poniedziałek, 12 maja 2014

Yntelygent

Nie ma prostszego biznesu do założenia i poprowadzenia niż biuro tłumaczeń. Nie potrzeba żadnej specjalistycznej wiedzy ani umiejętności, można wystartować bez grosza przy duszy. Kiedy zarabia się na pracy innych, nie wnosząc żadnej wartości dodanej, trzeba mieć określoną konstrukcję psychiczną, żeby się dobrze z tym czuć. Nazwijmy to tupetem. Tupet w połączeniu z ignorancją skutkuje idiotycznymi pretensjami do świata, a w tym konkretnym przypadku, który chcę omówić, do Sądu w Kielcach. Właściciel biura tłumaczeń obsmarował rzeczony sąd, stawiając diagnozę, że organa państwowe są nieuczciwe, a ludzie w nich pracujący głupi i złośliwi.

O co poszło? Sąd w Kielcach przesłał naszemu zrzędzie dokumenty do tłumaczenia. Jak ta pierwsza przesyłka była zaadresowana, zrzęda nie podaje, ale w dalszej części wpisu ma pretensje, że sąd tytułuje go przysięgłym, którym nie jest, więc można założyć, że również i ta przesyłka została skierowana do tłumacza przysięgłego. Jeśli tak, powinien był ją odesłać, skoro tym przysięgłym nie jest (bo przesyłka nie była przeznaczona dla niego), jeśli nie, również powinien ją odesłać i zgłosić sądowi w tym przypadku słuszne pretensje, że sąd może i musi zlecać tłumaczenia uwierzytelnione bezpośrednio tłumaczom, bo nie ma żadnego powodu, by pieniądze podatników albo stron wyrzucać na zbędnego pośrednika.

Zamiast tego zrzęda ma pretensje, że dostał oryginały dokumentów, a sąd nie zastrzegł się, że to dokumenty poufne. Gdyby pan pośrednik miał jakiekolwiek pojęcie o zawodzie tłumacza przysięgłego, wiedziałby, że tłumacz dokonuje przekładów z oryginałów i nikt mu nie musi przypominać, że ma trzymać gębę na kłódkę, jeśli chodzi o treść dokumentów.

Pan zrzęda sporządził kosztorys uwzględniający marżę biura i jego pracownicy przekazali go „osobie odpowiedzialnej po stronie Sądu za złożenie zamówienia”. Odbyło się to najwyraźniej telefonicznie i wątpię, by rozmawiali z kimś wyżej od nierozgarniętej sekretarki, która nie mogła być „odpowiedzialna po stronie Sądu za złożenie zamówienia”, bo zwykle jest to sędzia lub referendarz, a nikt rozgarnięty nie potwierdziłby, że sąd zapłaci za tłumaczenie więcej, niż wynoszą ustawowe stawki.

Pośrednik podzlecił tłumaczenie, przesłał je sądowi „i tu zaczyna się właściwa część historii i problemu”. Historia i problem polegają na tym, że w tym momencie sąd zaczyna wreszcie działać właściwie i zgodnie z przepisami, co panu pośrednikowi przestaje się podobać, bo nie dostaje kasy za ciężką pracę polegającą na przesłaniu dokumentów do tłumacza i odesłaniu tłumaczenia do zleceniodawcy. Sąd mianowicie odmówił zapłacenia więcej, niż przewiduje rozporządzenie regulujące stawki przysięgłych. Wywołało to przerażenie zrzędy, bo „jak to możliwe, że w XXI w., sądy polskie, mające dostęp do Internetu oraz do aktualnej listy tłumaczy przysięgłych przy Ministerstwie Sprawiedliwości, nie mogą sprawdzić na wspomnianej liście, iż do czynienia mają nie z osobą zobowiązaną do stosowania wobec sądu ustawowych stawek (czyt. tłumaczem przysięgłym), a ze zwykłą firmą, która działa w ramach kompletnie innych przepisów”. Pytanie tylko, na podstawie jakich przepisów zwykła firma wykonała tłumaczenie uwierzytelnione na zlecenie organu wymiaru sprawiedliwości. Sąd jest jednostką budżetową i ma obowiązek dbać o pieniądze podatników. Jeśli więc nie zleca tłumaczenia po urzędowych stawkach, to może to zrobić wyłącznie w przetargu. Jaki przetarg pan wygrał, szanowny panie marudny?

