kliniczny objaw zbyt długo powstrzymywanej ejakulacji.

– Wejdź we mnie, ale tak jakbyś miał wyważyć drzwi, z impetem. Zobaczysz, co się stanie.

My się domyślamy, co się stanie, jak facet będzie usiłował wyważyć drzwi penisem.

Autorką pierwszej recenzji, na jaką natrafiliśmy, jest niejaka Mystic, która informuje nas, że Grzebuła „świetnie opisała sceny zbliżeń, nie zapominając o najdrobniejszych szczegółach”. Tak, nas szczególnie zachwycił ten szczegół, że mężczyzna może spadać jak liść. Poza tym upieralibyśmy się, że sceny zbliżeń z najdrobniejszymi szczegółami to pornografia, a nie literatura. „Jest to kolejny przykład, jak świetnych autorów mamy i jak świetnie wciągają czytelnika w swój, wykreowany świat”. Tak, świat, w którym alkohol jest niebezpieczny, wiatr nie podrywa śniegu, a człowiek, siedząc w ciepłym pomieszczeniu, marznie, bo za oknem jest zima. „I mimo, że nie są tak doceniani jak zagraniczni autorzy, piszą dla nas dalej i nie poddają się i za to bardzo dziękuję Pani Marcie, która zauroczyła mnie swoją twórczością”. Osoba zauroczona twórczością Grzebuły za motto swojego bloga obrała słowa Wisławy Szymborskiej, która przewróciłaby się w grobie, gdyby zobaczyła, że pod jej aforyzmem ktoś wychwala tego rodzaju grafomanię. Pewne wyjaśnienie, dlaczego wychwala, wystawiając maksymalną notę, znajdujemy w języku recenzji: „Kobiecego umysłu nikt, nie jest w stanie odszyfrować. Co skrywa się w jej głowie, wie tylko ona”. W czyjej głowie? W głowie umysłu? Może jeszcze bolącego? „Lektura jest tak wciągająca, że nie ma czasu na oderwanie się od niej”. Bo żeby się od czegoś oderwać, trzeba na to znaleźć czas. „Czytelniku jeżeli jesteś gotowy, przenieść się w ten świat i sprawdzić o czym pisze, nie czekaj, tylko zabieraj się za czytanie!”. Kto pisze? Świat? Można przy pisaniu robić błędy, mimo to, czytając, dostrzegać cudze, jednak Mystic najwyraźniej tego nie potrafi.

Przy kawie z książką używa takich sformułowań, że przez chwilę podejrzewaliśmy, że to blog samej Grzebuły. „Ktoś, kto kochanie wykorzystuje tylko do seksu, nie gra na uczuciach. Pożądanie to gra umysłu, dzięki której druga osoba osiąga to, czego pragnie”. Niewątpliwie w tych słowach została zawarta wielka mądrość życiowa, inspirowana wybitną powieścią „Obsesja”, ale nam nie udało się pojąć ani jednej, ani drugiej. „Ciągle myśli o Grace, jego sny o niej zakrawają o nutkę perwersji”. Zakrawają o nutkę? „Sytuacja Aleksa staje się na tyle skomplikowana, że doprowadza do obłędu, w którego sidłach ciężko się ogarnąć”. Nie wiemy wprawdzie, kogo sytuacja Aleksa doprowadza do obłędu, ale przyznajemy, że w sidłach rzeczywiście trudno się ogarnąć.

Niespodziewanie w recenzji natykamy się na nutkę krytyki: „Najczęściej seks w książkach balansuje na granicy pornolowatości do nad wyraz przesłodzonej tandety, gdzie każda część ciała jest opisana pod postacią metafory. Jeśli scena łóżkowa napisana jest z wyczuciem, to nie widzimy w tym nic złego. Tu w pewnym sensie tego wyczucia nie ma”. Ale chociaż recenzent (mężczyzna) dostrzega, że tekst Grzebuły to skrzyżowanie „pornolowatości” i przesłodzonej tandety, momentalnie się z tej nieśmiałej krytyki wycofuje, stawiając tezę, że to świadomy zamysł autorki. W efekcie książka dostaje osiem punktów na dziesięć. Tę wysoką ocenę i niechęć do zauważenia grafomanii może wyjaśnia następujący passus: „Jeśli coś czytamy to staramy się utwierdzić w przekonaniu, że czas na to poświęcony nie został zmarnowany”.

Autorka bloga Licencja na czytanie polszczyzną posługuje się trochę sprawniej niż dwójka wyżej wymienionych blogerów, jednak o języku powieści ma do powiedzenia tyle, że „jedyną wadą były lekkie powtórzenia, które rzuciły mi się w oczy. Nie psuły jednak one całkowitego odbioru, nie wpływały na gorszy całokształt powieści”. Jedyną wadą Quasimodo było to, że miał trochę za szeroki nos.

