poniedziałek, 24 września 2012

Pan pisarz? Tu tłumacz…

W bardzo ciekawych wywiadach z tłumaczami literatury jedno z częstszych pytań, jakie zadaje Tomasz Kwaśniewski, brzmi, czy tłumacz zna autora i prosi go o pomoc w wyjaśnianiu wątpliwych fragmentów. Carlos Marrodán Casas, przekładający literaturę hispanojęzyczną, powiedział, że nie widzi takiej potrzeby: tekst jest wystarczającym przekazem i autor w procesie tłumaczenia udziału brać nie musi. Niewątpliwie prawda, inne założenie powodowałoby niemożność przekładania pisarzy nieżyjących. Niemniej jednak, jeśli tłumacz ma jakieś wątpliwości, to bez dwóch zdań instancją najbardziej kompetentną do ich rozstrzygnięcia jest sam autor i warto się z nim skontaktować, jeśli istnieje taka możliwość. Bo nie zawsze istnieje. Pisarze sławni nie udostępniają swoich prywatnych adresów mailowych – ci wszyscy, którzy ciągną do sław jak muchy do miodu, pozapychaliby im skrzynki – a jeśli udostępniają, to na ogół sami tych maili nie czytają i list tłumacza może zostać bez odpowiedzi. Na pracowników wydawnictwa też nie ma co liczyć, zwykle prośbę o załatwienie kontaktu z autorem uważają za fanaberię tłumacza, a jej spełnienie wymaga od nich wysiłku, gdyż sami mają do niego dostęp jedynie za pośrednictwem agenta. Inną przeszkodą jest czasami postawa samego pisarza, który uważa, że tłumacz powinien samodzielnie poradzić sobie z tekstem, a jeśli ma z tym kłopoty, znaczy, że trafił do złego zawodu. Uspokoję jednak tych, którzy myślą o przekładaniu literatury, że takie podejście jest niesłychanie rzadkie, pisarze na ogół chętnie pomagają tłumaczom, również tłumaczom takich egzotycznych języków jak polski. Dla autora, jeśli tylko nie jest zblazowany, przekład na dowolny język to nobilitacja i dotarcie do kolejnej grupy czytelników.

Jak to wyglądało w moim przypadku? Na początku nie próbowałem kontaktować się z pisarzami. Jestem osobą nieśmiałą i ciężko było mi się przemóc. Na to nakładała się postawa pewnie typowa dla wielu: co ja, skromny, początkujący tłumacz, będę zawracał głowę uznanemu autorowi. Zmieniło się to, kiedy zacząłem tłumaczyć Johannę Nilsson. Ponieważ żadne wydawnictwo nie było zainteresowane Rebeliantką o zmarzniętych stopach i zdecydowałem się tę książkę opublikować samodzielnie, musiałem nawiązać kontakt z pisarką jako wydawca. Wywiązała się z tego bardzo miła korespondencja, Johanna szalenie się ucieszyła, że chcę ją tłumaczyć (polski był trzecim obcym językiem, w jakim miały ukazać się jej książki, wcześniej przekładano je na niemiecki i niderlandzki). I bardzo chętnie pomagała, kiedy miałem jakiekolwiek pytania do tekstu. Wtedy też zorientowałem się, że kontakt z autorem jest cenny nie tylko ze względu na językowe wątpliwości. Można również przedyskutować, co zrobić z pomyłkami, których nie wyłapał (choć powinien) redaktor. Pisałem o tym w tekście Pisarskie omyłki, jednym z pierwszych na tym blogu.

Ponieważ seanse spirytystyczne uważam za humbug, nie miałem niestety możliwości poznania Hjalmara Söderberga. Czego żałuję nie tylko z tego względu, że nie mogłem zapytać o różne rzeczy w trakcie tłumaczenia. Ten brak, myślę, zrekompensowałem jakoś, czytając wszystko, co on napisał, i większość tego, co napisano o nim. Bardziej chciałbym go poznać jako człowieka. Bure Holmbäck przyznaje się, że swojej biografii Söderberga nadał roboczy podtytuł „Portret przyjaciela” (skończyło się na „Życie pisarza”), choć nigdy autora Niebłahych igraszek nie spotkał (teoretycznie miał taką możliwość, w chwili śmierci Söderberga miał 18 lat). Żywię takie samo poczucie: że minęliśmy się w czasie, choć powinniśmy się spotkać.

