poniedziałek, 7 maja 2012

O kant dupy taką agencję

Człowiek ocenia swoją sytuację, porównując się z innymi, i kiedy ma od nich gorzej, jest niezadowolony. Mnie niestety przyszło porównywać sytuację polskiego autora z warunkami, w jakich tworzą Szwedzi, bo ich literaturę tłumaczę. Gdybym tłumaczył ukraińską, pewnie porównywałbym się z Ukraińcami i wtedy powodu do frustracji bym nie miał. A tak na każdym kroku widzę, jak mogłoby być dobrze, a jak jest fatalnie.

Koresponduję sobie z Johanną Nilsson i dowiaduję się, że ma nowego agenta i tenże agent z miejsca załatwił jej zamówienie opowiadania przez czasopismo. Nie powiem, zamarzył mi się ktoś taki, kto nakłaniałby czasopisma, by zgłaszały do mnie z prośbami o opowiadanie. Dotąd agenta nie miałem, bo w Polsce generalnie ten zawód nie istniał. Agencje literackie zaczęły się jednak pojawiać, toteż postanowiłem z usług takowej skorzystać, mając nadzieję, że zdejmie ze mnie całą tę akwizytorską robotę, którą polski pisarz (i tłumacz) musi wykonywać. Akurat na forum Wydawnictwa i obyczaje jedna się ogłosiła, więc do niej napisałem. Książek (w tym tłumaczonych) sporo mam na koncie, jest co wznawiać, następne przecież też będę pisał (i tłumaczył), a i podobno ciekawie o tym, co robię, opowiedzieć umiem. Wydawało mi się więc, że dla takiej agencji jestem niezłym klientem. Agencji chyba też się tak wydawało, bo i skwapliwie odpisała, a jej szef nawet się pofatygował do mojego stolika na targach, żeby osobiście ze mną porozmawiać. Ze sporą nadzieją czekałem więc na propozycje napisania czy przetłumaczenia książek, na oferty wznowień, na zamówienia tekstów do prasy, na zaproszenie na spotkania autorskie (z honorarium dla autora, bo skoro agencja żyje z prowizji, to organizacja nieodpłatnego nie ma dla niej sensu). No i czekam dalej, w tej chwili mija już półtora roku i przez te półtora roku agencja nic mi nie załatwiła. Nic, liczbowo: zero, słownie: gówno.

Nie dość tego. Po początkowej korespondencji i podaniu, co ma zamiar zrobić, więcej się do mnie nie odezwała. Od roku ze sporym okładem nie dostałem ani jednego maila! Rzeczona agencja najwyraźniej uważa, że współpracujący z nią autor ma się do niej dobijać, monitować, ustalać, czy książka została przyjęta do wydania, prosić się o odpowiedź, czyli robić dokładnie to samo, co wtedy, kiedy nie jest przez nikogo reprezentowany. A jak już autor wymusi na agencji, że ta gdzieś jego książkę wciśnie, wtedy agencja pobierze prowizję. I proszę tego nie odczytywać jako sarkazmu, że niesłusznie. Przecież oszczędziła autorowi przykrych wrażeń, bo zamiast dwudziestu wydawnictw leje na niego jedna agencja, a zawsze to przyjemniej, jak tych człowieka olewających jest mniej niż więcej.

Nie mogę jednak powiedzieć, żeby pracownicy agencji się obijali. Zwyczajnie nie mieli czasu do mnie napisać, gdyż byli zajęci redagowaniem ogłoszeń na forum Wydawnictwa i ich obyczaje, że poszukują autorów powieści dla kobiet albo tłumaczy fińskiego. Czyli agencja, zamiast skutecznie przekonywać wydawnictwa do moich książek, co jest jej zadaniem, którego dobrowolnie się podjęła, robi za słup ogłoszeniowy tychże wydawnictw. „Chcielibyśmy zaproponować państwu kryminał polskiego autora i szwedzką obyczajówkę”. „Nie potrzebujemy, teraz stawiamy na fińską literaturę kobiecą”. „Aha. To my damy ogłoszenie”.

No i proszę mi powiedzieć, jak mam teraz nie porównywać. Szwedzki agent nawiązuje współpracę z pisarzem i ostro bierze się do roboty. Dba o jego interesy i skutecznie coś mu załatwia. Polski agent umieszcza sobie pisarza w bazie danych i przestaje się nim interesować, dopóki wydawnictwa same nie powiedzą, że taki rodzaj twórczości ich interesuje. To na cholerę taki agent? Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego rozwiązania, które z powodzeniem funkcjonują na świecie, w Polsce zawsze przybierają karykaturalną formę?