Lekko już zdeprymowani, weszliśmy na Blog kulturalny. Kulturalny, noblesse oblige, pomyśleliśmy sobie, może ktoś wreszcie dostrzegł, że to grafomańskie wypociny. Nic z tego. Blogerka nawet recenzji nie umie napisać ani swojej opinii przedstawić, książkę wyłącznie streszcza, z własnych refleksji ograniczając się praktycznie do krótkiego „książka bardzo wciągająca”. To już trzeba było dodać, że zasysa czytelnika jak pochwa Grace członka Aleksa.

Jedno z praw Murphy’ego mówi, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej, więc z bloga kulturalnego trafiamy do monweg, która w ogóle nie potrafi sklecić dwóch słów od siebie, i jej opinię poznajemy dopiero w odpowiedzi na komentarze. Oczywiście pozytywną. Zapewnia, że po książkę warto sięgnąć. Książkę, której „główny bohater to londyńczyk Aleks i jego kobiety”. Mamy Boga w trzech osobach, możemy mieć głównego bohatera składającego się z mężczyzny i iluś tam kobiet.

Na szczególną uwagę zasługuje recenzja niejakiej Natalii Z.

On jednak pozostaje niewzruszony na ich wdzięki a łączy go z nimi tylko dziki i namiętny sex.

Obecnie niewzruszenie na wdzięki nie jest problemem, można łyknąć viagrę.

(…) spotkane na jego drodze dziewczyny są wyłącznie przygodami i odskocznią od kompletnego zwariowania.

Po przespaniu się z dziewczyną wraca do psychiatryka.

Jego sny w którym upojnie i dziko kocha się z nieznajomą, popędzają go niemal w obłęd. Czy przerwie swoją tyranię?

Precz z gramatyką, interpunkcją, leksyką i logiką!

Od samego jej zaczęcia pomyślałam sobie „Tak, to jest coś.”

To i tak dobrze, że nie od poczęcia.

Jak każdy facet kierował się żądzą, która odwróciła się od niego i niczym kobra zaatakowała go w najczulszy jego punkt.

Tak, panowie, jak żądza się od was odwróci, to patelnią zasłaniać najczulszy punkt, bo kobry atakują.

Pierwszy raz czytałam książkę która miała w sobie tyle scen erotycznych zawartych w sobie. (…) Dzięki temu też, książka stała się niemal bardziej zrozumiana przez czytelnika, (…).

Bo nic tak nie rozjaśnia umysłu jak zawarta w powieści „pornolowatość” zawarta w powieści.

Ocena to oczywiście entuzjastyczne pięć punktów na sześć możliwych: „Gratuluję takiej książki i jak najbardziej podpisuję się pod tym, by było takich pozycji więcej.”

Nie wątpimy, iż Grzebuła ten postulat spełni, ale przerażające jest co innego. Młoda recenzentka informuje nas, że jest pisarką, przy czym nie chwali się żadną książką (nawet wydaną ze współfinansowaniem). Rozumiemy, że tą pisarką ma zamiar dopiero zostać, ale ponieważ to pojęcie uległo ostatnio potężnemu rozszerzeniu, absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, by przyznać sobie tytuł awansem. I dla pisarskiej kariery Natalii Z. punktem odniesienia będzie pseudotwórczość Grzebuły oraz, jak można wnioskować z zamieszczonej na blogu listy wydawnictw, podobnych Grzebule autorów. Lwią część czytanych utworów stanowią dzieła wydane ze współfinansowaniem i na poważnie się zastanawiamy, czy Natalia Z. nie ma za grosz talentu, czy też jej językowa nieporadność wynika z tego, że czyta głównie utwory osób, które są z polszczyzną na bakier. To możliwe, skoro cała masa pisarzy nauczyła się pisać, po prostu czytając dobrą literaturę. Nie dość, że Grzebuła pisze, to jeszcze najwyraźniej chowa sobie następców, którzy przejmą od niej pałeczkę.

Szukamy dalej, natrafiamy na blog Cyrysi i przeczytawszy opinię „autorka doskonale operuje piórem i nadaje słowom niebywałą lekkość”, spadamy z krzesła. Może i doskonale operuje piórem, jak ma pacjentowi coś przetkać, ale na pewno nie, pisząc powieści. Jeśli zaś cokolwiek nadaje słowom, to nie lekkość, tylko niewłaściwe znaczenia. Potem kojarzymy, że Cyrysia to blogerka, która zachwycała się książką, gdzie narrator był wzywany przed oblicze waginy, co wyjaśnia tę pochlebną ocenę: Cyrysia jest literacką daltonistką i śmiało każdy grafoman w poszukiwaniu pozytywnych recenzji może słać jej swoje wypociny.

