sobota, 28 maja 2011

Podwójne tytuły

Michael Connelly należy do tych pisarzy, których kupuję w ciemno. Jeśli mam do autora zaufanie, nie sprawdzam, o czym jest następna książka, nie czytam nawet opisu na okładce. Lubię zanurzyć się w powieści, zupełnie nie wiedząc, o czym będzie. I kupiłbym „Prawnika z lincolna”, zakładając, że to może druga część „Adwokata”, gdyby charakterystyczny oryginalny tytuł nie utkwił mi w pamięci. Bo jeśli tylko moje językowe umiejętności albo posiadane słowniki na to pozwalają, z zawodowego nawyku sprawdzam, jak tytuł przekładu ma się do oryginalnego (a jak różnie to wygląda, opisałem w notce pt. Tytułomania). Gdybym w tym przypadku nie sprawdził albo tytuł okazał się mniej zapadający w pamięć, o tym, że „Prawnik z lincolna” wydany przez Albatrosa to właśnie „Adwokat” opublikowany wcześniej przez Prószyńskiego, dowiedziałbym się dopiero po wyrzuceniu w błoto trzydziestu paru złotych.

I powiem, że taką praktykę wypuszczania starej książki pod nowym tytułem trudno mi ocenić. Powinna obowiązywać zasada, że książka funkcjonuje pod tym samym tytułem. Właśnie dla wygody czytelnika, żeby miał konkretną informację, a nie musiał ustalać, czy przypadkiem powieść nie ukazała się wcześniej, tylko inaczej się nazywała. Ale co zrobić w takiej sytuacji jak tutaj, kiedy pierwsze wydawnictwo nie dość, że odchodzi od oryginału, to zastępuje dobry, frapujący tytuł całkowicie mdłym i nijakim (pewnie fachowcy z działu handlowego Prószyńskiego znów doszli do wniosku, że coś nietypowego się nie sprzeda)? Trzeba uznać, że Albatros naprawia błąd poprzednika, więc pretensje byłyby nie na miejscu. Zwłaszcza że odpowiednia informacja o zmianie tytułu w książce się znalazła. Sęk w tym, że umieszczono ją tam, gdzie żaden czytelnik, decydując się na zakup, nie zagląda: na stronie redakcyjnej. A ktoś kupujący przez Internet w ogóle nie ma szans się z tą informacją zapoznać, bo księgarnie internetowe podają tylko dane bibliograficzne i kopiują opisy z okładki, strony redakcyjnej już nie. Ponadto Albatros uznał swoją edycję za pierwsze wydanie, co dodatkowo wprowadza w błąd.

Z identyczną sytuacją mamy do czynienia w przypadku tłumaczonej przeze mnie książki Lizy Marklund. Książnica wydała ją pod tytułem „Rewanż”, fatalnym i nijak mającym się do oryginalnego. Wydawałoby się, że wznowienie tej powieści jako „Zamachowiec” przez Czarną Owcę było dokonaniem jedynie stosownej korekty, ale znowu informacja, że mamy do czynienia z książką, która już była na polskim rynku, podana jest „małym drukiem” czyli na stronie redakcyjnej.

W obu przypadkach formalnie wszystko jest w porządku, ale trudno uniknąć brzydkiego podejrzenia, że zmiana tytułu nie jest wyłącznie poprawką, lecz próbą naciągnięcia czytelników, którzy nie zorientują się, że mają do czynienia z tą samą książką. I czy naprawdę podnosi to o tyle sprzedaż, że warto tracić zaufanie tychże czytelników?

Cały festiwal tytułów mamy, jeśli chodzi o książkę Audrey Niffenegger: „Żona podróżnika w czasie“, "Miłość ponad czasem“ i „Zaklęci w czasie“. Ten ostatni to podczepianie się pod film, co jeszcze można zrozumieć, bo wiadomo, że nic tak nie ciągnie sprzedaży jak ekranizacja. Ale po co wcześniejsze zmiany? Przecież to dobra książka, oparta na oryginalnym pomyśle, powinna trafić do czytelników bez żadnych sztuczek. I trafiła.

Ale jeśli rzeczywiście jest to sposób na podniesienie nakładu, to dlaczego ograniczać się do zagranicznych autorów? „Zaginiony żydowski chłopiec”, „Tajny współpracownik”, „Od lotniska do lotniska”, „Samobójstwo pisarza”, „Cud na Capri”, „Cztery pory roku” (a co, muzyka też może pociągnąć sprzedaż, nie tylko film) mogłyby stanąć obok dotychczasowych tytułów (jakich? mała zagadka wyszła), nabijając wydawcom kabzę. Panowie edytorzy, do dzieła!

3 komentarze:

  1. Powiem szczerze, że rzadko zdarza mi się przed zakupieniem książki sprawdzać jak brzmi oryginalny tytuł książki i widzę, że to wielki błąd, bo można sobie zdublować biblioteczkę.

    P.S. Ale jak już czytam książkę to zawsze sprawdzam jak się ma tytuł wyjściowy do docelowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam taką sytuację, że wydałam pieniądze na książkę, którą już czytałam i raczej nie miałam zamiaru tego powtarzać, ale cóż pieniądze przepadły :/ Najlepiej nie zmieniać tytułu, a jeśli już to widocznie o tym informować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydawnictwo Helion zrobiło tak z książką Davida Allena "Ready for Anything: 52 Productivity Principles for Work and Life".
    Pierwsza: "Gotowi na wszystko. 52 zasady efektywności w pracy i życiu " - 2008 r.
    Druga: "Czas. 52 sposoby na to, by zaczął pracować dla Ciebie" - 2011 r.
    I zero informacji, że to ta sama książka.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.