poniedziałek, 13 stycznia 2014

Wypadek w Norwegii

Planowałem wrócić do bloga w pierwszy poniedziałek stycznia, ale przeszkodzili mi w tym architekci z biura Snøhetta, którzy zaprojektowali budynek opery w Oslo.

Oslo-Opera 2008-04-15

Marmurowy dach, na który można wejść, nie jest płaski, lecz tworzą go zachodzące na siebie płyty, uskoki nie są zasygnalizowane inną barwą i w zapadającym zmroku (za dnia chyba też) stanowią prawdziwą pułapkę. W którą wpadłem. Przed upadkiem nie udało mi się wybronić, ale że o sporcie pojęcie mam nie tylko czysto teoretyczne, przeturlałem się i poderwałem przekonany, że z tego wydarzenia wyniosę tylko wiedzę, jak twardy jest marmur. Wcześniejsze doświadczenia też przemawiały za tym, że nic mi się nie stało. Parę lat temu złamałem sobie rękę i ból zaraz po upadku (z roweru) był nie do wytrzymania. Tutaj zdążyłem jeszcze spędzić przyjemny wieczór ze znajomymi, zanim ból w barku nasilił się do tego stopnia, bym zaczął podejrzewać, że coś jest nie w porządku. A kiedy następnego dnia nie bardzo mogłem się ubrać, stało się jasne, że muszę jechać na pogotowie. Pojechałem, trochę z duszą na ramieniu, ile mnie ta impreza będzie kosztowała, bo nie wziąłem ze sobą europejskiej karty ubezpieczenia zdrowotnego. Zawsze wracałem z wojaży zdrowy, więc jak sobie pomyślałem, że muszę po tę kartę specjalnie wybrać się do NFZ-u, a jeszcze nie wiadomo, czy mi się przyda, bo Norwegia przecież do Unii nie należy, to lekkomyślnie machnąłem ręką.

Norweska pielęgniarka na pogotowiu o kartę mnie jednak nie pytała, wystarczył jej paszport. Przeprowadziła wstępne badanie, by ocenić, na ile jestem nagłym przypadkiem, i kazała czekać na wezwanie. Kolejność przyjmowania zależała bowiem od stopnia obrażeń. W Polsce jest lepszy system, bo pacjent wchodzi do poczekalni, pyta, kto ostatni, staje w kolejce i emocjonuje się, czy dożyje spotkania z lekarzem. A jak człowiekiem targają emocje, to się nie nudzi i pięć godzin na polskim pogotowiu zleciało mi jak z bicza trzasł. Na norweskim zacząłem niecierpliwić się już po trzech, zwłaszcza że wygląd i żwawość osób zapraszanych przede mną świadczyły o tym, że albo nic mi nie dolega, albo padam ofiarą dyskryminacji. Kiedy lekarz, rodowity Norweg imieniem Abdul, wysłał mnie na rentgena z oschłością godną komunistycznej służby zdrowia i całkowicie zmienił swoje nastawienie, gdy usłyszał, że w Norwegii nie mieszkam, a jedynie spędzam święta, pierwsze wyjaśnienie musiałem wykluczyć. Zresztą bardzo za złe mu tej dyskryminacji nie miałem, bo w poczekalni przeczytałem w norweskiej gazecie artykuł o skazaniu Polaka za szmuglowanie kilograma amfetaminy (na dwa lata i miesiąc więzienia i oni się dziwią, że przemyt trwa w najlepsze).

Recepcję rentgena obsługiwała miła dziewuszka w tradycyjnej norweskiej chuście na głowie. Patriotyzm przejawia się między innymi dbaniem o stan finansów państwa (żeby miało na zasiłki i inne potrzebne rzeczy), więc dziewuszka oświadczyła, że skoro nie mam EKUZ-u, za badanie muszę uiścić pełną kwotę. Oczyma wyobraźni widziałem już, jak cały następny rok pracuję, by spłacić wizytę w palesty… w norweskim szpitalu, albo jak pakuję mój bark w łupki i wracam do Polski, ale okazało się, że to raptem czterdzieści koron więcej od opłaty pobieranej od Norwegów i przewidujących możliwość zachorowania obywateli Unii (ta opłata wynosi dwieście kilkadziesiąt koron, badanie przez lekarza drugie tyle, trzeba mieć kartę kredytową, bo gotówką nie da się zapłacić).

