sobota, 16 lipca 2011

Pukając do wielu bram

Wybranie „Niepełnych” na lekturę w konkursie polonistycznym, a więc uznanie ich z jakichś względów za książkę ważną, stawia w nowym świetle kłopoty, jakie miałem ze znalezieniem wydawcy. I pokazuje, że polskich wydawców ważne książki nie interesują.

Pierwszą odmowę dostałem od wydawcy „Kanalii”, który był wyraźnie rozczarowany, że nie napisałem znowu kryminału. To też jest typowo polskie, zamiast wziąć autora z dobrodziejstwem inwentarza, nastawić się na długoletnią współpracę, publikować wszystko, co napisze, wybiera się z jego twórczości rodzynki (przez „rodzynki” należy rozumieć nie rzeczy dobre, tylko rokujące szanse na dużą sprzedaż), a z resztą niech autor chodzi sobie po prośbie gdzie indziej.

Potem odmowy zaczęły spływać z pozostałych wydawnictw: Czarne, Świat Książki, Znak, Czytelnik. Niektóre, jak Muza czy Wydawnictwo Literackie, nie raczyły w ogóle odpowiedzieć. Nikt nie napisał tego wprost, ale powód był oczywisty, zakładano, że o niepełnosprawnych mało kto będzie chciał czytać. Że czytelnik, gdy tylko zobaczy, że główni bohaterowie to dziewczyna na wózku i niewidomy chłopak, odłoży książkę, uznając ją za jakąś „moralizatorską bajeczkę o niepełnosprawności”. I niestety trudno było temu założeniu odmówić słuszności, fizycznie nie zamykamy już kalek w gettach, mentalnie wciąż tak. Stąd zresztą próba zmiany tytułu i wciskanie czytelnikowi „Niepełnych” jako romansidła: miłość się sprzedaje, kalectwo nie.

Jedno z mniejszych wydawnictw odrzuciło książkę, dawszy ją do wewnętrznej recenzji właśnie niepełnosprawnym. W pierwszym momencie uznałem, że przynajmniej podeszło poważnie do sprawy, ale potem zreflektowałem się, że to przecież kompletny absurd. Po pierwsze powieść to nie reportaż. Gdyby kryminały dawać do oceny prawdziwym komisarzom policji, nie miałyby szans na wydanie. A po drugie taki wybór recenzentów świadczył o tym, że w wydawnictwie niewiele z powieści zrozumieli. Przytoczę znowu fragment recenzji Agnieszki Tatery (chętnie ją cytuję, bo to jedna z najtrafniejszych analiz „Niepełnych”): Ale wbrew pozorom nie jest to powieść mająca na celu uczenie nas akceptacji faktu, że osoba niepełnosprawna, to ktoś taki sam, jak my, oswajania nas z tą tematyką. (...) Ja widzę ją jako opowieść o dwóch duszach poszukujących miłości. O tęsknocie, nadziei, przyjaźni, zrozumieniu, poświęceniu, współżyciu, związkach, odpowiedzialności za swoje czyny, przyczynach i skutkach, walce o szczęście.

W tym czasie wydawnictwo Otwarte opublikowało książkę sparaliżowanego Janusza Świtaja pt. „12 oddechów na minutę”. Szef Otwartego zapewniał w wywiadach, że decyzja o publikacji została podjęta ze względu na walory książki, a fakt, że Świtaj stał się celebrytą, nie miał znaczenia. Błogosławieni, którzy uwierzyli, bo redaktorzy Otwartego do tego stopnia nie zainteresowali się „Niepełnymi”, że nawet nie raczyli potwierdzić otrzymania tekstu, choć zapewnienie, że każdy autor takie potwierdzenie otrzyma, widniało na stronie wydawnictwa.