Bardzo ciekawym doświadczeniem, na ile pisarz może być pomocny w tłumaczeniu, było dla mnie zlecenie przekładu moich własnych opowiadań na angielski (The Crime Quintet). Kolacjonowanie (porównanie przekładu z oryginałem) wykonałem sam. I spostrzegłem, że nieraz przyczyną błędu bywa minimalna dwuznaczność w oryginale, niezamierzona przez autora, wynikająca np. z odcieni znaczeniowych słowa, a tłumacz, który musi na jeden z tych odcieni się zdecydować (bo poszczególne odpowiedniki nie wszystkie je zawierają), dobiera niewłaściwy, przy czym trudno zarzucać mu błąd. Albo interpretacja, której tłumacz dokonuje i której dokonywać musi, by przekład nie był dosłowny, ciut za daleko odchodzi od intencji oryginału, niby na pozór wszystko jest w porządku, redaktor tego nie wyłapie, ale jednak nie do końca to samo, co autor miał na myśli. Wniosek wypływający z tego doświadczenia nie był zbyt pocieszający: gwarancją zgodności przekładu z oryginałem jest kolacjonowanie wykonane przez autora. W praktyce rzecz nie do przeprowadzenia, gdyż pisarz, nawet jeśli chciałoby mu się ślęczeć nad przekładami (zamiast w tym czasie tworzyć), musiałby znać poszczególne języki, a odsetek poliglotów wśród pisarzy jest taki sam jak w całym społeczeństwie, czyli niewielki (skandaliczną okoliczność, że w polskich wydawnictwach kolacjonowania w ogóle nie uznaje się za niezbędny element redakcji i nie widzieliby uzasadnienia, by za to płacić, pomijam). Ze swej strony mogę jednak zapewnić potencjalnych tłumaczy moich książek na angielski, niemiecki i szwedzki, że chętnie sprawdzę ich przekłady :-)

20 komentarzy:

  1. Dzień dobry, dyskusje z Panem M. wokół notki "Podział" mam już chyba za sobą. Doszliśmy tam "do bandy", mam wrażenie, że ów Pan rozbił się o nią.
    W tym wpisie poruszasz niezwykle szeroki temat auto-dzieło-odbiorca.
    Kiedy czytam książkę buduję jej interpretację, idąc za Rortym, ilu czytelników, tyle interpretacji, o ile się nie mylę równouprawnionych.
    Załóżmy, że powyższe jest prawdziwe. Pytanie do tłumacza i pisarza:
    Czy tłumaczenie można potraktować jako jedną z interpretacji, tyle że w języku innym niż oryginał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to nawet z mojego tekstu wynika, kiedy piszę, że tłumacz interpretuje.

      Usuń
  2. Tak takie sformułowanie pada w tekście, wybacz, literalnie, nie jest trudno znaleźć. Jednak ja Twój tekst wobec powyższej deklaracji czytam jako co najmniej niespójny.
    "Carlos Marrodán Casas, przekładający literaturę hispanojęzyczną, powiedział, że nie widzi takiej potrzeby: tekst jest wystarczającym przekazem i autor w procesie tłumaczenia udziału brać nie musi. Niewątpliwie prawda,"
    Skoro się z tym zgadzasz to po co w ogóle to przytaczasz, nie znajdujesz w tym problemu a jednak...
    broni się tekst sam w sobie jako odrębny byt czy nie, skoro "jeśli tłumacz ma jakieś wątpliwości, to bez dwóch zdań instancją najbardziej kompetentną do ich rozstrzygnięcia jest sam autor". A dlaczego właśnie on?
    I do tego na podsumowanie:
    "Wniosek wypływający z tego doświadczenia nie był zbyt pocieszający: gwarancją zgodności przekładu z oryginałem jest kolacjonowanie wykonane przez autora"
    Ja to czytam tak: tłumaczenie z konieczności jest interpretacją, to wiemy i uznajemy za bezsporne ale żadnych wniosków z tego nie wyciągamy, bi piszemy coś takiego "redaktor tego nie wyłapie, ale jednak nie do końca to samo, co autor miał na myśli."
    Przecież to absurd- skoro interpretujemy to szukamy innych konstrukcji w samym tekście niz osławione "co autor miał na myśli"
    Propozycja opieki nad własnymi przekładami też nie jest wyrazem przekonania o swobodzie interpretacji.
    I teraz coś bardziej ogólnego, mam wrażenie, że każdy blog ma na celu pozycjonowanie a nie rzeczywistą wymianę myśli. Marketing. Coś o tym wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczenie nie powinno być interpretacją, lecz jak najwierniejszym oddaniem sensu tekstu oryginalnego. Oddanie sensu tekstu oryginalnego jest tożsame z odzwierciedleniem intencji autora, który ten tekst napisał. Autor pisze po to, żeby przekazać jakąś konkretną ideę, wykazać złożoność danego zjawiska lub aby sprowokować/wywołać dyskusję na określony temat. Jeśli czytelnik inaczej odbierze myśl przekazaną przez autora w tekście, aniżeli autor by tego chciał, to znaczy, że zawiódł jego(=pisarza) warsztat pisarski albo tłumacz. Żaden pisarz nie pisze z założeniem, że czytający inaczej/na różne sposoby odbiorą to, co chciał przekazać w tekście. Pisarz pisze, bo oczekuje określonych reakcji ze strony czytelników/ ma nadzieję na określony efekt. Kiedy te oczekiwania się spełniają, jest usatysfakcjonowany.
      Mona

