poniedziałek, 10 marca 2014

Sufitologia stosowana albo o szczodrości pana Z.

Są przymiarki do wprowadzenia ustawy zakazującej obniżania przez rok ceny nadrukowanej na książce. Tego typu rozwiązanie funkcjonuje między innymi w Niemczech i we Francji. Myślałem, że z artykułu Justyny Sobolewskiej pt. „Lub księgarza”, zamieszczonym w „Polityce” nr 9, dowiem się, jak to wygląda gdzie indziej, ale kiedy przeczytałem, że takiej „ustawy nie ma też w Szwecji, przy czym tutaj sytuacja jest zupełnie wyjątkowa, bo państwo dotuje cały proces produkcji książki”, dowiedziałem się tyle, że specjalistka od przekładów literatury szwedzkiej do pisania artykułu zasiadła zielona jak szczypiorek na wiosnę i raczy mnie faktami niczym gość spod budki z piwem: „Panie, a w Szwecji to…”

Po pierwszej reakcji, że bzdura, naszły mnie jednak wątpliwości. Sobolewska wzięła za artykuł kasę od „Polityki”, „Polityka” bierze kasę od czytelników za udostępnianie im artykułu Sobolewskiej, też w internecie, z uzasadnieniem, iż rzetelny research wymaga czasu i pracy, więc owoce dziennikarskiego wysiłku trudno oddawać za darmochę. Pomyślałem więc sobie, że może pani dziennikarka rzetelnie sprawdziła, tylko ja nie jestem na bieżąco.

Wszedłem zatem na stronę Kulturrådet, by odzyskać wiarę w rzetelność dziennikarzy „Polityki”. Kulturrådet (Rada Kultury) to agenda szwedzkiego Ministerstwa Kultury zajmująca się właśnie przydzielaniem dotacji m.in. na książki. W zakładce „Literatura i wspieranie czytelnictwa” trafiłem najpierw na informację o warunkach dofinansowania książek już wydanych. Pomyślałem sobie, że tym nieprzytomnym szwedzkim wydawcom, którzy w przeciwieństwie do Justyny Sobolewskiej nie wiedzą, że państwo dotuje im cały proces produkcji książki, owo szczodre państwo szwedzkie wybacza gapiostwo i pozwala ubiegać się o dotację post factum. Ale nie. Okazało się, że przed wydaniem można starać się o dofinansowanie tylko na większe projekty, nie na pojedyncze tytuły, i wydawca musi dysponować wkładem własnym. No cóż, na kasę po fakcie nie można kręcić nosem, nawet jeśli bankowi trzeba odpalić odsetki za pożyczkę na wydanie książki. Taki szwedzki wydawca, który od pani Sobolewskiej dowiedział się, że państwo szwedzkie finansuje jego działalność, czyta więc warunki i mina mu rzednie, bo dowiaduje się, że dotacji z automatu mu nie dadzą, jego książka musi zostać oceniona wyżej od innych. A gdy tak się stanie, przyjdzie czas na modły, by nie cieszyła się zbytnim powodzeniem: jeśli nakład powieści z dodrukami przekroczy w ciągu pół roku pięć tysięcy egzemplarzy, kasę trzeba będzie oddać.

Mimo powyższych informacji nadal nie miałem pewności, że artykuły do „Polityki” można pisywać, za źródło faktów mając sufit. Słowo „produkcja”, jeśli chodzi o książkę, kojarzy się przede wszystkim z drukiem. Może więc państwo szwedzkie wręcza wydawcom banknoty w drzwiach drukarni. Wrzuciłem odpowiednie zapytanie do wyszukiwarki, ale znalazłem tylko dotacje na druk rozpraw naukowych. Kurczę, to może chodzi o finansowanie pisarzy? Jeśli książka jest produktem, pisarz jest jej producentem. Może państwo szwedzkie każdemu, kto pisze książkę, zapewnia wikt i opierunek? Poszukałem. Owszem, w Szwecji stypendiów od groma, ale niekoniecznie państwowych, do tego chętnych na te stypendia niemało i żeby się załapać, trochę więcej niż pierwszy rozdział pierwszej powieści trzeba napisać.