Autorka bloga Druga Nibylandia informuje nas, że Grzebuła to taka wybitna pisarka, która w tyle zostawia nie tylko polską, lecz także zagraniczną konkurencję:

Miałam do czynienia z erotykami i... były koszmarem. Nie dość, że postacie co stronę uprawiały seks, to jeszcze słownictwo okazywało się skandaliczne. W tym przypadku seksu nie brakuje, ale - choć opisany odważnie - to jednak ze smakiem i klasą, jakich brakuje rzekomym amerykańskim bestsellerom. Cóż, autorki tamtych, pożal się Boże, dzieł powinny uczyć się od Pani Grzebuły.

W pełni się zgadzamy, że passusy w rodzaju „raz jak wąż, raz jak kocica, pląsała nad nim, prawie rozbudzając wściekłość” to jest klasa sama w sobie. Byśmy nawet powiedzieli, że w szkole pisarstwa to jest klasa pierwsza. Podstawowa. Kiedy jeszcze nie umie się pisać. W pełni się też zgadzamy, że to skandal, że w erotykach bohaterowie co stronę uprawiają seks. W erotykach bohaterowie powinni uprawiać kapustę. I w pełni się zgadzamy, że „rzekome amerykańskie bestsellery” są pozbawione smaku i klasy i należy je wytępić. Zmuszenie autorek tamtych, pożal się Boże, dzieł, żeby uczyły się od pani Grzebuły, wydaje się nam zresztą dość skuteczną metodą, by „rzekome amerykańskie bestsellery” przestały nimi być.

„Cała historia opowiedziana jest pięknym, literackim językiem i pozbawiona nudnych dłużyzn, będących zmorą wielu psychologicznych powieści”. Na taką opinię natrafiamy w serwisie Szufladanet. Jeśli ten opis stosunku Aleksa i Grace nie jest nudną dłużyzną, to my jesteśmy Trójca Święta. Ciekawsze jednak jest, kto wystawił tę laurkę. Otóż niejaka Luiza „Eviva” Dobrzyńska. Domorosła pisarka, która uwielbia twierdzić, że wśród pozycji wydanych „ze współfinansowaniem” jest wiele bardzo dobrych, podczas gdy tradycyjne wydawnictwa wypuszczają chłam i bełkot. Poproszona jednak o wskazanie, pod jakim konkretnie względem powieści publikowane przez te tradycyjne nie spełniają wydawniczych standardów, nabiera wody w usta. No i teraz widzimy, jaką twórczość uznaje za bardzo dobrą. Pozostaje pytanie, czy nie potrafi dostrzec, że język Grzebuły z literaturą na najmierniejszym poziomie nie ma nic wspólnego (co odpowiednio świadczy o jej własnych językowych kwalifikacjach), czy też kierując się self-publisherską solidarnością, świadomie wprowadza czytelników w błąd. W tym miejscu warto spojrzeć na stronę redakcyjną „Obsesji”. Otóż okazuje się, że redakcję robiła inna self-publisherka, niejaka Pola Pane. Trochę jesteśmy zdziwieni, bo pani Pane ze swym ogromnym doświadczeniem jednej wydanej za własne pieniądze książki pouczała nas, jak się pisze powieści, więc byliśmy przekonani, że zredagowany przez nią tekst będzie przynajmniej akceptowalny, ale widać, że z Pane taka sama redaktorka, jak pisarka. Owszem, dostrzegamy, że nazwisko Pane widnieje w rubryce „Korekta”, ale korekta jest równie fatalnie zrobiona („Grace? To nie jest Polskie imię”), poza tym z zapisu wnioskujemy, że wydawca nie zna pojęć edytorskich. W tej samej rubryce jest informacja „Autorska”, co zdaje się ma znaczyć, że redakcję zrobiła sama Grzebuła (jeden z absurdów self-publishingu, pisarz nie może sam poprawiać swojego tekstu), tymczasem „korekta autorska” to konkretne pojęcie, oznaczające proces akceptowania lub odrzucania przez autora redaktorskich poprawek.