Z wydawnictwa W.A.B. dostałem odpowiedź, że powieść bardzo im się podoba i mam ją dla nich trzymać. Nie jestem nowicjuszem w branży wydawniczej i potrafiłem ją sobie prawidłowo zinterpretować. Ktoś mniej zorientowany mógłby wziąć ją za dobrą monetę, a ponieważ W.A.B. promuje swoje książki lepiej od konkurencji, odrzucić inne oferty. Obudziłby się z ręką w nocniku, bo ta odpowiedź znaczy mniej więcej tyle: „Książka nadaje się do druku, teraz będziemy ustalać, czy się sprzeda. Ale recenzje wewnętrzne kosztują i byłoby kijowo, gdybyśmy wyłożyli te paręset złotych, po czym dowiedzieli się, że podpisał pan umowę z innym wydawnictwem. A sam pan rozumie, że bliższa koszula ciału, więc generalnie mało nas obchodzi, że odrzucając inne oferty, może się pan pozbawić szansy na wydanie”. I rzeczywiście po paru miesiącach przyszła ostateczna odpowiedź: „Nie jesteśmy zainteresowani”. Oczywiście bez żadnego „przepraszamy, że pana przetrzymaliśmy”.

Właściwie straciłem już nadzieję, że znajdę wydawcę, bo dziewięć miesięcy po tym, jak zacząłem rozsyłać tekst, nie miałem żadnej pozytywnej odpowiedzi (dla porównania: „Kanalia” po pół roku była na rynku), kiedy chęć wydania wyraził Prószyński. Całkowicie mnie to zaskoczyło, posłałem im książkę tylko dlatego, że nie miałem już gdzie posłać, ale dobrze pamiętałem, że Prószyński jako jedyny ocenił „Kanalię” nie tylko jako książkę złą, ale wręcz grafomańską. I nagle chcieli wydawać grafomana, mało tego, zapytali, czy piszę coś jeszcze. A kiedy zaproponowali mi tłumaczenie szwedzkiego kryminału i prosili, bym nie odmawiał, gdy propozycji nie przyjąłem, moja satysfakcja nie miała granic. Bo Prószyński był tym wydawnictwem, które na początku mojej kariery tłumaczeniowej oceniło, znów zresztą jako jedyne, że tłumaczę słabą polszczyzną.

Można zapytać, o co chodzi, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, a w sumie dobrze się skończyło: powieść opublikowało duże wydawnictwo. Niby racja, tylko że w sytuacji, kiedy jest zaledwie jeden chętny, pozycja negocjacyjna autora jest żadna, musiałem przystać na mocno nierewelacyjne warunki. Swoimi kanałami dowiedziałem się, że w Świecie Książki „Niepełni” „byli na granicy wydania”. Co w przypadku kolegialnie podejmowanej decyzji może oznaczać, że książka odpadła na przykład pięcioma głosami do czterech. I przy nieco większym pechu mogła odpaść również w Prószyńskim. Tymczasem autor książki, która kwalifikuje się na lekturę, powinien chyba mieć dwie, trzy solidne propozycje wydania, a nie prześlizgiwać się szczęśliwym trafem.

10 komentarzy:

  1. Chyba nie przestanie mnie zadziwiać to, co Pan opisuje. Tłumaczenie "Opowiastek" bardzo mi do gustu przypadło. Tekst o bestsellerze z Pana strony także bardzo mi się podobał.
    Ważne, że jednak się udało. :) Życzę powodzenia i wytrwałości w tworzeniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też czytuję Pana teksty i czasami oczom nie wierzę. No, ale cóż, taka nasza ciekawa rzeczywistość :/ A te chece są męczące, irytujące i demotywujące do dalszego pisania.

    PS. Bardzo się cieszę, że ciągle Pan o moim tekście pamięta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Turning Torso17 lipca 2011 01:17

    Panie Pawle, bój się Pan Odyna!

    Wolałem, jak Pan pisał np. Kraina Beletrystyczna zamiast Świat Literacki...
    Przecież wykładając "kawa na ławę" swoje perypetie z wydawnictwami, bez "listka figowego", to się Pan chyba skazuje na wydawniczą banicję...