Ponieważ jestem naiwny i wierzę w ludzi, wiary w panią Sobolewską też nie chciałem tak bez walki porzucać. Znalazłem na jej korzyść argument, że miała na myśli sam fakt dotowania książek, a tylko niezbyt szczęśliwe sformułowanie (ostatecznie kto powiedział, że trzeba umieć precyzyjnie się wysławiać, żeby publikować w „Polityce”?) spowodowało, że odczytujemy, iż chodziło jej o wszystkie wydawane książki. Ponieważ jednak miewam przebłyski rozsądku, kiedy to przestaję w ludzi wierzyć, zapytałem się, czy książek nie dofinansowują wszystkie państwa na świecie. Stu dziewięćdziesięciu dwóch nie chciało mi się sprawdzać, zajrzałem więc na stronę ministerstwa kultury państwa najmniejszego pod względem liczby ludności, czyli Tuvalu. I rzeczywiście, Tuvalu dofinansowało w 2013 roku wydanie ośmiu książek. Może w liczbach bezwzględnych niedużo, ale na dziesięć tysięcy mieszkańców z okładem to nieźle. Dla porównania Polska dofinansowała wydanie… ośmiu. Nie, coś pokręciłem. Sprawdzam. Nie znajdowałem się na stronie tuvalskiego, tylko polskiego ministerstwa kultury. Powinienem był od razu zwrócić uwagę, że jedna z książek, które uzyskały dotację, została wydana przez rzymskokatolicką parafię. Bogdan Zdrojewski, minister kultury katolickiej, najwyraźniej nie miał pewności, czy sześć milionów na Świątynię Opatrzności Bożej zapewni mu zbawienie, albo jakiś drobny grzeszek mu się zdarzył, i postanowił dodatkowy odpust sobie wykupić.

Muszę powiedzieć, że jak plemienna mentalność jest mi obca i kiedy na przykład w jakiejś katastrofie giną ludzie, nie dzielę ich na Polaków i nie-Polaków i z powodu śmierci tych pierwszych nie odczuwam większego przygnębienia niż z powodu śmierci tych drugich, kiedy „nasi” zdobywają medale na jakiejś sportowej imprezie, ani mnie to ziębi, ani grzeje, tak na wieść, że polskie ministerstwo zebrało w 2013 roku środki na dofinansowanie ośmiu książek wzbogacających naszą kulturę, poczułem nieodpartą dumę, że jestem Polakiem. No bo, proszę państwa, rozbicie dzielnicowe, samowola szlachecka, liberum veto, Batoh, potop, Targowica, rozbiory, jedna wojna, druga wojna, komunizm, Smoleńsk, po tym wszystkim powinniśmy żywić się szczawiem i mirabelkami, a stać nas, żeby dofinansować wydanie ośmiu książek.

5 komentarzy:

  1. Jednak państwo polskie dotuje wydanie więcej niż ośmiu książek. Proszę zerknąć na Programy Ministra. Dział Literatura. Służę linkiem.

    http://mkidn.gov.pl/pages/strona-glowna/finanse/programy-ministra/programy-mkidn-2014/promocja-literatury-i-czytelnictwa/literatura.php

    A co Pan sądzi o pomyśle stałej ceny okładkowej przez rok?

    Pozdrawiam,
    Ingrid

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie nie wiem, co mam myśleć, skoro poważne gazety, zamiast rzetelnej analizy skutków tego rozwiązania, publikują takie artykuły jak ten Sobolewskiej, na zasadzie, ma wejść ustawa, to pani dziennikarska skrobnie coś w związku z tematem.

      Usuń
  2. A ja myślałem, że pan się wziął poważnie za temat, a pan tylko o tej Sobolewskiej, że w Polityce, że niedokładnie, że wzięła pieniądze itd. Rozczarowanie. Robert

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za poważne branie się za ten temat to chyba ktoś bierze pieniądze, prawda? Ministerstwo, politycy, itp.
      I trudno powiedzieć, żeby nie traktowali literatury poważnie, bo sami ją tworzą - w ilościach niestrawnych. Ustawa pogania ustawę, kiedyś był Sejm Czteroletni, a teraz co?Sejm Nieustającej Radosnej Twórczości?
      A.G.

      Usuń
  3. Uważa Pan, że temat nierzetelności dziennikarskiej potraktowałem nie dość poważnie?

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.