poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Let’s talk about money

Przeczytałem w „Wyborczej” felieton Wojciecha Maziarskiego pt. „Do czego można użyć Malanowskiej”, w którym zajął się on szczegółowym rozliczeniem kosztów wydania powieści tejże autorki pt. „Patrz na mnie, Klaro!”. A skoro o tym piszę, znaczy, że znowu będzie o pisarskich zarobkach, tym razem jednak mniej o rozwiązaniach systemowych, a więcej o konkretnych pieniądzach.

Po lekturze rzeczonego felietonu najpierw przyszedł mi na myśl passus z mojej własnej książki (wybaczą mi państwo autocytat): „(…) drugą [stronę gazety] zajmowały śmieci w postaci komentarzy. Kuriata pogardzał komentatorami, uważał ich za gorszą odmianę dziennikarzy, ba, w ogóle nie uznawał za dziennikarzy. Dziennikarz był od zbierania i przedstawiania faktów, a nie od wyrażania własnych opinii. Opinię potrafi sformułować każdy o inteligencji nieco powyżej średniej i posługujący się poprawną polszczyzną. Kuriata nie rozumiał, dlaczego sądy ludzi, którzy różnili się od reszty tylko tym, że załapali się do pracy w gazecie, uchodziły za bardziej miarodajne. Jego zdanie potwierdziła internetowa rewolucja: na forach i grupach dyskusyjnych publikowano – owszem, musiał przyznać, wśród masy bredni – znacznie ciekawsze i trafniejsze komentarze niż w „Kurierze”. Internet bezlitośnie obnażył, że potęga gazetowych komentatorów wynika w dużej mierze z przekonania ludzkości, iż słowo drukowane jest święte. Piramidalna bzdura umieszczona pod prasą drukarską zawsze nabiera pozorów sensownej wypowiedzi” („Gdzie mól i rdza”).

W drugiej kolejności felieton przywiódł mi na myśl fantastę, który zgłosił się do mnie, kiedy prowadziłem wydawnictwo. Fantasta chciał przełożyć i wydać tomik poezji szwedzkiej. Tylko proszę nie myśleć, że dlatego uznałem go za fantastę. Nie. Poezję przecież wydawałem. Fantasta był fantastą, bo uważał, że będzie to dochodowe przedsięwzięcie. Przysłał mi biznesplan, w którym dokładnie wyliczył, ile egzemplarzy sprzeda się w poszczególnych miastach. W księgarniach w Płocku miało zejść sto, w Kielcach sto dwadzieścia, a w takiej większej Łodzi dwieście pięćdziesiąt. Suma summarum nakład wychodził wyższy niż dobrze sprzedającej się powieści.

Podobny poziom sufitologii prezentują wyliczenia Maziarskiego. Zacytujmy: „druk jakieś 10 tys. zł (licząc po 3,5 zł za egzemplarz). Projekt okładki – powiedzmy tysiąc. Redakcja, korekta, łamanie – pewnie 3 tysiące. Razem 14-15 tysięcy. / Książka Malanowskiej ma cenę 39,90 zł brutto z VAT, czyli 38 zł netto. Kolportaż z tego zabiera ok. 58 proc. – zatem wydawcy z każdego sprzedanego egzemplarza zostaje jakieś 16 zł. W sumie powinno być ok. 48 tys. zł [bo Malanowska sprzedała trzy tysiące egzemplarzy]. / Odejmijmy wyżej wyliczone 15 tys. kosztów – zostają 33 tys. zł. Malanowska dostała z tego 6800 zł”.

„Jakieś”, „około”, „powiedzmy”, „pewnie” – precyzja aptekarza pedanta. Ale to małe piwo (szacunki zawsze można robić) przy pominięciu przez Maziarskiego dwóch istotnych pozycji kosztów: wydatków na reklamę i opłat stałych. Za samo postawienie książki na półce z napisem „Nowości” Empik i Matras wołają sobie od dziesięciu tysięcy złotych wzwyż (a książka Malanowskiej na takiej półce się znalazła). Ale nie trzeba znać wydawniczej specyfiki, by wiedzieć, że produkt trzeba reklamować i że trzeba zapłacić pensje pracownikom, wystarczy mieć jakie takie pojęcie, na czym polega prowadzenie firmy. Mimo to ignoranckie wyliczenie Maziarskiego zostało przyjęte na równi z podpisanym przez biegłego rewidenta i posłużyło do kolejnych napaści na Malanowską oraz komentarzy, że jak dała się wydymać przez wydawnictwo, to niech ma pretensje do siebie, bo jest frajerką.

Przyjmijmy jednak wyliczenia Maziarskiego za miarodajne: wyszło mu, że Malanowska otrzymała ponad 20% z kwoty, którą wydawnictwo zarobiło na książce. Wniosek pana felietonisty: „Faktycznie mało, kiepską umowę zawarła z wydawcą”. Równie dobrze Maziarski mógłby z wysokości swojej dziennikarskiej pensji napisać, że pięć tysięcy to jest kiepskie wynagrodzenie i pracownik słabo negocjował, skoro dostał tylko tyle. Bo 20-procentowe tantiemy są właściwie górnym honorarium dla pisarza (nie tylko na polskim rynku), znacznie częściej stawki oscylują w przedziale 10-15%. Nawet moderator forum „Wydawnictwa i ich obyczaje” o pseudonimie skajstop, który obwołał się pisarzem, choć nie umie podać żadnego tytułu rzekomo napisanej przez siebie książki, twierdzi, że dostaje 20% (bo w swojej fantazji jest pisarzem cenionym), a spokojnie mógłby twierdzić, że więcej, skoro są to honoraria, której otrzymuje we własnej wyobraźni.