      Usuń
    2. Przyznam, że nie liczyłem Twoich, Mona, tez, ale czuję się jak po lekturze Dekalogu, może z inna ilością przykazań, nie pora teraz na ich przeliczenie.
      Zanim zacznę ewentualnie polemikę z każdym twierdzeniem po kolei na początek mam pytanie ogólne a mianowicie jak w kontekście tak arbitralnie przedstawionych przekonań interpretowałabyś np. koncepcję dzieła otwartego Umberto Eco albo koncepcję miejsc niedookreślonych u Ingardena?

      Usuń
    3. Warunkiem wymiany myśli jest rozmowa na ten sam temat. Moje rozważania są natury czysto praktycznej: co trzeba i da się zrobić, by uzyskać możliwie najlepsze tłumaczenie. Ciebie praktyka tłumaczeniowa nie interesuje, tylko teoretyczno-filozoficzne rozważania z tematu „autor-dzieło-odbiorca”, a ja nie o tym piszę.

      Usuń
    4. Krzysztof Dżugaj27 września 2012 18:43

      Po pierwsze warunkiem wymiany myśli jest dobra wola, po drugie, Paweł, ja sobie doskonale zdaję sprawę z jakich obszarów przychodzimy do tej rozmowy. Niemniej jednak absolutnie się nie zgodzę, że tym samym mówimy różnymi językami lub jak wolisz na dwa różne tematy. Absolutnie nie mogę się zgodzić z możliwością oderwania praktyki tłumaczeniowej, jak to określiłeś od teorii języka, koncepcji semiotycznych, estetycznych, które wcale nie są czymś "z kosmosu" tylko stanowią naturalny środowisko i fundament wszelkich działań na języku, w tym tłumaczeń. I fakt, że sobie z tego tłumacz sprawy nie zdaje nie zwalnia go z obowiązku zachowania koherencji tworzonych przez niego tekstów. Przecież jeśli coś chcemy dobrze przetłumaczyć, życzymy sobie mieć ogrom czasu na to to dlaczego mamy unikać podstawowych refleksji teoriopoznawczych? Podejście do tłumaczenia jakie chcesz przedstawić jest podejściem technika. Chyba nie o to chodzi? Prawda?

      Usuń
    5. Krzysztof Dżugaj27 września 2012 18:46

      Poza tym zdaję sobie sprawę, że prowokacyjnie wyciągam Cię na rozmowy, nie chcesz gadać? Napisz, nie będę się narzucał

      Usuń
    6. Krzysztof Dżugaj29 września 2012 09:41

      Ok. Wobec braku jakiejkolwiek odpowiedzi z Twojej strony rezygnuję z lektury notek i komentarzy na tym blogu. Na koniec tej niezbyt intelektualnej przygody muszę zauważyć 2 rzeczy:
      1) zrobiłeś się poważny niczym nowotwór ( parafraza słów Franka Zappy)
      2) odpisywałeś na największe nawet brednie wylewane tutaj przez Madeja z dużą starannością a nie dałeś się wciągnąć w najmniejsze rozważania teoretyczno- literackie, bardzo dziwne