17 komentarzy:

  1. Ja cię sunę, jakie to polskie i smutne. Niestety ale wiele pseudo agencyjek i firemek ma taką mentalność jak opisana agencja. Tego sie nie da niestety wytłumaczyć, a żeby to zmienić to co...chyba by trzeba zrobić przeszczep osobowości całym polskim pokoleniom.

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie jedyne kuriozum na polskim rynku wydawniczym. Dla mnie nie do pobicia pozostanie fakt, że są wydawnictwa, którym uchodzi bezkarnie niepłacenie tłumaczom za rzetelnie wykonaną pracę. Tłumacz - ostani murzyn, musi się płaszczyć i żebrać o ochłapy, a łaskawy pan wydawca i traktuje go jak petenta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z wydawnictwami nie współpracuję w zakresie tłumaczenia, ale inne firmy (mniejsze lub większe) tez potrafią olać nawet wezwanie do zapłaty, ale to taka u nas mentalność- durne pseudo cwaniactwo. Niestety trzeba póżniej zakończyć imprezę w sądzie.

      Usuń
  3. Smutne jest to, co tu czytam, ale podobnie jak przedmówczynie powiem, że typowe dla naszego kraju. To znaczy, kraj cudowny, i tak dalej, ale jednak wciąż u nas przedsiębiorcy mają mentalność pani sklepowej z PRLu - masz się człowieku prosić i błagać na kolanach, żeby ktoś, komu zapłaciłeś, łaskawie wykonał swoją część roboty. I na koniec jeszcze odstawi focha, bo musiał się napracować.

    Aneto, masz rację - u nas jest wiele ludzi, którzy za punkt honoru wzięli sobie niepłacenie. Za nic. Nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, post stary, ale akurat mnie zainteresował. Dlaczego? Właśnie założyłam agencję literacką, dla ,młodych, dla nowych, dla tych, co już coś napisali, ale nijak w pojedynkę nie mogą się przebić. Jak agencja będzie działać? Zobaczymy. Na pewno początkowo będzie trudno, ale mam nadzieję, że uda się trochę namieszać. Agencja jest otwarta na współpracę z osobami piszącymi lub próbującymi pisać. Na pewno nie zostawimy żadnego emeila bez odpowiedzi. Stawiamy na pomoc i stały kontakt. Trzymajcie za nas kciuki. Musi się udać :-) Na krytykę czas jeszcze przyjdzie, dlatego proszę powstrzymać się przed hejtami :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A cóż tu hejtować, skoro nie podała Pani nazwy agencji, linka do jej strony ani żadnych innych konkretów. Idei agencji literackiej, jako takiej, nawet sam Paweł Pollak nie odrzuca.

      Usuń
    2. Pracuję w tzw. przemyśle wydawniczym od 1994 r. Przetrwa Pani na rynku tak z 2-3 miesiące i zakończy działalność z długami. Proszę mi wierzyć - dziś wydawcy otrzymują całe KONTENERY propozycji powieści, zbiorów opowiadań, itd i szanse wejścia na rynek kogokolwiek spoza układu są zerowe. I jeszcze jedno - podobnych agencji praw za mojej pamięci istniało w Polsce i upadło tak mniej więcej 50-60. Szkoda Pani wysiłku, a przede wszystkim pieniędzy. Chyba że jest Pani bogata z domu i traktuje swój pomysł jako rodzaj rozrywki. Ale to już inna rozmowa.

      Usuń
    3. To tylko kwestia układów samego agenta, czy ma dojście do osób decyzyjnych w wydawnictwie. Bo autor może przebić się sam. Kwestia kilku lat ciężkiej pracy, szybciej, kiedy auto ma ten przysłowiowy łut szczęścia.

      Usuń
    4. To wygląda mniej więcej tak: załogi wydawnictw są od bardzo dawna przerzedzone, tak bardzo jej tylko można. To, co przed rokiem 1990 robiło trzech, czterech redaktorów (starannie, solidnie i odpowiedzialnie) dziś robi jeden. Nikt nie ma czasu na czytanie i ocenianie napływających falą tsunami wydruków nowych propozycji. Czasem daje się takowe do oceny "na miasto" recenzentom. Ale nikt z nich oczywiście tych materiałów nie czyta, a tylko pobieżnie przegląda, bo stawki za takie opinie są groszowe, mniejsze nawet niż "na waciki". Rzecz jasna, wydawnictwo otrzymuje od takiego recenzenta jakąś tam opinię, ale ona w 99% ma się tak do wartości tekstu jak piernik do wiatraka. To samo dotyczy zresztą redagowania tekstów - najczęściej zleca się to studentom również za groszowe stawki. W rezultacie ukazują się takie gnioty przełożone przez już nie tłumacza, ale "tłumoka", jak ten schlastany (na 200% słusznie) przez p. Pollaka, wydany przez Muzę "Robinson C. na Marsie". Ale do rzeczy - dziś agencję praw może zakładać albo ktoś, kto nie liczy się z kasą, albo osoba mająca zerowe rozeznanie w tym, co dzieje się na rynku wydawniczym.

