sobota, 26 marca 2011

Kupił grafoman poradnik

Ten mój, „Jak wydać książkę”. Poradnik był pomyślany jako pomoc dla ludzi, którzy pisać potrafią, ale oczywiście zainteresowali się nim również grafomani. To jeszcze żaden problem, przeciwnie, im więcej kupujących, tym lepiej, sęk w tym, jak taki zakup wygląda.

Grafoman żywi zazwyczaj przekonanie, że jest pierwszą i jedyną osobą, która poradnik nabyła, i w związku z tym autor umiera z ciekawości, co jest przyczyną owego wiekopomnego wydarzenia. Żeby tę ciekawość zaspokoić grafoman przysyła sążnistą epistołę – grafomani nie potrafią się streszczać – jakie ma ambitne plany, i tu uwaga, sensacja: wydania książki. Autor oczywiście spada z krzesła, bo przy swojej niskiej inteligencji dotąd pozostawał w przekonaniu, że poradnik „Jak wydać książkę” kupuje się w celu założenia hodowli krów. List jest o tyle nieinteresujący, że plany grafomana są zwykle w fazie nie tyle embrionalnej, co przedrandkowej, a polszczyzna epistoły wskazuje, że w takiej pozostaną. Ciekawe są czyjeś dokonania, a nie jego mrzonki.

Poradnik kosztuje prawie dwadzieścia trzy złote, czyli majątek, w związku z tym grafomani (i nie tylko oni) uważają, że w cenie uwzględnione jest wynajęcie autora jako prywatnego doradcy. To zmusiło mnie do poczynienia zastrzeżenia, że nie udzielam dalszych konsultacji, ale grafomani to zastrzeżenie ignorują i po lekturze poradnika zasypują mnie pytaniami. Odpowiedź na część tych pytań już w książce jest, ale czytanie ze zrozumieniem nie jest wśród grafomanów szczególnie rozpowszechnioną umiejętnością.

Nieodpowiadanie na listy uważam za niegrzeczne, więc takich maili nie ignoruję, tylko odpisuję, wskazując na poczynione zastrzeżenie i formułując prośbę, by je respektować, skoro było znane kupującemu przed nabyciem poradnika.

Na tym korespondencja powinna się zakończyć, ale grafoman czuje się urażony moją chłodną odpowiedzią, bo spodziewał się, że oczywiście dla niego zrobię wyjątek i wyczerpująco na wszystkie pytania mu odpowiem. Poucza więc mnie, że traktuję czytelnika niewłaściwie, bo gdyby to on napisał poradnik, byłby zainteresowany, co czytelnicy o nim sądzą. Jak widać, pytania nagle stały się opinią (która mnie oczywiście interesuje, podobnie jak to, czy komuś udało się wykorzystać rady zawarte w poradniku, na przykład zawrzeć korzystniejszą umowę czy wygrać proces), a mentorskiego tonu nie zakłóca cień refleksji, że tryb warunkowy nie ma szans zmienić się w oznajmujący i że może ten, kto coś już zrobił, wie lepiej, jak sprawy mają się w praktyce.

Nie daj Boże, jak nie zmilczę, tylko w tym duchu odpiszę, doradzając grafomanowi, żeby dla dobra własnego i z korzyścią dla społeczeństwa (jest tyle innych pożytecznych zawodów, jak podkreślała Szymborska) porzucił pisanie, bo żadnych uzdolnień w tym kierunku nie ma. To już dotyka grafomana do żywego (są strasznie drażliwi na punkcie swojej „twórczości”), więc otrzymuję pocztą zwrotną wykład, że w mailach nie trzeba pisać poprawnie i przejrzyście, okraszony paroma osobistymi wycieczkami. Do tego grafoman dokłada zapewnienie, że nigdy w życiu nie sięgnie po moje książki i nie da mi zarobić. Nie miał oczywiście takiego zamiaru, grafomani chyba nic nie czytają, inaczej musieliby dostrzegać przepaść między własną pisaniną, a tym, co drukowalne, ale chce mnie ukarać.

W zjawisku grafomanii frapuje mnie (i nie jest to tylko moja obserwacja), że nieumiejętność pisania zwykle występuje w parze z niekonwencjonalnymi (użyjmy tego słowa) zachowaniami. W tłumaczonych i wydawanych przeze mnie Niebłahych igraszkach Hjalmara Söderberga znalazł się włoski wiersz, którego przekład musiałem zlecić. Postanowiłem dać szansę debiutantom, bo jeszcze pamiętałem, jakie sam miałem trudności, kiedy zaczynałem. Na hasło „brak publikacji” zatrzaskiwała się większość drzwi. Nazwisko drukiem przy choćby drobnej rzeczy pozwala je uchylić. A z kolei dla doświadczonego tłumacza taki pojedynczy wiersz to żadna atrakcja, ani finansowo, ani prestiżowo. Ogłosiłem więc mały konkurs. Nie przyszło dużo propozycji, za to na zaskakująco wysokim poziomie. Zaledwie jedno tłumaczenie było całkowicie nieudolne, ale właśnie jego autorka (i tylko ona) uznała za stosowne pogrozić mi, że jeśli opublikuję je bez podania jej nazwiska lub bez należnego honorarium, to spotkamy się w sądzie.

5 komentarzy:

  1. Dużo takiej korespondencji pan otrzymuje? Bo z notki bije zmęczenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz już nie. Na początku był taki zalew, że pożałowałem wydania tej książki i zaprzysiągłem sobie, że nigdy jej nie wznowię. Zmieniłem zdanie, kiedy okazało się, że potrafiącym pisać poradnik przydaje się bardziej, niż mogłem przypuszczać.

    OdpowiedzUsuń
  3. I to jest dowód na to, że powiedzenie - książka po napisaniu żyje własnym życiem - nie do końca jest prawdziwe. Jak widać, czasami nadal angażuje swojego twórcę. Przy kolejnym wznowieniu warto umieścić to ostrzeżenie. ;)

    Swoją drogą bardzo bym chciała, żeby pojawił się poradnik dla dobrego czytelnika. Kiedyś usłyszałam o zmarłym krytyku literackim, ponoć bardzo dobrym, ale niestety mi nieznanym i dlatego nie zapamiętałam nazwiska, skromną opinię - był dobrym czytelnikiem. Pomyślałam - tylko tyle i aż tyle. Marzy mi się być amatorskim "dobrym czytelnikiem". Chciałabym wiedzieć co to pojęcie kryje w sobie i czy w ogóle można się tego nauczyć, czy trzeba z tym "czymś" się już urodzić, tak jak z talentem pisania powieści? Takie i milion innych wątpliwości, myśli i pytań od jakiegoś czasu stale mi towarzyszą.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Być dobrym czytelnikiem" to zadanie dla każdego oraz nieustanne marzenie, aby takowych obslugiwać, wszystkich bibliotekarzy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie już odkryty, ale tu jest świetny tekst o czytelnikach.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.