    :(((

    A ja miałem nadzieję przeczytać ten kryminał z ulicą Olszewskiego w epizodzie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło widzieć Pana z powrotem, zniknął Pan po oskarżeniu, że jest Pan mną i powiem, że się zaniepokoiłem, czy nie mam przypadkiem rozdwojenia jaźni i rzeczywiście sam nie prowadziłem dyskusji z różnymi wcieleniami pana Sowy.

    Ale sam Pan mnie teraz wkopał i Kraina Beletrystyczna nic mi już nie wyda :-)

    A na poważnie (to już odpowiedź do wszystkich), to mam dosyć i całkiem serio rozważam opcję zostania indie. Moja następna książka ma się ukazać w wydawnictwie Oficynka i jeśli również tam nie wypali, to rzeczywiście pójdę w ślady panów Sowy i Kowalczyka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Turning Torso17 lipca 2011 12:49

    Ja na tego Sowę wtedy tyle czasu zmitrężyłem na Pana blogu, że potem miałem przez parę miesięcy wyrzuty sumienia i musiałem autocenzurę włączyć...

    Ale w ramach usprawiedliwienia absencji to powiem tylko, że w zeszłym tygodniu w jednym z wrocławskich antykwariatów dorwałem "Niebłahe igraszki" :)

    A ta Kraina Beletrystyczna coś jeszcze w ogóle wydaje, czy jej właściciel postanowił jednak już na dobre zostać bohaterem kolejnej edycji "Tańca z Gwiazdami"?
    Swoją drogą nawet strona internetowa im nie działa - musiał ich Pan puścić w samych skarpetkach... :)

    Z "Niepełnymi" to Pan trochę zawalił - trzeba było po wydawnictwach rozsyłać swoje zdjęcia np. na wózku inwalidzkim; wtedy książka miałaby dobrą promocję, popartą oczywiście zapewnieniami, że "decyzja o publikacji została podjęta ze względu na walory książki"...

    Podsumowując: musi Pan ostro popracować nad autopromocją w stylu Dody, której Pan tak dzielnie broni przed katotalibami...

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj. Obawiam się, że zdjęcie na wózku też by wiele nie pomogło. Chyba żeby wcześniej zrobić jakąś akcję z wyrzucaniem z restauracji czy czymś takim. Ostatnio pewnemu niewidomemu autorowi nawet ślepota nie pomogła i wydało go wydawnictwo pt. "Napisałeś książkę i nikt nie chce jej wydać? My wydamy na pewno." A o walorach książki niestety nic nie wiem, bardzo mi się jednak spodobała jej recenzja w księgarni, kiedy to recenzentka pisze, że ją kupiła, bo była ciekawa, jak niewidomy może napisać powieść. No to jest faktycznie ciekawe, bo pewnie uszami ją napisał, skoro oczy mu nie działają. A może nosem?

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj. Obawiam się, że zdjęcie na wózku też by wiele nie pomogło. Chyba żeby wcześniej zrobić jakąś akcję z wyrzucaniem z restauracji czy czymś takim. Ostatnio pewnemu niewidomemu autorowi nawet ślepota nie pomogła i wydało go wydawnictwo pt. "Napisałeś książkę i nikt nie chce jej wydać? My wydamy na pewno." A o walorach książki niestety nic nie wiem, bardzo mi się jednak spodobała jej recenzja w księgarni, kiedy to recenzentka pisze, że ją kupiła, bo była ciekawa, jak niewidomy może napisać powieść. No to jest faktycznie ciekawe, bo pewnie uszami ją napisał, skoro oczy mu nie działają.

    OdpowiedzUsuń
  8. Turning Torso18 lipca 2011 10:24

    Dodam jeszcze, że wydawnictwo, które opublikowało książkę J. Świtaja startowało parę lat temu z bardzo fajnym hasłem: "Stajemy do czytelnika otworem!"... :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Turning Torso18 lipca 2011 10:30

    Hej, naturegirl... A ten niewidomy z Twojej notki to czasem nie nazywał się Borges?

    OdpowiedzUsuń
  10. No właśnie nie. Ja mówię o sytuacji bardzo aktualnej. Ten autor nazywa się Tomasz Wandzel, a jego książka bodajże "Dom w chmurach".

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.