      Usuń
    7. Nie dałem się wciągnąć, bo kwestia, dlaczego tłumacz ma uważać pisarza za ostateczny autorytet, jest problemem z rodzaju, czy świat wokół nas rzeczywiście istnieje. Nawet jeśli dojdziemy do wniosku, że nie istnieje, to na nasze codzienne życie ta konkluzja nie będzie miała żadnego wpływu. Deprecjonując moją pracę (przez nazywanie mnie technikiem) starasz się sprowokować mnie do dyskusji na temat, którego wpis nie dotyczył, bo praktyczne tłumaczenie literatury ani Cię nie interesuje, ani nie masz o tym bladego pojęcia. A ja nie mam ochoty dyskutować z Tobą na interesujące Cię tematy, które da się wyprowadzić z moich wpisów albo których (jak w przypadku „Operacji ‘Podział’”) moje wpisy powinny Twoim zdaniem dotyczyć, bo rzekomo obliguje mnie do tego status pisarza. Udaj się na właściwe forum albo załóż sobie własnego bloga, tutaj o temacie wpisów (a więc i dyskusji) decyduję ja i ani myślę sięgać nimi do poprzeczki, którą chcesz im postawić.

      Usuń
    8. Jednak miło, że odpisałeś. Rozumiem, że rozmowa Cię nie interesuje. Chciałbym jednak wyraźnie zaznaczyć, że w najmniejszym stopniu nie miałem intencji deprecjonować Twojej pracy, nie będę tu wklejał cytatów, ale napisałem coś zupełnie innego i w innej intencji. I druga rzecz, tłumaczenie literatury bardzo mnie interesuje, inaczej nie byłoby mnie tu. Twoja jednak postawa uniemożliwiająca dialog nie pozwoliła mi się dowiedzieć od Ciebie niczego głębszego, przynajmniej tak jak umiem poznawać. Np. gdybyśmy rozwinęli wątek "a dlaczego właśnie autor" mógłbym dowiedzieć się wiele o praktycznych aspektach, o których bladego pojęcia nie mam. Oczywiście, że nie mam wiedzy praktycznej, a kogo w końcu interesują filozoficzne rozważania, komu to w gruncie rzeczy potrzebne. No, w każdym razie dowiedzieć mi się nie udało. Nie ma żadnej ironii w tym co piszę.

      Usuń
  3. Krzysztof Dżugaj27 września 2012 16:27

    Dodam, że Ingarden swoją koncepcję przedstawił w: Roman Ingarden: Dwuwymiarowa budowa dzieła literackiego [w:] Problemy teorii literatury", Eco chyba znany jest wszystkim

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego, co mi wiadomo, R. Ingarden mówił nie tylko o „dwuwymiarowej budowie dzieła literackiego”, ale również o polifonii (=wielowymiarowości/wielowarstwowości) tekstów literackich. Im większa harmonia między wszystkimi warstwami (składnia, stylistyka, kompozycja, słownictwo, warstwa dźwiękowa, czyli brzmienie słów wynikające z występujących w nim zgłosek: dźwięcznych-bezdźwięcznych, twardych-miękkich itd.)tym wyższa jakość dzieła. Szczególne znaczenie ma to w poezji.
    Osobiście nie jestem zwolennikiem niedookreśleń. Lubię jasność (intencji/myśli), precyzję i przejrzystość. Nie lubię zastanawiać się godzinami nad tym, co autor miał lub mógł mieć na myśli. Dlatego wole teksty piękne formalnie, ale zarazem jasne w swym wyrazie. Precyzja to podstawa harmonii, a technika nie wyklucza artyzmu/piękna, wręcz przeciwnie. Jedno nie może istnieć bez drugiego; tak jak muzyka nie istnieje bez matematyki, a praktyka bez teorii.
    Mona