Nie znaleźliśmy żadnej negatywnej recenzji „Obsesji”, choć normalnie nigdy nie ma takiej sytuacji, by książka podobała się wszystkim recenzentom. Wymieniona wyżej dziewiątka zachwala kompletną grafomanię jako doskonałą literaturę. Nikt nie dostrzegł i nie ostrzegł czytelników, że wciska im się żenujące wypociny. Dlaczego? Czy potrafiący pisać po polsku, renomowani blogerzy dzieł selfów w ogóle nie biorą do ręki? Biorą, ale jeśli to chała, odstępują od recenzowania, żeby nie urazić autora? Czy też po paru stronach, dostrzegając, że chała, rzucają w kąt? Ale kto ma wtedy przeciwstawić się lansowaniu par excellence grafomanów jako normalnych, a do tego dobrych pisarzy?

poniedziałek, 3 listopada 2014

Pod Wawelem

Po krakowskich targach książki pojawiło się sporo głosów krytycznych, że komercja, spęd i pod względem estetyki też nie najpiękniej, ale muszę powiedzieć, że zupełnie tych głosów nie podzielam. Mnie się same targi podobały, trochę mniej mniej niż skromna moja na nich rola, ale powiedzmy, że pod tym względem zaskoczenia nie było.

Do wpadek organizatorskich się powoli przyzwyczajam, więc jakoś specjalnie mnie nie zmartwiło, że na stoisku zabrakło tabliczki z moim nazwiskiem, ani to, że po skończonej imprezie nie bardzo dało się wyjechać (podobno jeden z wydawców, który się poskarżył, że nikt nie kieruje ruchem, usłyszał, że jak mu się nie podoba, to może się nie wystawiać). Na plus zapisuję rozmowę z każdym czytelnikiem, który zechciał się przy naszym stoliku zatrzymać albo usiąść. Miło też było spotkać znajomych z branży, w tym blogerów, a pewną blogerkę proszę o wybaczenie, że się powtarzałem, wypominając jej, że bezskutecznie czekam na obiecaną recenzję. Najpierw spotkaliśmy się w przejściu, a później blogerka podeszła do naszego stolika i kiedy podawała nazwę swojego bloga mojej koleżance, ja nie mogłem się powstrzymać od uwagi, że to ten blog, na którym nie ma recenzji moich książek. Tak już mam, że jak złośliwość jest udana, to szkoda mi ją zachowywać dla siebie :-)

Targi może rzeczywiście trochę są kiermaszem, ale tłum przechodzący między stoiskami i gigantyczna kolejka do wejścia pokazały, że czytelnicy takiego kiermaszu potrzebują. Patrząc na tych ludzi, aż trudno było uwierzyć, że czytelnictwo w Polsce leży i kuleje. Zetknęliśmy się też z dowodem na to, że pisarzy jednak w Polsce się ceni, gospodyni agroturystyki, w której nocowaliśmy, na wieść o tym, że jej gośćmi są pisarze, przygotowała ręczniki (normalnie trzeba przywieźć własne) i mydło dla każdego z osobna :-)

Mniej udana była impreza o nazwie Kulturkampf, w której miało wziąć udział kilku autorów, przy czym nie wszyscy przyszli. To, że organizatorom nie udaje się ściągnąć publiczności na spotkanie bez znanych nazwisk, jest zrozumiałe, ale że nie udaje im się ściągnąć samych autorów, to swego rodzaju novum. Choć to, że nie wszyscy się pojawili, doceniłem, kiedy przyszło mi wysłuchiwać poematu jakiegoś domorosłego poety, który katował nas przez pół godziny (na prezentację miał być kwadrans) swoimi grafomańskimi wypocinami. Kiedy się nie zna gramatyki i uważa, że połączone bez ładu i składu obrazy, symbole i nawiązania biblijne dadzą coś mądrego, należy sobie odpuścić pisanie. Miałem ochotę wyjść albo poczytać sobie coś na smartfonie, jednak powstrzymała mnie myśl, że przecież poeta z kolei mnie będzie robił za publiczność. Tymczasem facet po swojej prezentacji bezczelnie oświadczył, że musi iść, i zabrał dupę w troki. Szczęście miała pewna czytelniczka, która przyjechała aż z Olkusza, bo przez spóźnienie nie musiała stawiać sobie pytania, dlaczego ludzie bez talentu koniecznie usiłują pisać. Czy ktoś pozbawiony talentu za wszelką cenę usiłuje wystartować w igrzyskach olimpijskich? Tak swoją drogą Olkuszankę też przepraszam za pewną zbyt osobistą uwagę – coś nie miałem dobrego dnia :-( – i jeśli przypadkiem czyta te słowa, to proszę ją o kontakt (mail w lewej kolumnie), bym mógł wyrazić skruchę bardziej personalnie.

A później był powrót do Wrocławia w gęstej mgle i chciałbym się dowiedzieć, kiedy w końcu policja zajmie się piratami drogowymi, którzy doskakują z prędkością stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę i światłami domagają się ustąpienia z drogi, wymuszające nerwowe reakcje.