poniedziałek, 11 listopada 2013

Kalicińska vs. Karpowicz

Spór jest głośny, więc referował go nie będę, tylko komentował. Przede wszystkim świetnie, że spór literacki trafił na łamy wielkonakładowej prasy. Przeczytanie codziennej gazety zajmuje mi coraz mniej czasu, bo kiedy widzę artykuł o synekurach dla polityków, to dokładnie wiem, co dziennikarz skrytykuje i jak polityk będzie się tłumaczył, a wiedząc również, że nic z tego nie wyniknie, artykuł opuszczam. Dyskusja o kryteriach przyznawania nagród literackich była naprawdę odświeżająca i przeczytałem ją z dużym zainteresowaniem.

Z trochę mniejszym komentarze, bo przypomniały mi, że jesteśmy w Polsce i wielu komentatorów jak zwykle nie interesowało meritum, tylko _intencje_ uczestników sporu. Dla przeciętnego Polaka nie jest istotne, co ktoś napisał i jakich argumentów użył, tylko dlaczego to napisał i jaki miał w tym interes. Przy czym to, że miał interes, przyjmowane jest za taki sam pewnik, jak dwa wybuchy w Smoleńsku. A skoro Kalicińska skrytykowała nieprzyznawanie Nike twórcom literatury à la Kalicińska, to dla tropiących intencje jest oczywiste, że sama tę Nike chciałaby dostać. Tymczasem w jej tekście nie ma pół zdania, które by na taką intencję wskazywało. Co więcej, kompromitujące przyznawanie się, że książki, o których pisze, zna jedynie ze streszczeń, świadczy o tym, że gdyby Kalicińska była rozżalona niedostrzeganiem jej twórczości przez jury, nie byłaby w stanie tego rozżalenia ukryć. Moim zdaniem, Kalicińską szczerze by ucieszyło, gdyby Nike dostała Ulatowska, i chwała jej za to, że odważyła się wygłosić swą krytykę, bo większość pisarzy siedzi oczywiście cicho, mając świadomość, że kiedy tylko skomentują jakąś nagrodę, wszyscy przyjmą za pewnik, że bardzo tej nagrody pragną. A ponieważ nadal jesteśmy w Polsce, chęć dostania przez pisarza nagrody uznawana jest za coś deprecjonującego, chociaż to naturalne, że człowiek chce zostać wyróżniony. Poza tym dla polskich pisarzy nagrody to nie tylko wyróżnienie, lecz także, z braku stypendiów, sposób na podreperowanie finansów.

Czy Kalicińska ma rację, twierdząc, że jurorzy wszelakich nagród preferują książki pesymistyczne? Polemizowałbym. Z nagrodzonych Nike znam „Biegunów” Tokarczuk i „Traktat o łuskaniu fasoli” Myśliwskiego (właśnie przymierzam się do „Widnokręgu”) i nie powiedziałbym, że któraś z tych powieści jest szczególnie pesymistyczna. Upierałbym się raczej, że preferowane są książki mówiące o jakimś problemie. Bo one są po prostu o czymś. Na upartego można napisać powieść o szczęśliwym małżeństwie, tyle że tak naprawdę nie ma o czym pisać. A czy książka o niczym może być dobra? Dobrych powieści o nieszczęśliwych małżeństwach jest multum. Kłaniają się Tołstojowskie szczęśliwe i nieszczęśliwe rodziny.

Drugim elementem, którego Kalicińska nie bierze pod uwagę (czy nie dostrzega, korzystając ze streszczeń) jest język utworu, dla przyznających nagrody jednak ważniejszy od tematyki książki. Obojętne, o czym napiszą Tokarczuk czy Myśliwski, zrobią to takim językiem, że nominacja zawsze będzie uprawniona.

Jury „poważnych” nagród literackich nie uznaje takich gatunków literatury jak kryminał, fantasy, romans (owszem, „Jedenaście” Świetlickiego dostało Gdynię, ale właśnie za to, że bardziej kryminałem nie jest, niż jest). Dwa pierwsze dorobiły się własnych nagród i może to jest rozwiązanie. Nagroda dla najlepszej książki zakończonej happy endem. I nie piszę tego ironicznie. Jeśli chce się promować pisarzy, którzy patrzą na świat przez różowe okulary, to nie oglądać się na Nike, tylko ustanowić własną nagrodę.

Na Nike też się nie ma co oglądać, bo to kuriozalna nagroda. Wiadomo, że laury literackie są niewymierne, ale jednak dwie powieści można ze sobą porównać, wykazać, że według jakichś tam kryteriów jedna jest lepsza od drugiej. Można wyrazić subiektywną opinię, że jedna powieść podoba nam się bardziej od innej. Nie da się natomiast w żaden sposób wykazać wyższości danej powieści nad danym tomikiem poezji czy zbiorem esejów. Nie da się również powiedzieć, że na przykład „Stepy Akermańskie” podobają nam się bardziej od „Starej baśni”. Pani Jola może się wydawać komuś ładniejsza niż pani Zosia, ale jeśli ktoś za najładniejszego uznaje pana Henia, to gra już w innej lidze. Dobrze, że pomysłodawcy Nike nie organizują zawodów sportowych, bo wypuściliby na ring boksera, szachistę i gimnastyczkę i kazaliby im ze sobą konkurować.

Nike jest też nagrodą środowiskową. Swego czasu sprawdziłem dokładnie, z jakich wydawnictw pochodzą nominowane książki (było mi to potrzebne do opowiadania „Znajdź pan bestseller”) i okazało się, że Nike można by nazwać Nagrodą Pięciu, bo w praktyce liczyły się tytuły tylko pięciu oficyn. Jakoś nie chce mi się wierzyć, by pięć wydawnictw regularnie wydawało ambitną, dobrą literaturę, a reszta sporadycznie, i skłonny raczej jestem podejrzewać, że z trzech zgłoszonych książek faworyzowanego wydawnictwa jurorzy czytają wszystkie trzy, z trzech zgłoszonych przez niefaworyzowane jedną (którą być może wybierają na podstawie streszczenia – i tak zatoczyliśmy koło). Bo szczerze wątpię, by przy na pewno dużej liczbie zgłaszanych tytułów mieli czas na przeczytanie wszystkich.

2 komentarze:

  1. Trochę to luźno związane z tematem, ale może Pan skorzysta: http://ninateka.pl/film/saksofon-izabela-cywinska. Gajos nas zachwycił.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry komentarz do całego sporu. Chociaż ktoś nie staje murem za jedną ze zwaśnionych stron, tylko stara się zrozumieć, w czym tkwi (lub tkwić może, bo co autor miał na myśli, wie tylko autor ;)) istota sprawy!
    Chociaż mam wrażenie, że faktycznie jury wszelkiego rodzaju konkursów i plebiscytów preferuje rzeczy bardziej pesymistyczne niż optymistyczne. Wnioskuję po tym, jakie teksty są nagradzane w rozmaitych konkursach - głównie takie o rodzinach patologicznych, biedzie, cierpiących dzieciach (dzieci jako gwarant laurów?), alkoholizmie, przemocy domowej... Przy czym o ile niektóre z tych tekstów są naprawdę dobre, o tyle niekiedy wypływa zwycięzca obdarzony stylem ocierającym się o grafomanię i z nijakim tekstem, którego atutami są: emocjonalny chwyt na dziecko, wszechobecne wulgaryzmy, atmosfera polskich blokowisk. Może faktycznie coś jest w obserwacjach Kalicińskiej.

    A Nike dla Ulatowskiej? Ojej. To by dopiero było. Jak Nobel dla Obamy...

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.