sobota, 28 sierpnia 2010

Nowy Söderberg

Wreszcie, bo od Niebłahych igraszek minęły już cztery lata. Niestety, tłumaczenie Söderberga jest tak pracochłonne, że muszę traktować je jako hobby, bo poświęcony temu czas nijak ma się do honorariów czy zysków. Nad przekładem Zabłąkań pracowałem tyle samo co nad trzykrotnie obszerniejszym Rewanżem Lizy Marklund. A nie mam niestety mecenasa, dzięki któremu mógłbym w pełni poświęcić się swojemu hobby. Takiego mecenasa w pewnym okresie swego życia miał Söderberg, który poza pisaniem nic innego nie robił, a że pisał niewiele, często brakowało mu pieniędzy. Jego dobroczyńca nazywał się Ernest Thiel i przez swą szczodrość znalazł miejsce w historii literatury szwedzkiej. Tak więc jeśli są chętni do zapisania się w historii literatury polskiej, to zapraszam :-)

Nowa książka Söderberga po polsku to właśnie Zabłąkania, które ukazują się pod egidą wydawnictwa Kojro.


Małe wydawnictwo, ale jestem zadowolony, bo miałem spory wpływ na ostateczny kształt książki, między innymi na wybór okładki (o konkursie na tę okładkę można przeczytać we wpisie Zabłąkani Jezus i Barabasz). Na okładce znalazło się nazwisko tłumacza, a duże wydawnictwo zapewne nie zgodziłoby się na ten pomysł. Chodziło to za mną, odkąd zobaczyłem angielski przekład Młodości Martina Bircka z 2004 r. i nie musiałem otwierać książki, by dowiedzieć się, że dokonał go Tom Ellett.


Nieporęcznie jednak było wprowadzać mi ten zwyczaj we własnym wydawnictwie. Nie mówiąc już o tym, że "życzliwi" by mnie zjedli, udowadniając wszem i wobec, jakich to kompleksów w ten sposób nie leczę. Przy Zabłąkaniach sytuacja wydała mi się jednak optymalna, by taki zwyczaj spróbować zapoczątkować: skoro bywam również autorem, nie ma mowy o niezaspokojonej chęci zobaczenia własnego nazwiska na okładce, a pani Bożena Kojro sama jest tłumaczką (z języka fińskiego) i powinna przyjąć taki pomysł życzliwie, co też się stało. Chciałbym, żeby inni wydawcy poszli w nasze ślady i również docenili w ten sposób wkład tłumacza w powstanie książki. Nie jest to zresztą żadna rewolucja, swego czasu nazwisko tłumacza na okładce zamieszczało Wydawnictwo Literackie.



Zabłąkania to debiutancka powieść Söderberga. Posłał ją najpierw do wydawnictwa Wahlström & Widstrand (obecnie macierzyste wydawnictwo m.in. Johanny Nilsson), ale książka została odrzucona. Drugim wielkim nazwiskiem, na którym w tamtym okresie nie poznali się właściciele W&W, był Gustaf Fröding (po polsku jego wiersze można przeczytać w zbiorku Rytmy i obrazy w tłumaczeniu Anny Fiutak). W&W przyjęło jednak inną pracę Söderberga, którą przesłał im anonimowo i za którą nigdy nie dostał nawet korony, a mianowicie propozycję logo. To znane całej Szwecji jabłuszko jest właśnie autorstwa Söderberga, choć mało kto wiąże je z jego nazwiskiem.


sobota, 21 sierpnia 2010

Jubileusz

Towarzystwo Literackie im. H. Söderberga obchodzi 25-lecie swojego istnienia. Założono je wiosną 1985 r., a w sierpniu odbyło się spotkanie to zatwierdzające. Inspiratorem i pierwszym przewodniczącym był literaturoznawca Bure Holmbäck (swoją pracę doktorską poświęcił Niebłahym igraszkom), autor monumentalnej biografii Söderberga, opublikowanej w 1988 r. Obecnym przewodniczącym jest Nils O. Sjöstrand. Towarzystwo organizuje liczne imprezy i wydaje publikacje związane z pisarzem (niekoniecznie tylko o nim, wznowiło np. obie książki syna Söderberga, Mikaela, który w wieku 28 lat popełnił samobójstwo). Więcej o tej działalności osoby szwedzkojęzyczne mogą poczytać na stronie www.soderbergsallskapet.se.

Na literackiej mapie Szwecji takie towarzystwo nie jest niczym niezwykłym, ma je praktycznie każdy pisarz o jakim takim znaczeniu w historii literatury szwedzkiej. I nie są to twory, które po zarejestrowaniu i założeniu strony internetowej zapadają w stan hibernacji, tylko zwykle bardzo prężnie działające stowarzyszenia. Naocznie się o tym przekonałem, bywając na targach książki w Göteborgu, gdzie zawsze sporą część przestrzeni wystawowej zajmują właśnie ich stoiska.

