sobota, 22 października 2011

Nagroda im. Edgara Kopytko

W pierwszy czwartek października o godz. 13.22 odebrałem maila z zaproszeniem do programu telewizyjnego, żebym przybliżył sylwetkę pewnego szwedzkiego poety. Pokłady naiwności, jakimi się kiedyś charakteryzowałem, najwyraźniej zostawiły trwały ślad, bo nie zajarzyłem, o co chodzi i pomyślałem, że dziennikarze działu kulturalnego chcą po prostu zaprezentować telewidzom dorobek uznanego poety. Dopiero po ładnych paru minutach dotarło do mnie, że Tranströmer musiał dostać Nobla. Bez podpowiedzi ze strony szwedzkich akademików dziennikarze „kulturalni” nie wiedzą przecież, kto jest wybitnym twórcą. Ponieważ Tranströmera nie tłumaczyłem (w ogóle nie tłumaczę poezji) ani nie uważam się za specjalistę od jego osoby, a czasu na przygotowanie się do występu praktycznie nie było, zaproszenia nie przyjąłem. Wyraziłem jednak chęć wystąpienia w programie i zaprezentowania twórczości nie mniej wybitnego (a może nawet bardziej, wziąwszy pod uwagę, że czas zweryfikował już wartość jego utworów) Hjalmara Söderberga. Propozycja nie zasłużyła nawet na odrzucenie i odpowiedź odmowną, została pewnie uznana za ironiczną i zignorowana.

Kiedy przeglądałem ponoblowskie komentarze, zastanowił mnie dobór osób proszonych, by się wypowiedziały. Nie było wśród nich Leonarda Neugera, tłumacza, dzięki któremu można mówić o reprezentacyjnej obecności poezji Tomasa Tranströmera w polszczyźnie, był za to Jerzy Illg, redaktor naczelny Znaku. Illg uznał nagrodę Tranströmera za w pełni zasłużoną, bo to poeta „znany i ceniony od dziesięcioleci w całym czytającym poezję świecie”. Skoro Nobla komentuje wydawca, wyraża się o twórcy w samych superlatywach i ceni jego poezję od ładnych paru dekad, to jak w mordę strzelił musiał go publikować. Szukam więc w katalogu Biblioteki Narodowej przy tomikach Tranströmera potwierdzenia, że wydał je Znak, nie znajduję, szukam w ofercie Znaku zbiorów wierszy Tomasa Tranströmera, kicha. Nie ma, nie było, ale pewnie będą, bo teraz opłaca się go wydawać. Wydawnicze hieny, które z obrzydzeniem reagowały na hasło „poezja szwedzka”, rzucą się, żeby wyrwać kawał mięcha. W tym więc miejscu ukłon dla właścicieli Oficyny Literackiej, którzy publikowali Tranströmera dla jego poezji, a nie dla procentów od Nobla. I apel do Leonarda Neugera: panie profesorze, proszę nie sprzedawać praw do swoich tłumaczeń tym hienom, proszę namówić Tomasa, by tego nie robił. Może to jest dobry moment, by reaktywować (jeśli to możliwe) Oficynę Literacką, niech profity zgarną ci, którzy pokazali, że potrafią działać dla idei, a nie ci, którzy teraz zechcą przyjść na gotowe.

Nobel Szwedowi przypada po bardzo długiej przerwie, w 1974 roku otrzymali go wspólnie Harry Martinson i Eyvind Johnson, co wywołało falę krytyki, bo obaj byli członkami Akademii Szwedzkiej, czyli gremium przyznającego nagrodę. Krytyka, moim zdaniem, nieuzasadniona, bo wielu wybitnych szwedzkich pisarzy zostaje członkami Akademii i spora grupa godnych Nobla kandydatów byłaby wyłączona z ubiegania się o ten laur. W obecnym składzie widzę na przykład dwa „noblowskie” nazwiska: Torgny Lindgren i Kerstin Ekman. Fakt, że Ekman od 1989 roku nie bierze udziału w pracach Akademii, opuściła ją (wraz z nieżyjącym już Larsem Gyllenstenem), kiedy większość akademików nie zgodziła się uchwalić oficjalnego protestu przeciwko wyrokowi śmierci na Sulmana Rushdiego, jaki wydał Chomeini (w tym kontekście wymienia się również Wernera Aspenströma, ale on wyszedł z Akademii kilka miesięcy później i powołał się na przyczyny osobiste). Oczywiście nie opuściła formalnie, bo tego nie da się zrobić, członek Akademii Szwedzkiej jest pod tym względem w gorszej sytuacji od papieża, ustąpić nie może.