      Usuń
    5. "albo osoba mająca zerowe rozeznanie w tym, co dzieje się na rynku wydawniczym" Agent, który ma zerowe rozeznanie, co dzieje się na rynku wydawniczym? I taka osoba ma skutecznie działać, jak nie ma o tym pojęcia pojęcia?

      Usuń
    6. Niestety, jest bardzo wiele osób, którym wydaje się, że znają rynek wydawniczy, że potrafią się na tym rynku znaleźć i Ź odniosą tam sukcesy. Ich "wiedza" to najczęściej zamiłowanie do książek (skądinąd chwalebne) i dobre chęci. Tymczasem coraz mocniej szarpany przez kryzys gospodarczy jaki mamy od lat, jest on tylko dla tych, którzy: 1. mają wielkie doświadczenie, samozaparcie, żelazne nerwy i w ogóle zdrowie; 2. dużą kasę. Inaczej przygoda z agencją, czy wydawnictwem kończy się fatalnie - długi, których nie ma z czego oddać, komornik, eksmisja z mieszkania, bezdomność. Chyba że rodzina wspomoże...

      Usuń
    7. Skąd ci się wzięły te długi, komornik i eksmisja, człowieku? Za dużo telewizji czy współpraca z "wydawnictwami" typu Novae Res albo Poligraf?

      Usuń
    8. NR i P nie istniały w latach 90-tych. Powiedział "dobrze zorientowany". Długi - wystarczy, że dystrybutorzy, sieci i księgarnie nie płacą za książki.

      Usuń
    9. Zgoda, wystarczy, że dystrybutorzy nie płacą. Ale np. żadna drukarnia nie da nowemu wydawcy przedłużonego terminu płatności - za wszystko trzeba płacić z góry. Trzeba też płacić ludziom za robotę, choć tu akurat nawet i ci od dawna istniejący na rynku starają się zwlekać ile tylko mogą, albo w ogóle nie płacić. Tak jest ze wszystkim - nawet koszty wysyłania pocztą listów i książek, jak się to wszystko zbierze do kupy, wychodzi ogromny, bo to nieprawda, że wszystko da się załatwić przez Sieć. Sięgam wspomnieniami... znałem 12 takich, którzy byli na początku entuzjastami, a potem skończyli w schroniskach. Może pamiętasz wydawnictwo (bardzo dobre!) Oskar z Warszawy? Jego właściciel odebrał sobie życie - wiele lat tamu, gdy kryzys dopiero się u nas zaczynał - w chwili gdy stanął przed perspektywą życiowego upadku. Ja nie wiem zbyt wiele o Novae Res i Poligrafie, ale wiem jedno: ktoś, kto zaczyna od zera, czy to wydawca, czy właściciel agencji praw (bo ta dyskusja dotyczyła właśnie pomysłu założenia takiej agencji - przypominam) ma w obecnej sytuacji rynkowej na 99% od samego początku "przechlapane". A potem nawet Ikonowicz mu nie pomoże gdy znajdzie się na bruku.

      Usuń
    10. Jakież to długi może mieć agencja wobec wydawnictw czy drukarni, żeby aż właściciela wyeksmitowano z jego mieszkania? :)
      Wydawnictwo, owszem, może grubo popłynąć, ale to nie jest dyskusja o ciężkim losie wydawnictw.

      Usuń
    11. Wystarczy ZUS, żeby prowadzący działalność popadł w kłopoty. ZUS który się płaci, nawet kiedy ma się stratę.

      Usuń
    12. Przecież to jasne. Natomiast rozmowa dotyczyła pierwotnie zakładania agencji, więc długi w drukarni, za które można zostać wyeksmitowanym, jakoś słabo z tym się łączą. To, o czym wyżej, dotyczy raczej wydawnictw, i w takim przypadku bywa to prawdą.

      Usuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.