Zdjęcie wykazało złamanie obojczyka. Nie pisałem więc, bo się zrastałem.

Poszperałem trochę w internecie, porozmawiałem z ludźmi i wynikło mi, że problem niezabierania karty jest dość częsty, a jednym z zasadniczych powodów jest wydawanie jej ledwie na pół roku (czyli w praktyce tylko na wyjazd). W innych krajach obywatele mają tę kartę po prostu w portfelu, więc jeśli ktoś nie jest idiotą i nie wyciągnie jej specjalnie przed podróżą, nie musi łamać sobie głowy, gdy złamie sobie coś innego. Pytanie, dlaczego my znowu jesteśmy lepsi. Bo urzędasy nie miałyby co robić, gdyby nie musiały obsługiwać tego tłumu, który zgłasza się do nich przed każdym okresem urlopowym?

8 komentarzy:

  1. Skoro wytrzymałeś cały wieczór, oraz noc to nie było złamanie ale pęknięcie. Niby niewielka różnica ale istotna i możesz mi wierzyć, bo miałem zarówno jedno, jak i drugie, bo ja zawsze się pchałem tam gdzie można nieźle oberwać i często tak to się kończyło, że łaziłem w gipsie... W tym jestem podobny do szer. Leńczyka, bo tak jak i on, potrafię chlapnąć coś szybciej niż pomyślę, czy powinienem =D
    z poważaniem i życzeniami powrotu do zdrowia
    Władysław Zdanowicz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Być może pęknięcie, zrozumienie norweskiego sprawia mi kłopoty.

      Usuń
  2. Uff! Będą następne książki, nasz pisarz jednak żyje :P (jakieś czarne wizje miałam ostatnio przez ten brak wpisów na blogu...)
    Przez wzgląd na czytelników, proszę się oszczędzać i więcej nie robić sobie krzywdy. Aha, fabułę nowej powieści warto obmyślać na jakimś znajomym terenie, a nie na niepewnym dachu ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba zaglądać na stronę wydawnictwa, jeśli tam nie piszą, że umarłem, to prawdopodobnie żyję.

      Usuń
  3. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia:) "Skrzypek na dachu" czy "Pisarz na dachu", przebywanie w takim miejscu w jakiś sposób zawsze skłoni do cierpkich i smutnych przemyśleń...

    OdpowiedzUsuń
  4. Znam wiele takich paradoksów dotyczących naszej służbie zdrowia i nie tylko. Na przykład, jeden z wielu - pacjent chory na chorobą przewleką, często nieuleczalną, tupu cukrzyca, astma, niewydolność nerek, nie dostanie recepty na potrzebne leki jeśli każdego roku nie dostarczy lekarzowi rodzinnemu zaświadczenie od specjalisty, że ciągle choruje. Tego wymaga NFZ, to nie jest kaprys lekarza. Tak jakby, po pierwsze lekarz rodzinny był kretynem, po drugie jakby cukrzyca, bądź astma, mogła się sama ulotnić. Specjalista i tak nie sprawdza, tylko mechanicznie wypisuje karteczkę i stawia swoja pieczątkę, a kolejki do specjalistów rosną, a wystarczyłoby z tego zrezygnować. Podobnie jest z inwalidami na wózkach. Karty o inwalidztwie uprawniające do zakupu pampersów, bądź woreczków do moczu, bez których inwalida nie funkcjonuje wydawane są co pół roku, a najdłużej na rok. Pewnie, a nóż taki biedak, co od głowy w dół jest unieruchomiony cudem poderwie się z wózka.

    OdpowiedzUsuń
  5. A poza tym, życzę powrotu do zdrowia i do pełnej aktywności, nie tylko literackiej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przy tylu życzeniach czuję, że zrastam się szybciej, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.