To, że Martinson i Johnson po latach okazują się niezbyt trafnym wyborem, podobnie jak Verner von Heidenstam w 1916 i Erik Axel Karlfeldt w 1931, też nie przemawia przeciwko dawaniu Nobla członkom Akademii, bo nietrafionych decyzji było w historii literackiego Nobla sporo. Karlfeldt nie zgadzał się zresztą, żeby przyznano mu nagrodę, z czym jego koledzy poradzili sobie w ten sposób, że przyznali mu ją pośmiertnie, co zdarzyło się tylko raz przez 110 lat. Bez wątpienia na Nobla zasłużył Pär Lagerkvist (1951), który też zasiadał w Akademii. Ostatni szwedzki wybór (czy raczej pierwszy, i to podwójnie, bo pierwszy szwedzki pisarz i pierwsza kobieta) to Selma Lagerlöf w 1909 r. Ona jako jedyna nie była w chwili otrzymania nagrody członkiem Akademii Szwedzkiej, została nim później. To znaczy jako jedyna do teraz, bo Tranströmer też nie jest. Niektórzy do szwedzkich laureatów Nagrody Nobla zaliczają również Nelly Sachs (1966) z racji tego, że miała szwedzkie obywatelstwo, ale niesłusznie, bo o przynależności pisarza do danej literatury decyduje język, a nie paszport, a Sachs tworzyła po niemiecku.

Nobla nie dostał zgodnie uznawany za najwybitniejszego szwedzkiego pisarza August Strindberg. My go znamy głównie jako dramaturga, ale w Szwecji jego dorobek prozatorski stawiany jest na równi z dramatami, powieść „Czerwony Pokój” (1879) otworzyła nową epokę w literaturze szwedzkiej. Błąd akademików tym większy, że Strindberg nie był pisarzem, którego rolę doceniono dopiero po śmierci, współcześni doskonale zdawali sobie sprawę z jego znaczenia i geniuszu. Dość powiedzieć, że Söderberg używając w „Zabłąkaniach” (1895) sformułowania „najwybitniejszy szwedzki twórca”, nie widział potrzeby wymieniania nazwiska, bo przecież wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. No ale wybitni pisarze często bywają kontrowersyjni, Strindberg był i szacowni akademicy (a to przecież nie tylko pisarze, również językoznawcy, literaturoznawcy, historycy) nie zawsze, zwłaszcza dawniej, potrafili wyjść poza swoje mieszczańskie uprzedzenia. Z tego względu nie była pewnie też brana pod uwagę kandydatura Söderberga, który swoimi poglądami napsuł rodakom sporo krwi. Dzisiaj większość Szwedów automatycznie się pod nimi podpisuje, ale taka dola geniuszy, że wyprzedzają swoich ziomków o kilka dziesięcioleci.

Z pewnym zdziwieniem przeczytałem komentarz Antoniny Kozłowskiej do tegorocznego Nobla. Rozumiem, że można nie przepadać za współczesną poezją (sam nie przepadam, też zatrzymałem się na etapie, że dobry wiersz to taki, który ma rym i rytm), rozumiem, że można nie znać twórczości Tranströmera, rozumiem, że można nie śledzić noblowskiej giełdy, na której jego nazwisko wymieniane jest od lat, ale postulować, że „Nobla powinien dostawać taki pisarz, którego nazwisko przynajmniej 'obiło się o uszy' tak zwanym przypadkowym przechodniom w różnych miejscach świata, którego książki tłumaczone na rozmaite języki można bez wielkiego zachodu znaleźć w dowolnej dużej księgarni”? Nobel ma być rodzajem asów Empiku? Zamiast oceniać twórczość kandydatów akademicy powinni prześledzić stany magazynowe księgarni i zrobić ankietę wśród przechodniów? Na tym przecież polega rola nagród literackich, że raczej starają się pokazać czytelnikom co warto przeczytać, niż mają ich utwierdzać w przekonaniu, że wcześniej dokonali dobrego zakupu.