Pośrednik nie poddał się bez walki i wysłał sądowi pismo, w którym domagał się, by mu zapłacono tyle, ile zażądał. Dostał odpowiedź, że aby pismo zostało rozpatrzone, musi uiścić opłatę sądową w wysokości 30 zł. To pana zrzędę oburzyło: „Od kiedy (…) w Polsce za rozpatrzenie skargi na decyzję (BEZPODSTAWNĄ I EWIDENTNIE BŁĘDNĄ) w sprawie finansowej należy… najpierw zapłacić?”. Decyzja jest bezpodstawna i ewidentnie błędna, bo tak wykrzyczał pan zrzęda. A pytanie świadczy o tym, że nie ma on bladego pojęcia, na jakich zasadach tłumaczy się dla sądu. Otóż sąd nie płaci na podstawie faktury, która dla sądu jest wyłącznie podaniem o przyznanie wskazanej na niej kwoty. Pan pośrednik o tym nie wie, bo zaznacza, że sąd przekroczył termin płatności o kilka tygodni, co jest bzdurą, bo sądu termin wyznaczony przez tłumacza nie obowiązuje. W kwestii płatności sąd wydaje postanowienie i to jest dopiero podstawa prawna do wypłaty wynagrodzenia. Na postanowienie sądu przysługuje zażalenie, tłumaczowi, ale też stronom. A żeby wnieść zażalenie, trzeba zgodnie z ustawą o opłatach sądowych taką opłatę uiścić.

Pośrednik 30 złociszy pożałował, bo "nie mam zamiaru płacić za to, że referendarz, który nie umie czytać ze zrozumieniem (...), ponownie „rozpatrzy” sprawę". Wiedzy, że zażalenia rozpatruje sąd wyższej instancji, pan pośrednik nie posiada. W tej sytuacji dostał pismo, że postanowienie o przyznaniu wyłącznie stawki urzędowej zostaje utrzymane w mocy. Ze swoją znajomością prawa ocenił, „że to bezprawne i bezpodstawne”, i zdobył się na smutną refleksję: „Jeśli w polskich sądach pracują tacy „specjaliści” jak w Sądzie w Kielcach to ja autentycznie boję się o Polskę. Skoro takie, za przeproszeniem, „yntelygenty” rozstrzygają kwestie prawne (…)”. Na szczęście okoliczność, iż takie, za przeproszeniem, „yntelygenty” prowadzą biura tłumaczeń w żadnej mierze Polsce nie zagraża.

Podsumowując, pracownicy Sądu w Kielcach swoje za uszami mają, bo rzeczywiście powinni korzystać z rzeczonej listy przysięgłych, a nie przesyłać dokumenty do tłumaczenia komuś spoza niej. Ale skoro pomylili pana pośrednika z przysięgłym, to o to, że zamiast sprostować pomyłkę, chciał na tym zarobić, powinien mieć pretensje wyłącznie do siebie.

8 komentarzy:

  1. Zdarza się, że sądy płacą więcej za tłumaczenia niż przewiduje ustawa, jednak nie dotyczy to tłumaczy przysięgłych. Organy powołują niekiedy tłumaczy (nieprzysięgłych) jako biegłych, a stawkę ustala się indywidualnie. Praktyka spotykana, gdy nie można znaleźć tłumacza przysięgłego danego języka.

    Jeżeli właściciel biura tłumaczeń miałby pisemne, choćby mailowe, potwierdzenie, że sąd wyraża zgodę na proponowaną stawkę, moim zdaniem, sprawa potoczyłaby się inaczej.

