niedziela, 27 stycznia 2013

Świat Kasy

Weltbild, właściciel wydawnictwa Świat Książki, postanowił zwinąć w Polsce interes, bo mu się nie opłaca. Wydawałoby się, że po dwóch dekadach z okładem od wprowadzenia gospodarki rynkowej Polacy już się nauczyli, na czym ona polega, i przyjmą tę wiadomość z ziewnięciem, jeśli ją w ogóle zauważą. Wycofa się jedno wydawnictwo, powstanie w to miejsce inne, nie ma sobie czym zawracać głowy. Książek z pewnością nie zabraknie, a nawet jakby zabrakło, to i tak połowa narodu by tego nie zauważyła. Tymczasem zawiązała się jakaś akcja w celu ratowania Świata Książki. Zdumiony tym faktem przeczytałem uzasadnienie ratowników i zdumiałem się jeszcze bardziej. Otóż okazało się, że Świat Książki to tradycja, a tradycję należy chronić. Nikt nawet nie próbuje uzasadniać, dlaczego należy chronić, jest to po prostu aksjomat, że jak coś długo trwa, to zasługuje na dalsze trwanie, choćby nikt nie miał z tego korzyści albo byt ów był wręcz szkodliwy. Najlepszym przykładem chrześcijaństwo. Dwa tysiące lat tradycji i to obala wszelką krytykę. Szkopuł w tym, że Świat Książki niczego na pergaminach nie wydawał, powstał osiemnaście lat temu. Według ratowników aż osiemnaście lat temu. Rozumiem, że współczesny świat błyskawicznie się zmienia, ale bez przesady. Bo jeszcze trochę i będziemy płakać nad wydawnictwami zwijającymi manatki po osiemnastu miesiącach.

Kolejny argument padł ze strony analityka rynku książki Łukasza Gołębiewskiego, który przedstawił apokaliptyczną wizję, jak to wyprzedaż resztek tymże rynkiem zachwieje. Klient, który za grosze będzie mógł nabyć atrakcyjną staroć ze Świata Książki, nie kupi nowości z W.A.B. czy Wydawnictwa Literackiego. Ocena w moim przekonaniu całkowicie błędna. Miłośnik Tokarczuk zrezygnuje z jej najnowszej powieści, bo uzna, że bardziej opłaca mu się w to miejsce kupić cztery inne nieznanych mu autorów? Nonsens. Zresztą klienci taniej jatki i kupujący nowości to dwie różne grupy, więc taka wyprzedaż zwiększy jedynie ofertę dla tych pierwszych. A nawet jeśli przyciągnie część tych drugich, to tylko na jakiś czas, a na dłuższą metę zniknięcie Świata Książki będzie dla pozostałych wydawnictw korzystne. Odpadnie im konkurent, który walczył o klienta nie jak inni wyłącznie przez przedstawianie możliwie ciekawej oferty, lecz starał się tego klienta w taki czy inny sposób do kupowania swoich książek przymusić. Skutecznie, co pokazywały rankingi sprzedaży, w których Świat Książki zostawiał resztę oficyn o kilka długości w tyle. Czytelnicy wybierali powieści innych wydawnictw, bo im się podobały, a tylko w przypadku Świata Książki dlatego, że wydał je Świat Książki. To nie była zdrowa konkurencja.

Jako argument za ratowaniem Świata Książki pada też stwierdzenie, że to wydawnictwo zasłużone dla polskiej kultury. I wymienia się szereg nazwisk wyśmienitych polskich pisarzy, których owo wydawnictwo publikowało. Tyle że te nazwiska dobitnie pokazują, że Świat Książki kultura mało interesowała, stawiał na nazwiska sprawdzone, gwarantujące dochód. Nie widzę w ofercie tej oficyny serii „Młodzi polscy poeci” czy tym podobnej. I kultura polska na rejteradzie Weltbilda w żaden sposób nie ucierpi, każde wydawnictwo z pocałowaniem ręki przejmie publikujących w nim autorów.