Nagroda dla pisarza to także nagroda i satysfakcja dla jego tłumaczy. Powód do radości. Ciekawe, czy w jakimkolwiek kraju przyszłoby komuś do głowy w takiej chwili postponować ich osiągnięcia i zarzucać rzekomo słabe przekłady. No ale jesteśmy w Polsce, więc może nie powinno dziwić, że pani Beata Walczak-Larsson uznała za stosowne bezkompromisowo obwieścić: „część polskich przekładów poezji Tomasa Tranströmera jest dość kiepska, żeby nie powiedzieć skandalicznie zła... (...) niektóre wołają o pomstę do nieba”. Nie dowiadujemy się, czyje wołają o pomstę do nieba, więc smrodek rozlał się na wszystkich tłumaczących Tranströmera, o takie duperele, jak wskazanie błędów i uzasadnienie, dlaczego uważa te tłumaczenia za złe, pani Walczak-Larsson się nie troszczy. Ot, ogłosiła mocą swego autorytetu, tłumaczki, której dorobek translatorski stanowią w znacznej mierze kryminały, czyli najprostszy do tłumaczenia rodzaj literatury, że koledzy po fachu są denni.

Na koniec chciałbym polecić dostępne po polsku książki pisarzy, których nazwiska padły w tym wpisie. Nobel dla Martinsona może był na wyrost, ale jego „Droga do Klockrike” to jedna z lepszych rzeczy, jakie czytałem. „Czarna Woda” Kerstin Ekman to kwintesencja cech typowych dla literatury skandynawskiej i przykład połączenia atrakcyjnej formy z poważną tematyką. Dużą popularność zdobyły w Polsce trzy opowiadania Lagerkvista („Karzeł”, „Kat” i „Mariamne”) złożone u nas w zbiorek pod tytułem „Zło”, który - co jak na szwedzką literaturę jest rzadkością - miał nawet drugie wydanie, ale warto sięgnąć i po „Gościa w rzeczywistości” (ten tytuł zainspirował mnie do nadania powieści, którą piszę, tytułu „Więzień… rzeczywistości”) i po „Sybillę”. Jeśli komuś wydaje się, że bardzo cierpi, powinien przeczytać „Drogę wężową na skale” Torgny’ego Lindgrena.

Przyznam się, że jestem ciekaw, ilu czytających ten wpis pamięta jeszcze, jaki był jego tytuł.

Sprawdzili już państwo? I myślą sobie pewnie, że to jakieś ironiczne określenie literackiego Nobla? Bynajmniej. Otóż nie tylko Tranströmer dostał nagrodę, ja też dostałem, a że z niezrozumiałych względów media nie uznały za stosowne odnotować tego faktu, odnotowuję go sam: jako autor „Niepełnych” zostałem laureatem nagrody im. Edgara Kopytko :-)

2 komentarze:

  1. Szanowny Panie Pawle,

    bardzo nam miło, że zechciał Pan poinformować swoich czytelników o otrzymaniu Nagrody im. Edgara Kopytko (zwłaszcza, że przewodniczącym jury jest koń, a w jego skład wchodzą jeszcze bohaterka filmu, będąca właścicielką księgarni "Na rogu" i skromna studentka polonistyki). Nagroda powstała jako żart - skoro telewizji wolno mieć własną nagrodę, konwentowi fantastyki własną, towarzystwu podróżniczemu swoją, blogerom... to dlaczego nie nam? Niemniej cieszymy się bardzo, że docenia Pan wartość otrzymanej statuetki ;). Pozdrawiamy serdecznie, życzymy dalszych sukcesów literackich i czekamy na kolejne książki.

    Jury Nagrody Literackiej im. Edgara Kopytko

    OdpowiedzUsuń
  2. Doceniam, zwłaszcza że statuetka jest rewelacyjna :-)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.