    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile można wywnioskować z wpisu, było to tłumaczenie z pierwszej grupy językowej. No i w opisanej przez Panią sytuacji sąd zwraca się bezpośrednio do tłumacza, a nie do pośrednika.

      Wątpię, by potwierdzenie e-mailowe cokolwiek zmieniało. Brak podstawy prawnej, by traktować je jako wiążące zobowiązanie. Brak też podstawy prawnej, by pośrednikowi płacić więcej, pomijając już kwestię, że samo korzystanie w taki sposób z usług pośrednika jest złamaniem prawa.

      Usuń
    2. No, nie wiem. Moim zdaniem w opisanej sytuacji ten pan mógłby dowodzić, że zawarł z sądem umowę cywilną. Skoro bowiem nie jest przysięgłym, a sąd (z niezrozumiałych dla mnie względów i być może nawet z naruszeniem prawa) zlecił to tłumaczenie firmie, a nie bezpośrednio tłumaczowi, to można by zaryzykować takie stanowisko. A wtedy - gdyby do celów dowodowych istniało mailowe potwierdzenie przyjęcia stawki - można by wytoczyć powództwo cywilne Skarbowi Państwa - Sądowi w Kielcach i domagać się zapłaty.

      I jeszcze w kwestii formalnej - skargi na orzeczenie referendarza nie rozpatruje sąd wyższej instancji, tylko ten sam sąd w składzie 3 sędziów. Wyższa instancja rozpatruje zażalenia na postanowienia wydane przez sędziów. Ale to tylko tak na marginesie.

      Usuń
    3. Skoro sąd nie może zlecić przekładu uwierzytelnionego na podstawie kodeksu cywilnego, to wątpię, by na ten kodeks mógł się powoływać zleceniobiorca, jeśli takie zlecenie mimo to otrzymał. Nieznajomość prawa szkodzi, więc nie mógłby się powoływać na to, że nie wiedział, iż zlecenie otrzymał z pogwałceniem przepisów.

      Nie wiedziałem, że odwołanie od postanowienia referendarza rozpatruje ten sam sąd. Ale moja uwaga co do faktu, że odwołania nie rozpatruje ten, kto wydał pierwotną decyzję, jak założył autor wpisu, pozostaje zasadna.

      Usuń
    4. Ale w tym wypadku to sąd nie zna przepisów, więc to sądowi ignorancja szkodzi. Poza tym sam Pan napisał, że jest możliwe zlecenie w formie przetargu (i wówczas jest to już umowa cywilna), a to oznacza, że umowy cywilne na tłumaczenia od sądu nie są nieważne z mocy prawa - sąd zobowiązany jest jednak do rozpisania przetargu, ale to już problem sądu. Reasumując, jeżeliby przyjąć, że sąd istotnie zlecił tłumaczenie "na wolnym rynku", zamiast powołać tłumacza przysięgłego, to moim zdaniem taka umowa jest ważna, tyle tylko, że ktoś w tym sądzie powinien polecieć za niegospodarność i niezgodne z prawem wydatkowanie pieniędzy (jak kto woli: za nierozpisanie przetargu lub za zlecenie tłumaczenia niezgodnie z procedurą postępowania - firmie, zamiast tłumaczowi przysięgłemu). Wszystko rozbija się o to, co konkretnie było w piśmie adresowanym do tego biura tłumaczeń - a tego właśnie nie wiemy.

      Usuń
    5. Teraz patrzę, że przetargi są dopiero od 14 000 euro, czyli wychodzi na to, że nie miałem racji, i byłaby to wyłącznie kwestia niegospodarności, a nie złamania przepisów.

      Usuń
    6. I by się wszystko zgadzało - bo Pan Paweł Pollak, jak czytam, opisał naszą sytuację.

      By nie polemizować zbytnio - pragnę zapewnić, że sąd pierwsze pismo przesłał do firmy, a nie na moje nazwisko - i nigdzie w pierwszej korespondencji, ani nawet w mailu z potwierdzeniem zlecenia, nie było mowy o pomyleniu mnie z tłumaczem przysięgłym języka, którym w tamtym czasie nie władałem w ogóle.