Ciekawostką może być fakt, że swoje towarzystwo ma również Johan Kristian Homan, który nie jest pisarzem, tylko postacią literacką, antykwariuszem rozwiązującym zagadki kryminalne w liczącej sobie 38 tomów (!) serii autorstwa Jana Mårtensona. Jak z dumą podkreśla sam autor, jeszcze tylko jedna fikcyjna postać jest honorowana w podobny sposób, a mianowicie Sherlock Holmes. Książki z Homanem Mårtenson publikuje z niesłychaną regularnością co roku, zaczął w 1973 i ani razu nie wypadł z tego rytmu, żartobliwie mówi, że jako ONZ-owski urzędnik ma dużo czasu na pisanie. W latach 90. próbowałem zainteresować polskich wydawców jego kryminałami, ale bezskutecznie.

sobota, 14 sierpnia 2010

Polski gramatyka, trudny gramatyka

Przeczytałem „Samotność w sieci” Wiśniewskiego i wbrew opiniom moich znajomych (tych, na których gustach czytelniczych polegam), że to romansidło, stwierdzam, że bardzo przyzwoita powieść. To po raz kolejny pokazuje, że książki do czytania należy sobie dobierać samodzielnie, ignorując zarówno zachwyty , jak i słowa krytyki. Zresztą staram się tego trzymać i recenzje czytywać post factum, wyłącznie żeby porównać wrażenia.

Przyjemność z lektury popsuła mi jednak osobliwa gramatyka stosowana przez autora za wyraźnym przyzwoleniem redaktorów (cytaty z wydania „filmowego”, Prószyński i S-ka, brak daty publikacji, ISBN 978-83-7469-383-7, redakcja Jan Koźbiel).

Pamięta, że (...) zaczęła uciekać. Asi nie było już przy niej; biegnąc, kątem oka zauważyła, że klęczy w wysokiej trawie i wymiotuje. (str. 189)

Biec i widzieć przy tym siebie klęczącą i wymiotującą na polu to doznanie iście transcendentne.

Odpięła powoli zapinki stanika i obiema dłońmi zsunęła go sobie na brzuch. Potem przełożyła go do lewej dłoni, a prawą wsunęła w majtki i podnosząc nieznacznie pośladki, zsunęła je poniżej ud. (...) Szeroko rozłożyła nogi. (...) Po chwili oddychała bardzo szybko i głośno. (str. 205)

Seks w pojedynkę to kicha, ale jak się zsunie pośladki poniżej ud, to orgazm można osiągnąć.

sobota, 7 sierpnia 2010

Odbiór osobisty

Poradnik Jak wydać książkę sprzedaję m.in. przez Allegro. Przy czym trzykrotnie (w opisie aukcji, na stronie O mnie i w wiadomości dla kupującego) podaję, że nie ma możliwości odbioru osobistego. Ale mógłbym to sobie napisać i dziesięć razy, niemal każdy kupujący z Wrocławia owo zastrzeżenie ignoruje. Pół biedy jeśli zwraca się z prośbą, żeby w ramach wyjątku, większość po prostu mnie informuje, że mieszka we Wrocławiu (jakbym zastrzeżenie poczynił dla mieszkańców Gdańska czy Krakowa) i w związku z tym odbierze osobiście. Odmowa wywołuje w najlepszym razie łagodne oburzenie i pouczenie, że to w trosce o mój czas (kupujący oczywiście nie zauważa tego, że marnuje mój czas, przysyłając mi zbędną korespondencję i zmuszając do odpisywania), a jeden z mniej delikatnych bez ogródek oświadczył mi, że jestem chory, skoro wolę iść na pocztę, niż spotkać się z nim na pętli, gdzie mam bliżej. Co ciekawe, to oburzenie jest czysto bezinteresowne, bo książkę wysyłam gratis, czyli nie ma oszczędności na kosztach wysyłki, pośpiech też nie gra roli, gdyż kupujący potrafi się zgłosić z taką prośbą po tygodniu, gdy kto inny zdążył w tym czasie dokonać przelewu i odebrać przesyłkę.

Ta sytuacja pokazuje dwie cechy Polaków: ignorowanie wszelkich niepasujących im obostrzeń oraz całkowitą niechęć do zastanawiania się nad motywacjami innych. Bo nie trzeba wielkiej inteligencji, żeby domyślić się, dlaczego książkę wolę wysłać. Nadaję sporo przesyłek (nie tylko związanych z Allegro), więc na pocztę tak czy tak w miarę często muszę chodzić, a mniej czasu zabierze mi dołączenie kolejnej przesyłki do kilku innych niż organizowanie odrębnego spotkania. Nie muszę też urządzać specjalnego pakowania, bo poradnik regularnie się sprzedaje, więc zwykle pakuję za jednym zamachem z dziesięć egzemplarzy, a potem tylko wpisuję na kopercie adres. Ale nawet gdyby pakowanie było czasochłonne, to pakuję, kiedy sobie zaplanuję, a nie odrywam się od komputera (co wytrąca mnie z rytmu pisania czy tłumaczenia), kiedy ktoś raczy przyjść po książkę. Bo w Polsce nie da się umówić na konkretną godzinę. Większość traktuje umówioną godzinę jako czysto orientacyjną z marginesem plus minus trzydzieści minut, jeśli nie więcej. Gdybym się umówił z kupującym na pętli, to stałbym tam pewnie jak ciołek i na niego czekał, nie wiedząc, co się dzieje, bo spóźnialscy jeszcze nie odkryli, że komórki można użyć do poinformowania o spóźnieniu. A gdybym zgłosił pretensje o spóźnienie, wysłuchałbym dziesiątek, zresztą całkowicie wiarygodnych, usprawiedliwień.

Bo nie wiem, czy zauważyliście, że ludzie dzielą się na tych, którzy po prostu robią to, czego się podjęli i na tych, którym na przeszkodzie w zrobieniu tego, czego się podjęli, stają wszelkie możliwe nieszczęścia i zdarzenia losowe. Jakby się akurat na tę część ludzkości uwzięły. I taki naznaczony ma zawsze absolutnie przekonujące wyjaśnienie, że absolutnie obiektywne czynniki uniemożliwiły mu po raz kolejny dotrzymania własnych zobowiązań.