Z chęcią bym się dowiedział, bo nie jest to dla mnie jasne, co ratownicy chcą osiągnąć. Odnoszę wrażenie, że nie do końca zorientowali się w sytuacji i wydaje im się, że nastąpiło coś podobnego do bankructwa PIW-u. Wydawnictwo chce publikować ambitną literaturę, ale nie daje finansowo rady. Tymczasem mamy do czynienia z firmą, dla której książki to taki sam towar jak pietruszka czy gwoździe. Sprzedawca pietruszki czy gwoździ nie żywi do nich sentymentu, mają mu przynosić zysk, jeśli nie przynoszą, przerzuca się na inny asortyment albo przenosi ze stoiskiem czy sklepem tam, gdzie będzie miał więcej klientów. I dokładnie to robi teraz Weltbild. Apele o wspomaganie kultury są w tym przypadku śmieszne. Chcesz pomóc kulturze, nie organizuj akcji na rzecz ratowania giganta, który tego ratunku ani nie chce, ani nie potrzebuje, tylko wysupłaj parę groszy na debiutującego autora, a nie na okrzyczany bestseller, na powieść, a jeszcze lepiej tomik poezji wydany przez małe wydawnictwo, bo jeszcze tylko w takich małych wydawnictwach publikuje się to, co uważa się za warte wydania dla samej treści, a nie według kryterium „co by tu się mogło sprzedać”. I ze względu na te małe wydawnictwa należy się z porażki giganta cieszyć, będzie dla nich trochę więcej przestrzeni.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Po namyśle

Dokonałem na chłodno analizy swojego bloga, która to analiza wypadła następująco:

1. Blog ma niską oglądalność, przy czym niską obiektywnie, a nie w porównaniu z celebrytami. Jeśli nie ma się znanego nazwiska, trzeba prowadzić blog tematyczny, by zyskać więcej czytelników. W przypadku mojego bloga przejawia się to w ten sposób, że powodzeniem cieszą się wpisy z zakresu tłumaczeń, pozostałych mogłoby nie być. Szkopuł w tym, że prowadzenie bloga specjalistycznego mnie nie pociąga.

2. Poza niską oglądalnością deprymująca jest struktura zainteresowania. Wpisy zachwalające czyjeś osiągnięcia mało kogo obchodzą. Tłumek pojawia się, kiedy ktoś dostanie po głowie. Część tłumku to hipokryci, których żadne inne wpisy nie interesują, ale głośno wyrażający swoje oburzenie, że zamiast chwalenia jest krytyka.

3. Blog pochłania większą część czasu, który mogę przeznaczyć na pisanie. Zaczynałem z myślą, że blog zwiększy sprzedaż moich książek, dzięki czemu będę miał więcej czasu na ich tworzenie. Tak się nie stało. Poza niską oglądalnością bloga przyczyną może być fakt, że moja „blogowa” i „książkowa” twarz raczej się nie pokrywają. Efekt jest taki, że ograniczam się do pisania krótkich opowiadań.

Poza powyższymi punktami przeciw blogowi przemawia też okoliczność, że tracę ochotę na komentowanie rzeczywistości. Ani na rzeczywistość nie ma to wpływu, ani moich problemów nie rozwiązuje.

Jestem jednak homo scribens i bez pisania w zasadzie mógłbym się od razu powiesić. Pytanie, co pisać. Skoro nie zrobiłem kariery ani jako pisarz, ani jako bloger, jest to w zasadzie obojętne. Obiecałem jednak wydawnictwu drugą część „Gdzie mól i rdza”, a zwykłem obietnic dotrzymywać. Czuję się zresztą dodatkowo zobligowany, bo Oficynka jest pierwszym wydawnictwem, w którym nie zostałem jako autor potraktowany jako zło konieczne. A po kontaktach z takimi [autocenzura] jak Paweł K. z wydawnictwa S., Edward M. z wydawnictwa B. czy [autocenzura] z P., dopisującymi bez pytania autora o zdanie debilny podtytuł do jego powieści, człowiek naprawdę to docenia.

Ergo: skupiam się na pisaniu książki, na blogu będę pisał z rzadka. Może w stałych odstępach czasu, bo ze względu na złą kondycję psychiczną, w jakiej się znajduję, niesłychanie trudno zabrać mi się do zrobienia czegoś, czego nie robię regularnie, ale jak to wyjdzie, zobaczę. Jeśli więc ktoś jest zainteresowany moimi wpisami, to najlepiej niech włączy obserwację bloga albo zaabonuje powiadomienia.

Ten wpis jest czysto informacyjny, żeby zainteresowani wiedzieli co dalej. Ponieważ ściągnie tych, którzy normalnie nie mają nic do powiedzenia, ale lubią się wymądrzać w takich sytuacjach, wyłączam możliwość jego komentowania. Na przyszłość będę też usuwał wszystkie niemerytoryczne komentarze, nawet te podpisane.