    OdpowiedzUsuń
  5. Krzysztof Dżugaj28 września 2012 08:06

    Stylistycznie ładna wypowiedź, ale niestety oparta na zbyt powierzchownej, wziętej z kilku hasełek w internecie analiza Ingardena z całkowitym pominięciem Eco z jednej strony oraz na całkowicie błędnym założeniu, które prowadzi do paradoksalnej sytuacji, w której musisz "Nie lubię zastanawiać się godzinami nad tym, co autor miał lub mógł mieć na myśli. " są analityczne narzędzia pozwalające uniknąć takiej paradoksalnej sytuacji.
    Poza tym autor tego bloga najwyraźniej nie życzy sobie teoretycznych rozważań na tym poziomie u siebie na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli autor sam nie wie, czego chce i w dodatku jego warsztat jest mierny,to żadna analiza nie pomoże.Powiem więcej:szkoda czasu na taką analizę.
    Mona

    OdpowiedzUsuń
  7. Polecam również wywiad z Maurice'em-Edgarem Coindreau, jednym z najlepszych francuskich tłumaczy literatury amerykańskiej i hiszpańskiej. To on przetarł drogę współczesnej literaturze amerykańskiej we Francji. Przełożył dzieła takich sław jak W.Faulkner,E.Hemingway, John Steinbeck czy John Dos Passos. Wszystkich znał osobiście. W wywiadzie (12 rozmów we francuskim radiu w 1971 r.))Coindreau porusza właśnie temat współpracy między pisarzem a tłumaczem. Wywiad ukazał się w formie książki pt."Pamiętnik tłumacza".
    Mona

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję, w wolnej chwili postaram się przejrzeć

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy interpretację tekstu przez tłumacza definiują jako szukanie <>. Pewnie dlatego uważają ją za coś niewskazanego.

    Ja interpretację pojmuję zgoła odmiennie: analiza (ilekolwiek by trwała, choćby ułamki sekund) każdej wypowiedzi, każdego komunikatu, także przedstawionego w tym samym języku, jest interpretacją, czyli próbą zrozumienia, odczytania tego, co autor (komunikatu, także książki) miał na myśli. Można by rzec: nie ma translacji bez interpretacji. Ba, nie ma komunikacji bez interpretacji.

    W związku z tym traktuję interpretację tekstu jako coś nie tyle pożądanego, ale wręcz nieodzownego. Tłumacz musi się starać odczytać z tekstu (a także ze znajomości biografii autora, gatunku literackiego etc.), co autor miał na myśli.

    Odczytanie 100-procentowe to jednak ideał. Jak do ideału dojść samemu, bez konsultacji z autorem? Raczej się nie da (chyba że przypadkowo - coś jak wygrana w totka), można się tylko mniej lub bardziej do niego przybliżyć. Czemu? Bo właśnie takie dwuznaczności, o których napisał P. Pollak, utrudniają proces interpretacji.

    OdpowiedzUsuń
  10. O, teraz wstawiam tekst bez cudzysłowów ostrokątnych, bo we wcześniejszym wpisie system wyrzucił je razem z tym, co w nich było:

    Nie rozumiem, dlaczego niektórzy interpretację tekstu przez tłumacza definiują jako szukanie 'innych konstrukcji w samym tekście niż osławione "co autor miał na myśli"'''. Pewnie dlatego uważają ją za coś niewskazanego.

    Ja interpretację pojmuję zgoła odmiennie: analiza (ilekolwiek by trwała, choćby ułamki sekund) każdej wypowiedzi, każdego komunikatu, także przedstawionego w tym samym języku, jest interpretacją, czyli próbą zrozumienia, odczytania tego, co autor (komunikatu, także książki) miał na myśli. Można by rzec: nie ma translacji bez interpretacji. Ba, nie ma komunikacji bez interpretacji.

    W związku z tym traktuję interpretację tekstu jako coś nie tyle pożądanego, ale wręcz nieodzownego. Tłumacz musi się starać odczytać z tekstu (a także ze znajomości biografii autora, gatunku literackiego etc.), co autor miał na myśli.

    Odczytanie 100-procentowe to jednak ideał. Jak do ideału dojść samemu, bez konsultacji z autorem? Raczej się nie da (chyba że przypadkowo - coś jak wygrana w totka), można się tylko mniej lub bardziej do niego przybliżyć. Czemu? Bo właśnie takie dwuznaczności, o których napisał P. Pollak, utrudniają proces interpretacji.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.