sobota, 16 października 2010

Bones i amisze

„Kości” uważam za jeden z najsłabszych z seriali kryminalnych. Podczas gdy w „CSI” mamy pokazaną żmudną pracę laboratorium, tutaj naukowcy dokonują swych ustaleń jakby od niechcenia: Bones rzuci okiem na kość i już wszystko wie, a najlepsza jest specjalistka od komputera, która zwykle pomacha pilotem i wyświetlają się jej hologramy, wyjaśniające sprawę od A do Z. Do tego ci wybitni naukowcy, mający niezwykle rozległą wiedzę i błyskawicznie kojarzący fakty, to grupka dzieciaków, z których nieliczni ukończyli trzydziestkę. Rozumiem hollywoodzkie wymogi, że ładni, młodzi ludzie lepiej się sprzedają, ale są jakieś granice bajki, poza tym producenci mogliby mieć więcej zaufania do widza. „Kryminalnym zagadkom Las Vegas” brak urodziwych panienek w laboratorium jakoś nie zaszkodził, a serial zyskałby na wiarygodności, bo wiedza i doświadczenie przychodzą jednak z wiekiem. Nieregularnie „Kości” mimo powyższych zastrzeżeń oglądam, bo lubię parę głównych bohaterów i zderzenie prostej, emocjonalnej natury Bootha z racjonalizmem Bones, z którego wykluwają się rewelacyjne dialogi.

Ostatnio obejrzałem odcinek, w którym ofiarą był amisz. Wiązało się to z paroma obrazkami rodzajowymi z ich wspólnoty i zastanowiła mnie jedna kwestia. Amisze odrzucają współczesną technikę, bo - tylko taką informację udało mi się znaleźć - świat jest zły i należy się od niego odciąć. Nie poruszają się samochodami, tylko bryczkami. I teraz pytanie, dlaczego. Przecież bryczka też jest wytworem techniki. Koło to wymysł ludzki, nie boski. Tyle że dawny. Nie chodzi o ekologię, bo nie korzystają też z innych urządzeń technicznych, wcale niezatruwających środowiska. Czyli jak, to, co zastane (w chwili uformowania się wspólnoty), akceptujemy, nie akceptujemy nowości? Dlaczego nowinka techniczna sprzed kilku tysięcy lat jest w porządku, a ta sprzed dwudziestu już nie?

Ich samych pewnie lepiej nie pytać, doszukiwanie się logiki w systemach wierzeń drażni wierzących (taką postawą Bones irytuje zresztą Bootha). Jak napisał Hjalmar Söderberg w „Młodości Martina Bircka”:

Tam też w mieniącej się czerwienią ziemi obiecanej każdego wieczoru zachodziło słońce. Martin był całkowicie pewien, że zachodziło właśnie tam, zaraz za cyplem, a nie w jakimkolwiek innym miejscu. Widział to przecież tak wyraźnie. Wszelako nie wyobrażał sobie, żeby ci, którzy tam mieszkali, mieli słońce na wyciągnięcie ręki albo musieli się bać, że spadnie im na głowę. Gdyby inny chłopiec przyszedł do niego i tak twierdził, Martin uznałby, że jest bardzo głupi. Albowiem z dziećmi jest zupełnie jak z dorosłymi: czynią sobie najdziwaczniejsze wyobrażenia o świecie, lecz gdy ktoś wyciąga wnioski z ich poglądów, mówią, że jest bardzo głupi albo że to nieładnie naśmiewać się z poważnych rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe są niemile widziane i zastrzegam sobie prawo do ich kasowania bez dalszych wyjaśnień.