      Dopiero po kilku miesiącach od zrealizowania usługi na warunkach, które ustalone zostały na piśmie (w formie maila oraz ustnej - również w świetle polskich przepisów obowiązującej), i na które pani z sądu przystała, dowiedziałem się, że obowiązywała mnie ustawa o zawodzie tłumacza przysięgłego (wg. referendarza w każdym razie).

      Podsumowując - pracownik sądu w Kielcach, bez rozpisania przetargu (bo kwota poniżej 14.000 Euro) zlecił mojej FIRMIE tłumaczenie na warunkach rynkowych, a potem jednostronnie zakwestionował własne zamówienie i zasłonił się przepisami, które do mojej osoby nie mają zastosowania, a za podstawę do zakwestionowania swojego wcześniejszego zamówienia podał nieprawdę tj. mianował mnie tłumaczem przysięgłym języka rosyjskiego, którym nie byłem (i by było jasne - absolutnie nigdzie i nigdy nie zasugerowaliśmy sądowi, że nim jestem...).

      Zrzędzę, bo próbowałem jedynie wyegzekwować to, na co w zaufaniu do organów państwa się zgodziłem w kontekście warunków zapłaty za wykonaną usługę. Na tym polega moja praca - na przekazaniu zamówienia od klienta do takiego tłumacza, jak Pan, Panie Pawle.
      Jeśli Pana boli, że mamy jako biuro tłumaczeń więcej zleceń od Pana i zarabiamy na "nic-nie-robieniu", to szczerze polecam założenie własnej agencji, wydanie kilkuset tysięcy złotych na kampanie reklamowe, zorganizowanie sprzętu i oprogramowania za równowartość dobrego samochodu, zatrudnienie dwudziestu paru osób na etat i użeranie się codzienne z urzędami takimi, jak kielecki sąd.

      Dodam, że wynagrodzenia od tegoż sądu nie otrzymaliśmy do dnia dzisiejszego, a proces, do którego tłumaczenie było w sądzie potrzebne - oczywiście się odbył, z wykorzystaniem naszego dokumentu.

      Usuń
    7. Kim są „pani z sądu” i „pracownik sądu”, którzy zlecali tłumaczenie Pańskiej firmie? Czy mógłby Pan zacytować treść pisma i maila? Pańskie omówienia nie są w żadnej mierze wystarczające ani wiarygodne. Umowy ustne owszem są obowiązujące, ale opieranie się na tym, co mówi „pracownik” albo „pani” z danej instytucji, bez zażądania pisemnej podkładki, jest szczytem naiwności. Interesuje mnie też, w jakiej sprawie (cywilnej, gospodarczej, karnej) było to tłumaczenie.

      Proszę mi wierzyć, że nigdy nie bolało mnie, że ktoś ma czegoś więcej ode mnie, jeśli tylko tego czegoś mi nie ukradł. Takie agencje jak Pańskie podkradają mi zlecenia, żeby zaraz potem się do mnie z nimi zgłosić. To nie jest praca, bo takie pośrednictwo dokładnie nic klientowi nie daje, agencje nie wnoszą żadnej wartości dodanej. W opisanej przez Pana sytuacji doskonale całe tłumaczenie można było załatwić bez udziału Pana firmy. Pańskie żale, że wydał Pan kilkaset tysięcy na reklamę (naprawdę? nie pomylił się Pan? nie miliony?) przypominają żale złodzieja, że narzędzia do włamu kosztowały go majątek, bo ta reklama niczemu innemu nie służy, jak podkradaniu zleceń tłumaczom. Nie wiedziałem też, że do prowadzenia biura tłumaczeń trzeba mieć dwadzieścia parę osób na etacie i wyrafinowany sprzęt z oprogramowaniem. Można się dowiedzieć, jaki?

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.