Większość krytyków Malanowskiej uznała, że ta powinna wynegocjować sobie lepszą umowę. Chciałbym zobaczyć tych wszystkich mądrali, jak sami przy podejmowaniu pracy targowali się o wyższą pensję. Bo żywię podejrzenia, że znacznie częściej brali, i to z pocałowaniem ręki, tyle, ile pracodawca im zaoferował. Faktem jest, że autor ma często słabą, jeśli nie beznadziejną pozycję negocjacyjną. Nierzadko zostaje przez wydawnictwo postawiony przed wyborem: wydajemy na naszych, niekorzystnych dla pana/pani warunkach albo w ogóle. Nie twierdzę, że tak było w przypadku Krytyki Politycznej (zresztą Malanowska wydaje się mieć całkiem przyzwoitą umowę), akurat takie średniej wielkości, ideowe wydawnictwa są najporządniejsze.

Maziarski zdziwił się, że Malanowska jest sfrustrowana, bo „przecież 3 tysiące [sprzedanych egzemplarzy] to niezły wynik”. Owszem, w polskich warunkach niezły, tylko że Maziarski nie zrozumiał, że o to właśnie Malanowskiej chodzi. O uznawanie za normalną sytuacji, w której książka nominowana do dwóch znaczących nagród literackich osiąga w 36-milionowym kraju trzy tysiące nakładu. O to, że w Polsce nakłady literatury pięknej są na poziomie czeskim czy litewskim przy porównywalnej sile nabywczej, a znacznie mniejszej liczbie ludności.

4 komentarze:

  1. Znam Skajstopa i to jest porządny autor oraz przemiły człowiek, dodatkowo nie pamiętam aby kiedyś napisał, że otrzymuje 20 % ceny, chyba, że chodzi o cenę wydawniczą a nie książki, bo wtedy to daje owe 10% ceny i należy być do końca precyzyjny, a nie rzucać półprawdy, panie Pawle. Poza tym stara się tam pomóc wielu osobom które nie za bardzo znają rynek wydawniczy, więc wzmianka o nim akurat w powyższym tekście jest bez sensu. Obaj wiemy, że obecne stawki w Polsce nie to przedział 10 - 20 % (chyba, że wydawców) ale 5 - 15 % jeśli chodzi o porównanie do cen książek.
    Z poważaniem
    Władysław Zdanowicz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro, podając stawki, odnoszę się do wyliczenia honorarium w stosunku do wpływów wydawnictwa, to jest chyba oczywiste, że piszę o procencie od ceny zbytu, a nie od ceny okładkowej.

      W internecie każdy może ogłosić się pisarzem, kosmonautą czy Miss World i znaleźć paru naiwnych, którzy w to uwierzą, ale dla mnie dowodem na to, że ktoś jest pisarzem, pozostaje lista jego publikacji, a w katalogu BN wykaz książek autora nazwiskiem Skajstop zamyka się liczbą zero.
      Widzę, że nie pamiętasz tych czasów, jak ten „przemiły człowiek” w chamski sposób napadł na pewną autorkę (znaną reszcie z imienia i nazwiska), tak że z płaczem wycofała się z forum. Potem, kiedy został moderatorem, swoje chamskie wpisy usunął, żeby uchodzić za magistra elegancji. Jeśli chodzi o pomaganie, rady tego pana są dyletanckie i szkodliwe, co wykazałem w tekście „Uczył Marcina Marcina…” (jest w moim poradniku, masz go, zajrzyj). Za obnażenie jego ignorancji skajstop groził mi wytoczeniem procesu, zapowiadał też, że rozprawi się z moją krytyką. Na pierwsze okazał się zbyt tchórzliwy, na drugie zabrakło mu argumentów.

      Usuń
  2. Chciałbym ci tylko przypomnieć, że na owym forum nikt nie występował i nie występuje pod swoim imieniem i nazwiskiem, bo nie ma tam takich wymogów. Także ty miałeś swojego nicka... ale nie lubię gdy dwóch ludzi których szanuję ciągnęła sprawę sprzed kilka lat, która jest bez sensu. Wierz mi, że jest pisarzem i ma osiągnięcia, a nikt z nas nie jest nieomylny. =D
    Władysław Zdanowicz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisanie pod nickiem a skrzętne ukrywanie swojej tożsamości to dwie różne rzeczy. Rzeczywiście na tym forum nikt nie podpisuje się nazwiskiem, ale ustalenie, kim jest nomina, a kim pisam, zajmuje dwie minuty. I niby dlaczego mam przyjmować na wiarę pisarski status skajstopa? To jakieś nowe credo: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, Jego Syna Jezusa Chrystusa i Skajstopa pisarza”?

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.